Jam
nie z soli ani roli,
ale z tego, co mnie boli – mogłaby za Stefanem Czarneckim powiedzieć bohaterka
tej powieści. Jakoś jednak jest z roli, jak i większość współczesnych Polaków,
nawet tych miastowych. Wywodzimy się z chłopstwa i ciągle żywe wśród nas jest
chłopska obyczajowość, zabobony, czy tradycyjna obrzędowość religijna. To
wszystko znalazło się w
Szaleju, książce, w której bohaterka wspomina swoje
dzieciństwo i młodość spędzone na wiosce i naznaczone jakże typową polską
mentalnością. Bieganie po lasach i polach, obserwowanie wiecznie niezadowolonej
matki, dojeżdżanie do szkoły PKSem, tradycyjne polskie wesele, czy pogrzeb.
Zgrzebność i bieda nie tylko charakterystyczna dla naszej wsi, ale też dla
czasów PRL-u, a potem wczesnej III-ciej Rzeczypospolitej. Te marzenia o innym,
bardziej kolorowym świecie, jak z pisemek typu Bravo, czy
Dynastii oglądanej w telewizji. I rzecz jasna o księciu z bajki. Zamiast
tego jest szaro, buro, jest mozolne zdobywanie wszystkiego, zakazy i nakazy, a
przede wszystkim poczucie, że to, co bohaterka ma, to są ledwie ochłapy życia. Sporo
niestety tu przemocy, zarówno tej bezpośredniej, jak i pośredniej, ukrytej w
złych słowach, milczeniu, czy w zaniechaniu. To, czego najbardziej brak to
kochająca rodzina, potrafiąca okazać uczucia i wsparcie. Zamiast tego jest
matka w pretensjach, dziadek, którego trzeba się bać, ciągłe krytykowanie. Ciągle
tylko ściąganie w dół, zero dobrego słowa, bo jak coś jest dobrze, jak coś się
udaje, to znaczy, że jest „w normie” i nie ma za co chwalić. Za to najmniejsze
potknięcie skutkuje komentarzami i karami. Brak porozumienia pomiędzy bliskimi
i tłamszenie wszystkiego w sobie, a przy okazji tłamszenie drugiego człowieka,
wpychanie go na siłę do ciasnych przegródek. Wywiera to na bohaterce piętno: skutkiem
jest dorosłe życie do bólu zwyczajne, pozbawione marzeń i złudzeń, przynoszące
same rozczarowania i porażki, niczym nie różniące się od szarego życia
rodziców. To wszystko ukazała Monika Drzazgowska w dwunastu zgrabnie
zatytułowanych partykułami rozdziałach. Dobry to debiut. Proza jest mocna,
mięsista, autorka nie ucieka od turpizmu, od brzydkich scen, opisywania tego,
co wielu z nas być może chowa pod korcem, co wielu z nas dolega. Spostrzeżenia
są celne, dosadne. Jednocześnie Drzazgowska potrafi być mocno poetycka
zwłaszcza tam, gdzie pisarka dotyka przyrody i tej wiejskiej sielskości, której
już dziś coraz mniej zostało – bo dzisiejsza wieś coraz mniej przypomina
prawdziwą wieś. Świetnie pasuje do tego
tytuł –
trujący szalej celnie podsumowuje to, co przytrafia się Zofii.
Szczerze mówiąc, to spodziewałam się, że zobaczę w tej
książce odbicie mojego własnego dzieciństwa, znajome obrazki, zabawy, momenty.
Ale nie – niewiele tutaj tego, mimo, że te same czasy, to jednak moje
doświadczenia były inne, nigdy też nie mieszkałam na prawdziwej wsi. Biorąc pod
uwagę to, co znalazło się w tej książce – to chyba dobrze. Jednak na pewno
wiele kobiet zidentyfikuje się z bohaterką tej powieści i całymi pokoleniami
przygniecionych prozą życia, niemogących liczyć na sukcesy bijące dziś od
instagramowych influencerek i mających poczucie, że zmarnowały te wszystkie
lata, a winne temu są nawet nie one same, ale czasy i wychowanie, nie
pozwalające na rozwinięcie skrzydeł. Dla niektórych to może być zbyt duży
ciężar. Dlatego też ta książka może
być dla niektórych trudna w odbiorze, stająca ością w gardle. Wydaje mi się, że
sztuka polega na tym, aby zostawić to za sobą i pogodzić się z samymi sobą, cieszyć
tym, co się ma, tu i teraz, jak niegdyś potrafiliśmy się cieszyć każdym dniem,
będąc jeszcze beztroskimi dziećmi.
Metryczka:
Gatunek: literatura piękna
Główny bohater: Zofia
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: przełom XX i XXI wieku
Ilość stron: 382
Moja ocena: 4,5/6
Monika Drzazgowska, Szalej, Wydawnictwo Literackie, 2021
Komentarze
Prześlij komentarz