W związku z kryzysem energetycznym czytałam niedawno artykuł, w którym autor przekonywał, że temperatura w domu rzędu 16-17 st. jest naprawdę spoko i do przeżycia. On tak ma i mu to nie przeszkadza. W związku z tym inni też tak mogą mieć (to tak w skrócie). Powstrzymałam się od komentarza, ale pomyślałam sobie “hola, hola, autorze, ale mów za siebie”. To, że dla ciebie coś jest ok, nie znaczy, że dla innych też takie będzie. Ja muszę mieć powyżej 20 st, żeby normalnie funkcjonować - a zimno w pomieszczeniach sprawia mi po prostu fizyczne cierpienie (co jest tym bardziej irytujące, że inni nie widzą tego problemu). I autorka Patriarchatu rzeczy potwierdza, że nie jest to jakaś moja fanaberia:  

Chodzi tu o coś więcej, niż o fizyczne marznięcie. Praca kreatywna, nauka, mówienie, myślenie, wszystkie czynności umysłowe są w pewnym sensie zamrożone, kiedy człowiekowi jest zimno, ponieważ ciało oszczędza zasoby i kieruje je do tułowia, gdzie znajdują się wszystkie kluczowe dla utrzymania funkcji życiowych organy (...).

Z moich obserwacji wynika, że temperatura, w jakiej komfortowo czują się mężczyźni jest niższa, niż ta odpowiednia dla kobiet. I Rebekka Endler to potwierdza. Kiedy więc mężczyźni nastawiają sobie klimatyzację na 19 stopni, kobiety marzną… Cytowany przeze mnie artykuł był więc typowym przejawem męskocentrycznej organizacji świata, gdzie panom nawet nie przyjdzie do głowy, że ktoś gdzieś (a w szczególności kobieta) może mieć inne potrzeby i wymagania.

Rebekka Endler pisze o tym, co podkreślała Criado-Perez w Niewidzialnych kobietach: że normą jest mężczyzna, kobieta jest odstępstwem od normy. Dlatego cały świat jest zaprojektowany pod mężczyzn (i to oczywiście sprawnych) i najczęściej przez mężczyzn. Liczne przykłady tego widzę na co dzień - czasem są to drobnostki, jak ciężkie drzwi, których otwarcie sprawia mi kłopot, a czasem rzeczy całkiem poważne, jak np. brak testowania leków na kobietach. I nie chodzi tu o to, że “manekiny [do crash testów] nie mają piersi”, tylko o to, że kobieta ma inną budowę ciała, niż mężczyzna, zatem ewentualny wypadek może mieć dla niej zupełnie inne skutki. Nie chcę się powtarzać, bo mnóstwo przykładów tego padło już w moim tekście o Niewidzialnych kobietach właśnie - w ogóle tematyka tych dwóch książek jest bardzo zbliżona, dlatego też to, o czym pisze Endler nie było już dla mnie nowością. I ktoś powie: przecież nie jest to celowe działanie projektantów - ot, niedopatrzenie, ktoś “nie pomyślał”. Ok, ale dlaczego “nie pomyślał”? Dlatego, że od wieków potrzeby kobiet (tudzież innych grup społecznych o specyficznych potrzebach, np. niepełnosprawnych) są pomijane i lekceważone - kobiety po prostu muszą się dostosować. To jest po prostu nasze dziedzictwo. Panowie nie dostrzegają problemu, bo grupy uprzywilejowane często nawet nie zdają sobie sprawę ze swojego uprzywilejowania. A jeśli jakaś kobieta twierdzi, że “jej to nie przeszkadza”, to moim zdaniem świadczy to tylko o tym, jak bardzo jesteśmy przyzwyczajone do pewnych niedogodności, które musimy znosić (a które gdyby musiał znosić mężczyzna, zaraz zostałyby usunięte). W XXI wieku trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego wygląda to tak, jak wygląda, skoro nie musi? Dlaczego te cholerne drzwi muszą być takie ciężkie? (Nota bene na podobnej zasadzie działa projektowanie miast pod potrzeby samochodów, a nie uwzględnianie potrzeb pieszych - o czym z kolei mowa była w Walce o ulice. Te kwestie zresztą się zazębiają, bo pieszymi częściej są kobiety…). Żeby było “śmieszniej” pod kobiety projektowane są rzeczy wtedy kiedy nie trzeba (jak np. osławione różowe golarki), a wtedy, kiedy faktycznie trzeba, nie jest to robione. To akurat jest związane z pieniędzmi - po prostu robi się to, kiedy się to opłaca. 


Jak już wspomniałam tematyka Patriarchatu rzeczy jest bardzo zbliżona do Niewidzialnych kobiet, tyle że w tej ostatniej pozycji więcej jest konkretnych danych, natomiast tekst Rebekki Endler momentami przypomina bardziej esej, niż książkę popularnonaukową. Szczególnie ciekawe są te fragmenty, gdzie odwołuje się ona do historii, pokazując, że to, co teraz jest dla nas normą, wcale niekoniecznie takie musi być. Na przykład w rozdziale o modzie i strojach (najciekawszym dla mnie), czy omawiając tzw. gender marketing, będący XX-wiecznym wymysłem przecież. Inna sprawa, że oprócz kobiet są też inne grupy, “odbiegające od normy”, czyli wzorca heteroseksualnego, białego, sprawnego mężczyzny, a którym świat też nie jest zbyt przyjazny: osoby o innym kolorze skóry, innej orientacji, niepełnosprawni, starsi, dzieci, ect., etc. O tym też jest mowa w tej książce, ale już tak na marginesie. To temat rzeka i autorka jest tego świadoma: to, na co zwróciła uwagę to ledwie wierzchołek góry lodowej. Której często nawet nie zauważamy ;) Poza tym Endler jest Niemką, więc tekst nie jest tak amerykanocentryczny, jak to często bywa i mamy tu wiele przykładów z bliższego nam podwórka, czyli Unii Europejskiej i Niemiec (które nota bene, jak się to czyta, wydają się być w kwestiach obyczajowych oddalone o lata świetlne od Polski).

Oczywiście tego typu książki powinny być czytane przede wszystkim przez panów, aby uświadomili sobie oni, że na ich potrzebach świat się nie kończy. Niestety zazwyczaj tak nie jest, gdyż, jak zauważa autorka, męskie ego jest kruche, a wszelkie próby podważenia patriarchalnego porządku świata traktowane są jak zamach na męskie “przyrodzone” prawa… Tyle tylko, że współcześnie kobiety coraz mniej przestają się na to godzić.

Metryczka:
Gatunek: literatura popularnonaukowa
Główny bohater: kobiety, mężczyźni i świat
Miejsce akcji: -
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 384
Moja ocena: 5/6
 
Rebekka Endler, Patriarchat rzeczy. Świat stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn, wyd. Znak Koncept, 2022


Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później