Tak się złożyło, że kiedy przede mną leżała powieść Christophera Priesta, Prestiż, w telewizji właśnie po raz kolejny nadawano film Christophera Nolana, nakręcony na jej podstawie. Miałam więc świetną okazję go sobie przypomnieć i porównać z książkowym oryginałem. A musicie wiedzieć, że jest to jeden z moich ulubionych filmów, głównie ze względu na rolę Christiana Bale. W skrócie rzecz biorąc, obraz ten dotyczy dwóch iluzjonistów, rywalizujących ze sobą i ciągle wchodzących sobie w drogę, co kończy się tragicznie. Wszystko toczy się na początku XX wieku. Powieść Priesta zaczyna się jednak współcześnie - dziennikarz, Andrew Westley, otrzymuje książkę autorstwa Alfreda Bordena. Był to znany (ówczesnym) magik, a książka ta jest jego pamiętnikiem, w którym opowiada on o swoim fachu, zdradzając niektóre jego sekrety. Wkrótce, w ślad za Bordenem przenosimy się ponad 100 lat wstecz, by śledzić jego triumfy, a także porażki na scenie oraz ciągnący się spór z innym magikiem, Robertem Angierem. Wszystko zaczął Borden, a potem, mimo tego, że swojego czynu pożałował, spirala niechęci, pragnienia wzięcia odwetu oraz - przede wszystkim - poznania sekretów rywala - wzięła górę, tak że konflikt trwał i trwał, aż do śmierci artystów. A nawet, jak przekonamy się czytając powieść, dłużej... 

Film dosyć mocno odbiega od powieści. To znaczy, główny wątek pozostaje ten sam, lecz w książce pojawia się wiele elementów, których nie ma w filmie - i vice versa. Sprawia to, że nie brakuje zaskoczeń, a książkę czyta się z zainteresowaniem co będzie dalej, bo niekoniecznie wszystko dzieje się tak, jak na ekranie (czyli: niekoniecznie zakończenie jest znane). Jedna z różnic dotyczy właśnie tego, że spór iluzjonistów w jakiś sposób przetrwał i przeniósł się na kolejne pokolenia, gdyż nasz dziennikarz okazuje się być potomkiem Alfreda Bordena. A zmierza on wprost do "jaskini lwa", czyli do posiadłości Angiera, alias lorda Corderdale. Powieść ma w większości formę pamiętnika, przy czym poznajemy wersję wydarzeń obu antagonistów: najpierw Bordena, potem Angiera. W wyniku tego zabiegu trudno tak naprawdę sympatyzować nam z jedną ze stron, ponieważ każda z nich ma swoje racje i swoje grzechy, jakich dopuściła się wobec rywala. Oglądając film kibicowałam Bordenowi, natomiast przy czytaniu powieści doszłam do wniosku, że mniej za uszami miał Angier. Żałuje on tego, że stali się z Bordenem wrogami, zamiast - jak powinno być - przyjaciółmi. W całej tej historii rozchodzi się rzecz jasna o tajemnicę, otaczającą iluzjonistów. Tajemnica to ich podstawowa waluta, nie można przecież dopuścić do tego, by widzowie poznali sekrety prezentowanych sztuczek. Widzowie zawierają z magikiem swego rodzaju pakt, polegający na tym, że wierzą oni w to, co widzą i nie patrzą zbyt uważnie... Sekrety iluzji są pilnie strzeżone, nie tylko przed laikami, ale i przed innymi magikami. To dlatego Angiera do szaleństwa doprowadza zagadka rewelacyjnego numeru Bordena, zwanego Nowym Przeniesionym Człowiekiem. W poszukiwaniu rozwiązania Angier trafia do laboratorium Nicolai Tesli, genialnego wynalazcy, zajmującego się elektrycznością (w roli Tesli wystąpił w filmie David Bowie). Tesla konstruuje dla magika urządzenie, które umożliwia, ni mniej, ni więcej, tylko teleportację, a zatem wykonanie numeru Bordena. Tyle tylko, że używając tej machiny, Angier nie robi już magicznej sztuczki, nie tworzy iluzji, ale korzysta z nauki. Ten wątek jest tym, co dodaje tej historii takiego dreszczyku niesamowitości, wręcz grozy, a zarazem autentyczności. Dziś traktujemy elektryczność instrumentalnie, tylko jako zjawisko, które umożliwia nam produkcję prądu, a zatem oświetlenie i napędzanie różnych urządzeń. Dawniej jednak być może ludzie wiązali z elektrycznością również inne nadzieje, eksperymentując w wielu dziedzinach. Pamiętacie  Przebudzenie Stephena Kinga? Tam również mieliśmy elektryczność wykorzystywaną do innych celów, niż przyziemna produkcja prądu. Podobna atmosfera czegoś, co, choć naukowo stworzone, jest niezupełnie zgodne z prawami natury, jak i zdrowym rozsądkiem, panuje w Prestiżu (nawiasem mówiąc, ciekawe, czy King czytał powieść Christophera Priesta). Rzecz jasna igranie z prawami natury ma swoje konsekwencje, z których naukowcy nie zawsze zdawali sobie do końca sprawy: to podobnie jak z badaczami niegdyś zajmującymi się pierwiastkami radioaktywnymi, którzy beztrosko pozwalali się napromieniowywać, by potem umierać na raka... Współczesny bohater powieści ma  problem, który okazuje się być bezpośrednio powiązany z tymi quasi-naukowymi wyczynami Angiera. Nota bene jest w tej historii jeszcze jeden smaczek, bo Tesla miał, podobnie jak Angier, swojego rywala, którym był Thomas Edison. 

Dziwne, że nie trafiłam na tę powieść wcześniej, bo w czasach, gdy ją wydano u nas po raz pierwszy, zaczytywałam się serią Salamandra. Lubię też tą tematykę: nuta magii, tajemniczości, zjawisk nie do końca wyjaśnionych. Książka napisana jest w charakterystycznym stylu epoki, zatem obfituje w wiele szczegółów i objaśnień (co niektórym może wydać się dłużyznami). Jedno w Prestiżu uważam za nieudane: zakończenie. Występujący w nim element gotycki mnie nie przekonuje, autor nie wyjaśnił też w przekonujący sposób wszystkich wątków, przede wszystkim zaś tego, dlaczego konflikt dwóch magików przeniósł się na kolejne pokolenia i dlaczego jego ofiarą stał się Andrew Westley. Książka jest w moim odczuciu jakby urwana...

Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Alfred Borden, Rupert Angier
Miejsce akcji: Wielka Brytania, USA
Czas akcji: początek XX wieku
Ilość stron: 381
Moja ocena: 4,5/6

Christopher Priest, Prestiż, Wyd. Rebis, 1998

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym  

Komentarze

  1. Uwielbiam powieści historyczne. Dziwię się, że ta jeszcze nie trafiła w moje ręce! Tytuł zapisuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, tym bardziej, że to jest powieść ze smaczkiem

      Usuń
  2. Ach, a dopiero co kolejny raz obejrzałam film... i nie wiedziałam, że nakręcono go na podstawie powieści -_-
    Chętnie przeczytam, chociażby po to, aby porównać go z oryginałem. Trochę szkoda, że zakończenie powieści jest tak mało satysfakcjonujące, ale mimo to korci mnie, by przeczytać :)
    Poza tym mam wielką słabość do Tesli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A u mnie na półce ciągle kisi się biografia Tesli, którą kupiłam pod wpływem Twojej recenzji ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później