Srebrna (Błękitna) Zatoka
Ja też kocham Kroniki portowe
i klimaty nadmorskich miasteczek, gdzieś na końcu świata. Choć nie
pływam, a wakacje wolę spędzać w górach, niż nad morzem, to jednak
właśnie morze kojarzy mi się z prawdziwymi wakacjami, z czymś czystym i
szlachetnym, co daje wolność. Czytając Srebrną zatokę czułam ten
specyficzny klimat odległych ciepłych plaż, cichych wydm, małego,
spokojnego miasteczka, nie ogarniętego jeszcze masowym szaleństwem
turystycznym. Podobało mi się to, że książka wspiera ekologiczne
myślenie, że przyroda jest ważniejsza od ludzkich kaprysów i pieniędzy.
Mam nadzieję, że takie myślenie staje się coraz bardziej popularne -
może nawet modne - i dzięki Bogu. Bo wszyscy marzymy o jakimś cichym
zakątku, o cichym domku nad oceanem, tylko że kiedy do tego zakątka
zjeżdżają się pewnego dnia wszyscy, przestaje on już być naszym cichym
zakątkiem, a staje się hałaśliwym miejscem, które lepiej omijać z
daleka. Niestety takich miejsc jest coraz więcej, a zakątków coraz
mniej. Zastanawiam się, co w takim razie dzieje się z naszymi
marzeniami? Zbyt łatwo przychodzi nam dotarcie nawet do miejsc niegdyś
niedostępnych, a kiedy dotrze już do nich cywilizacja, zaczyna się ich
nieuchronna degradacja. O czym także pisał Tony Horwitz w recenzowanych
przeze mnie Błękitnych przestrzeniach. Przez chwilę naprawdę chciałam rzucić wszystko, by wyjechać gdzieś daleko chronić przyrodę.
Ale Srebrna zatoka to oczywiście nie jakiś manifest ekologiczny, a powieść z gatunku raczej tych lekkich i "kobiecych", w landszaftowym otoczeniu:
A potem zadzwonił i opowiedział mi tę historię. Nie będę kłamać - w pierwszej chwili wcale nie pomyślałam, jak ją chronić, to był zbyt dobry materiał (...). W tej historii było wszystko: wątek kryminalny, sekrety i kłamstwa, tragedia, zmarłe dziecko, piękna blondynka. Cholera, nawet delfiny i wieloryby! Powiedziałam mu, że brakuje tylko psa i będzie komplet. Nie roześmiał się. Powiedział, że jest i pies, nazywa się Milly.
I rzeczywiście - tam można by to było
streścić. Czytało mi się ją całkiem przyjemnie, ale do lektur
szczególnie wybitnych bym ją nie zaliczyła. Nie znudziła mnie, ale i
losy głównych bohaterów specjalnie mnie nie wzruszyły. Liza i Mike jakoś
nie wzbudzili we mnie sympatii, być może dlatego, że postaci te były
dla mnie mało wyraziste, a motywy ich postępowania mało wiarygodne. Zbyt
mało o nich wiem i są to rzeczy raczej powierzchowne. Dlaczego naraz
dobrze zapowiadający się i poukładany biznesmen rzuca całe swoje
dotychczasowe życie: pracę, mieszkanie, narzeczoną, żeby ratować
australijskie miasteczko? Skąd wzięła się miłość, skoro z Lizą de facto
ma tak niewiele do czynienia, bo ta jest zamkniętą w sobie osobą (dla
czytelnika również). Ten wątek jest dla mnie niespójny - z gatunku tych,
które zdarzają się tylko w książkach. Znacznie bardziej podobały mi się
inne postacie: Kathleen czy Hanna, dobrze zarysowane i z charakterem,
którego brakuje głównym bohaterom. Podobało mi się także, że w powieści
brak jednoznacznie czarnych charakterów - w życiu przecież mało co jest
jednoznacznie czarne albo białe. A każda (lub prawie każda sytuacja) ma
swoje dobre i złe strony i czasem wybór jest naprawdę trudny. Takich
dylematów doświadczają także bohaterowie Srebrnej zatoki. Duży
minus za zakończenie: pospieszne i zbyt przecukrzone w porównaniu do
całości. Podsumowując, wychodzi na to, że największym walorem Srebrnej zatoki jest przyroda, jej ekologiczny wydźwięk i wakacyjny klimat:
W Srebrnej Zatoce noc zapada szybko i jak w każdym małym miasteczku, w sobie tylko właściwym rytmie (...). W Srebrnej Zatoce były jeszcze cztery zwiastuny: brzęk naczyń dobiegający przez otwarte okna kuchenne, poskrzypywanie zardzewiałych zawiasów, szelest opon na piasku, gdy rybacy zjeżdżali na plażę przed wieczornym połowem i dobroduszne nawoływania z odpływających kutrów. Potem słońce zachodziło powoli za wzgórzami, zatoka rozbłyskiwała jego światłem, gdzieniegdzie na horyzoncie zamajaczył przepływający tankowiec.
Jojo Moyes, Srebrna zatoka, Wyd. Red Horse, 2009
Komentarze
Prześlij komentarz