Cóż za smutna historia. Młody chłopiec, dziecko jeszcze, u progu dojrzewania wplątuje się w historię miłosną z o wiele starszą od siebie kobietą. Znajomość ta wpłynie na całe jego życie,  choć  trudno odpowiedzieć czy wpływ ten jest pozytywny czy negatywny.  Akcja dzieje się w powojennych Niemczech, co sprawia, że bohaterowie naznaczeni są piętnem wojny i powojennych rozrachunków. Pojawiają się pytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi: o relatywizację dobra i zła, decyzje podejmowane w ekstremalnych sytuacjach, okropieństwa ostatniej wojny i ludzkie zobojętnienie na cierpienie.

Z początku nie podobała mi się ta książka: wydała mi się zbyt banalna, a styl pisania zbyt naturalistyczny, za czym nie przepadam. To się jednak zmienia, kiedy autor przechodzi do kolejnej części swojej opowieści.  Ta historia jest tak smutna chyba dlatego, że jest tak zwyczajna, dotyczy zwyczajnych ludzi i nie oczekujemy, że ci zwyczajni ludzie oderwą się od schematów, w jakie włożone jest nasze życie: nie oczekujemy, że stanie się cud i Hanna zostanie w jakiś sposób uratowana... Uderzył mnie też dystans, jaki wyczuwałam w Lektorze: narrator opisuje to, co przydarzyło się jemu, a także Hannie, tak jakby patrzył na to wszystko z góry, z daleka. Potrafi opisać jak czuł, ale nie ma pojęcia co to znaczy i co z tym zrobić - nie ma kontaktu z własnymi emocjami, stąd  może ucieka do analizowania faktów i stawiania pytań, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Także swoich bliskich opisuje bez sympatii, bez uczuć, w bardzo enigmatyczny i zdystansowany sposób. Zastanawiałam się, co przypomina mi taki styl narracji i przyszedł mi do głowy Murakami. Proste zdania zapadają jednak w pamięć. Zapada w pamięć  brak odpowiedzi na stawiane pytania, w szczególności pytania o pokutę i wybaczenie. Te odpowiedzi musi znaleźć każdy z nas z osobna.
Pomyślałem, że jeśli przegapi się odpowiedni moment, jeśli ktoś zbyt długo czegoś odmawiał, jeśli komuś czegoś zbyt długo odmawiano, to na to jest już za późno, nawet jeśli w końcu człowiek zabiera się do tych rzeczy z energią i przyjmuje je z radością. Czy może nie ma "za późno", jest tylko "późno" i zawsze "lepiej późno niż wcale"? Nie wiem.
Film jest dość wierną adaptacją książki. I mnie poruszył bardziej niż książka - było widać w nim te emocje, których mi w książce brakowało. Być może obraz jest lepszym środkiem wyrazu dla tego, co trudno jest wyrazić słowami.

Bernhard Schlink, Lektor,  Wyd. Muza, 2009

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później