Zimowa opowieść
Po przeczytaniu fragmentu powieści Marka Helprina, Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety, stwierdziłam, że pisarz ten najwyraźniej cierpi na rodzaj słowotoku: tyle słów, aby napisać, że...nienawidzi się kawy. Skutecznie zniechęciło mnie to do lektury Pamiętnika, ale osławioną Zimową opowieść, zaliczaną do kategorii urban fantasy, nadal chciałam poznać. Zaiste przedziwna to powieść. Helprin opowiada w niej zadziwiające historie: o tym, jak Peter Lake walczył z okrutnym gangiem Krótkich Ogonów, o życiu bogatej rodziny Pennów, w tym śmiertelnie chorej Beverly, o dziwnym ludzie Przymorzan, który wychował Lake'a, następnie o leżącym na północy od rzeki Hudson jeziorze Coheeries i nękających mieszkańców tamtych terenów surowych zimach, a także o rywalizacji dwóch nowojorskich gazet i ich twórców. Żadna z tych opowieści nie jest realna, wszystkie one mają charakter mniej lub bardziej fantastyczny: przy czym czasem zbliżają się do pięknej baśni, lecz znacznie częściej robią wrażenie wierutnych bzdur. Mamy tu i koguta, któremu wydaje się, że jest kotem i potrafiącego grać w warcaby, kurę znoszącą jajka ugotowane na miękko oraz powóz, zaprzężony w... pająki. Akcja powieści jest zawieszona w czasie - rozpoczyna się na początku wieku XX, w drugiej części przenosimy się płynie do lat 90-tych ubiegłego wieku, ale jej klimat i tak się nie zmienia: wprawdzie autor wspomina o samochodach i telefonach, lecz cały czas mamy wrażenie, jakbyśmy tkwili w XIX wieku. Nie wspominając już o tym, że niektóre postaci się nie starzeją. Z pewnością bohaterem Zimowej opowieści jednak nie jest biały koń, ani też Peter Lake, ani
jego ukochana Beverly. Ani też żaden z licznych pozostałych niezwykłych bohaterów, o nieprawdopodobnych umiejętnościach i życiorysach,
przewijających się przez jej karty. Z pewnością też Zimowa opowieść nie jest romansem (do czego została sprowadzona w wersji filmowej), choć zawiera romansowe wątki. Bohaterem książki, spajającym wszystko jest Nowy Jork.
miasto będzie zimne, całkowicie pochłonięte sobą, nieświadome, że każdy jego ruch będzie transcendentny, a każda z miliona rozbłyskujących w nim przez sekundę scenek będzie lekcją moralności.Takie miasto mogło poszerzać zasięg widzenia, wzmagać litość, nasilać emocje i kołysać sercem, tak jak morze delikatnie unosi na swych falach wielkie statki. Do tego musiało być jednak zimnym narzędziem - i mimo swego piękna musiało być okrutne.
Źródło |
Drugim niezaprzeczalnym bohaterem jest oczywiście tytułowa zima. Nowy Jork, tudzież jego okolice są schwytane w jej szpony praktycznie przez cały czas, niczym Kraina lodu. W powieści występują wszystkie jej atrybuty: mróz poniżej -20 st., śnieg, lód, wichry i co tylko nam się zamarzy. Trzaskają polana w kominkach, oślepiająco błyszczą gwiazdy na zimowym niebie, a bohaterowie otuleni w futra jeżdżą na łyżwach, nartach lub podróżują saniami. Dodatkowym surrealistycznym elementem tego obrazka jest tajemnicza i zabójcza mgła, czy też ściana chmur, nadciągająca znad rzeki i mająca najwyraźniej magiczne właściwości.
Nietrudno zauważyć, że Mark Helprin kocha słowa. Kocha przysłówki, przymiotniki i opisy. Praktycznie cała Zimowa opowieść jest jednym wielkim ciągiem poetyckich opisów, pełnym barokowych fraz i kwiecistych porównań. Ilekroć pisarz zaczyna opowiadać kolejną ze swoich fantastycznych historii, nieuchronnie skręca ona w stronę obszernych opisówek, wyjaśnień i didaskaliów - w wielu przypadkach zupełnie zbędnych i pełniących chyba tylko rolę nadmuchiwacza tekstu. Autor obszernie opisuje nie tylko miasto, ale i krajobrazy, najdrobniejsze czynności swoich bohaterów, ich stany umysłu, podróże (takimi środkami lokomocji jak statek, pociąg, czy sanie) oraz wiele mniej lub bardziej banalnych scen, takich jak jazda na łyżwach po zamarzniętym jeziorze, spożywanie posiłków czy zakrawające na obsesję pogonie Krótkich Ogonów za Peterem Lake. W dodatku wszystko w tej powieści jest wyolbrzymione, wszystko jest "naj": najwyższe, najsurowsze, największe, najjaśniejsze, najpiękniejsze, ewentualnie najbrzydsze i najnędzniejsze; stanów pośrednich nie zanotowano.
W zasadzie to, w jaki sposób napisana jest Zimowa opowieść stoi w sprzeczności z wszystkimi zasadami mówiącymi, jak powinno się pisać powieści, by zainteresować czytelnika. Jest niemożliwie rozwlekła i pełna niepotrzebnych szczegółów. Fabuła występuje w niej w homeopatycznych ilościach, a nawet jeśli jest, to przybiera postać raczej majaczeń pisarza, niż treści, którą można potraktować poważnie. I nie chodzi o to, że jestem realistką i nie rozumiem fantastyki: nawet fantastyka, czy baśnie powinny być spójne i rządzić się jakimiś regułami. Tymczasem u Helprina brak jakiejkolwiek logiki, kolejne postaci wyskakują jak królik z kapelusza, bez żadnego ostrzeżenia wydarzają się najdziwniejsze rzeczy, a pisarz w żaden sposób nie wyjaśnia ich sensu. Bohaterowie natomiast stopniowo stają się swoimi własnymi karykaturami. W Zimowej opowieści nie brakuje też abstrakcyjnych teorii i niezrozumiałych idei, a także postaci wygłaszających zupełnie absurdalne kwestie, zupełnie niczym Humpty Dumpty w Alicji w krainie czarów. Opisy owszem są piękne i niezwykle liryczne, ale ich dawka jest zabójcza. Forma dominuje nad treścią. Zastanawiam się, jak to możliwe, że powieść ta zyskała tak wielu zwolenników, będąc w dodatku obwołana mianem pięknego i mądrego arcydzieła? Szczególnie w dobie powieści akcji, kiedy czytelnicy nie są w stanie przebrnąć przez kilka linijek opisów, a klasyczne powieści Sienkiewicza, czy Orzeszkowej są z tego tytułu odsyłane do lamusa. A dlaczego to arcydzieło wydano u nas dopiero teraz, po 30 latach od premiery, kiedy nakręcono film? Jeśli już, to Zimowa opowieść, z uwagi na tematykę może zaliczać się do klasyki literatury typowo amerykańskiej, natomiast nie widzę w niej żadnych innych walorów. Co właściwie - poza opiewaniem Nowego Jorku - autor chciał przekazać? Coś o sprawiedliwości i ponadczasowej miłości - jednak czyni to w tak zawiły i pompatyczny sposób, że dla mnie ta powieść stanowi stek egzaltowanych bzdur. Nie znajduję w niej żadnej mądrości, raczej odebrałam ją jako narcystyczne dzieło pisarza, który jest zachwycony każdym słowem, jakie przyjdzie mu do głowy. Wymęczyłam się i wynudziłam przy Helprinie okrutnie i sama się sobie dziwię, że dobrnęłam do końca. Ale okładka ładna.
Mark Helprin, Zimowa opowieść, Wyd. Otwarte, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (696 str.) oraz Okładkowe love
W zasadzie to, w jaki sposób napisana jest Zimowa opowieść stoi w sprzeczności z wszystkimi zasadami mówiącymi, jak powinno się pisać powieści, by zainteresować czytelnika. Jest niemożliwie rozwlekła i pełna niepotrzebnych szczegółów. Fabuła występuje w niej w homeopatycznych ilościach, a nawet jeśli jest, to przybiera postać raczej majaczeń pisarza, niż treści, którą można potraktować poważnie. I nie chodzi o to, że jestem realistką i nie rozumiem fantastyki: nawet fantastyka, czy baśnie powinny być spójne i rządzić się jakimiś regułami. Tymczasem u Helprina brak jakiejkolwiek logiki, kolejne postaci wyskakują jak królik z kapelusza, bez żadnego ostrzeżenia wydarzają się najdziwniejsze rzeczy, a pisarz w żaden sposób nie wyjaśnia ich sensu. Bohaterowie natomiast stopniowo stają się swoimi własnymi karykaturami. W Zimowej opowieści nie brakuje też abstrakcyjnych teorii i niezrozumiałych idei, a także postaci wygłaszających zupełnie absurdalne kwestie, zupełnie niczym Humpty Dumpty w Alicji w krainie czarów. Opisy owszem są piękne i niezwykle liryczne, ale ich dawka jest zabójcza. Forma dominuje nad treścią. Zastanawiam się, jak to możliwe, że powieść ta zyskała tak wielu zwolenników, będąc w dodatku obwołana mianem pięknego i mądrego arcydzieła? Szczególnie w dobie powieści akcji, kiedy czytelnicy nie są w stanie przebrnąć przez kilka linijek opisów, a klasyczne powieści Sienkiewicza, czy Orzeszkowej są z tego tytułu odsyłane do lamusa. A dlaczego to arcydzieło wydano u nas dopiero teraz, po 30 latach od premiery, kiedy nakręcono film? Jeśli już, to Zimowa opowieść, z uwagi na tematykę może zaliczać się do klasyki literatury typowo amerykańskiej, natomiast nie widzę w niej żadnych innych walorów. Co właściwie - poza opiewaniem Nowego Jorku - autor chciał przekazać? Coś o sprawiedliwości i ponadczasowej miłości - jednak czyni to w tak zawiły i pompatyczny sposób, że dla mnie ta powieść stanowi stek egzaltowanych bzdur. Nie znajduję w niej żadnej mądrości, raczej odebrałam ją jako narcystyczne dzieło pisarza, który jest zachwycony każdym słowem, jakie przyjdzie mu do głowy. Wymęczyłam się i wynudziłam przy Helprinie okrutnie i sama się sobie dziwię, że dobrnęłam do końca. Ale okładka ładna.
Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: Nowy JorkGatunek: fantastyka
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: XX wiek
Moja ocena: 2/6
Mark Helprin, Zimowa opowieść, Wyd. Otwarte, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (696 str.) oraz Okładkowe love
Twoja recenzja poprawiła mi humor :) Swoją krytykę ubrałaś w takie słowa, że w zasadzie nie można się oprzeć pokusie, żeby tej książki, gdzieś, w rogu księgarni nie przejrzeć i sprawdzić te "słowotoki słów" o Nowym Jorku. Podoba mi się okładka, Twoje wrażenia z lektury również.
OdpowiedzUsuńNie wyobrazasz sobie, jak bardzo ciesza mnie takie recenzje. Jedna ksiazka mniej.
OdpowiedzUsuńDotychczas czytałam same zachwyty na temat tej powieści i miałam wrażenie, że tylko moja przyjaciółka wypowiadała się o niej niepochlebnie. Właściwie skutecznie zniechęciła mnie do powieści, a Ty teraz dołożyłaś kolejną cegiełkę :)
OdpowiedzUsuńA ja może wbrew rozsądkowi umieściłam tę książkę w planach czytelniczych na ten rok.
OdpowiedzUsuńCiekawe, ja mam tę książkę na półce, ale lektura wciąż przede mną. Chyba ją przyspieszę, bo zaintrygowałaś mnie recenzją :)
OdpowiedzUsuń