Błękitne przestrzenie - czytelnicze wyzwanie

W podtytule Błękitne przestrzenie mają Wyprawę śladami kapitana Cooka i rzeczywiście lekturę tę można określić jako Kapitan Cook 200 lat później. Autor, Tony Horwitz - amerykański reporter odwiedza miejsca, które odkrył Cook podczas swoich trzech wypraw, próbując zrozumieć, co powodowało żeglarzem i odnaleźć jego ślady. Zaczyna się bardzo zachęcająco: Horwitz odbywa tygodniowy (zaledwie) rejs repliką Endeavoura, co daje mu pojęcie o tym, jakie warunki panowały na XVIII-wiecznych okrętach. Jest zabawnie, ale i strasznie:
Potykając się na ciemnej podłodze, wpadając na stoły i ludzi, składając się niemal na pół, bo przestrzeni nad głową starczyłoby jedynie dla karłów, próbowałem sobie wyobrazić, że miałbym w tej przyprawiającej o klaustrofobię norze spędzić trzy lata, tak jak ludzie Cooka. Niewyobrażalne było już to, że na pokładzie prawdziwego "Endeavoura" w chwili opuszczania portu znajdowało się o czterdziestu ludzi więcej niż u nas - nie licząc 17 owiec, kilkudziesięciu kaczek i kurczaków, czterech świń, trzech kotów (na szczury) i mlecznej kozy, która raz już opłynęła kulę ziemską.
Wkrótce jednak śmiech zamiera nam na ustach. Autor odwiedza egzotyczne dla nas miejsca: Tahiti, Nową Zelandię, Australię, Wyspy Tonga, Hawaje - miejsca, które kojarzą nam się z wakacjami, rajem, słońcem, plażą... Wszędzie jednak okazuje się, że zachodnia cywilizacja, której zwiastunem był Cook przyniosła tubylcom i przyrodzie tamtych miejsc tylko degradację. W wielu miejscach rozwinęła się masowa turystyka, co oczywiście niszczy tamtejszą przyrodę; z kolei tam gdzie nie ma turystyki wieje [wg autora] nudą... Wszystko to jest zdecydowanie mało optymistyczne, zwłaszcza dla kogoś, kto ma świadomość ekologiczną; prawdę mówiąc dla mnie jest to przerażające:
Bora-Bora, gęsto usiana kurortami - i zamieszkiwana przez siedem tysięcy ludzi na 60 km kwadratowych lądu - stała na granicy katastrofy ekologicznej. Przy zaledwie jednym przesmyku w otaczającej ją rafie laguna nie nadążała pozbywać się ścieków, wypompowywanych do jej niegdyś krystalicznie czystej wody. Jeśli pływy i wiatr miały niewłaściwy kierunek na powierzchni zbierała się brudna piana. Nadmierne połowy wyniszczyły życie morskie. Słodkiej wody było tak mało, że codziennie od dziewiątej wieczór do piątej rano odcinano jej dopływ.
Poza tym we wszystkich tych miejscach kapitan Cook jest albo zapomniany, albo wspominany niezbyt miło - oczywiście negatywny wpływ zachodniej cywilizacji nie był winą Cooka, ale Cook był pierwszym przedstawicielem tej cywilizacji, stąd jest postrzegany jako ambasador wszystkich nieszczęść...

Szczerze mówiąc spodziewałam się, że Błękitne przestrzenie będą ciekawszą lekturą... może lżejszą, bardziej optymistyczną właśnie? Trochę kojarzyło mi się, jakby książkę napisał jakiś typowy, wiecznie narzekający na wszystko - łącznie z rajskimi krajobrazami - Polak. Za przeproszeniem. Niektóre rozdziały mnie wręcz znudziły, zwłaszcza te o współczesnej Australii i Nowej Zelandii. Najciekawsze było cofanie się 200 lat wstecz, do tego, co działo się podczas wypraw Cooka, nużące są natomiast fragmenty opisujące przygody autora w odwiedzanych śladem Cooka miejscach. Bardziej reportaż, trochę alternatywny przewodnik po antypodach, na pewno nie powieść awanturnicza.

Tony Horwitz, Błękitne przestrzenie, Wyd.W.A.B., 2005

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później