Chińczycy trzymają nas mocno

Czy Chiny ciągle jeszcze kojarzą się wam z tandetą, podróbami, chińskimi bazarkami i tanią siłą roboczą? Kilkanaście lat temu wiele osób zszokowała wiadomość, że Chińczycy wykupili legendarne IBM. To znaczyło, że marka będąca synonimem jakości stanie się tandetą… Od tego czasu przejętych w ten sposób zostało wiele zachodnich firm i przestało już to dziwić. To był kolejny krok Chin w kierunku światowej ekspansji: najpierw podrabianie, potem wykupywanie, potem inwestowanie… Świat zalała chińska elektronika, najpierw konkurująca z Samsungiem i firmami zachodnimi tylko ceną, ale z biegiem czasu coraz lepszej jakości. Konsumenci oczywiście zagłosowali portfelami. Ręka w górę, kto skusił się na telefony Huawei, czy Xaomi. A kto robił zakupy na AlliExpress?

Zatem obrazek taniej “chińszczyzny” należy odłożyć już do lamusa. Chiny od lat kilkunastu mocno pracują nad odzyskaniem pozycji światowego mocarstwa, utraconej w XX wieku za sprawą rewolucji ludowej. Dążą bardziej do dominacji gospodarczej, niż siłowej, inwestując w nowoczesne technologie. Wchodzą raczej tylnymi drzwiami, oferując tańszy sprzęt, inwestując w gospodarkę czy tworząc instytucje siejące chińską propagandę. I im się to coraz bardziej udaje. Wygląda to nową kolonizację, zwłaszcza w krajach biedniejszych, w Afryce, czy Azji: eksploatacja zasobów przy nikłych korzyściach dla eksploatowanych krajów, zanieczyszczanie środowiska (outsorcing brudnego przemysłu), zbieranie danych o ludziach dla własnych celów. Jak podsumowałby to Sun Tzu w Sztuce wojny: Aby skłonić wroga do przyjścia z własnej woli, skuś go potencjalnymi korzyściami. Aby zniechęcić wroga do ataku, roztocz przed nim wizję potencjalnych strat. Ta strategia jest też doskonale podsumowana przez Sylwię Czubkowską:

Najpopularniejsze symbole Chin - panda i smok - idealnie obrazują sposób, w jaki Chiny działają na zewnątrz i jak chcą być postrzegane. Raz są milutką pandą, taką do przytulenia i zachwycenia się uroczym misiem. (...) Ale niech tylko coś się zadzieje, a Chiny stają się zionącym ogniem groźnym smokiem. Choć raczej w odniesieniu do ich gróźb, embarg, nacisków, używa się określenia “wilcza dyplomacja”. Kluczowy jest jednak szok, jakiego doznają państwa, które uwierzyły Chinom, że ich celem jest tylko rozwój gospodarczy, kiedy nagle dostrzegają to drugie, nieznoszące sprzeciwu oblicze.

Kto orientuje się w geopolityce, ten wie, że wkroczyliśmy już w erę nowej zimnej wojny: między USA a Chinami. Ścigającymi się właśnie głównie na polu nowoczesnych technologii i SI. Nie dalej jak kilka dni temu w świat poszła wiadomość, że Chińczycy mają SI, która na głowę bije ChatGPT. Co oczywiście może być chińską propagandą, tak typową dla Państwa Środka. A może nie. Wszystko to nie byłoby tak niepokojące, dopóki nie uświadomimy sobie, że Chiny to nie jest kraj taki, jak nasze i nie chodzi tylko o odmienność kulturową (choć o to też). Lecz o autorytarne rządy, nieprzestrzeganie praw człowieka, brak standardów etycznych i transparentności… Czy chcemy żyć w świecie zdominowanym przez takie państwo? Tymczasem dopuściliśmy już de facto do uzależnienia się od Państwa Środka - wyobraźmy sobie ile towarów i półproduktów jest produkowanych w Chinach i jakie byłyby konsekwencje ustania wymiany handlowej z tym krajem. Poza tym działania Chin mogą stwarzać też zagrożenia dla bezpieczeństwa innych państw, głównie w związku z potencjalnymi cyberatakami i rozwojem SI. Dlatego - jak mówi Clive Hamilton, profesor na jednym z uniwersytetów w Australii: 

coraz więcej rządów i korporacji wie, że musi dywersyfikować swoje działania i budować strategie ograniczania zależności od Pekinu. Tyle, że kluczowa jest zmiana świadomości i postaw społecznych [jak zawsze] (...)
Jak pisał Sun Tzu “jeśli nieprzyjaciel otwiera drzwi, musisz wbiec do środka”.
Najwyższa pora, byśmy nauczyli się przymykać te drzwi w odpowiednim momencie. 
 

To już się dzieje - coraz więcej państw obecnie przyłącza się np. do banowania Tik Toka, oskarżając tę firmę o zbieranie danych na rzecz chińskiego rządu.

Wszystko to znaczy, że czas się tym zainteresować i zwrócić wzrok na wschód, gdyż dziś nie wystarczy już znać siebie i własnego kawałka świata. Zatem reportaż Sylwii Czubkowskiej jest bardzo na czasie, przedstawiając chińskie wpływy w Europie Środkowej. Znaleźliśmy się między młotem a kowadłem: obecność USA gwarantuje nam bezpieczeństwo, ale z Chinami nikt nie chce zadzierać, zwłaszcza wobec ich (mniej lub bardziej oficjalnego) sojuszu z Rosją. I to jest generalnie dylemat, przed którym stoi cały świat (poza rzeczonymi mocarstwami)...  I z tego też trzeba zdać sobie sprawę, że to nie jest tylko “przeciąganie liny między ChRL a USA”, które nas nie dotyczy. Jednak ten reportaż pozostawił we mnie niedosyt: niby jest o wszystkim po trochu, ale napisane w dość nużący sposób, gdzie zbyt dużo jest surowych danych, a za mało analizy tych danych. Poza tym za mało jest o samej Polsce: jest i o Czechach, i o Serbii, i o wpływach chińskich na Węgrzech, a o naszym podwórku jakby najmniej. Znając życie to nasi biznesmeni i politycy tak samo poddają się Chińczykom, jak w wymienionych krajach - a że można jednak się temu przeciwstawić, świadczy przykład Litwy... I w sumie najciekawsze wydawały mi się podsumowania każdego rozdziału oraz końcowy wywiad ze wspominanym już Clivem Hamiltonem. 

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: chińskie wpływy na świecie
Miejsce akcji: Europa Środkowa
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 416
Moja ocena: 4/6
 
Sylwia Czubkowska, Chińczycy trzymają nas mocno, Wydawnictwo Znak, 2022

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później