Znowu mamy głośną książkę, amerykański bestseller, co do którego najczęściej pojawiającą się pochwałą jest fakt, że został przeczytany i jest polecany przez samego Baracka Obamę... I co? Jak kilka już tego typu książek, mnie zupełnie nie podszedł. Co my tu mamy? Książkę o małżeństwie, przedstawioną odrębnie z obu stron medalu. Książkę z której po prostu wieje nudą. Pierwsza część powieści, Fatum, to dla mnie typowe lanie wody: fabułę wypełniają nieciekawe, monotonne detale życia codziennego oraz równie mało ciekawe - dla postronnego - opisy przyjęć, a dodatkowo zapychaczem treści są fragmenty lub streszczenia sztuk teatralnych tworzonych przez głównego bohatera. Jak dla mnie powieść musi opowiadać jakąś historię - niekoniecznie akcja w niej musi gnać na łeb na szyję, ale musi to być o czymś. Fatum i furia natomiast jest o niczym. Bohaterowie są dziwaczni i antypatyczni, drugoplanowe postaci właściwie nie istnieją, są tylko imionami na papierze, gdyż autorka nie czyni żadnego wysiłku żeby je opisać. Styl pretensjonalny do bólu: krótkie, poszarpane zdania, a często równoważniki zdań, które nie łączą się ze sobą, albo łączą w coś abstrakcyjnego. Drewniane dialogi, nie niosące ze sobą żadnej treści. Chaos. Dziwaczne opisy stanów emocjonalnych. Pretensjonalne cytowanie Szekspira - po co (by nadać powieści charakter intertekstualny)? A tego, co się dzieje między bohaterami trzeba się domyślać, bo autorka pisze o tym jedynie w aluzjach. Dlaczego na przykład Lotto zerwał relacje z matką? Za to nie zabrakło opisów seksu - jest ich tyle, że myślałabym, że powieść napisał mężczyzna, gdybym nie wiedziała, kto jest jej autorką. Podobną konwencję, w jakiej jest stworzona Fatum i furia spotykam coraz częściej, zwłaszcza w amerykańskich powieściach (na przykład podobnie jest napisana powieść W dół) - podejrzewam, że takiego pisania uczy się na amerykańskich kursach kreatywnego pisania, stąd potem wysyp podobnej przeintelektualizowanej prozy.
Bez elektryczności. Bez telefonu. Spojrzał w dół. Miał na sobie górę od piżamy. Nie włożył spodni. Przepalił się bezpiecznik. Usłyszał skwierczenie. Narastała w nim panika.
Już czas. Dzieje się coś dziwnego, choć nie jesteś na to gotowy; to powtórka; już to gdzieś widziałeś, czułeś jej oddech na karku, jej ciepło po sobą i wilgotny chłód na plecach, obezwładniającą bezradność, poczucie przekroczenia, seks w punkcie kulminacyjnym [dojdź!]. Warga zagryziona do krwi, kończysz z rykiem, ptaki wzbijają się w powietrze, okruchy w różowych zakamarkach ucha. Ząbkowana moneta słońca na wodzie. Twarz zwrócona w stronę nieba: czy to mżawka? [Tak]. Szczęk nożyczek. Ledwie starcza czasu, żeby zauważyć to oszałamiające piękno, i nagle stało się. Oddzielenie. 
Ledwo przebrnęłam przez część pierwszą, mając nadzieję na to, że część druga będzie lepsza. I faktycznie robi się ciekawiej. Okazuje się, że opowieść Mathilde ma coś w sobie, ma jakąś akcję, tajemnicę, coś, czego kompletnie nie ma opowieść Lotto. Autorka dopowiada wiele z kwestii, które nie były jasne przy czytaniu Fatum. Wreszcie czytelnikowi rozjaśnia się w głowie - tyle tylko, że ma się wrażenie, że następuje to poniewczasie. Jest tu nawet coś z thrillera. Mathilde okazuje się istną harpią, podczas gdy przecież Lotto widział w niej anioła. Zaślepienie mężczyzny, czy raczej jego nadmierne zadufanie w sobie, narcyzm, nie pozwalający przyjrzeć się dokładnie bliskiej osobie i zmienić własnej optyki? Furia obnaża też słabości Lotto, tego złotego chłopca, który przyzwyczajony był do tego, że wszyscy go kochają i podziwiają... Dopiero Furia nadaje powieści sensu, uzmysławia czytelnikowi jaki był charakter relacji Lotto i Mathilde. To dwoje ludzi, którzy mimo, iż byli ze sobą tyle lat, w zasadzie się nie znali. A przynajmniej on nie znał jej. Okazuje się, że i tak można. Z jednej strony jest to truizm, z drugiej nie znaczy to, że tego typu sytuację można przyłożyć do każdego małżeństwa - ja bym powiedziała, że Mathilde i Lotto byli dosyć nietypową parą. A zatem wszelkie wyciąganie uogólnionych wniosków na podstawie ich historii wydaje się chybione. W ten sposób pada chyba zasadniczy argument dotyczący Fatum i Furii: dla mnie ta powieść ukazanie dwójki ekscentrycznych bohaterów, pretensjonalna próba ubrania w słowa i nadmiernego udramatyzowania niczego, opowiadanie o problemach "pierwszego świata". Nuda Panie, nuda.

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Mathilde Yoder i Lancelot Satterwhite
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 425
Moja ocena: 3/6

Lauren Groff, Fatum i furia, Wyd. Znak, 2016

Książka bierze udział w Wyzwaniu bibliotecznym 

Komentarze

  1. No masz i znowu tak źle :/ Jeszcze nie czytałam, ale dałam się nabrać reklamie. A wychodzi na to, że to kolejna przereklamowana książka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pfffff. A tytuł mnie zaintrygował :P
    Twoja opinia mi wystarczy, będę omijać z daleka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli to kolejna książka, której reklama wyrządziła dużą krzywdę.. Fajnie, że mr. President promuje literaturę; nie znaczy to jednak, że to, co podoba się mu, musi podobać się nam.
    Ponadto, ktoś kiedyś powiedział, że należy omijać autorów, którzy nauczyli się swojego fachu na kursach kreatywnego pisania. Może rzeczywiście coś w tym jest..

    OdpowiedzUsuń
  4. Obama może zna się na polityce, ale nie na literaturze - jeśli cała książka jest w taki sposób napisana to ja podziękuje na tym etapie.

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie się ta książka nawet podobała, choć dużo mniej niż się spodziewałam. Ciekawa jestem ile winy za to ponosi tłumaczenie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Reklamy tej książki sprawiły, że zastanawiałam się, czy po nią nie sięgnąć, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Ciekawe czy ta opowieść ma coś wspólnego z powieścią Tomasza Jastruna "Kolonia karna. Sceny z życia małżeńskiego", gdzie historia małżeństwa została rozpisana na dwa głosy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okazuje się, że pomysł na książkę wcale nie taki oryginalny...

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później