Szwecja czyta. Polska (nie) czyta

Ta książka powstała chyba z rozpaczy. W Szwecji czyta 80% społeczeństwa, w Polsce - zgodnie z ostatnimi statystykami - prawie tyle samo nie czyta: Przeciętny Szwed czyta 20 minut dziennie, przeciętna ukazująca się na rynku szwedzkim książka ma szansę dostać kilkanaście recenzji w prasie papierowej. W Polsce nie czyta nawet inteligencja (czy też ludzie, za takową się uważający), co więcej nikt nie wstydzi się do tego przyznawać: 
Poziom czytelnictwa  w ostatnich dwóch dekadach spada jak samolot w korkociągu, a nasze szanse na nowoczesne, dostatnie społeczeństwo lecą na łeb na szyję razem z nim. I wygląda na to, że jako społeczeństwo nie martwimy się tym zanikaniem umiejętności czytania i rozumienia tego, co się czyta, czyli podstawowych kompetencji cywilizacyjnych (...).
Najwyraźniej przyjęło się na dobre, że czytanie służy li tylko rozrywce, a zatem jest dla zapracowanego człowieka stratą czasu. Tymczasem rozmówcy publikacji podkreślają, że czytanie to nie fanaberia, ale podstawa nowoczesnego i aspirującego do rozwiniętego społeczeństwa: 
Czytanie nie jest przestarzałe, ani staromodne; wręcz przeciwnie, ono tworzy lepszą przyszłość. (...) wysoki poziom czytelnictwa zwiększa PKB kraju, nie mówiąc już jak korzystnie wpływa na poziom innowacyjności w społeczeństwie i jak bardzo poszerza horyzonty. 
Ciekawostką jest fakt, że w polskich badaniach czytelnictwa, procent ludzi czytających więcej niż 24 książek rocznie jest tak marginalny, że w ogóle się o nim nie wspomina. Ja - i inni blogerzy książkowi - czytają tyle w dwa miesiące. Należymy do błędu statystycznego, podobnie jak ludzie, którzy w domu mają więcej niż 1000 woluminów....

Wyjaśnienie dlaczego Szwedzi czytają, a Polacy nie, de facto znajduje się w książce: to m.in. skutek zaszłości historycznych, tego, że Szwecja to kraj protestancki, w którym już od kilku wieków wstecz zachęcano do nauki czytania i pisania, w przeciwieństwie do krajów katolickich, jakim jest Polska. Ponadto Polska nigdy nie była tak egalitarna jak kraje nordyckie, zawsze istniał tu podział na warstwy wyższe i niższe: W Szwecji istnieje silne przekonanie, że ludzie wykształceni muszą promować kulturę i czytelnictwo wśród wszystkich warstw społecznych. Natomiast w Polsce silne są elitaryzm i przekonanie, że istnienie ciemnych mas to jakieś prawo przyrody, że zawsze było i będzie, że to normalne w społeczeństwie. Te różnice mentalnościowe pokutują, ale mamy przecież XXI wiek, nowoczesne technologie, dlatego pokonanie tych barier nie powinno zajmować tyle czasu i być takie trudne. Jednak czytelnictwo w Polsce zamiast rosnąć, spada. Czemu dziwią się Szwedzi, bo oni mają obraz Polski jako zaczytanej, Polski, która jeśli jest z czego słynna, to tylko z ... kultury. W tym momencie na twarzy polskiego czytelnika tej książki pojawia się rumieniec. Bo kultura jest u nas od dawna lekceważona i niedoinwestowana. W sumie nic dziwnego, że stan czytelnictwa jest jaki jest, skoro w momencie transformacji ustrojowej uznano kulturę i edukację za coś najmniej istotnego. W wolnorynkowej kapitalistycznej rzeczywistości, gdzie każdy został postawiony w sytuacji walki o swoje, nie było dla nich miejsca. Bo są to takie dziedziny, które nigdy na siebie nie zarobią, które zawsze potrzebować będą pomocy od państwa, zwłaszcza w kraju, gdzie ludzie roli kultury nie doceniają. I tak jest do dziś.  Kiedy mówi się o zwiększeniu finansowania dla instytucji kultury, dla bibliotek, ect., zawsze pojawia się argument: ale Polska jest krajem na dorobku, nie stać nas na to, są inne, ważniejsze problemy. Kwestia rozwoju intelektualnego, duchowego została - jak wiele innych rzeczy - całkowicie przerzucona na obywateli i nikt nie przejmuje się, czy kogoś na to stać, czy nie. Mówi się nam: To, czy cię stać na kupienie książki, biletu do kina, do muzeum, etc, to twój problem... Tyle tylko, że jeśli nie będziemy inwestować w rozwój ludzi, to na zawsze już zostaniemy tym biednym krajem na dorobku. Co wiedzą wszystkie rozwinięte kraje, tylko my - jak zwykle - nie chcemy/nie potrafimy czerpać od nich dobrych wzorców. 

Szwecja czyta. Polska czyta stanowi zbiór rozmów autorek z przedstawicielami szwedzkiego i polskiego środowiska kulturalnego: wydawcami, bibliotekarzami, pisarzami, tłumaczami. Szwedzi również mają swoje problemy - martwią się o spadającą koniunkturę w branży wydawniczej, o digitalizację, o to, co będzie, kiedy wejdzie do nich Amazon. W zasadzie podobnie jest u nas, tylko na znacznie większą skalę. Przez całą książkę - zarówno w części szwedzkiej, jak i polskiej przewija się temat bibliotek i ich roli w popularyzacji czytelnictwa oraz kultury w ogóle. Miejsca, gdzie każdy może przyjść i nieodpłatnie skorzystać nie tylko z książek, ale i z internetu, prasy, wziąć udział w przeróżnych spotkaniach i zajęciach edukacyjnych. Takie lokalne centrum rozwoju. Tymczasem w Polsce przez ostatnie 20 kilka lat zamiast inwestować w biblioteki, likwidowało się je - szczególnie za uszami mają tu samorządy. I znów: nic dziwnego, skoro wybierani na stanowiska politycy nie rozumieją wagi tego typu instytucji; skoro sami nie czytają nie widzą potrzeby, by czytali inni. Szczególnie lekceważone są biblioteki szkolne, a bibliotekarze mają najniższą pozycję w nauczycielskiej hierarchii, kiedy powinno być na odwrót. Tych ludzi cały czas się nie docenia, nawet kiedy coś się ruszyło w kwestii zakupów i modernizowania bibliotek. Cały czas pokutuje u nas myślenie, że najpierw sprzęt, remont, rzeczy, a człowiek na samym końcu. A jednocześnie narzekamy, że Polacy nie są innowacyjni. Kolejny problem to szkoła, która nie zachęca, a wręcz zniechęca do czytania - konserwatywne podejście do nauczania, zadawanie lektur uchodzących za nudne i przestarzałe, niedoposażone biblioteki. Zapadło mi w pamięć pytanie, jakie zadał jeden z interlokutorów: czemu lektury szkolne rozpatrywane są wyłącznie w kontekście lekcji języka polskiego - czemu nie można zadać ciekawej książki do przeczytania, uzupełniającej wiedzę, w ramach matematyki, fizyki, historii, geografii??

Mimo wszystko coś się u nas ostatnio ruszyło, skoro ruszył Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa - i dlatego też nie miałam podczas lektury tej książki tak całkowicie minorowego nastroju. Oczywiście wyłączając kwestię ustawy o jednolitej cenie książki, która to działa na mnie jak płachta na byka. Wypowiada się tu o tym pani Beata Stasińska, prezes W.A.B. - wszystko w pięknych, okrągłych słowach, oczywiście przekonując że ustawa takowa będzie korzystna i że koniecznie trzeba ją uchwalić. Krytykuje natomiast projekt ustawy Beata Chmiel, menadżerka kultury, zauważając istotne kwestie, które przez zwolenników tejże ustawy są skrzętnie omijane: to, że ustawa reguluje jedynie sprawę ceny książki, a pomija wszelkie inne działania, które powinny być podejmowane na rzecz promocji czytelnictwa, to że ustawa jest wzorowana na ustawie francuskiej sprzed 35 lat, a nie bierze pod uwagę tego, że od tego czasu rynek diametralnie się zmienił: 
Skoro wszyscy tak chętnie odwołujemy się do ustawy Langa, to może warto przeczytać też ocenę jej skutków dokonaną przez ekonomistów francuskich 30 lat po jej wprowadzeniu? Mówią oni o konieczności uzupełnienia ustawy o zapisy rozwoju bibliotek, prawa autorskiego i książek cyfrowych. Dlaczego więc w polskim projekcie brakuje tych zapisów? Będziemy czekać 30 lat zamiast uczyć się na błędach innych? 
wreszcie to, że w ustawie zapisano zniżkę na zakupy dla bibliotek na poziomie dwukrotnie niższym, niż jest teraz, co poskutkuje oczywiście redukcją liczby nowości w bibliotekach. Beata Chmiel cytuje prezesa PIK, który stwierdził: A po co bibliotekarzom nowości? Niech kupują stare książki. Ustawa realizuje interes branżowy, a nie publiczny. Tymczasem większość polityków nie ma bladego pojęcia o tym, o czym w ogóle jest ustawa, nie wie, co o niej sądzić - temat ich po prostu nie interesuje: 
Dopóki polscy politycy nie zrozumieją, dlaczego po zamachu dokonanym przez Breivika "New York Times" zamówił analizę polityczną u Jo Nesbo (...)dopóty nie możemy liczyć na zrozumienie w polskim parlamencie wagi nowoczesnej edukacji, kultury i nauki. A tym samym książki. 
Ze względu na mnogość pomysłów i tzw. dobrych praktyk dotyczących promocji czytelnictwa Szwecja czyta. Polska czyta powinna  być lekturą obowiązkową dla polityków i działaczy, którym leży na sercu dobro polskiej kultury i edukacji. Oby nie czytali ją tylko ci, których do czytania nie trzeba przekonywać - jak to często jest z takimi akcjami. Mam tylko takie zastrzeżenie, że publikacja ta jest dosyć "upolityczniona": rozmówcy mówią o inicjatywach, inwestycjach, finansowaniu, związkach - pojawia się tu wiele mądrych słów - ale  brakowało mi w niej takiego spojrzenia z perspektywy zwykłego czytelnika, przede wszystkim jeśli chodzi o Szwecję - o pokazanie, jak tam funkcjonują biblioteki, co i jak ludzie czytają - tak jak to było pokazane w cyklu postów, które pojawiały się w Tramwaju.  I pani Beato - owszem, Szacki niestety nie czyta (co odzwierciedla pewnie kondycję polskiej klasy średniej), ale Szacki nie jest komisarzem, ale PROKURATOREM, a to zasadnicza różnica.

Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: czytelnictwo
Miejsce akcji: Polska, Szwecja
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 320
Moja ocena: 4,5/6

Katarzyna Tubylewicz, Agata Diduszko-Zyglewska, Szwecja czyta, Polska czyta, Wyd. Krytyki Politycznej, 2015

Komentarze

  1. Powinni to położyć przy każdym fotelu w Sejmie i Senacie. Ciekawe, ilu by sięgnęło po książkę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa... Jakby, nie daj Boże, polityk pokazał się z książką, to by mu pewnie poparcie spadło. Co innego z piłką nożną, piłka nożna jest cool. Nie to, że mam coś przeciwko piłce ;)

      Usuń
  2. W naszej bibliotece licealnej mamy od paru lat prywatnego sponsora, mamy mnóstwo nowości, młodzież bardzo chętnie czyta. Byliśmy chyba jedyną biblioteką w Polsce gdzie co roku odnotowywano wzrost liczby wypożyczonych książek. A skończyło się na tym, że zlikwidowano jeden etat biblioteczny (pracowałyśmy we 3) i to tyle w temacie wspierania czytelnictwa w Polsce...

    OdpowiedzUsuń
  3. A właśnie, że Polska czyta! Co za brednie, że nie?! I jeszcze piszecie jednocześnie, że Szwecja czyta. Udupiać w ten sposób Polski nie można, chamstwo z waszej strony! Sam przeczytałem z osiem książek w tym roku. I takich jak ja jest na tyle dużo, by włożyć tą statystykę między bajki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, statystyki kłamią, a jacyś tajemniczy "oni" chcą pognębić Polskę ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później