Magiczna bzdura
Dziś będzie wpis mało entuzjastyczny. Po Magiczny krąg Katherine Neville sięgnęłam, bo pozytywnie wspominam debiutancką powieść tej autorki - Ósemkę,
książkę z gatunku historycznego thrillera, trochę w stylu
Perez-Reverte'a. Niestety spotkało mnie srogie rozczarowanie - widać, że
w Magicznym kręgu autorka wykorzystuje ten sam schemat, co w Ósemce,
niestety z o wiele gorszym skutkiem. Powieść nie wciągnęła mnie ani
trochę, za to w trakcie czytania rosła moja irytacja tym, co jestem
zmuszona nazwać stekiem bzdur...
Zaczyna się obiecująco: główna bohaterka
otrzymuje w spadku tajemnicze, i jak się okazuje niebezpieczne
manuskrypty, co oczywiście wciąga ją w wir wydarzeń związanych z
rozwiązaniem zagadki rzeczonych manuskryptów. Rozdział na początku
powieści, cofający nas do czasów Jezusa Chrystusa sugeruje tu, że
zagadka, z którą mamy do czynienia to kolejna wersja Kodu Leonarda da
Vinci, potem okazuje się, że jednak nie o to chodzi. Sęk w tym, że po
przeczytaniu całej powieści nadal nie wiem o co w niej chodziło i
dlaczego te manuskrypty były takie cenne, że dla ich zdobycia niektórzy
byli skłonni posunąć się do zbrodni. W całej książce roi się od
historycznych opisów, głównie dotyczących wszelkiego rodzaju wierzeń:
Biblia, mity greckie, Troja, druidzi, Teutoni, Indianie, Aleksander
Wielki, Cyganie, ect... Tyle tylko, że to wszystko nie trzyma się kupy i
niczego nie wyjaśnia. Pojawiają się nowe pytania i hipotezy, ale
kolejne rozdziały wcale nie zbliżają nas do jakiegokolwiek rozwiązania.
Miałam wrażenie, że autorka sama zapętliła się w tym co napisała: chce
powiązać na siłę wszystko z wszystkim, ale koniec końców zabrakło jej
konceptu na to, o co właściwie chodzi. Ostatni rozdział książki, który
niby powinien wyjaśniać wszystko jest po prostu żenujący - zupełnie
jakby autorka przerwała pisanie w połowie, tracąc do swojego "dzieła"
serce. Oto przykład tej pisaniny:
Nie zapominaj, że dwaj bogowie, którzy przybywali rok w rok do Delf, to byli Apollo, król jabłek [???], i Dionizos, bóg winnej latorośli...podobnie jak bohaterowie Pieśni nad Pieśniami. Tak samo narodziny i chrzest nowego eonu, dzielnego nowego świata, wymagają śmierci starego sposobu myślenia, starego systemu wierzeń...nawet śmierci starych bogów.- A więc węzeł to po prostu inny sposób patrzenia na wątek i osnowę - stwierdził Sam (...)- Przypominasz sobie tę rzecz o zakonie templariuszy świętego Bernarda i o świątyni Salomona? Zgadnij jakie według tego manuskryptu było logo na zakonnej fladze? Czaszka i piszczele, tak jak trupia główka na mundurach szwadronów SS. Ale w tym dokumencie to nie znaczy śmierć. Znaczy życie.- Jak to?- W tych manuskryptach pojawiają się nieustanie dwie postaci, ważne dla panteonu greckiego. Atena i Dionizos. Jak myślisz, co mają ze sobą wspólnego?- Atena była boginią całego państwa - odparł Sam - Ale także rodziny, domu i krosien...zaten ładu i porządku. A ład po grecku to kosmos. Podczas gdy Dionizos był panem chaosu. (...)- Znalazłam inne powiązania, w sposobie ich narodzin - mówiłam z zapałem - Ciężarna matka Dionizosa, Semele, została spalona przez jego ojca, Zeusa, który pojawił się przed nią w otoczeniu gromów i błyskawic. Zeus wydarł jej z łona nie narodzone dziecko, zaszył je we własnym ciele i urodził z własnych lędźwi. (...)- A Atena została połknięta przez Zeusa i potem wyszła z jego czoła - dokończył Sam - Dlatego zawsze potrafiła czytać w jego myślach [sic!]. Rozumiem, jedno urodziło się z czaszki, a drugie z lędźwi ojca. Czaszka i piszczele, dwa sposoby tworzenia, duchowe i świeckie, tylko w zjednoczeniu są całością czy świętością...czy tak?Przypomniały mi się słowa świętego Bernarda z jego komentarzy do Pieśni nad Pieśniami: "Miłość boska jest osiągalna przez miłość cielesną".- Pewna jestem, że to jest to, do czego ta historia nawiązuje...do Tajemnic - Byłam coraz bardziej podniecona [ciekawe czym] - Przesłanie niewątpliwie sugeruje, że nie ma śmierci bez aktu miłosnego. (...)- W naszym układzie nerwowym ma dwie gałęzie świadomość z emocjami łączy się za pomocą nerwów czaszkowych i nerwów rdzeniowych. To one są łącznikiem pomiędzy mózgiem i sacrum - zgodził się Sam - Twoja czaszka i piszczele, kości kolanowe połączone z kościami udowymi, to coś, co jest kojarzone w wielu językach z potężnymi produkcyjnymi właściwościami, jak w słowie "geniusz" i francuskim genoux, kolana [sic!]. Istnieje wiele dowodów, fizycznych i lingwistycznych, na pitagorejskie słynne powiedzenie: Co niebiańskie, to i ziemskie.
Konia z rzędem temu, kto wie, o co tu
chodzi (w kwadratowych nawiasach moje komentarze). Jest jeszcze drugi,
niezmiernie irytujący aspekt tej powieści: tajemnica manuskryptów
okazuje się być powiązana ze stopniowo odkrywaną na kartach
książki historią rodzinną głównej bohaterki (naiwnej zresztą niczym nowo
narodzone dziecię). Wenezuelskie telenowele są wobec tej historii
niczym - ich poziom rodzinnych komplikacji należałoby pomnożyć razy
trzy. Bracia i siostry mnożą się niczym grzyby po deszczu, popełniając
bigamie i kazirodztwa, a rzekomi zmarli zmartwychwstają...Już po wstępie
dotyczącym tej rodzinki straciłam wątek kto jest kim, kto czyim ojcem,
wujkiem, kuzynem czy babką. Czyli do bzdur dotyczących rzekomej zagadki
manuskryptów, autorka dorzuca skomplikowaną do granic absurdu historię
rodzinną, a to czyni lekturę podwójnie niestrawną.
Doczytałam to powieścidło do końca, ale
innym nie polecam. Ja nie wymagam, żeby ta powieść była arcydziełem - w
końcu to lektura z rodzaju lekkostrawnej beletrystyki - ale przynajmniej
powinna mieć ręce i nogi. Tymczasem całość jest kompletnie niespójna i
nieczytelna. Lektura Magicznego kręgu to strata czasu - nawet w trakcie kanikuły. Z pasjonującą podróżą na pewno nie ma nic wspólnego...
Katherine Neville, Magiczny krąg, Wyd. Rebis, 2008
Katherine Neville, Magiczny krąg, Wyd. Rebis, 2008
Komentarze
Prześlij komentarz