Snobistycznie o kinie i książkach
![]() |
Żródło |
Gdyby słowo film, zastąpić słowem książka, to wszystko powiedziane w tej audycji doskonale pasowałoby również do literatury. Jeśli nie umiemy interpretować kina, to nie umiemy też interpretować słowa pisanego. Ilu ludzi zaczytuje się śmieciami, w stylu 50 twarzy Gray'a, romansami paranormalnymi, czy young adult, nie znając klasyki, nie mając żadnego odniesienia i nie wychodząc poza ramy owej śmieciowej literatury? Ile osób w ten sposób zachwyca się kolejną schematyczną powieścią kobiecą czy sensacyjną, stawiając jej ocenę, zrównującą ją z arcydziełami? Myślę jednak, że przeciętny Kowalski na pewno ogląda więcej filmów, niż czyta książek, niezależnie czy "ze zrozumieniem", czy nie. Owszem, wprawdzie książka jest w o tyle "lepszej" sytuacji, że w szkole
obliguje się uczniów do czytania (a do oglądania filmów już nie), ale
jeśli ktoś na własną rękę nie zdecyduje, że chce zagłębić się w świat
literatury, to pozostanie w tej dziedzinie ignorantem. Co z tego, że
szkoła zmusza do czytania, jeśli po jej skończeniu większość nie sięga
po żadną książkę - tu wygrywa film. Film traktujemy czysto
rozrywkowo, film łatwiej obejrzeć, niż przeczytać książkę (kocham ten
tekst, gdy polecam jakąś książkę: książki nie czytałem/am, ale widziałem/am film).
![]() |
Żródło |
W przypadku książek istnieje też coś takiego jak nadinterpretacja. Czasem mam wrażenie, że do niektórych dzieł dorabia się nie wiadomo jakie znaczenia. Autor mógłby się nieźle zdziwić, gdyby dowiedział się, co zdaniem ludzi (a zwłaszcza krytyków) - miał na myśli. Zwłaszcza dotyczy to książek napisanych nowatorskim językiem, epatujących formą. Tymczasem w wielu przypadkach trzeba by te książki odrzeć z całej tej snobistycznej otoczki i wtedy okazuje się, że nie kryją one w sobie żadnych oryginalnych myśli. Myślę po prostu, że są pewne granice "interpretacji". Że niektóre książki są po prostu napisane w ten sposób, by nikt ich nie zrozumiał - jak mówi Kama - ale ludzie boją się przyznać do tego, że ich nie zrozumieli. Zwłaszcza jeśli krytycy chwalą. Wtedy oficjalnie zachwyt jest, książka się sprzedaje, tylko tak mniej oficjalnie się słyszy: słuchaj, ale o co właściwie w tym chodzi? Moim zdaniem, jeśli większość ludzi nie jest w stanie pojąć o czym jest książka, to nie jest to dobra lektura, o nie.
Może przyczyna braku krytycyzmu w blogosferze książkowej jest bardziej prozaiczna: utrzymanie dobrych relacji z wydawnictwami (a czasem i autorami). Fakt - jak się chce otrzymywać egzemplarze recenzenckie, to chyba lepiej chwalić, niż krytykować. A do kina za darmo nikt nie wpuszcza. Więc jak człowiek wybuli własną (niemałą) kasę, by film obejrzeć i okazuje się, że to gniot, to potem człowiek idzie i wyładowuje swoją frustrację na blogu. I nikomu nic do tego...
Pamiętam jak czytałam kiedyś kiedyś recenzję Akademii Wampirów. Autorka wspomniała o Nefilim, odwołując się do trylogii Darów Anioła. I... to były wszystkie odniesienia jakie znała, wyłapała. Załamałam się wtedy (nie brakiem wiedzy, bo można czegoś nie wiedzieć. Ale brakiem ciekawości by poszukać).
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że powszechne chwalenie książek wynika też, poza powodami które wymieniłaś, z niechęci robienia przykrości innym czytelnikom/blogerom.
Jest w Twojej notce kilka trafnych spostrzeżeń. Na pewno blogosfera książkowa jest zaśmiecona wieloma niezbyt wartościowymi blogami, których autorzy nie są nawet w stanie poprawnie posługiwać się ojczystym językiem (co pewnie świadczy również o jakości ich lektur). Ale Twoja wypowiedź jest niespójna. Wynika z niej, że jeżeli komuś się nie podobał film chwalony przez krytyków, to na pewno nie zrozumiał i oczywiście jest niewyrobionym widzem, oglądającym wyłącznie komedie romantyczne (tak się składa, że "Birdman" to nie jest wybitny film - oczywiście moim zdaniem, nie mam nic przeciwko temu, że Ty masz inne), jeżeli są wątpliwości co do książki, to z książką jest coś nie tak.
OdpowiedzUsuńPoza tym, nie wrzucajmy wszystkiego do jednego wora. To, że książka jest np. powieścią dla młodzieży (czyli YA, jak to się obecnie określa), nie oznacza z definicji, że jest kiepska literacko. "Literatura kobieca" to co prawda obecnie synonim słabego powieścidła, ale istnieją romanse czytane i analizowane przez przez stulecia. Zamiast przylepiać łatki, zdobądźmy się na odrobinę niezależności intelektualnej. A blogi książkowe to nie tylko recenzje (lub rekomendacje książek) i naprawdę nie trzeba chodzić na smyczy wydawnictw, żeby taki blog prowadzić.
No i jeszcze jedna sprawa: różne książki mają różny ciężar gatunkowy, nie ma sensu porównywać ponadczasowych dzieł literackich ze współczesnymi popularnymi powieściami, choć i jednym, i drugim można przyznawać oceny (czego ja akurat na ogół nie robię) - w odpowiednich dla nich klasach. Ale nie ma sensu ograniczać się tylko do jednej kategorii książek.
W części dotyczącej filmów, raczej tylko streściłam wypowiedź Kasi Czajki i Pawła Opydło, więc nie do końca są to moje spostrzeżenia. Ale masz rację, że trochę inaczej traktuję filmy i książki - i sama się zastanawiałam z czego to wynika. Po pierwsze z tego, że w kwestii filmów nie czuję się jakimś znawcą, moje opinie są amatorskie - i raczej polegam na krytykach. Jeśli chodzi o książki, to jestem już na tyle obeznana, że nie dam sobie wmówić, że coś jest wybitne, jeśli jest to gniot. Wydaje mi się też, że krytycy literaccy i filmowi to zupełnie inna para kaloszy... Wreszcie moim zdaniem filmowi trudniej dorobić jakieś dziwne interpretacje, niż książce - chyba że jest to film zaliczany naprawdę do kina "ambitnego".
UsuńBlogerzy (i pozostali czytelnicy-amatorzy) oceniają książki, kierując się po prostu swoim gustem lub przez porównanie ich do podobnych dzieł innych autorów. Nieprofesjonaliście trudno określić "techniczną" wartość książki (konstrukcję fabuły, bohaterów, środki stylistyczne itd.), a jeszcze trudniej ująć tę opinię w słowa. Dawniej na pisemnej maturze z polskiego jednym z tematów była interpretacja wiersza, ale w klasach niehumanistycznych nie wybierał tego prawie nikt - właśnie ze względu na skalę trudności. Recenzja na blogu ma się nijak do "przerobienia" książki w szkole (życiorys autora, geneza utworu, czas i miejsce akcji itd.), bloger czuje, że zinterpretował książkę trochę po łebkach, nie jest pewien swojej opinii, więc nie formułuje jej zbyt wyraziście.
OdpowiedzUsuńDzieję się tak również dlatego, że pokutuje wśród nas przekonanie - bardzo mylne i obłudne moim zdaniem - że o gustach się nie dyskutuje, a co za tym idzie, że cudzego gustu się nie krytykuje, więc bloger pisze, że jemu książka się wprawdzie nie podobała, ale warto po nią sięgnąć i wyrobić sobie własne zdanie. Lub coś w tym rodzaju.
Nie uważam, żeby o książkach mieli prawo pisać tylko erudyci, którzy kanon literatury znają na wyrywki, ale opinie takich osób cenię znacznie bardziej. Zanim zacznę subskrybować czyjś blog sprawdzam, co taki bloger czyta (czy aby nie same "bestsellery empiku"), jak ocenił znane mi książki i - przyznaję się - w jakim jest mniej więcej wieku. Opinie młodzieży (przed dwudziestką) mnie po prostu niezbyt interesują.
O gustach owszem się nie dyskutuje, ale czym innym jest gust, a czym inna względnie obiektywna wartość danego dzieła (względnie, bo zawsze będzie to zależeć od czyjejś oceny). Mogę wiedzieć, że coś jest gniotem, ale mi się to podoba (lub na odwrót) - i mam do tego prawo. Np. białe kozaczki - wiadomo, że to kicz, ale wielu osobom się podobają...
Usuń