Remontowe lektury
Nie
mam już siły dłużej ukrywać, że zupełnie opuściła mnie wena i chęć do
pisania recenzji. Jest to spowodowane przede wszystkim remontem, który
zmuszona zostałam przeprowadzić. Zdecydowanie: bieganie po mieście za
farbami, kafelkami, meblami, myślenie o tym jak by co ustawić, gdzie
przywiesić i za ile, popołudnia spędzane na sprzątaniu, a także
potykanie się w nazbyt małym mieszkaniu o różne sprzęty i akcesoria
budowlane, nie sprzyja czytaniu i tworzeniu. Do rozpaczy doprowadza mnie
fakt, że nic tak naprawdę nie jest skończone, że na wszystko trzeba
czekać, a to powoduje, że w mieszkaniu panuje nieustający sajgon.
Podejrzewam, że kiedy to się skończy (bo wszystko przecież w końcu
mija), kiedy pozbędę się z domu wszystkich fachowców, nie będę już miała
siły, żeby cieszyć się piękną łazienką, nową kuchenką, czy wymarzoną
zmywarką... Zwłaszcza, że nieubłaganie zbliża się czas mojego powrotu do
pracy...
Wprawdzie
siedząc na paczkach coś niecoś przeczytałam, a nawet zmusiłam się do
napisania kilku opinii, ale to tak raczej bez polotu. A kilka książek
podsumuję w kilku zdaniach:
Główną
bohaterkę, Lydię poznajemy w momencie kiedy ginie jej małżonek, a ona
sama staje przed dylematem, jak dalej potoczy się jej życie. Okazuje się
bowiem, że jej mąż był człowiekiem okrutnym, znęcającym się nad swoją
młodą żoną, także jego dzieci nie ułatwiały Lydii życia.
Ten
to opis fabuły, piękna okładka oraz fakt, iż akcja dzieje się
(przynajmniej częściowo) na Alasce skłonił mnie do sięgnięcia po tę
książkę. W trakcie czytania uświadomiłam sobie , że właściwie chyba
wcześniej (a w każdym razie już dawno temu) nie czytałam niczego w tym
stylu: przygodowo-romantycznym. Autorka, Tracie Peterson jest podobno
autorką kilkudziesięciu powieści, choć w Polsce chyba zupełnie
nieznanych. I pewnie, gdybym wcześniej o nich słyszała, po Preludium brzasku bym nie sięgnęła.
Dużą
zaletą powieści jest fakt, że bardzo dobrze się ją czyta: napisana jest
łatwym językiem (znać wyrobiony warsztat autorki) i bardzo wiele się w
niej dzieje. Nie ma tu żadnych nudnych opisów, po prostu sama akcja,
stąd kolejne strony przewraca się w ekspresowym tempie. Z drugiej jednak
strony nie można Preludium brzasku nazwać lekturą nazbyt
ambitną. Przypomina ona raczej typową telenowelę, gdzie jedna tragedia
życiowa pogania następną, ale wszystko i tak kończy się happy endem...
Raziło mnie zbyt dosłowne nakreślenie postaci: tu wszystko jest
czarno-białe, bohaterowie są albo skrajnie źli, albo wyłącznie dobrzy.
Poza tym odniosłam wrażenie, że jest to jakaś powieść katechumeniczna,
której zadaniem jest szerzenie Słowa Bożego: wzmianki o Bogu, rozważania
(dosyć naiwne) o jego wpływie na losy ludzkie, o jego dobroci, boskiej
woli, etc. znajdujemy na prawie każdej stronie i było to – jak dla mnie –
zbyt nachalne. Czułam się, jakbym czytała Gościa Niedzielnego...
Generalnie
– można przeczytać jeśli ktoś ma ochotę na coś naprawdę
niezobowiązującego, coś przy czym nie trzeba się specjalnie wysilać,
dzięki czemu będzie można oderwać się od kłopotów życia codziennego. Na
pewno nie będziecie się nudzić.
Małgorzata Warda, Dziewczynka, która widziała zbyt wiele, Wyd. Prószyński i S-ka, 2012
Lektura
bardzo popularna na blogach, cóż więc się tu rozpisywać. Książka
podejmująca trudne tematy, naszpikowana emocjami, bo trudno, żeby
emocji nie wzbudzała historia nieszczęśliwego dzieciństwa. Dwójki
rodzeństwa, pozostawionego samym sobie i skrzywdzonego przez dorosłych,
którzy powinni się nim opiekować i chronić. Emocje te są dawkowane
stopniowo, z początku wydaje się, że bardziej poszkodowana jest Ania:
zagubiona, nielubiana w szkole, nie potrafiąca sobie sama radzić, zbyt
dziecinna, jak na swój wiek. Kolejne karty odkrywają coraz więcej z tej
rodzinnej tragedii, jej głębsze dno, choć w dosyć chaotyczny sposób.
Możemy się zżymać, oburzać, jak to możliwe, że nikt tym
nastolatkom nie pomógł – ale zastanówmy się, czy my sami przypadkiem
nie jesteśmy jednymi z tych, którzy udają, że nie widzą, że ktoś obok
nas cierpi... Bardzo przygnębiająca.
Asa Larsson, Burza z krańców ziemi, Wyd. Otwarte, 2008
Nadeszły
zimowe wieczory, a więc nadszedł ten czas, kiedy naturalnie sięgam po
skandynawskie kryminały. Asa Larsson jest pisarką, która pochodzi ze
szwedzkiej szkoły pisania kreatywnego, a pierwszy z jej kryminałów,
zapoczątkowujący cykl o Rebece Martinsson przypadł mi zdecydowanie do
gustu. Jest tu i intrygujące morderstwo, i akcja, dzięki której od
lektury trudno się oderwać i osobiste dylematy głównych bohaterów w tle.
Oraz świetnie odmalowany zimowy krajobraz odległej Kiruny. Trochę
rozczarowuje zakończenie, które jest nazbyt... nagłe? Intryga jest
jednak czytelna, nie ma tu dziwnych wątków, ani irytujących zabiegów
językowych, jakie zdarzało mi się już spotykać u innych autorów powieści
krymianlnych, którzy najwyraźniej chcieli sprawić wrażenie, że ich
dzieło jest czymś znacznie ambitniejszym, niż zwykły kryminał. Jeśli
chodzi o Asę Larsson, na pewno sięgnę po kolejne powieści tej pisarki.
Wiliam Dalrymple, Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach, Wyd. Czarne, 2012
Mniszka dżinijska,
tancerz odgrywający boga, święta prostytutka, kobieta służąca
krwawej bogini Tarze. Szkocki pisarz i historyk, zafascynowany
Indiami, podjął się przedstawienia różnych twarzy religijności
w tym kraju. Współczesne Indie to kraj kontrastów, gdzie z jednej
strony wyrastają ogromne fabryki i centra handlowe, a z drugiej
nadal praktykowane są starożytne mądrości i przestrzegane
podziały kastowe. Autor, podróżując po Indiach dociera raczej do
zakątków odległych od tras turystycznych, poszukując odpowiedzi
na pytanie jak zmienia się tradycja i religia indyjska w miarę
rozwoju tego państwa. Dlaczego jest tak zróżnicowana i czy obyczaje te
mają szansę przetrwać? Ludzie, których przedstawia Dalrymple
funkcjonują w istocie gdzieś na obrzeżach hinduskiego
społeczeństwa i są w zasadzie reliktami przeszłości. Praktyki
religijne, którym się oddają to niszowe, mało znane, bądź też
zapomniane odłamy hinduizmu czy buddyzmu, jak dżinizm, tantra, czy
mistycyzm, będący mieszaniną islamskiego sufizmu z joginizmem.
Jednocześnie jest Dalrymple naszym przewodnikiem po tym świecie
tajemniczych wierzeń oraz reporterem dokumentującym jakże trudne
koleje losu swoich bohaterów.
Pisarz kreśli obrazy
Indii w taki sposób, że czujemy ich zapach i słyszymy ich
dźwięki... czujemy dymy snujące się nad polami kremacyjnymi,
słyszymy indyjskie dzwoneczki, oczyma wyobraźni widzimy zatopione w
zieleni pola ryżowe, czujemy żar lejący się z nieba. Język, w
jaki napisane jest Dziewięć żywotów jest nieomal poetycki. To
książka, nad którą warto się zatrzymać, smakować ją, poczuć
klimat oraz wiarę kierującą bohaterami reportaży.
Komentarze
Prześlij komentarz