Nie mam już siły dłużej ukrywać, że zupełnie opuściła mnie wena i chęć do pisania recenzji. Jest to spowodowane przede wszystkim remontem, który zmuszona zostałam przeprowadzić. Zdecydowanie: bieganie po mieście za farbami, kafelkami, meblami, myślenie o tym jak by co ustawić, gdzie przywiesić i za ile, popołudnia spędzane na sprzątaniu, a także potykanie się w nazbyt małym mieszkaniu o różne sprzęty i akcesoria budowlane, nie sprzyja czytaniu i tworzeniu. Do rozpaczy doprowadza mnie fakt, że nic tak naprawdę nie jest skończone, że na wszystko trzeba czekać, a to powoduje, że w mieszkaniu panuje nieustający sajgon. Podejrzewam, że kiedy to się skończy (bo wszystko przecież w końcu mija), kiedy pozbędę się z domu wszystkich fachowców, nie będę już miała siły, żeby cieszyć się piękną łazienką, nową kuchenką, czy wymarzoną zmywarką... Zwłaszcza, że nieubłaganie zbliża się czas mojego powrotu do pracy...

Wprawdzie siedząc na paczkach coś niecoś przeczytałam, a nawet zmusiłam się do napisania kilku opinii, ale to tak raczej bez polotu. A kilka książek podsumuję w kilku zdaniach: 

Tracie Peterson, Preludium brzasku, Wyd. WAM, 2012

Główną bohaterkę, Lydię poznajemy w momencie kiedy ginie jej małżonek, a ona sama staje przed dylematem, jak dalej potoczy się jej życie. Okazuje się bowiem, że jej mąż był człowiekiem okrutnym, znęcającym się nad swoją młodą żoną, także jego dzieci nie ułatwiały Lydii życia.
Ten to opis fabuły, piękna okładka oraz fakt, iż akcja dzieje się (przynajmniej częściowo) na Alasce skłonił mnie do sięgnięcia po tę książkę. W trakcie czytania uświadomiłam sobie , że właściwie chyba wcześniej (a w każdym razie już dawno temu) nie czytałam niczego w tym stylu: przygodowo-romantycznym. Autorka, Tracie Peterson jest podobno autorką kilkudziesięciu powieści, choć w Polsce chyba zupełnie nieznanych. I pewnie, gdybym wcześniej o nich słyszała, po Preludium brzasku bym nie sięgnęła.
Dużą zaletą powieści jest fakt, że bardzo dobrze się ją czyta: napisana jest łatwym językiem (znać wyrobiony warsztat autorki) i bardzo wiele się w niej dzieje. Nie ma tu żadnych nudnych opisów, po prostu sama akcja, stąd kolejne strony przewraca się w ekspresowym tempie. Z drugiej jednak strony nie można Preludium brzasku nazwać lekturą nazbyt ambitną. Przypomina ona raczej typową telenowelę, gdzie jedna tragedia życiowa pogania następną, ale wszystko i tak kończy się happy endem... Raziło mnie zbyt dosłowne nakreślenie postaci: tu wszystko jest czarno-białe, bohaterowie są albo skrajnie źli, albo wyłącznie dobrzy. Poza tym odniosłam wrażenie, że jest to jakaś powieść katechumeniczna, której zadaniem jest szerzenie Słowa Bożego: wzmianki o Bogu, rozważania (dosyć naiwne) o jego wpływie na losy ludzkie, o jego dobroci, boskiej woli, etc. znajdujemy na prawie każdej stronie i było to – jak dla mnie – zbyt nachalne. Czułam się, jakbym czytała Gościa Niedzielnego...
Generalnie – można przeczytać jeśli ktoś ma ochotę na coś naprawdę niezobowiązującego, coś przy czym nie trzeba się specjalnie wysilać, dzięki czemu będzie można oderwać się od kłopotów życia codziennego. Na pewno nie będziecie się nudzić.

Małgorzata Warda, Dziewczynka, która widziała zbyt wiele, Wyd. Prószyński i S-ka, 2012
Lektura bardzo popularna na blogach, cóż więc się tu rozpisywać. Książka podejmująca trudne  tematy, naszpikowana emocjami, bo trudno, żeby emocji nie wzbudzała historia nieszczęśliwego dzieciństwa. Dwójki rodzeństwa, pozostawionego samym sobie i skrzywdzonego przez dorosłych, którzy powinni się nim opiekować i chronić. Emocje te są dawkowane stopniowo, z początku wydaje się, że bardziej poszkodowana jest Ania: zagubiona, nielubiana w szkole, nie potrafiąca sobie sama radzić, zbyt dziecinna, jak na swój wiek. Kolejne karty odkrywają coraz więcej z tej rodzinnej tragedii, jej głębsze dno, choć w dosyć chaotyczny sposób. Możemy się zżymać, oburzać, jak to możliwe, że nikt tym nastolatkom nie pomógł – ale zastanówmy się, czy my sami przypadkiem nie jesteśmy jednymi z tych, którzy udają, że nie widzą, że ktoś obok nas cierpi... Bardzo przygnębiająca.

Asa Larsson, Burza z krańców ziemi, Wyd. Otwarte, 2008
Nadeszły zimowe wieczory, a więc nadszedł ten czas, kiedy naturalnie sięgam po skandynawskie kryminały. Asa Larsson jest pisarką, która pochodzi ze szwedzkiej szkoły pisania kreatywnego, a pierwszy z jej kryminałów, zapoczątkowujący cykl o Rebece Martinsson przypadł mi zdecydowanie do gustu. Jest tu i intrygujące morderstwo, i akcja, dzięki której od lektury trudno się oderwać i osobiste dylematy głównych bohaterów w tle. Oraz świetnie odmalowany zimowy krajobraz odległej Kiruny. Trochę rozczarowuje zakończenie, które jest nazbyt... nagłe? Intryga jest jednak czytelna, nie ma tu dziwnych wątków, ani irytujących zabiegów językowych, jakie zdarzało mi się już spotykać u innych autorów powieści krymianlnych, którzy najwyraźniej chcieli sprawić wrażenie, że ich dzieło jest czymś znacznie ambitniejszym, niż zwykły kryminał. Jeśli chodzi o Asę Larsson, na pewno sięgnę po kolejne powieści tej pisarki.

Wiliam Dalrymple, Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach, Wyd. Czarne, 2012

Mniszka dżinijska, tancerz odgrywający boga, święta prostytutka, kobieta służąca krwawej bogini Tarze. Szkocki pisarz i historyk, zafascynowany Indiami, podjął się przedstawienia różnych twarzy religijności w tym kraju. Współczesne Indie to kraj kontrastów, gdzie z jednej strony wyrastają ogromne fabryki i centra handlowe, a z drugiej nadal praktykowane są starożytne mądrości i przestrzegane podziały kastowe. Autor, podróżując po Indiach dociera raczej do zakątków odległych od tras turystycznych, poszukując odpowiedzi na pytanie jak zmienia się tradycja i religia indyjska w miarę rozwoju tego państwa. Dlaczego jest tak zróżnicowana i czy obyczaje te mają szansę przetrwać? Ludzie, których przedstawia Dalrymple funkcjonują w istocie gdzieś na obrzeżach hinduskiego społeczeństwa i są w zasadzie reliktami przeszłości. Praktyki religijne, którym się oddają to niszowe, mało znane, bądź też zapomniane odłamy hinduizmu czy buddyzmu, jak dżinizm, tantra, czy mistycyzm, będący mieszaniną islamskiego sufizmu z joginizmem. Jednocześnie jest Dalrymple naszym przewodnikiem po tym świecie tajemniczych wierzeń oraz reporterem dokumentującym jakże trudne koleje losu swoich bohaterów.
Pisarz kreśli obrazy Indii w taki sposób, że czujemy ich zapach i słyszymy ich dźwięki... czujemy dymy snujące się nad polami kremacyjnymi, słyszymy indyjskie dzwoneczki, oczyma wyobraźni widzimy zatopione w zieleni pola ryżowe, czujemy żar lejący się z nieba. Język, w jaki napisane jest Dziewięć żywotów jest nieomal poetycki. To książka, nad którą warto się zatrzymać, smakować ją, poczuć klimat oraz wiarę kierującą bohaterami reportaży.

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później