Zaginiona księga z Salem
Być może istnieje sporo książek traktujących o procesach czarownic w Salem, jednak ja jeszcze żadnej nie czytałam, dlatego Zaginiona księga z Salem
była dla mnie powiewem jakiejś świeżości. Powieść ta dzieje się
współcześnie, ale odwołuje się do wydarzeń z przeszłości, w dużej mierze
autentycznych. Świeżo upieczona doktorantka historii, Connie nagle
zostaje poproszona przez swoją matkę o wysprzątanie i wystawienie na
sprzedaż domu po babci. Wcześniej Connie nie miała nawet pojęcia, iż
taki dom istnieje, a z matką, zamieszkującą na drugim końcu Stanów
Zjednoczonych, nie miała najlepszych relacji. Dom okazuje się niezwykle
wiekowy, zapuszczony i skrywający najwyraźniej wiele tajemnic. W trakcie
porządków dziewczynie wpada w ręce stara Biblia z kluczem oraz dziwnym
imieniem Deliverance Dane. Historyczka odkrywa, iż była to postać,
żyjąca w Salem w XVII wieku i najwyraźniej mająca coś wspólnego z
procesami czarownic. Zaintrygowana śledzi jej losy i tak dochodzi do
istnienia księgi oraz odkrycia innych ciekawych faktów.
Zaginiona księga z Salem
stanowi dobre połączenie literatury lekko sensacyjnej z książką
historyczną, dzięki czemu można przy niej i rozerwać się, i poszerzyć
swoją wiedzę. Autorka powieści, Katharine Howe najwyraźniej sporą część
powieści oparła na własnym życiu: ona również zajmuje się historią
kolonialnych Stanów Zjednoczonych, specjalizuje się w tematyce czarów, a
do tego okazuje się być potomkinią straconych w Salem czarownic. To mi
się spodobało. W książce znajdziemy wiele fragmentów omawiających owe
historyczne wydarzenia, nie wspominając już o tych rozdziałach, w
których przenosimy się w XVII wiek. Autorka ciekawie tłumaczy obyczaje,
które przyczyniły się do procesów czarownic. Uświadamiamy sobie, jak
trudne były warunki życia w purytańskich Stanach Zjednoczonych, dopiero
co zasiedlonych, w społeczeństwie, które tak mało wiedziało o
otaczającym ich świecie i w którym każda inność mogła spowodować
oskarżenie o konszachty z siłami nieczystymi. W dawnych wiekach medycyna
praktycznie nie istniała, ludzie nie mieli pojęcia o przyczynach chorób
i dotykających ich nieszczęść, więc najchętniej przypisywali je
działaniu sił nadprzyrodzonych: czy to opatrzności bożej, czy też
diabłu. Osoby, które zdawały się lepiej orientować, takie jak kobiety,
wykorzystujące dary natury, ryzykowały posądzenie o czary, nawet wtedy,
kiedy pomagały ludziom. Od plotki lub zwykłego pomówienia blisko było do
niebezpiecznych oskarżeń. Jakże głęboka była panująca wtedy ciemnota!
Bardzo
dobrze czytało mi się Księgę, z przyjemnością zagłębiałam się
zarówno w perypetie Connie, jak i historyczne rozważania. Spodobał mi
się klimat, w którym magia miesza się ze zdrowym rozsądkiem, teorie
współczesne z dawnymi. Fragmentami książka zbliża się do powieści
akademickiej – wtedy, kiedy bohaterka rozmawia ze swoim promotorem, czy
odwiedza biblioteki, poszukując tytułowej zaginionej księgi. Zaginiona księga
jest napisana bardzo plastycznym językiem: bez trudu mogłam wyobrazić
sobie opisywane przez autorkę miejsca i sytuacje. Szczególne wrażenie
zrobił na mnie opis odnalezienia domu po babci i jego ogrodu z
„dziwnymi” roślinami. Trochę rozczarował mnie kierunek, jaki obrała
pisarka pod koniec książki, postanawiając fabułę okrasić odczynianiem
uroków w dosłownym tego słowa znaczeniu. Uprawianie czarów w XX wieku za
pomocą XVII-wiecznych przepisów nie brzmi jednak zbyt wiarygodnie, był
to dla mnie dosyć tani chwyt, rodem z kiczowatego serialu Czarodziejki. Wolałabym, by autorka bardziej trzymała się realiów i skupiła się na wątkach Connie oraz jej rodziny.
Katherine Howe, Zaginiona księga z Salem, Wyd. Niebieska Studnia, 2011
Bardzo konkretnie napisane. Super artykuł.
OdpowiedzUsuń