Bajarz z Marrakeszu

Kto lubi wschodnie szkatułkowe opowieści, takie jak Sufi, temu z pewnością i Bajarz z Marrakeszu przypadnie do gustu. Ja z początku obawiałam się, iż książka ta będzie podobna do lektur autorstwa pisarzy arabskich – przyciężka, obfitująca w długie, nudne zdania, naszpikowane wzniosłymi metaforami. Przekonałam się już, że wschodnia literatura ma tendencję do przerostu formy nad treścią. Bajarz również początkowo zmierza w tę stronę. Po kilkunastu stronach można jednak odetchnąć z ulgą, bo powieść nabiera kolorytu. Mimo tego, że tytułowy bajarz Hasan raczy czytelnika jedną opowieścią za drugą, to wszystkie one są mocno umocowane w marokańskich realiach oraz wyraźnie powiązane ze sobą. W żadnym momencie nie miałam wrażenia, że oddalam się od centralnego tematu, że błądzę, jak to często bywa w powieściach szkatułkowych. A kluczem tych opowiadań jest tajemnicze zniknięcie dwójki zagranicznych turystów na głównym placu Marrakeszu, Dżama. Jak naprawdę wyglądali, czy kobieta była rzeczywiście tak piękna, jak ją opisują, co stało się feralnego wieczoru, czym naprawdę jest piękno i czy warto się w jego imię poświęcać, wreszcie – jak oddzielić prawdę od zmyślenia, to pytania, jakie powstają, w miarę jak poznajemy różne wersje wydarzeń. Okazuje się, że każdy ma swoją opowieść, a gdzie leży prawda, tego chyba nigdy się nie dowiemy.

W Bajarzu z jednej strony wciąga historia turystów, widziana tak różnymi oczyma, ale nawet ciekawsze są, opowiadane równolegle, losy Hasana i jego braci: pięknoducha Mustafy oraz stojącego twardo na ziemi Ahmeda. Dla każdego z braci liczy się w życiu co innego. Relacje Mustafy i Hasana nacechowane są konfliktem, wynikającym nie tylko z ich odmiennych osobowości, ale również ze zderzenia islamu z zachodnim stylem życia. Intryguje sama postać Hasana – spadkobiercy arabskich bajarzy, ćwiczącego nieustannie swoją wyobraźnię, zbierającego opowieści i potrafiącego nimi oczarować. Siła ukryta w słowach jest tak wielka, że można w nich się schronić przed własnymi problemami i samym sobą.

Atmosfera Orientu jest w Bajarzu namacalna. Bez trudu w wyobraźni możemy przenieść się do Maroka, na plac Dżama, w wąskie uliczki marrakeskiej medyny, a także w głąb kraju, góry Atlasu, czy na fascynującą pustynię. Znajdziemy tu tajemnicę, egzotykę, pasję, mistykę wschodu i świat iluzji zamknięty w opowieściach przekazywanych sobie na Dżama. Ta atmosfera tak mnie wciągnęła, że przy dźwiękach arabskiej muzyki, przeczytałam książkę w jeden wieczór. Mimo, iż akcja powieści rozgrywa się współcześnie, poprzez odniesienia do tradycji, takiej jak chociażby zawody braci oraz opowieści umocowane w kulturze bliskowschodniej, miałam wrażenie, jakbym przeniosła się wiele lat wstecz. 
Księżyc opada na środek placu. Dym z palenisk toczy się po bruku, wije, połyskuje, tężeje w mgłę. Każdej nocy bendiry, guedry i daffy łączą się i tworzą spójną mozaikę mrocznych dźwięków, których rytm pobudza bicie serca i ogarnia duszę. Nic nie brzmi tak jak one i nie da się oprzeć ich uwodzicielskiej sile. Na niezbyt odległej pustyni wieje silny wiatr. Szaleje nad szczytami Atlasu i przelatuje nad kamienistymi wyspami u wybrzeży Atlantyku. Ale na Dżama al-Fna' nawet on kapituluje w obliczu nocnego tętentu bębnów.
Joydeep Roy-Bhattacharya, pisarz hinduskiego pochodzenia, którego nazwiska nie jestem w stanie spamiętać ma w planach stworzenie kolejnych powieści, z akcją umiejscowioną w Oriencie, m.in. w Persji. Mam nadzieję, że będzie to lektura równie ciekawa, co Bajarz z Marrakeszu.

Joydeep Roy-Bhattacharya, Bajarz z Marrakeszu, Wyd. Lambook, 2013

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później