Makbet
Makbet jest opowieścią uniwersalną - pokazuje w jaki sposób władza, czy też raczej pragnienie władzy demoralizuje i prowadzi do czynów wydawałoby się wyobrażalnych. Makbet przecież był lojalnym poddanym, dzielnym wojownikiem, oddanym mężem i "przyzwoitym człowiekiem". Bynajmniej nie był psychopatą, jednak pod wpływem dążenia do zagarnięcia tronu stał się krwawym i bezwzględnym tyranem. Ileż to takich historii znają nasze dzieje. Zawsze mnie też zastanawiało, dlaczego w dawnych czasach przeróżni pretendenci tak bardzo walczyli o ten wątpliwy przecież przywilej zostania królem. Po co wkładać koronę, którą przecież można zaraz stracić - jak mówi Makbet. Władca przecież musiał mieć oczy dookoła głowy, nieustanie zważać na zdrajców i wszystkich tych, którzy chętnie zajęliby jego miejsce. Król być może posiadał władzę, ale to bynajmniej nie czyniło go szczęśliwym - lepiej było zajmować pośledniejsze stanowisko i mieć tzw. 'święty spokój". Wydaje mi się, że dawniej była to nie tylko kwestia prestiżu, ale i po prostu lepszych warunków bytowania - wszak lud nie mógł liczyć na jakiekolwiek wygody, król, czy książę przynajmniej na porządny dach nad głową, dobre jadło i inne dobra. Ale dość tych dywagacji. Wydaje mi się, że nowa adaptacja Makbeta z Michalem Fassbenderem w roli głównej dosyć dobrze oddaje clue szekspirowskiego dramatu: ów makbetowski dylemat oraz pułapkę samospełniającej się przepowiedni. Z czegóż bowiem wzięła się ta żądza władzy u Makbeta, jak nie od usłyszanego od wiedźm proroctwa? Późniejsze postępowanie Makbeta również jest uzależnione od tego, co bohaterowi powiedziały wiedźmy. I wokół tego kręci się film. Jest to wizja dosyć artystyczna, aczkolwiek dosyć klasyczna. Nie pozbawiona jest brutalności i naturalizmu. Mroczna. Krew się leje szeroką strugą, trup się ściele gęsto, ale przecież taka jest ta historia - krwawa i tragiczna. Nie można więc powiedzieć, że Makbet Justina Kurzela epatuje nadmiernie przemocą. Jednocześnie jest to obraz dosyć wysmakowany, niektóre sceny na długo zapadają w pamięć, jak np. zabicie rodziny Mcduffa, sceny bitew z nałożonym czerwonym filtrem, a krajobrazy Szkocji, jakie widzimy na ekranie zapierają dech w piersiach. Dlaczego więc ten film nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, jak się spodziewałam? Sama nie wiem. Film jest poprawny, lecz bez szaleństw. Fassbender do głównej roli pasuje idealnie, czemu więc gra jak kołek. W roli Lady Makbet nie ma natomiast sensownie przedstawionego tego, co najważniejsze: przemiany od manipulatorki w kobietę ogarniętą wyrzutami sumienia. Ktoś, kto nie wie w czym rzecz, może się nawet nie zorientować co
zaszło. Wydaje mi się, że reżyser bardziej poszedł w stronę obrazu, niż słowa, i te obrazy niezbyt korespondują ze słowami, stąd wizja artystyczna nie przekłada się na emocje. Postaci mówią szekspirowskim wierszem, co nie ułatwia sprawy, a w scenach rozgrywających się we wnętrzach ma się wrażenie, że jesteśmy w teatrze, a nie na seansie filmowym. To jest chyba
kluczowe: by zrozumieć ten film, trzeba być obeznanym z dramatem. Więc nadzieję, że młody człowiek siedzący obok mnie, któremu dziewczyna musiała wyjaśniać o co chodzi, sięgnie jednak po tekst Szekspira.
Puenta mnie rozbroiła :)
OdpowiedzUsuńJeden z moich ulubionych dramatów Szekspira. Tak swoją drogą mnie również to zastanawia - czy to w trakcie lektury "Makbeta" czy biografii różnych koronowanych głów z dawnych czasów zwłaszcza, kiedy naprawdę łatwo było stracić głowę wraz z koroną - czy było warto? Dla mnie niezrozumiałe jest to pragnienie władzy, ale jeśli spojrzeć na to w szerszym kontekście - pragnienie czegokolwiek, co ma dla nas ogromne znaczenie - jest już bardziej zrozumiałe...
Aż mi się zachciało przeczytać ponownie :)
OdpowiedzUsuń