Tygodniowa porcja marudzenia...

na tematy okołoksiążkowe... 

Ostatnio pojawiły się wyniki kolejnego badania czytelnictwa w Polsce, w wyniku których odtrąbiono sukces. Liczba osób czytających wzrosła o... 2,5%. To, jak do tego podejdziemy, jest kwestią interpretacji. Jak dla mnie taki wzrost jest w granicach błędu statystycznego; całkiem możliwe jest też, że niektóre osoby po prostu "naginają prawdę", bo w wyniku promocji czytelnictwa może im się wydawać, że czytanie jest cool. Poza tym z dalszych analiz wynika, że głównie czytają uczniowie i studenci (czyli ci, którzy muszą). Dowcipnie, aczkolwiek z nutką grozy, na przekór do ministerialnej propagandy sukcesu, podsumowała te statystyki  Agnieszka, więc nie będę się powtarzać.

Ministerstwo zapowiada dalsze działania promocyjne, m.in. wzrost środków przeznaczonych na zakup książek do bibliotek (o dziwo, w ostatnich latach zauważyłam w swojej bibliotece raczej spadek liczby nowości, niż ich wzrost). Jednocześnie jak to się ma do planów ustawy o jednolitej cenie książki, czy o wprowadzeniu odpłatności za wypożyczanie książek, w imię przerzucenia na czytelnika kosztów tantiem autorskich? A kosmiczne ceny e-booków i 23% VAT na nie? Na to pomysłu nie ma. A czy nie należałoby też przyjrzeć się statystykom sprzedaży książek i wyciągnąć z nich wniosków? W końcu jeśli popyt jest niski, maleją nakłady, zmniejsza się też ilość wartościowych pozycji, na rzecz literatury śmieciowej. Co prowadzi mnie do kolejnego punktu dzisiejszego marudzenia.

Natknęłam się na analizy tego, co wydaje się u nas, w stosunku do książek zyskujących uznanie za granicą. Okazuje się, że większość z nich w ogóle do Polski nie dociera (no chyba, że jest Nobel lub Booker), zatem polski rynek wydawniczy coraz bardziej traci kontakt z rynkiem światowym - i to jest coś, co powinno niepokoić miłośników słowa pisanego (nie produktów literaturopodobnych, w rodzaju Grey'a). Stosunkowo najwięcej wiemy oczywiście o literaturze anglosaskiej, bo ta dominuje. Z listy książek BBC Culture, prawie wszystkie ukazały się u nas. Znacznie gorzej jest już z autorami francuskimi i niemieckimi (chociażby fakt, że ubiegłoroczny noblista był pisarzem prawie zupełnie u nas nieznanym). O pisarzach innych narodowości, zwłaszcza tych egzotycznych, lepiej nie wspominać. Zatem autorzy zagraniczni, jeśli już - to tylko już w Polsce znani, bo jak któryś taki nie jest, trzeba poświęcić sporo środków na jego promocję. To udało się w ostatnich latach chyba tylko z Zadie Smith, Jaume Cabre i Murakamim. Z drugiej strony, czy naprawdę wszystko, co przyjęło się w Stanach Zjednoczonych musi być od razu tłumaczone u nas? Często są to pozycje dotykające stricte tamtejszych problemów, więc nie widzę powodu, dla którego miałabym obowiązkowo czytać o portrecie współczesnej Ameryki, czy też o dylematach londyńskiej klasy średniej, zamiast zająć się czymś, co jest mi bliższe, jako Polce i Europejce. Może fakt, że w Polsce przepadły powieści nigeryjskiej pisarki Chimamandy Adichie, związany jest z tym, że u nas po prostu kwestie rasizmu i wielokulturowości nie są dzielącymi społeczeństwo problemami. Tak, że narzekanie, iż nie wydaje się u nas tego, co za granicą też powinno mieć jakieś podstawy, nie tylko fakt, że dana książka zyskała tam popularność. W końcu w Stanach też wydaje się głównie to, co amerykańskie. Inna sprawa dotyczy tego, jak zmienia się struktura i jakość tego, co się wydaje. Wymaga się dziś, by książka była lekka, łatwa, przyjemna w czytaniu, a nie by niosła za sobą jakieś głębsze treści. Kryminały, romanse, literatura kobieca - to tak, ale literatura najwyższych lotów wpada gdzieś w czarną dziurę, czytana przez niewielki odsetek odbiorców. Sama nie jestem tu bez winy, bo literatury z najwyższej półki czytam ostatnio bardzo mało. Wreszcie coraz mniej wydaje się powieści - bo w dobie konsumpcjonizmu i pragmatyzmu ich czytanie wydaje się wielu ludziom nieopłacalne. Wiele osób prezentuje pogląd, że czytanie beletrystyki, to strata czasu (ubolewałam już nad tym kiedyś TU i te myśli ciągle do mnie wracają). Brylują zatem poradniki, literatura faktu, biografie celebrytów.

Myślę sobie, że czytanie przecież zawsze było domeną "wyższych sfer" i raczej rzadkością - kiedyś, większość ludzi była analfabetami, a książki należały do dóbr luksusowych. To w wieku XX, wieku powszechnej edukacji, przyjęło się, że każdy musi czytać, zwłaszcza, że za bardzo nie było innych form rozrywki. Dziś są, więc nie oszukujmy się, że czytanie jest zabawne dla większości społeczeństwa, która ceni bardziej ruch i interakcje społeczne oraz sukces finansowy, niż mądrość i wiedzę. 

Komentarze

  1. Ja mam wrażenie polaryzacji- albo literatura lekka, łatwa i przyjemna, albo bardzo ambitne skomplikowane dzieło. Brakuje literatury środka, takich Dickensów, którzy pisali o ważnych problemach, a w sposób przystępny.
    Moja Mama ostatnio stwierdzila, że mam jej nie kupować polskich książek. Bo te lekkie są koszmarnie napisane i głupie, a te ambitne to droga przez mękę.

    PS. Nie zaliczyłabym kryminałów do literatury niewymagającej. Ten gatunek stał się w którymś momencie społecznie zaangażowany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zgodzę się z Twoją mamą odnośnie polskiej literatury...

      Usuń
    2. Ja też. Jedynym wyjątkiem jest polska fantastyka i science fiction, ale tych Mama nie czyta, bo nie lubi.

      Usuń
    3. Hmm... Teraz siedzę i myślę o tej naszej literaturze środka, czy mamy taką czy nie...

      Usuń
  2. Problem z pisarzami innymi niż anglosascy jest chyba wszędzie, nie tylko w Polsce. A w krajach anglosaskich to już w ogóle (zdarzyło mi się kiedyś czytać dyskusję na temat tego, czemu tak trudno wypromować polska fantastykę za granicą. Okazało się, że rynek anglosaski jest bardzo hermetyczny i w ogóle niewiele pozycji nienapisanych po angielsku ma szansę tam się przebić). Tyle ze tam rynek jest większy, więc jeśli nawet procentowo wydaje się mniej książek zagranicznych, to liczba tytułów i tak będzie większa niż u nas.

    Swoją drogą, skoro czytanie beletrystyki to strata czasu, zastanawia mnie, cóż tak pozytecznego mozna znaleźć w biografiach dwudziestoletnich celebrytek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc, nie spotkałam się nigdy z opinią, że czytanie beletrystyki to strata czasu, ale wiem, że takie poglądy są stare jak sama książka. Powszechnie wyrażano je np. w czasach Jane Austen, która jednak odpowiadała, że powieść, to "tylko utwór, który świadczy o talencie, utwór, w którym dogłębna znajomość natury ludzkiej i celne obrazy jej różnorakich odmian, polotu, żywego dowcipu i humoru przekazane są światu w najwyborniejszym języku" (Opactwo Northanger).

    A jeśli chodzi o czytelnictwo w Polsce... komuś chyba zależy na tym, żeby książka pozostawała w naszym kraju dobrem luksusowym, a broń Boże nie stała się chlebem powszednim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, opinie o tym, że beletrystyka to strata czasu nie są nowe, pojawiały się już w XIX wieku, co miało chyba związek z pojawieniem się kultu pracy, utylitarności (choć szlachcianki, co siedziały w domu na utrzymaniu męża chyba mogły czytać do woli). Dziś to bardziej kwestia kultu pieniądza i innych form rozrywek.

      Usuń
  4. To ja tak moze z drugiej strony lustra - na prawde jest tak zle z czytelnictwem w Polsce? A te tlumy na Targach Ksiazki w Krakowie? Masz dookola Ciebie ludzi, którzy czytaja? Bo ja nie, choc mieszkam w kraju, w którym wg podobnych statystyk czyta o wiele wiecej osób niz w Polsce i w zasadzie nie wychodze poza towarzystwo ludzi z wyzszym wyksztalceniem (ponoc tacy powinni czytac najwiecej). Tutejsze biblioteki swieca pustkami w porównaniu z osiedlowa moich rodziców, ksiazki kosztuja srednio ok. 20 Euro, nowosci na ebookach ok. 10. Zawsze mozna polowac na okazje na Amazon, który to jest w zasadzie monopolista na rynku - nie ma malych ksiegarni ebooków w stylu woblink, virtualo czy Publio. A ludzie wcale tak duzo wiecej nie zarabiaja. Oczywiscie w pelni sie z Toba zgadzam, ze ceny ebooków w Posce sa tragicznie wysokie i zachecaja wrecz do kupowania w papierze lub piractwa.
    A tak przede wszystkim, to mysle, ze czytanie literatury jest zajeciem elitarnym- wymaga umiejetnosci myslenia, skupienia sie, czasu , pewnego obycia i przygotowania (a to wynosi sie ze szkoly badz z domu), a zwlaszcza zainteresowania swiatem A to na prawde przerasta mozliwosco intelektualne wielu osób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A o Modiano slyszalo przed Noblem bardzo niewiele osób nie tylko w Polsce.

      Usuń
    2. Mam dookoła siebie takich, co czytają, i takich, co nie czytają (tłumacząc się najczęściej brakiem czasu). Ale udowodniono, że wydaje nam się zawsze, że wszyscy postępują tak, jak my, bo obracamy się najczęściej w środowisku ludzi podobnych sobie (jak zresztą sama napisałaś). Stąd te złudzenie, że tyle ludzi czyta - czemu statystyki przeczą. Ale ja nie ubolewam nad nimi - po prostu stwierdziłam fakt. Nie łudzę się, że to się u nas zmieni i - tak jak Ty - uważam, że czytanie jest zajęciem w pewnym sensie elitarnym (a na pewno czytanie wielu pozycji rocznie i wysokiej literatury).

      Usuń
  5. Statystyki są przerażające. 10 milionów bez kontaktu z książką przez cały rok - to robi wrażenie. Ponure zresztą.
    Oglądanie Tańca z gwiazdami jest oczywiście dużo prostsze niż lektura najpodlejszego nawet romansu. Jestem nauczycielką i rodzice często pytają mnie, jak zachęcić dzieci do czytania. Odpowiadam im wtedy pytaniem na pytanie: A czy Państwo sami czytają? Czy w domu są książki? To tu się wszystko zaczyna. Nie u mnie na lekcji. W domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem. Badania wykazują, że szkoła raczej nie jest miejscem, które może zaszczepiać miłość do czytania, choć ciekawe jest to, że i w rodzinach, gdzie się dzieciom czyta, nie zawsze to "działa" - nie zawsze dzieci owe wyrastają na miłośników słowa pisanego.

      Usuń
  6. Wychodzi na to, że chociaż w czymś moja rodzina należy do "wyższych sfer"... Czytamy sami, czytamy dzieciom, co z nimi będzie w przyszłości, czas pokaże, ale mam nadzieję, że złapią bakcyla.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później