Dom w Fezie
Ile
można czytać książek z cyklu „kupiłem dom w
Toskanii/Prowansji/Andaluzji/Bretanii” i czy każdy cudzoziemiec, który
przeprowadza się w pogoni za swoim marzeniem o sielankowym życiu, musi
od razu pisać o tym książkę? Rozbawiło mnie stwierdzenie pojawiające się
w książce, iż wykupywanie przez Anglików (Anglosasów) domów w
turystycznych zakątkach świata to taka forma „rekolonizacji”. Tak
naprawdę to wcale nie jest śmieszne. Istotnie, zjawisko to bardzo się
rozpowszechniło i niestety nie ma ono dobrego wpływu na zachowanie
tożsamości kulturowej danego regionu, w tym Maroka. Nie każdy
cudzoziemiec potrafi zachować charakter zakupionej nieruchomości, tak
jak to starała się zrobić Susan Clarke, a turystyczne miejscowości, gdzie
wyprawiamy się w poszukiwaniu „egzotyki”, stopniowo upodabniają się do
siebie...
Wielu ludzi przyjeżdża tu i mówi „to jest bardzo ładne”, po czym wywozi to, co im się spodobało. Ci, którzy chcą tworzyć fantazję, powinni budować ją gdzieś indziej. Nie wolno im tego robić w medynie.
Uważam,
że ludzie, którzy mogą sobie pozwolić na taki krok są bardzo
uprzywilejowani, nawet jeśli na remont swojego nabytku muszą wydać
ostatnie oszczędności. Co tu dużo mówić, podobne książki czytam z
mieszaniną fascynacji i zazdrości, bo też chciałabym mieszkać w tak
pięknych okolicznościach przyrody i narzekać przy tym na remontowe
niedogodności... W przypadku Domu w Fezie nie chodzi o willę
otoczoną gajem oliwnym lub winnicą, ale o riad w samym sercu
marokańskiej, zabytkowej medyny. Fez, jak pisze autorka, był kiedyś
największym miastem świata. Został założony w VIII wieku, a uniwersytet w
tym mieście jest najstarszą uczelnią na świecie. Jego „starówka” jest
trzy razy większa od medyny w Marrakeszu i do tej pory najlepiej
zachowana, a jej charakterystyczne ornamenty powstały m.in. wskutek
napływu na Bliski Wschód mauretańskich rzemieślników, którzy w XV wieku
zostali wygnani z Hiszpanii. Ten fezki klimat, w którym cały czas
pobrzmiewają średniowieczne tradycje, tak zauroczył australijską
dziennikarkę, że postanowiła właśnie tam kupić dom. Potem już było jak
zawsze, czyli przeciągający się remont, ciągłe potyczki z niesolidnymi
fachowcami i oczywiście topniejące oszczędności. Zazwyczaj takie
remontowo-budowlane kroniki mnie nudzą, ale Suzannie Clarke udało się
opisać swoje perypetie w taki sposób, że czytałam książkę z prawdziwym
zaciekawieniem. Sama jestem tym zdziwiona. Podziwiałam cierpliwość
autorki w stosunku do wiecznie spóźniających się robotników lub
wszechobecnej bliskowschodniej biurokracji. Załatwianie dziwnych
pozwoleń, problemy językowe w obcym kraju, radzenie sobie z cwaniactwem -
to wszystko na pewno wymagało niezwykłego samozaparcia. Efekt tych prac
jest jednak godny podziwu (sądząc ze zdjęć) – dom Clarke jest
przykładem przepięknej orientalnej architektury, z typowymi elementami,
takimi jak ornamenty, mozaiki, dziedziniec z fontanną, czy łazienka w
kamieniu. Cudowny styl, w którym sama chciałabym mieszkać.
W
książce znalazło się też miejsce na opowieść o samym Maroku. W relację z
restaurowania zabytkowego domu dziennikarka zgrabnie wplata swoje
refleksje dotyczące życia w tym kraju: islamskich obyczajów, historii
Maroka, mentalności jego mieszkańców, starodawnych wierzeń i przesądów.
Opowiada o wyprawach na suki, poszukiwaniu materiałów do swojego domu, a
także o relacjach z sąsiadami. W ten sposób świetnie udało się jej
oddać marokańską tradycję i obyczaje, tworząc książkę, pulsującą wręcz
atmosferą Orientu. Nie jest to może lektura tryskająca oryginalnym
humorem, ale za to bardzo ciepła. I mnie zafascynowało Maroko, kraj jak
na kraje muzułmańskie niezwykle tolerancyjny. W Domu w Fezie
prym wiedzie islam, ale ten islam pokojowo nastawiony, dzięki czemu
spojrzałam na tę religię i kulturę znacznie bardziej przychylnie, niż do
tej pory.
(…) Marokańczycy kierują się w życiu jasno określonymi priorytetami. Życie prywatne jest dla nich z założenia ważniejsze od pracy. Jeśli więc trafia się coś ciekawszego, niż praca, to czemu nie skorzystać z okazji? Dlatego też zwrot in sza'a Allah jest tak niezwykle użyteczny. Jeśli Bóg chce, bym siedziała i piła kawę z przyjaciółmi, zamiast iść na spotkanie z potencjalnym pracodawcą, to widocznie tak musi być.
Prawda, że ładnie powiedziane? In sza'a Allah!
Suzanna Clarke, Dom w Fezie, Wyd. Lambook, 2012
Komentarze
Prześlij komentarz