Dziwny przypadek Rockefellera
Tak się złożyło, że miesiąc październik nie stał u mnie pod znakiem oszczędzania (oj, wręcz przeciwnie), ale ... oszustwa. Przynajmniej czytelniczo. Najpierw była historia Jordana Belforta, potem przekręt 419, potem człowiek o zwielokrotnionej osobowości (co można w sumie podciągnąć pod oszustwo), a na końcu jeden z najbardziej niesamowitych przypadków hochsztaplerki, czyli Clark Rockefeller. To już drugi Rockefeller, który pojawia się w ostatnim czasie na moim blogu, ale ten nie jest prawdziwy. Dziennikarz Mark Seal opisuje historię Niemca, Christiana Karla Gerhartsreitera, który przyjechał do Stanów Zjednoczonych z bawarskiego miasteczka z postanowieniem odmienienia swojego życia. Nie miał zamiaru jednak uczyć się, czy ciężko pracować, lecz raczej wieść żywot lekki i przyjemny. Sposobem na to miało być przybranie fałszywego nazwiska, stworzenie wokół niego mitycznej osoby i przekonanie ludzi, że jest się ważną personą. Nie od razu mężczyzna podawał się za Rockefellera - wcześniej przybierał kilka nazwisk, za każdym razem sugerujących posiadanie rodzinnych więzów z zamożnymi, a nawet arystokratycznymi rodami oraz rozlicznych koneksji. Przez wiele lat tworzył wokół siebie otoczkę kogoś bogatego i ustosunkowanego, aczkolwiek ciut ekscentrycznego. Chwalił się pracą eksperta dla rządów i różnych organizacji, posiadaniem milionów na koncie, kolekcji dzieł sztuki wartej miliony. Fortelem potrafił wkręcić się do klubów, w których bywają bogacze. Jego wygląd, ubrania, akcent - ogólnie rzecz biorąc sposób bycia - potwierdzał, iż faktycznie jest KIMŚ - tym, za kogo się podaje. Przecież nikt nie będzie Rockefellera prosić o dowód. Nabrał nawet kobietę, która wyszła za niego za mąż - a nie była ona bynajmniej naiwną blondynką, lecz wykształconą, inteligentną osobą, pracującą w największych światowych agencjach konsultingowych. Mimo tego nie miała ona pojęcia kim faktycznie jest jej mąż, żyjący sobie wygodnie de facto za jej pieniądze - ona ciężko pracowała, on nie robił nic poza podtrzymywaniem swojej iluzji. Wszystko posypało się, kiedy Sandra w końcu doszła do wniosku, że ma dość faceta, który chce kontrolować życie jej i jej dziecka, choć sam niewiele do niego wnosi. Kiedy po rozwodzie Clark porwał swoje dziecko i zaczęła poszukiwać go policja, okazało się, że jest to pogoń za duchem - ktoś taki, jak Clark Rockefeller nie istniał; hochsztapler lata całe funkcjonował w USA bez prawa jazdy, numeru ubezpieczenia, konta bankowego, nie płacił podatków - i bardzo zręcznie zacierał za sobą ślady. Niestety okazało się, że popełnił także groźniejsze czyny: obecnie Gerhartsreiter odsiaduje karę za morderstwo.
To niesamowite ile historii mógł bezkarnie wymyślić mężczyzna podający się za Clarka Rockefellera i nie wzbudzić podejrzliwości ludzi dookoła. Filozofia, którą posługiwał się oszust była bardzo prosta: im większe
kłamstwo, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą, a znane nazwisko zamyka
wszystkim usta, za to otwiera drzwi... Grunt to być pewnym siebie. Jakimi cechami musiał się charakteryzować ktoś funkcjonujący w ten sposób? Na pewno narcyzm i megalomania, także umiejętność manipulowania ludźmi. Niemiec wykorzystywał ich wyłudzając pieniądze, przysługi i non stop konfabulując, a mimo to nikomu nie przyszło do głowy, iż to, co opowiada ten człowiek mija się z prawdą. Nikt nie powiedział: sprawdzam. Ewentualne niezgodności w wizerunku bogacza - np. jeżdżenie zdezelowanym samochodem - kładziono na karb jego ekscentryczności. Co za naiwność! Zastanawiam się, czy taka historia możliwa byłaby do zaistnienia w jakimś innym kraju, niż Stany Zjednoczone: Amerykanie chyba są łatwowierni, bo z góry zakładają, że człowiek jest uczciwy. Co innego w Polsce, gdzie założenie jest zgoła odmienne - tu panuje spora nieufność w stosunku do bliźniego, kombinowanie mamy we krwi i nawet kiedy ktoś JEST uczciwy, to podejrzewa się go o jakieś machlojki, bo bycie uczciwym jest podejrzane... Ja stykam się w pracy z wieloma ludźmi i kiedy ktoś przychodzi i opowiada mi tego typu rzeczy, jak np. że przeprowadzał wywiad z Leonardo di Caprio, ma mega bogatych wujków lub snuje plany podbicia całego świata - zawsze zastanawiam się, czy nie mam do czynienia z mitomanem... Z drugiej strony podświadomie też zakładam, że ludzie są raczej uczciwi i nie mam zwyczaju sprawdzania wszystkiego. Oprócz łatwowierności jest jeszcze jedna przyczyna poddawania się oszustwu: mechanizm redukowania dysonansu poznawczego. Jeśli coś nie odpowiada temu, w co wierzymy lub chcemy wierzyć, tworzymy sami dla siebie usprawiedliwienia, czyli trochę dopasowujemy fakty do teorii. To dlatego ludzie woleli myśleć, że Clark Rockefeller jest ekscentrykiem, niż że oszukuje.
Podobała mi się ta książka, może dlatego, że lubię takie opowieści. Mark Seal, z którego pisarstwem już się kiedyś zetknęłam (Dziki kwiat) ma dosyć dobre pióro, dlatego Dziwny przypadek czyta się jak powieść sensacyjną. Daje do myślenia, by nie wierzyć bezkrytycznie we wszystko, sprawdzać, czytać to co podpisujemy, bo oszuści działają wszędzie...
Mark Seal, Dziwny przypadek Rockefellera, Wyd. Znak, 2012
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: Clark RockefellerGatunek: literatura faktu
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 352
Moja ocena: 5/6
Ilość stron: 352
Moja ocena: 5/6
Mark Seal, Dziwny przypadek Rockefellera, Wyd. Znak, 2012
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Komentarze
Prześlij komentarz