Manuskrypt z Grobu Świętego

Sama nie wiem, co sądzić o tej książce - niby to takie czytadło, typowy przedstawiciel gatunku a la kod Leonarda da Vinci, czyli: naukowiec dokonuje odkrycia, które może zagrozić całemu chrześcijaństwu, w związku z czym Kościół czyni usilne wysiłki, żeby zapobiec ujawnieniu faktów, a tym samym utrzymać status quo. Z reguły, w takich książkach okazuje się, że to niby rewolucyjne odkrycie wcale nie jest aż tak rewolucyjne i ja zawsze zastanawiam się w czym problem, nawet, gdyby to była prawda. Co z tego, nawet gdyby Jezus miał żonę? Albo rodzeństwo. Jednak, z drugiej strony, prawdą jest, że Kościół to taka instytucja, która broni się przed wszelkimi nowościami, innowacjami, ostrożnie podchodzi do odkryć (nawet autentycznych), które mogłyby rzucić nowe światło na to, co wydarzyło się 2000 lat temu - ponieważ każde takie odkrycie może podkopać jakiś dogmat, który utrwalił się w strukturach chrześcijaństwa i stanowi kanon wiary, choć, gdyby przyjrzeć mu się uważniej, okazałoby się niejednokrotnie, że ów dogmat nie ma nic wspólnego z wiarą, ale raczej z władzą, jaką Kościół pragnie mieć nad swoimi duszyczkami. O tym właśnie jest ta książka: że  religia chrześcijańska powstała na bazie relacji napisanych kilkadziesiąt lat po Chrystusie, więc z pewnością są to doniesienia niepełne i już przekształcone, częściowo należące bardziej do świata baśni i mitów - a wierzący traktują je jak fakty historyczne - i stąd mnóstwo nieporozumień. Nie znaczy to jednak, że należy porzucić wiarę: bohaterowie książki podkreślają, że są głęboko wierzący i bynajmniej nie mają zamiaru czynić krzywdy Kościołowi. Zakończenie powieści jest nawet dość zaskakujące, choć z drugiej strony - wcale logiczne - dlaczego właściwie dotąd tak nie uczyniono - pomyślałam sobie. Ale nieprawdopodobieństwo takiego wydarzenia w Kościele zamyka klamrą to, o czym pisze Neirynck: jakkolwiek logiczne by to było, Kościół nigdy nie zrezygnuje ze swojej władzy i pozycji, jaką posiada na świecie. 

Autor Manuskryptu - Jacques Neirynck - jest szwajcarskim profesorem, autorem dzieł naukowych, stąd chyba język, w jakim napisana jest powieść też nie należy do najłatwiejszych (co jest zaletą, nie wadą powieści), momentami przypomina raczej rozważania teologiczne i filozoficzne, jak we fragmencie poniżej:
Każde odkrycie jest przezwyciężonym sprzeciwem, powinien pan o tym wiedzieć. Pan pragnął potwierdzić wiarygodność Jezusa cudownego, a odkrył pan Jezusa historycznego, o którym niewiele wiedziano. (...) Czy zna pan definicję prawdy, jaką przedstawił Ignacy Loyola?
- Nie, odparł Theo, ale mogę ją sobie wyobrazić
- Cytuję z pamięci: Aby dojść do prawdy we wszystkim powinniśmy być zawsze gotowi, by wierzyć, że czarne jest to, co nam wydaje się białe, jeżeli hierarchiczny Kościół tak to definiuje". CZy wyobraża pan sobie nawet przez chwilę Jezusa wypowiadającego takie słowa?
- Nie - przyznał Theo - to absolutnie niemożliwe
- To znaczy, że ma pan całkowicie czysty obraz Jezusa, nawet jeśli stworzył go pan na podstawie tekstów, które nie są dokumentami historycznymi. (...) To Piłat relatywizuje prawdę, mówiąc: "Cóż to jest prawda?" Prawda bowiem jest kłopotliwa, upokarza możnych, oświeca uciśnionych. Nie ma władzy w jasności.
Gdyby odrzucić wątek sensacyjny można by z tej powieści wyciągnąć wcale ciekawe wnioski, na temat religii, wiary, a także problemów związanych z przemijaniem. Co nie zmienia faktu, że Manuskrypt, choć na pewno mądrzejszy niż "Kod Leonardo da Vinci" - jest lekturą raczej na wiosenne popołudnie, niż powieścią z głębszym dnem. Wpadł w moje ręce przypadkiem i nie mam jakoś potrzeby kontynuować tego wątku.

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później