Żałuję, że przeczytałam tę książkę. Co się raz zobaczyło, nie można "odzobaczyć", a co się raz przeczytało... cóż, owszem, da się zapomnieć, ale nie sądzę, by dotyczyło to tej pozycji. Ale po kolei.

Niedawno czytałam Co nas (nie) zabije i po jej lekturze miałam niedosyt informacji dotyczących jednej z najstraszniejszych plag, jakie nawiedziły ludzkość, czyli dżumy. No i oto odpowiedź na moje zainteresowanie tematem - książka wydana już kilka lat temu, ale teraz odświeżona i przygotowana do wersji cyfrowej, z powodów oczywistych.
Początkowo jest przyjemnie, ale i trochę monotonnie, bowiem autorzy śledzą drogę rozprzestrzeniania się epidemii w Europie, od momentu jej pojawienia się, aż przez 300 lat, podczas których ona występowała. Wyobraźcie sobie: nasi przodkowie przez 300 lat żyli w ciągłym strachu przed tą straszną chorobą, która mogła w każdej chwili uderzyć od nowa i zabić kolejne miliony. Muszę się przyznać, że w dobie koronawirusa pocieszałam się tym, że "koronawirus to przecież nie żadna dżuma..." Abstrahując już od śmiertelności, to w swoich objawach była ona, eufemistycznie mówiąc, bardzo nieprzyjemna. My teraz sarkamy na ograniczenia naszych "praw", gdy okazuje się, że takie działania władz, jak kwarantanna, czy świadectwa sanitarne nie są niczym nowym i były wprowadzane już 500 lat temu. Ta część książki jest jednak zbyt długa, wkrótce wkrada się znużenie, no bo przebieg zdarzeń w przypadku epidemii, obojętnie w jakim miejscu i czasie, zawsze wygląda tak samo. Ciekawiej zaczyna się robić, kiedy autorzy zaczynają dociekać, co spowodowało dżumę i skąd przybyła ona do Europy. Obalają oni przy tej okazji powszechnie dziś panujące przekonanie o źródłach tej choroby... No, a potem zaczyna się robić coraz bardziej creepy. Dość powiedzieć, że czasy w jakich żyjemy, liczba ludzi, styl naszego życia, brak poszanowania dla przyrody, wszystko to są czynniki idealne dla błyskawicznego rozprzestrzeniania się zaraźliwych chorób.

Rzuca się w oczy, iż Czarna śmierć napisana jest bardzo przystępnym, prostym językiem - autorzy nie epatują datami, czy szczegółami historycznymi, podają tylko najważniejsze fakty. Jest to chyba najbardziej przystępna książka historyczna/popularnonaukowa (bo należałoby ją zaklasyfikować i tu, i tu), jaką czytałam. Być może też jest to jej wada, może jest ona nawet zbyt prosta; niektóre rzeczy są podane zbyt łopatologicznie i trochę brak tu rzetelnych danych np. jaka w końcu była śmiertelność dżumy. Brakowało mi też danych na poparcie tez autorów - trochę to wyglądało jak dziennikarskie śledztwo, poparte intuicją, a nie porządnymi badaniami, choć wnioski są dla mnie (niestety) przekonujące. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że prowadzenie badań, w których musimy sięgać po liczby i fakty sprzed kilkuset lat, może być nieco trudne. 
Służby medyczne usiłowały stawić czoła infekcji, całe populacje były poddawane kwarantannie, linie lotnicze bankrutowały, gospodarka wielu krajów uległa zniszczeniu i pojawiło się realne zagrożenie załamaniem międzynarodowych rynków finansowych. 
Brzmi znajomo? Nie, nie dotyczy to obecnej pandemii koronawirusa, a infekcji SARS sprzed 17 lat. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam, żeby takie rzeczy się wtedy działy na świecie. I to dlaczego? Na SARS odnotowano ok. 8000 przypadków zachorowań, w tym 780 śmiertelnych. Zestawcie to z dżumą, która pochłaniała miliony ofiar z kilkudziesięcioprocentowym wskaźnikiem śmiertelności. Skąd zatem ta współczesna panika (nawet w odpowiedzi na obecnego koronawirusa)? Ano:
SARS był pierwszą epidemią w dobie internetu, żerującą na tym, że im mniej zrozumiałe stają się informacje, tym bardziej zrozumiałe stają się plotki.
Co rzecz jasna obserwujemy teraz - w zalewie newsów i fake newsów trudno oddzielić ziarno od plew. Bombardują nas posty i artykuły, w których ludzie panikują, pouczają i straszą się nawzajem. Trudno w tym wszystkim zachować spokój i zdrowy rozsądek. A już szczególny raj nastał dla zwolenników teorii spiskowych, które mnożą się, jak grzyby po deszczu. Mnie osobiście szlag trafia, kiedy natykam się na kolejną wypowiedź antyszczepionkowców, czy ludzi udowadniających, że to wszystko jest globalnym spiskiem, mającym na celu zniszczyć ludzkość. No nie, na przykładzie dżumy, tudzież innych paskudnych chorób, widać, że pandemie zawsze nękały ludzkość, a mimo to jakoś przetrwaliśmy. Jednak w świetle tego, co napisali autorzy Czarnej śmierci zastanawiam się, jak długo jeszcze... Bo niestety ta książka nie należy do uspokajających i optymistycznych, stanowiąc przeciwieństwo Co nas (nie) zabije. Zaczynam nawet żałować, że nie żyję w dawnych wiekach, kiedy nie latało się samolotami do najdalszych zakątków świata, a ocieplenie klimatu nie groziło inkubacją nieznanych groźnych mikrobów, przy których koronawirus to mały pikuś. Nasze poczucie bezpieczeństwa w "wieku nauki" jest iluzoryczne. Zaś początkowo niewinnie się zaczynająca Czarna śmierć okazała się lekturą dla ludzi o mocnych nerwach. 

Metryczka:
Gatunek: literatura historyczna/popularnonaukowa
Główny bohater: dżuma
Miejsce akcji: głównie Europa
Czas akcji: średniowiecze aż do czasów współczesnych
Ilość stron: 264
Moja ocena: 4,5/6

Christopher Duncan, Susan Scott, Czarna śmierć, Wyd. Bellona, 2008/2020

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później