Pamiętacie, jak kiedyś dzieci całe popołudnia spędzały na dworze, a do szkoły chodziły same i nikt nie uważał, że to niebezpieczne? Cóż, dziś wygląda to zgoła inaczej. Wszyscy, którzy przekroczyli określony wiek w swoim życiu dobrze znają te westchnienia, że “za moich czasów było lepiej” (w domyśle: kiedy byłam/em piękny i młody/a) i narzekania na “dzisiejszą młodzież”.  Sceptycy podkreślają, że na młodzież i upadające obyczaje narzekali już starożytni. I jakoś ludzkość nie upadła (choć w sumie, jak się patrzy, co się wyrabiało w średniowieczu np., to mam wątpliwości). Ale nie da się ukryć, że dzisiejsza młodzież faktycznie jest inna, od poprzednich pokoleń. To osoby urodzone po roku 2000, nie znające czasów sprzed internetu, dorastające ze smartfonami w ręce. I po tym można je rozpoznać: oni są przyklejeni do telefonów, gapią się w nie cały czas, czy to na ulicy, czy w autobusie, czy na spotkaniu z przyjaciółmi. Jakie faktycznie jest to pokolenie i co to implikuje dla ludzkości - tego stara się dociec Jean M. Twenge, profesor psychologii. Podkreśla ona przy tym konieczność powołania się na badania porównawcze w odniesieniu do poprzednich pokoleń, a nie tylko wnioskowanie na podstawie tego, co widzimy obecnie.

Okazuje się, że niektóre cechy tego młodego pokolenia są sprzeczne z intuicją, ale w sumie zgodne z trendami, jakie w ostatnich latach zadziały się w rozwiniętych społeczeństwach. To przede wszystkim chowanie dzieci pod kloszem, nacisk na ich bezpieczeństwo i na rodzicielstwo. Na przykład ilość czasu poświęcanego obecnie dzieciom przez rodziców jest znacznie większa, niż kilkadziesiąt lat temu, mimo, że w tamtych czasach matki przeważnie nie pracowały, a dziś pracują. Wydaje się to sprzeczne z logiką, prawda? Skutek jest taki, że dzisiejsze nastolatki dorastają wolniej, dłużej zachowują się jak dzieci i oczekują od otoczenia, że tak będą traktowane. Nie spieszy im się do dorosłości i wzięcia odpowiedzialności za swoje życie, co wprawia w konsternację np. wykładowców na uczelniach. Studia bowiem zwyczajowo traktowane były jako czas, kiedy młodzi ludzie eksplorują świat, poszerzają swoje horyzonty, rozwijają kreatywność oraz są otwarci na nowe doświadczenia - tymczasem pokolenie iGen wcale nie ma na to ochoty, woli kryć się w bezpiecznym kokonie i unikać konfrontacji z trudnymi tematami. Bardzo ciekawa w tym kontekście wydała mi się teoria historii życia i tzw. wolna ścieżka rozwoju, której autorka używa do wytłumaczenia omawianych zjawisk.

Niestety nie jest tylko złudzeniem ilość czasu spędzana przez iGen w mediach społecznościowych i Internecie - i przeróżne implikacje z tego wynikające. Piszę “niestety”, gdyż owe implikacje raczej nie są pozytywne, w przeciwieństwie do tego, co postuluje Mark Zuckerberg ze swoją “misją łączenia ludzi”. Człowiek po prostu ewolucyjnie jest przystosowany do kontaktów bezpośrednich, twarzą w twarz, których nie są w stanie zastąpić kontakty za pośrednictwem mediów elektronicznych. Ciągłe tkwienie w Internecie, bombardowanie różnymi informacjami sprawia też, że młodzi ludzie żyją pod presją - z jednej strony chłoną obrazy, które windują ich oczekiwania dotyczące tego, co chcieliby mieć i jak żyć, a z drugiej, świadomi tego, że świat dorosłych jest trudnym miejscem i że trudno im będzie osiągnąć ten poziom życia, do jakiego aspirują.

Pozycja ta jest bardzo ciekawa, zwłaszcza z punktu widzenia przedstawiciela znacznie starszej generacji, próbującego nie wypaść z obiegu ;) Pozwoliła mi ona zrozumieć niektóre zachowania młodzieży, na które natykam się w mediach społecznościowych. Na przykład kompletne nieprzygotowanie na jakąkolwiek krytykę, a nawet na punkt widzenia odmienny od ich punktu widzenia. To nie tylko skutek przewrażliwienia iGenu i obsesji na punkcie bezpieczeństwa (przekazanej im moim zdaniem przez rodziców), ale także kultury toksycznej pozytywności, jaka panuje w mediach społecznościowych właśnie, gdzie wszystko musi być fajne, super, kawai, gdzie można tylko lajkować, ale już nie powiedzieć, że się nie zgadzamy, albo coś nam się nie podoba. To zupełnie opaczne pojmowanie wolności słowa. Jak pisze Twenge, nawet tolerancja, z której słynie iGen, może mieć swoje mroczne strony: 

Oto ciemna strona tolerancji - zaczyna się od dobrych intencji, tak by nikogo nie urazić czy żeby nikt nie poczuł się wykluczony, ale kończy się na tym, że (w najlepszym razie) obawiamy się zgłębiać poważne kwestie albo (w najgorszym) czyjaś kariera zostaje przetrącona, bo ktoś inny poczuł się obrażony jakimś komentarzem, a odmienne punkty widzenia zostają uciszone. 

Z drugiej strony czasami dowiaduję się o jakiejś aferze wywołanej przez to, że ktoś powiedział lub zrobił coś, i dziwię się o co chodzi, bo dla mnie to nie brzmi wcale strasznie, a w każdym razie nie na tyle, by od razu piętnować tę osobę w taki sposób, jak czynią to przedstawiciele iGenu. Mam poczucie, że bardzo łatwo oceniamy i nie dajemy innym ludziom prawa do popełniania błędów. A przecież każdemu z nas zdarza się coś chlapnąć, czy gorzej zachować...

Niestety realne życie wygląda inaczej, niż bajka opowiadana przez Instagrama - i tu czasem trzeba się skonfrontować z poglądami, które nam się nie podobają, z brakiem życzliwości, a nawet z agresją okazywaną przez naszych bliźnich. Negatywne wydarzenia i emocje z nimi związane są częścią życia, nie da się ich uniknąć. Dorośli muszą umieć sobie z tym radzić, a młodzi ludzie chowani pod kloszem “bezpiecznych przestrzeni” nie są na to przygotowani. Zyskało to nawet nazwę pokolenia płatków śniegu (tak wrażliwi, że od byle cieplejszego podmuchu się roztopią - a mówiąc dosadnie: mięczaki, których stresuje byle co, w tym relacje z innymi ludźmi) i stało się przedmiotem parodii, w których postawa młodych ludzi kwitowana jest tak: Nie miałem pojęcia, że chodzę do szkoły z osobami o innych poglądach. To straszne. A czasu nie da się zatrzymać - tylko jedno dziecko nigdy nie dorosło - i był to Piotruś Pan.

Również kwestia bezpieczeństwa, tak ważnego dla iGenu ma swoją negatywną stronę. Zaniepokojeni tym trendem zauważają, że owszem, młodzież obiektywnie rzecz biorąc jest bezpieczniejsza, ilość wypadków wśród młodych ludzi się zmniejszyła, ale za to zahamowana została kreatywność i niezależność dzieci. Poza tym, cóż, że mamy mniej wypadków i zabójstw, skoro zwiększa się wskaźnik samobójstw? Natura nie znosi próżni…

IGen oczywiście dotyczy amerykańskich nastolatków, jednak w rozwiniętych społeczeństwach trendy są bardzo podobnie, zatem można przyjąć, że i w Polsce właśnie tak to wygląda, z wyjątkiem podejścia do kwestii rasowych, bo nasze społeczeństwo jest o wiele bardziej homogeniczne. Sposób narracji jest bardzo przystępny, a moje uwagi do tej publikacji to drobnostki. I mam pretensje do wydawnictwa, bo w treści autorka odsyła do aneksów omawiających szczegółowo niektóre kwestie, tymczasem owych aneksów w książce… brak. Wydawnictwo odsyła na swoją stronę, skąd można je pobrać.

Jean Twenge już na początku tej książki pisze, że zmiany, jakim podlega społeczeństwo niekoniecznie są złe. Z reguły jednak ludzie tak do tego podchodzą: jeśli rozpatruje się zmiany, to zawsze w domyśle jest, że zmiana jest na gorsze i że kogoś za to trzeba obwinić. Psycholożka podkreśla, że to nie tak: niektóre rzeczy są złe, inne dobre. Zmienia się kultura i jest to po prostu nieuchronne. I tak właśnie jest z pokoleniem iGen. (Jednak mimo tego, że autorka napisała to wprost, niektórzy nadal nie rozumieją przesłania tej książki i zarzucają autorce, że uważa, iż pokolenie iGen jest najgorszym w dziejach…yeah). Przyznam jednak, że czytając tę pozycję, poczułam się zaniepokojona. Rośnie pokolenie, które nie zdobywa wiedzy i nie poszerza swoich horyzontów (bo nie czyta książek -zgadnijcie dlaczego), które boi się konfrontacji z odmiennymi poglądami i oczekuje, że ich problemy rozwiąże za nich ktoś inny (wyższa instancja) - co w sumie kłóci się z pędem do indywidualizmu i libertariańskim przekonaniem, że nikt nie ma prawa mówić im, jak mają żyć… Martwi mnie również to, że w tym materializmie przejawianym przez iGen jakoś nie widzę troski o środowisko, która w dzisiejszych czasach po prostu jest niezbędna. Zastanawiam się, do czego to doprowadzi. Ci ludzie będą przecież kiedyś rządzić i stawać przed poważnymi problemami do rozwiązania. Poza tym  teraz możemy powiedzieć: ok, są tacy, bo taki świat im stworzyliśmy - my, dorośli. Ale w przyszłości to iGen będzie tworzyć świat dla kolejnych pokoleń… jaki on będzie? Być może jednak zanim do tego dojdzie, ludzie ci zdążą przyjąć więcej odpowiedzialności na swoje barki. Być może też kolejne pokolenia będą jeszcze inne i rola mediów społecznościowych - wywierających na młodych ludzi tak szkodliwy wpływ - się zmniejszy. Taką mam nadzieję.

Metryczka:
Gatunek: popularnonaukowa
Główny bohater: pokolenie iGen
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 376
Moja ocena: 5/6

Jean Twenge, iGen. Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości - i co to oznacza dla nas wszystkich, Wydawnictwo Smak Słowa, 2019

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później