Gai-jin
U progu XVII wieku Japonia zamknęła się na cudzoziemców. Shogun Toranaga dostrzegł, że jego kraj stał się prawie chrześcijański - tak wielki wpływ mieli misjonarze portugalscy, którzy napłynęli do Japonii. Postanowiono się ich pozbyć - wkrótce przybysze z Zachodu, głównie Holendrzy, mieli dostęp tylko do niewielkiej, wydzielonej części Kraju Kwitnącej Wiśni, wysepki Dejima - o czym można poczytać w Tysiącu jesieni Jacoba de Zoeta. 60 lat później sytuacja znowu uległa zmianie: Japonia powoli stawała się krajem docelowym dla obcokrajowców pochodzących z kraju będącego wtedy największą morską potęgą na świecie - Anglii. Z Anglikami konkurowali Francuzi i Rosjanie. Centrum europejskich interesów znajdowało się w Yokohamie. Poruszanie się Europejczyków po pozostałym terytorium Japonii wymagało jednak nadal stosownych zezwoleń. Obecność gai-jinów budziła w Japończykach coraz większe niezadowolenie oraz niepokój, podsycany przez obserwacje działań Anglii chociażby w Chinach - co i rusz pojawiały się więc pomysły, jak by tu się ich pozbyć. To może trochę dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że działo się to tuż przed tym, jak Japonia ostatecznie postanowiła zakończyć okres izolacji i otworzyć się na świat.
Wszystkie te polityczne perturbacje zostały oddane przez Jamesa Clavella w kolejnej pozycji z azjatyckiego cyklu, Gai-jinie. Indywidualnymi bohaterami tej powieści są w nim m.in. młody spadkobierca hongkongskiego (?) imperium handlowego Noble House, Malcolm Struan oraz młodziutka piękność, za którą wodzą wzrokiem wszyscy Europejczycy, którzy utknęli w Japonii, Angelique Richaurd. Malcolm jest Anglikiem i protestantem, Angelique Francuzką i katoliczką, ale to oczywiście nie przeszkadza im się w sobie zakochać. Stanowczo przeciwna temu związkowi jest natomiast matka Malcolma, Tess Struan, śląca do syna dyscyplinujące listy z Hongkongu. Uważa ona, że Angelique jest manipulatorką, która chce usidlić przyszłego tai-pana, jako że dziewczyna jest w zasadzie bez grosza, a jej ojciec jest poszukiwany za długi.
Shogun jak wiecie mnie zachwycił, więc jakaż była moja konsternacja, kiedy okazało się, że Gai-jin, pozycja jeszcze bardziej niż Shogun opasła, nie wzbudza we mnie szczególnego zachwytu, a wręcz mnie nuży. Przez wiele stron tej książki - przez którą uparłam się przebić - lektura nie tylko mnie nie interesowała, a wręcz nudziła i musiałam podejmować świadomy wysiłek, by kontynuować czytanie. Przyczyny upatruję w trzech kwestiach. Po pierwsze w Gai-jinie dominują wątki polityczno-handlowe: autor rozpisuje się na temat stosunków łączących Japonię z europejskimi mocarstwami, odnotowując drobiazgowo różne ruchy mające miejsce w Kraju Wschodzącego Słońca, zmierzające do naruszenia status quo. Mamy mianowicie słabego shoguna - 16-letniego chłopca - oraz otaczających go doradców, z których każdy ma swoje własne plany i wizje. Najważniejszym wśród nich jest Yoshi Toranaga, z tych Toranagów, zastanawiający się, jak tu przejąć władzę. Mamy oprócz niego również innych japońskich panów (daymio, czy też bakufu). Inną kwestią jest cesarz, którego znaczenie w Japonii shogunów było czysto ceremonialne. Wreszcie jest ruch tzw. shishi, spiskowców dążących do tego, by wyeliminować shoguna i przywrócić władzę cesarzowi. Każdy z tych Japończyków ma w dodatku odrębny stosunek do gai-jinów: co do zasady wszyscy polityczni przeciwnicy są zgodni co do tego, iż cudzoziemców trzeba z Japonii wyprosić, lecz z czasem niektórzy z nich zaczynają dostrzegać, że można się od gai-jinów czegoś nauczyć i że Japonia, by nie została podbita, musi otworzyć się na zdobycze zachodniej cywilizacji, w tym niestety broń palną. Rzecz jasna gai-jinowie również mają swoje cele w Japonii, a należy do nich głównie rozwój handlu. Irytujące są dla nich zatem przeszkody mnożone przez Japończyków, a także specyficzna ich mentalność ciągłego kręcenia i odkładania wszystkiego na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wszystko to jest bardzo skomplikowane, trudno połapać się kto jest z kim, a przeciwko komu, i o co w tym wszystkim chodzi, a niestety Clavell opiera fabułę Gai-jina o te wątki - zdecydowanie przeważają one nad wątkami obyczajowymi, dla mnie ciekawszymi. Akcja powieści przenosi się pomiędzy Yokohamą, Edo - siedzibą shoguna, Kioto - siedzibą cesarza - a także innymi pomniejszymi destynacjami. Tu przechodzimy do drugiej przyczyny, dla której Gai-jina tak ciężko mi się czytało: brak wyraźnie określonego głównego bohatera/ów. W powieści występuje bardzo wiele postaci, zarówno Europejczyków, jak i Japończyków, a ich wątki przez długi czas są właściwie równorzędne: stąd nie wiadomo, czy jest to powieść o Noble House i Malcolmie Struanie, czy o Angelique, czy też o Jamie McFay'u, kierującym japońską filią Noble House, czy może ważniejszy jest wątek Yoshiego, a może Japończyków należących do ruchu shishi. Mnie to przeszkadzało, bo nie wiedziałam na czym się koncentrować, kto jest ważny, a kto mniej. W dodatku Clavell ma taką samą skłonność, co George Martin, do zabijania swoich bohaterów znienacka i bez sentymentów, więc może się okazać, że ktoś, kogo bierzemy za główną postać, ginie w połowie książki... Wreszcie, po trzecie, w Gai-jinie, pomimo jego objętości, stosunkowo niewiele się dzieje. Duża część powieści poświęcona jest właściwie omawianiu konsekwencji tego, co stało się na pierwszych stronach, czyli napadu roninów na m.in. Malcolma i Angelique. Jest zatem leczenie, wychodzenie z traumy, a także próby pociągnięcia Japończyków do odpowiedzialności za zdarzenie i wyegzekwowania od nich jakiegoś zadośćuczynienia. I ciągnie się to, i ciągnie. Gai-jin właściwie przypominał mi taką typową XIX-wieczną powieść, wypełnioną delikatnymi tylko ruchami, mało ważącymi zdarzeniami i pogaduszkami o małym znaczeniu. Wszystko to składa się na jakąś całość, ale dochodzenie do sedna jest mozolne, a samo sedno niewyraźne. W dodatku zakończenie jest zupełnie nijakie, bo jesteśmy (w końcu) w środku interesującego wątku, a wtedy akurat Clavell postanawia powieść zakończyć, tak jakby doszedł do wniosku, że napisał już 1200 stron, i choć mógłby w ten sposób napisać kolejne 1000, to wypada skończyć... W zasadzie podobnie było w Shogunie, który skończył się tuż przed momentem kluczowym, a poświęcony był dochodzeniu do tego momentu - na takiej zasadzie skonstruowany jest Gai-jin, tylko że w tym ostatnim odnosi się wrażenie, że to wszystko, co opisuje autor jest średnio ważne.
Nie neguję wartości tej książki, bo wszystko zależy oczywiście od tego, co kogo interesuje - dla niektórych pewnie owe polityczne machinacje są o wiele ciekawsze od wątków obyczajowych - ale do mnie Gai-jin nie przemówił. Szkoda mi, że na tylu stronach zawarto w zasadzie tak niewiele treści... I szkoda, że tak mało - w porównaniu chociażby z Shogunem - Clavell
poświęca miejsca na pokazanie tła obyczajowego, tego, jak żyje się w
Japonii w XIX wieku - właściwie, żeby to zrozumieć, trzeba koniecznie
sięgnąć najpierw po Shoguna.
James Clavell, Gai-jin, Wyd. Vis-a-vis/Etiuda, 2012
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: wielu bohaterów
Miejsce akcji: Japonia
Czas akcji: połowa XIX wieku
Ilość stron: 1213
Moja ocena: 4/6James Clavell, Gai-jin, Wyd. Vis-a-vis/Etiuda, 2012
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz Grunt to okładka
Clavella czytałam dotąd tylko "Króla szczurów", który wywarł na mnie ogromne, pozytywne wrażenie. "Szogun" czeka w kolejce, podobnie jak "Tysiąc jesieni...", ale zauważyłam, że literaturę związaną z Japonią muszę sobie odpowiednio dawkować, bo w większych ilościach i natężeniu jest dla mnie nie do przebrnięcia ;) Szkoda, że "Gai-jin" wypada przy "Szogunie" tak mizernie.
OdpowiedzUsuńCóż, sięgnę zatem po "Shoguna". I tak miałam od dawna ochotę na Clavella, którego "Króla szczurów" czytałam z kilkanaście razy jako nastolatka.
OdpowiedzUsuń