Złap i ukręć łeb
Najgorszą z możliwych opcji jest taka, kiedy agresor ma władzę – wtedy hulaj dusza, piekła nie ma, jest totalnie bezkarny. Bo ma pieniądze, armię prawników i pomagierów oraz oczywiście licznych przyjaciół, którzy zastraszą kogo trzeba i ukręcą łeb każdej sprawie. A jeszcze nie daj Bóg, jest panem powszechnie lubianym i szanowanym za swoje liczne osiągnięcia zawodowe. Kto wtedy uwierzy jakiejś modelce, czy aktorce? Tak to funkcjonowało przez lata w Hollywood w otoczeniu Harveya Weinsteina i zapewne też wielu innych znanych osób. Przecież to, co ten człowiek robił było tajemnicą poliszynela. Liczba kobiet, które przewinęły się przez jego apartamenty, doświadczając jego niechcianych awansów seksualnych, była zatrważająca, a każda z tych historii brzmi niewiarygodnie podobnie do siebie. Można się zastanawiać, dlaczego w takim układzie kobiety te nie były ostrożniejsze, dlaczego szły z nim do pokoju, gdzie następnie nie były w stanie opędzić się od tego pana, nie rozumiejącego słowa „nie”. Ale nikt, kto nie był w takiej sytuacji nie jest w stanie sobie wyobrazić, czego się wtedy doświadcza, więc nikt nie ma prawa osądzać tych kobiet i oskarżać je o to, że zaufały swojemu szefowi i osobie, od której zależna była ich kariera. I za każdym razem, kiedy taka sytuacja wychodziła na jaw, sprawa dzięki wpływom producenta była zamiatana pod dywan. Kiedy uprawia się seks z osobą, która nie jest twoją żoną i ona potem ma z tym problem, to trzeba użyć pewnych środków i pieniędzy, żeby rozwiązać ten problem – tak podsumowywał te historie Weinstein. Działo się to niezliczoną ilość razy – pomyślcie sobie teraz o tym, jak się czuły ofiary, wiedząc, że cokolwiek zrobią, by to ujawnić, to nic nie da, albo jeszcze obróci się przeciwko nim? Jakiekolwiek starcie, było tu jak starcie Dawida z Goliatem.
Aż trafiła kosa na kamień, czyli na Ronana Farrow, nomen omen syna Mii Farrow i Woody Allena, który sam przecież miał doświadczenia z molestowaniem seksualnym w rodzinie. I on również doświadczył przy swoim śledztwie dziennikarskim nacisków ze strony różnych ludzi – nawet swoich długoletnich współpracowników, czy szefów – tylko po to, by cała sprawa nie wyszła na jaw. Mówiono mu, że materiały, które zebrał są niewystarczające, że sprawa jest niewystarczająco medialna dla telewizji (pracował na NBC), wyciągano jakieś argumenty prawne, zarzucano konflikt interesów, kazano mu wstrzymać się ze dalszą pracą nad tą sprawą, a kiedy to wszystko nie wystarczyło - pokazano mu drzwi i zagrożono konsekwencjami prawnymi, jeśli ujawni cokolwiek z tego, co zostało zebrane pod szyldem NBC. Mógł się poddać i zająć czymś innym – jak wielu przed nim. Jak sam pisze – w takim momencie, nie wiesz, czy ta twoja walka ma sens, czy to jest słuszne, czy skórka jest warta wyprawki, obawiasz się jaki to będzie miało wpływ na twoje życie – o tym, czy miało to sens, czy nie, wie się to dopiero po wszystkim, z perspektywy czasu.
Post factum wszystko wydaje się oczywiste. Ale w danym momencie nie wiesz, jak ważna okaże się twoja historia. Nie wiesz, czy walczysz, ponieważ masz rację, czy ze względu na swoje ego i chęć wygranej, albo aby uniknąć potwierdzenia tego, co wszyscy myśleli – że jesteś młody, niedoświadczony i wszedłeś w coś, co cię przerasta.
Tak chyba jest z wszystkimi aferami. Świetnie, że Ronan Farrow miał dość determinacji, by doprowadzić sprawę do końca, ale miałam poczucie, że ta książka nie tyle opowiada historię skrzywdzonych kobiet i seksualnego drapieżnika, ale bardziej historię Farrowa, walczącego o swoją pracę i temat. Ten reportaż opowiada o niezliczonych przepychankach w dziennikarskim światku o tym, jak autor zbierał materiały, o tym, jak w międzyczasie śledzili go ludzie Weinsteina i prowadzili z nim wojnę podjazdową, by ukręcić sprawie łeb (w tym momencie zrozumiałam tytuł książki, który nie odnosi się bynajmniej do zaprzestania molestowania, tylko do wyciszenia całej afery z tym związanej). I ciągnie się to w nieskończoność. Farrow wymienia w książce nazwiska mnóstwa osób, które nic mi nie mówiły – są to wcale nie aktorki, czy modelki, ale ludzie z branży medialnej, prawnicy, czy też osoby z otoczenia Weinsteina. Bardzo szybko się w tym pogubiłam i nie wiedziałam kto jest kto, a relacja Farrowa wydała mi się zbyt drobiazgowa, przez co straciła na sile rażenia. W tekście cytowanego jest też mnóstwo prawniczo-dyplomatycznego bełkotu i eufemizmów, używanych po to, by zamydlić dziennikarzowi oczy, m.in. przez jego szefów. Czytając to zastanawiałam się dlaczego Farrow tak długo wierzył w ich bezstronność i dobre intencje… Sam Weinstein właściwie jest tu nieobecny, a jego ofiary sprawiają wrażenie biernych statystek. Dlatego też, czytając tę relację, nie miałam jasności, czy Farrow walczy o to, bo sprawa jest słuszna, walczy o prawdę i zadośćuczynienie dla ofiar, czy dlatego, że – jak to dziennikarz – chce zrobić sensacyjny materiał i walczy o jego upublicznienie. I to jest niestety – wraz ze zbytnim rozwodzeniem się nad mało istotnymi szczegółami i zepchnięciem głównych bohaterów na dalszy plan – słabość tego reportażu. A ten temat jest ważny, niezmiernie delikatny, i niestety ciągle aktualny.
Gatunek: literatura faktu
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Ilość stron: 448
Ronan Farrow, Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wobec gwałcicieli, Wyd. Czarne, 2020
Komentarze
Prześlij komentarz