Jakub Frank, samozwańczy Mesjasz, wyrosły wśród Żydów, gdzieś na polskich Kresach. Prowadzi interesy na Wschodzie, w Smyrnie, nosi się z turecka, w pewnym momencie swojego życia przechodzi nawet na islam. Jednocześnie buduje wokół siebie społeczność odszczepieńców od tradycyjnego judaizmu, kontrtalmudystów, głosząc, że to, co napisano w żydowskich księgach jest kłamstwem, że Bóg istnieje w trzech osobach, będzie trzech Mesjaszy, a świat zostanie zbawiony przez.. Pannę. Pozorne podobieństwo do chrześcijańskich dogmatów prowadzi kontrtalmudystów do konwersji na katolicyzm, jednak to tylko wierzchnia warstwa. Pod spodem nigdy nie przestają być... właśnie zbuntowanymi Żydami. Neofitami. Trzeba przejść przez wszystkie trzy religie monoteistyczne, by dojść do tej właściwej. Stąd miesza się tu i islam, i chrześcijaństwo. Aż trudno uwierzyć, że coś takiego faktycznie miało miejsce.

W jakimś sensie życie jest taką ciągłą utratą. To, że coś zdobywamy, że stajemy się bogatsi, to największe złudzenie. W rzeczywistości najbogatsi jesteśmy w momencie swego urodzenia, potem już tylko tracimy

Historia ta, którą na prawie 900 stronach snuje Olga Tokarczuk jest praktycznie nieznana. A może specjalnie zamieciona pod dywan przez potomków frankistów, chcących zasymilować się z chrześcijanami. Zagłębiamy się w tradycje i wierzenia judaistyczne, tak rozpowszechnione w Polsce w dawnych czasach, kiedy kraj nasz był dla Żydów w pewnym sensie ojczyzną. Widzimy zarazem, że i wśród nich nie było zgody, że rodziły się różnorodne prądy religijne i sekty. I to w czasach, gdy herezja była karana śmiercią - a Żydzi również mieli swoje sposoby, by pozbyć się innowierców w swoim łonie. Takich, jak Jakub Frank. Postać ta u Tokarczuk jest tajemnicza i co najmniej kontrowersyjna. Ciągle przekracza ustanowione granice i normy. Raz miewa wizje, innym razem jest trzeźwym pragmatykiem. Raz mówi, że jest prostakiem i niczego nie potrzebuje, a za chwilę wynosi się nad innych, podróżuje karetami i ubiera w kapiące złotem szaty. Raz modli się i umartwia, raz urządza bachanalia. Rzecz jasna swoją pozycję wykorzystuje, by posiąść zafascynowane nim kobiety, głosząc oczywiście idee, które dziś nazwalibyśmy "wolną miłością". We wspólnocie Franka nikt nie należy do nikogo, mąż do żony, ani żona do męża, a dzieci zrodzone w prawowitych małżeństwach są wręcz przeklęte. Tokarczuk opisuje to wszystko, lecz nie interpretuje. Poznajemy Franka oczami innych: jego współbraci w herezji, orędowników, lecz nigdy jego samego. Nie wiadomo na czym polega charyzma Franka. Mnie wydał się raczej szaleńcem, awanturnikiem, manipulatorem, niż Mesjaszem. Dla osoby twardo stojącej na ziemi, nieskorej do religijnych uniesień, jego zjawisko wydawało mi się dziwaczne, aczkolwiek na pewno silnie umocowane w tamtych niespokojnych czasach. Co tu dużo mówić, nawet dziś znajduje się wielu ludzi poszukujących duchowego przewodnictwa i podatnych na różnego rodzaju "oszołomstwo".  
Ludzie mają potężną potrzebę, żeby czuć się lepszymi od innych. Nieważne, kim są, muszą mieć kogoś, kto byłby gorszy od nich. Kto jest gorszy, kto lepszy, zależy od wielu przypadkowych cech. Ci, co mają jasne oczy, myślą z wyższością o tych ciemnookich. Ci ciemnoocy patrzą zaś z góry na jasnookich. Ci, co mieszkają pod lasem, czują jakąś wyższość nad tymi, co mieszkają nad stawami, i odwrotnie. Chłopi patrzą z wyższością na Żydów, Żydzi zaś z wyższością na chłopów. Mieszczanie czują się lepsi niż mieszkańcy wsi, a ci ze wsi traktują tych z miasta jak jakichś gorszych.
Czy to nie jest spoiwem ludzkiego świata? Czy po to są nam potrzebni inni ludzie, żeby nam dostarczyć radości, żeśmy od nich lepsi? O dziwo, nawet ci - wydawałoby się - najgorsi w swoim poniżeniu znajdują przewrotną satysfakcję, że nie ma już gorszych od nich, a więc właśnie w tym są górą.

Księgi Jakubowe w uproszczeniu można by nazwać biografią Jakuba Franka, ale przede wszystkim jest to bogaty fresk historyczny, opisujący życie w XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej Polskiej, tak przecież zróżnicowanej etnicznie i religijnie, jak dziś Polska jest homogeniczna. Z wieloma detalami, barokowym wręcz rozpasaniem: warunki egzystowania, stroje, metody leczenia, obyczaje i tradycje. Niesamowita bieda, uciemiężenie chłopów pańszczyzną, ciemnota i kołtuństwo. Woń końskiego łajna miesza się tu nieustannie z ludzkim potem i odorem niemytego ciała. Nic dziwnego, że niektórzy zaczęli postrzegać świat jako miejsce nieprzyjazne, opuszczone de facto przez Boga. Poza gminą żydowską, poznajemy również polskich księży i arystokratów, zaplątanych w całą tą historię, popierających żydowskie chrzty, lecz jest to wątek poboczny. Frank prowadzi życie ciągle na walizkach: a to w Turcji, a to wraca do Polski i walczy o to, by jemu i jego zwolennikom przyznano jakieś ziemie, gdzie mogliby gospodarować, a to w Lwowie, a to w Warszawie, wreszcie  w Wiedniu, pod okiem cesarza austriackiego, by w końcu wylądować w Niemczech. Księgi Jakubowe są jednocześnie przepełnione mistycyzmem, co najlepiej oddaje wątek staruszki Jenty, ni to człowieka, ni to ducha, zawieszonej między życiem, a śmiercią, i widzącej dalej i głębiej. Wszyscy zaś, niezależnie czy Żydzi, czy chrześcijanie wypatrują znaków i wydają się nieustannie wyczekiwać końca świata... Rzeczywistość przedstawiona w Księgach zdaje się jakby płynna - ludzie nieustannie przychodzą i odchodzą, starzeją się i umierają, co wywoływało we mnie uczucie melancholii:

Groby są nam całkowicie nieprzydatne, bo zmarli je ignorują i włóczą się po świecie; są wszędzie. (...) Patrzą na świat jakby zza szybki, przyglądają mu się i ciągle coś by od tego świata chcieli. Jenta próbuje zrozumieć, co znaczą te miny, co znaczą te gesty, i w końcu wie: zmarli chcieliby, żeby o nich mówiono, tego są głodni, to jest ich strawa. Chcą od żywych uwagi.
I jeszcze jedno dostrzega Jenta - że ta uwaga jest niesprawiedliwie rozłożona. O jednych mówi się wiele, wypowiada się na ich temat mnóstwo słów. O innych nie mówi się wcale, ani słóweczka. Ci drudzy w końcu gasną, odsuwają się od szyby, znikają gdzieś w tyle. Jest ich bardzo wielu, całe miliony, zupełnie zapomnianych, nikt nie wie, że żyli na ziemi. Nie zostało po nich nic i dlatego szybciej uwalniają się i odchodzą.

Jeśli się w to zagłębić i delektować, czyta się to dobrze, mimo, że Tokarczuk pisze w konwencji lekko stylizowanej na powieść staropolską (co odzwierciedla też długaśny tytuł Ksiąg). Przyznaję, że ostatnio nie miałam odpowiedniego nastroju na tego typu lekturę i przeczytałam ją trochę na siłę. Denerwowała mnie wielość planów czasoprzestrzennych: przenoszenie się z jednego miejsca do drugiego oraz mnogość bohaterów, którzy wszyscy zostali przedstawieni jak przez mgłę. Powieść mnie nie wciągnęła, trudno mi było złożyć wszystkie wydarzenia, o których pisze Tokarczuk - w jedną całość. Nie wiem, czy niektóre wątki były potrzebne, np. ten księdza Chmielowskiego, czy naprawdę powieść ta musi być aż tak rozbudowana. Ale i tak doceniam ogrom włożonej pracy, zamysł, oryginalność oraz precyzję języka. Niesamowite jest również wydanie tej książki: bogato ilustrowane, przemyślane pod względem graficznym. Zwróćcie uwagę, że numeracja stron jest tu odwrotna: zmniejszająca, a nie zwiększająca się. 

Jak to jest nie pić, kiedy się ma własną winnicę?

Paradoksalnie, choć Księgi Jakubowe to bardzo, bardzo dobra pozycja, wielu może odstraszać. Na pewno swoimi gabarytami (zabrać ze sobą nijak się jej nie da, chyba, że e-book) oraz trudna, nietypowa tematyka, a także cena. W naszym pędzącym świecie nie ma czasu na czytanie podobnych opasłych tomisk. Mogę tylko poradzić, by zarezerwować sobie na Księgi jakiś spokojny czas, sprzyjający kontemplacji.

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna 
Główny bohater: Jakub Frank 
Miejsce akcji: Europa Środkowa
Czas akcji: XVIII wiek
Cytat: Myśl w południe wydaje się haniebna. Po południu nadaje się do przedyskutowania. Pod wieczór jest już przyswojona, a późnym wieczorem - już całkiem oczywista.
Moja ocena: 5,5/6

Olga Tokarczuk, Księgi Jakubowe albo Wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych : opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury, z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka, Wyd. Literackie, 2014  

Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska (912 str.)

Komentarze

  1. Planowałam, że będę czytać w święta, bo jak piszesz czas sprzyja kontemplacji i takim opasłym tomiszczom, ale... na razie nie mam weny. Łatwej by mi było się za nią zabrać, gdybym miała wersję na czytnik. Paradoksalnie zazdroszczę wszystkim tym, którzy już przeczytali i poznali tę historię :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na "Księgi..." w kolejce bibliotecznej, choć nie jestem przekonana, że podołam tym 900 stronom. Nie czytałam wcześniej żadnej książki Tokarczuk, więc nie bardzo wiem czego się spodziewać, ale spróbuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie czytałam wcześniej nic Tokarczuk, ale to chyba nie przeszkadza

      Usuń
  3. Właśnie czytam "Księgi Jakubowe" - w Święta jest więcej wolnego czasu (pod warunkiem, że nie wyłączą prądu). Uważam, że książka jest rewelacyjna, ale wymaga spokoju. Podobają mi się stylizacje językowe oraz sama historia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tokarczuk przeczytałam do tej pory tylko jedną książkę, ale już mam ochotę na więcej. ,,Księgi Jakubowe" mam w planach :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Boję się jej jak nie wiem co. Tematyki, grubości, samej autorki (choć ją znam). Boję się, że to za wielkie. Za potężne. Że pożre mi tyle czasu i nie będę mogła od tego uciec ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie... tak po cichu myślę sobie, że autorka trochę strzeliła sobie w kolano gabarytami tej powieści...

      Usuń
  6. Czytam i czytam i przeczytać nie mogę... Nie potrafię się wciągnąć w tę powieść i choć naprawdę mi się podoba, to trochę się zmuszam, żeby do niej wracać. Zgadzam się z Twoimi zarzutami, bo mam identyczne odczucia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później