O tym, że wybiorę się na The Imitation Game, wiedziałam już od chwili, kiedy dowiedziałam się, że taki film powstaje, i że główną rolę zagra w nim Benedict Cumberbatch. Obraz opowiada o Alanie Turingu, genialnym angielskim matematyku, któremu udało się złamać kod Enigmy, a poza tym jest on uważany na wynalazcę komputera. Szeroko pisałam o nim w tej notce, poświęconej biografii Turinga, na podstawie której powstał (przynajmniej teoretycznie) film. Książce nota bene ostatnio wznowionej przez wydawnictwo Albatros.

Zanim wybrałam się do kina, obiło mi się już o uszy, że film ten wcale nie jest taki dobry, jaki wydawałoby się, że powinien być, zważywszy na to, że nominowany został do Oscara. Nie spodziewałam się jednak, że mnie aż tak rozczaruje. Przede wszystkim Gra tajemnic jest nudna. W czasie seansu wielokrotnie spoglądałam na zegarek, marząc o tym, żeby już wyjść z kina. Po drugie film jest nieznośnie patetyczny (co podkreśla muzyka Alexandra Desplata), a scenariusz oparty jest na wytartych hollywoodzkich kliszach. Zatem jest bohater, którego nikt nie docenia (to ciągle powtarzane, pretensjonalne zdanie o tym, że czasem ci, po których się tego najmniej spodziewamy, dokonują rzeczy wielkich...), jest jego heroiczna walka o udowodnienie swoich racji, wreszcie jest dramatyczny moment kiedy ci, którzy najpierw go sekowali, ustawiają się murem za nim. Obowiązkowo jest też moment eureki. I następuje wiktoria. Wszystko to jest tak przewidywalne, że miałam wrażenie, jakbym oglądała jakieś kino familijne; już to, jak się film zaczyna wskazuje na to, że lecimy według schematu. Stąd Gra tajemnic nie wywoływała we mnie żadnych emocji, żadnych wzruszeń, a raczej zażenowanie tym, że to, co oglądam, jest takie sztuczne. Nawet Benedict Cumberbatch nie ratował sytuacji, ponieważ w jego grze widziałam też zestaw oklepanych już chwytów. A Keira Knightley, grająca z zaciśniętymi zębami, najzwyczajniej mnie drażniła.

Zatrzymajmy się teraz na postaci głównego bohatera oczami twórców filmu. Bardzo cieszę się, że przeczytałam Życie i śmierć Alana Turinga - owszem była to lektura wybitnie ciężkostrawna, lecz dała mi pogląd na to, kim był Turing i czego dokonał - w przeciwieństwie do filmu. Wcale się nie dziwię, że Andrew Hodges stwierdził, że Gra tajemnic nie ma nic wspólnego z biografią jego autorstwa. Nie wiadomo do końca, czy Gra tajemnic to film o Alanie Turingu, czy też o Enigmie. Raczej to pierwsze, bo na temat samego działania Enigmy dowiadujemy się bardzo niewiele (a pamiętam, jak dokładnie wyjaśniał to  Hodges). Jeśli jednak o Turingu, to czemu film dotyczy w zasadzie tylko czasów wojennych i pracy naukowca dla brytyjskiego rządu? Zarówno młodość Turinga, jak i jego dalsze losy są w Grze tajemnic zmarginalizowane. Są w nim też sceny, bez znajomości biografii Turinga mało zrozumiałe (na przykład bieganie lub jego młodzieńcza przyjaźń). Zastanawiałam się, co z tego filmu wyniosą - i jaki obraz Turinga - osoby, które wcześniej o nim nie słyszały. Główny bohater jest tu bowiem przedstawiony jako dziwak, którego nikt nie lubi i nie akceptuje. Owszem, jest genialny, lecz brak mu typowych umiejętności społecznych: nie potrafi rozmawiać z ludźmi, nie jest towarzyski, niedostosowany. I wokół tego kręci się cały film - nieważne, że Turing był geniuszem - ważne, że nie był normalny, czyli taki, jak inni (przeciętni) ludzie. Oto bardzo współczesny punkt widzenia, idealizujący osobowości ekstrawertyczne (odsyłam do mojego wpisu o introwertyzmie), a deprecjonujący introwertyków. Nawet jeśli ci ostatni mają wybitne umiejętności. Nieważne, że obraz wyraźnie w pewnym momencie pokazuje (nie wiem tylko czy jest to zamierzony efekt), iż praca zespołowa nie zawsze przynosi pożądane rezultaty, a wygadanie i dobra prezencja nie są jedynym wyznacznikiem sukcesu. I oto znowu się kłania cytowana już wyżej fraza: to znaczy, że co, że po Turingu nie należałoby się spodziewać wielkich rzeczy, bo był nietowarzyski i nie wyglądał tak dobrze, jak Hugh Alexander? Czy nie jest to krzywdzący punkt widzenia? W każdym razie Turing w Grze tajemnic pokazany jest w taki sposób, że jego geniusz i dokonania schodzą na plan dalszy, a najważniejsza jest jego aspołeczna osobowość, która najwyraźniej nie przypadła do gustu twórcom filmu, przynajmniej na tyle, by jakoś ocieplić wizerunek naukowca. Jeśli Sherlocka Holmesa w wykonaniu Cumberbatcha uwielbiamy pomimo jego ekscentryczności i gburowatości, to Alan Turing nie wzbudza żadnej sympatii, a co najwyżej współczucie. Co w sumie można zaliczyć in plus Benedictowi - że te dwie podobne w gruncie rzeczy postaci, potrafił inaczej zagrać. Jego Turing jest raczej nieśmiały, wycofany, zamknięty w swoim świecie, choć są też momenty, w których przejawia pewność siebie, a nawet arogancję (bliską Sherlockowi). Jednym z zasadniczych powodów "nienormalności" Turinga był fakt, iż był homoseksualistą, co podkreślane jest w Grze tajemnic. Film wcale jednak nie pokazuje opresyjnego społeczeństwa dyskryminującego gejów, ten wątek jest na drugim planie.  Co ciekawe Gra tajemnic pokazuje matematyka w związku z kobietą, a nie ma tu ani jednej jego romantycznej (dojrzałej) relacji z mężczyzną. Z feministycznego punktu widzenia zresztą moglibyśmy się zastanawiać, co stało się z ową kobietą, która była równie utalentowana, jak Turing, a słuch po niej zaginął...

Odniosłam wrażenie, że Gra tajemnic jest taką gorszą wersją Pięknego umysłu - o wiele gorszą, dodajmy. Jeśli w Pięknym umyśle widzieliśmy wewnętrzne zmagania człowieka z samym sobą, a John Nash faktycznie był chory (i nienormalny, tak trzeba powiedzieć), to Alan Turing w Grze tajemnic otrzymał łatkę nienormalnego głównie dlatego, że nie miał ekstrawertycznej osobowości oraz dlatego, iż był homoseksualistą. Film przy tym nie zagłębia się wewnętrzne dylematy bohatera, cierpienie, zmagania z samotnością, a także wizje i teorie, jakie musiały kłębić się w jego głowie. Nie stara się go zrozumieć. Wizerunek naukowca jest płaski, jednowymiarowy. O matematyce twórcy Gry tajemnic nawet nie próbują opowiadać. Nie rozumiem powodów, dla których ten film nominowano do Oscara, gdyż zupełnie on na to wyróżnienie nie zasługuje. Na pewno jest to kino bardziej ambitne, niż większość produkcji obecnych teraz w kinach (a przynajmniej aspirujące do ambitnego), ale nie jest to żadne arcydzieło kinematografii - co najwyżej jest poprawny. Zainteresowanych postacią Turinga odsyłam do książki, aczkolwiek byłoby lepiej, gdybyśmy mieli do wyboru jakąś inną - bardziej przystępną - pozycję, niż  Życie i śmierć Alana Turinga Hodgesa.

Komentarze

  1. To jeden z tych filmów, którego na pewno sobie nie odpuszczę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Film chcę zobaczyć i z książką muszę się zapoznać!!

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę, akurat po obsadzie i zwiastunie rzeczywiście spodziewałabym się czegoś więcej [że nie wspomnę o nominacji oskarowej]. Jedynie fabuła od początku wzbudzała moje podejrzenie, biorąc pod uwagę brak polskich akcentów w historii, która powinna być polskością naznaczona.

    Mimo wszystko pewnie kiedyś obejrzę. Z dużym zainteresowaniem oglądam wszystkie filmy Keiry i dla tego nie zrobię wyjątku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Gra tajemnic" to film o Turingu, a nie o Enigmie (choć fakt, że rozszyfrowanie Enigmy zajmuje w nim najwięcej miejsca), dlatego nie oczekiwałam, że będzie on "naznaczony polskością", czy że twórcy będą się rozwodzić o roli Polaków - tu odzywają się nasze polskie kompleksy. Andrew Hodges natomiast pisze o tym sporo i wyjaśnia, jak to było z tą Enigmą i Polakami

      Usuń
  4. O paru lat do Oscarów nominowane bywają filmy przeciętne i tak też jest z "Grą tajemnic". Dla mnie Turing był postacią praktycznie nieznaną, więc nie oceniłam filmu aż tak surowo, ale na główną nagrodę na pewno nie zasłużył.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie "Gra tajemnic" również rozczarowała, ale zapewne dlatego, że moje oczekiwania za bardzo poszybowały w górę. Oczywiście te oscarowe nominacje są w większości na wyrost, film na pewno nie jest arcydziełem, ale uważam, że warto go zobaczyć - przede wszystkim ze względu na świetną obsadę. O "Grze tajemnic" pisałam akurat wczoraj u siebie:
    http://czytamtoiowo.blogspot.com/

    Być może nie do końca Cię zrozumiałam? Bo przecież film właśnie ujmuje się za tymi wszystkimi nieprzystosowanymi, introwertykami i "dziwakami", których społeczeństwo odrzuca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoretycznie tak, ale problem w tym, że w ogóle stygmatyzujemy ludzi podobnych do Turinga jako "nienormalnych" - świadczy to o wąskim spectrum tego, co uznajemy za "normalne". Poza tym nie nazywałabym introwertyków ludźmi, których społeczeństwo odrzuca!

      Usuń
    2. Film w ogóle nie operuje pojęciem "nienormalny", mówi o "inności". No i właśnie jest taką historią która ma poszerzyć nasze granice tolerancji i zrozumienia dla tych, którzy są pod jakimiś względami inni niż większość społeczeństwa i nie mieszczą się w aktualnie obowiązujących standardach. Więc jeżeli piszesz o stygmatyzowaniu, to film właśnie pokazuje, jak bardzo takie stygmatyzowanie może być szkodliwe.

      Co do introwertyków, to napisałaś, że społeczeństwo ich deprecjonuje - moim zdaniem to pewna forma odrzucenia, w każdym razie to miałam na myśli.

      Usuń
    3. Sam Turing w pewnym momencie w filmie określa siebie jako "nienormalnego" - dlatego utkwiło mi to w głowie

      Usuń
  6. Muszę zobaczyć, żeby wyrobić sobie własną opinię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Gorszą wersją Pięknego Umysłu jest na pewno Teoria Wszystkiego, przy tym wtórna w stosunku do filmu o Hawkingu z Cumberbatchem. Natomiast takie filmy jak The Imitation Game (wybaczcie, ale polski tytuł jakoś mnie do siebie nie przekonuje, wręcz mnie irytuje) niezmiennie mnie zachwycają. Może dlatego, że uwielbiam biografie i filmy biograficzne. I dlatego, że kocham brytyjski sposób na ten gatunek. I trochę też dlatego, że bardzo lubię Benedicta, Keirę, Goody'ego i Stronga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, a miałam (mam) zamiar wybrać się i na "Teorię wszystkiego"

      Usuń
  8. Obejrzałam i się wynudziłam :) Zgadzam się z Twoją opinią.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później