Hej ho, hej ho, na targi by się szło

Nie być na tagach książki w Krakowie nie wypada, zwłaszcza kiedy się mieszka całkiem blisko. Mimo to bardzo mi się nie chciało. Przeważyło to, że pogoda taka piękna, nie to, co w zeszłym roku. Tym razem się przygotowałam - sprawdziłam listę gości, wydrukowałam mapkę stoisk, zapakowałam książki na wymianę. Niestety w tym roku mogłam być tylko na jednym dniu i wybrałam sobotę, bo wyglądała najatrakcyjniej. Ciekawe, że do wielu autorów nie było wcale kolejek, można było spokojnie podejść na przykład do Julii Hartwig, Tomasza Jastruna, Ellen Alpsten, Nele Neuhaus, Maxime Chattama, a nawet Ryszarda Kalisza.

Stojąc jednak w kolejce do podpisu Asy Larsson pomyślałam sobie, że chyba gra nie jest warta świeczki. Dzikie tłumy, duszno, gorąco, pić się chce... W takich sytuacjach instynktownie szukam drogi ucieczki i nie mam nastroju na podziwianie oferty wydawniczej, szukanie okazji, ani robienia zdjęć. Wiele ciekawych rzeczy pewnie przegapiam, marząc o tym, żeby jak najszybciej się stamtąd wydostać. Takoż uczyniłam, kiedy uznałam, że plan został zrealizowany, czyli mam to, co chciałam mieć. Prześladuje mnie tylko myśl, że nie wzięłam autografu od Ellen Alpsten, mimo, że miałam autorkę pod nosem i to dwukrotnie, bo również w księgarni Matras.

Żadnych książek postanowiłam na targach  nie kupować, po pierwsze dlatego, że oferty targowe [większości] wydawnictw wcale nie są aż tak atrakcyjne, a po drugie miałam pełną torbę książek, które przywiozłam ze sobą i które przyginały mnie prawie do ziemi. Prawie mi się udało to postanowienie zrealizować. Prawie. 
 

Potem jeszcze zakupy w Matrasie na rynku (też tłum). Obniżka na wszystko 30%. Rzuciłam się od razu na nowiutkie Tragedie Szekspira, ale kiedy wzięłam tę książkę do ręki stwierdziłam, że waży chyba ze dwa kilo i po prostu nie dam rady zatargać tego do domu. Kupię przez Internet. 


Kraków... ah, był piękny. Kolorowy tłum, miasto tętni życiem, słońce przygrzewa, aż się nie chciało wracać.  Cieszę się, że byłam, ale co tu dużo mówić, nie jestem stworzona do takich imprez. Żadna to dla mnie przyjemność, kiedy trzeba się wszędzie pchać, kiedy co chwila ktoś mnie popycha, szturcha, depcze i dźga łokciami. Przodują w tym zwłaszcza hordy nastolatek, polujących na autografy celebrytów. Pozostaje zapomnieć o nieśmiałości i uprzejmości, i czynić to samo. Nie wiem też w jakim celu na targi rodzice przyprowadzają małe dzieci - potem co chwilę słychać komunikat "zgubiła się 9-letnia Ola".  

Czy pojadę w przyszłym roku, zadaję sobie pytanie. Jeśli ma to tak wyglądać, to raczej nie. Ale podobno od przyszłego roku targi mają być w innej hali - domyślam się, że większej, więc zobaczymy. 



Komentarze

  1. Nie każdy lubi się rozpychać łokciami, żeby osiągnąć cel... Rozumiem, że przebywanie w tłoku i ścisku, nie należy do Twoich ulubionych rozrywek. Mam cichą nadzieję, że za rok będzie lepiej i wtedy też się tam pojawię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie; w Katowicach było ludzi za mało, a Krakowie za dużo...i tak źle i tak niedobrze. Jeśli pojawisz się w Katowicach albo w Krakowie, mam nadzieję, że się spotkamy!

      Usuń
    2. Miałam w tym roku taką cichą nadzieję, że spotkam Cię w Katowicach, zwłaszcza na spotkaniach blogerów... A Targi w Krakowie kuszą niesamowitą ilością ciekawych autorów.

      Usuń
    3. Fakt, okazja to zmarnowana - nie byłam jeszcze na żadnym spotkaniu blogerów

      Usuń
  2. Wiem coś o nieprzebranych tłumach na targach. W Warszawie, kiedy jeszcze impreza odbywała się w PKiN-ie, to był koszmar ludzki, logistyczny i klaustrofobiczny, że nie wspomnę o zapaszkach różnych.
    Teraz na Stadionie Narodowym (choć to dziwne miejsce na targi) jest świetnie. Tyle, że ja zawsze wybieram piątek:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie brałam nawet pod uwagę targów w Warszawie - trochę daleko - ale w przyszłym roku kto wie...

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później