Pierwszy człowiek pochowany w Pałacu swego umysłu

Wiecie dobrze, że jestem fanką Sherlocka, choć przez 2 lata, jakie minęły od emisji ostatniej serii mój entuzjazm w stosunku tego serialu (jak i odtwórcy głównej roli) nieco ostygł. Uważam, że kazać fanom czekać tyle czasu to wstyd i hańba. I co dostajemy w nowej odsłonie? Dziwoląga. Nie wiem bowiem po co było kręcić Sherlocka cofając go do XIX wieku, skoro cały urok tego serialu polega na tym, że rozgrywa się on współcześnie. W Upiornej pannie młodej mamy taki kolaż różnych wątków wziętych z powieści Conan Doyle'a: jest tu i Pięć pestek pomarańczy, i wodospad Reichenbach. Wszystko to toczy się w wiktoriańskich dekoracjach i eksploatuje zarówno tradycyjne przedstawienia Sherlocka Holmesa (płaszcz, czapeczka, fajka, uzależnienie od kokainy), jak to, co znamy już z poprzednich sezonów serialu. Ten film to taka nieustanna gra z widzem w ciuciubabkę i znane motywy: odgadnie, czy nie. Oczywiście odgadnie jedynie ten widz, który zna poprzednie sezony, dla zupełnego nowicjusza to, co przedstawiono będzie kompletnie niezrozumiałe. Zatem obraz dla wiernych fanów. Pojawia się i Moriarty, i oczywiście Mycroft Holmes - "bystrzejszy z braci".  Jest nawet wątek feministyczny, co uznałam za kuriozum, bo o ile w XXI wieku byłoby to jak najbardziej na miejscu, to w XIX wieku niekoniecznie. To jeszcze nie wszystko, bowiem są tu i współczesne migawki, co sprawia, że film staje się jeszcze bardziej dziwaczny, niż sądziłam, że jest na początku. Prawdę mówiąc wydało mi się, że w kręceniu Sherlocka i upiornej panny młodej maczał palce... Christopher Nolan, bowiem film ten jest, ni mniej, ni więcej, tylko skrzyżowaniem Sherlocka i ... Incepcji, włącznie z tym, iż epizody akcji rozgrywają się w.... samolocie. Nawiązania są bardzo czytelne: wielopoziomowy sen, pochowanie w pałacu swego umysłu, i rzecz jasna upadek jak najlepszy sposób na obudzenie się. Czekałam tylko na koniec na jakiegoś bączka... Było to zadziwiające i zakręcone jak paczka gwoździ, nie rozumiem tylko po co. Aktorzy poprzebierani w wiktoriańskie stroje, Benedict Cumberbatch z ulizaną fryzurą, Martin Freeman z sumiastymi wąsami, a inspektor Lestrade z nietwarzowymi bakami... no nie, mnie taki Sherlock nie jest potrzebny. Nie potrafię się tym zachwycić, w istocie film mnie trochę znudził. Najbardziej rozśmieszył mnie zabieg z seansem kinowym - film był wyświetlany w naszych kinach 7 stycznia, a zanim się o tym dowiedziałam, okazało się, że bilety już są dawno wykupione, bo przewidziano tylko jeden seans (w każdym kinie rzecz jasna), promowany, jako "wydarzenie specjalne". I po co, skoro po dwóch tygodniach film, tuż po premierze w BBC, emituje telewizja publiczna (przy okazji brawa dla naszej telewizji)? No śmiech na sali. Gdybym wydała pieniądze na bilet do kina i zarwała wieczór, byłabym bardzo zła... Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o...

Komentarze

  1. Ja z kolei fanką Sherlocka nie jestem i raczej już nie zostanę. Widziałam trochę poprzednie odcinki, a wczorajszy obejrzałam jeszcze raz próbując zrozumieć ogólny zachwyt nad tym serialem. O dziwo, w miarę mi się podobało, na pewno bardziej niż normalne odcinki, które zazwyczaj wyłączyłam w połowie. Ciekawa historia, ciekawie przedstawiona, ogólnie taki typowy filmowy przeciętniak - w nie wszystkich wątkach się orientowałam, ale ogólnie dałam radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może podobało Ci się właśnie dlatego, że preferujesz konwencjonalne przedstawienia Sherlocka, a jednak serial daleko od nich odchodzi

      Usuń
  2. Amen! Podpisuję się pod każdym Twoim słowem. Nie wiem po co to wszystko, czemu taka konwencja, skąd pomysł na szatański mix. No i cała sytuacja z kinem to przecież jakaś komedia... Film żadnej części ciała nie urwał, a niesmak pozostanie na długo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, nudne to było. Ale pomysł, żeby przenieść współczesnego Sherlocka w XIX w. mógł się udać, szkoda tylko, że twórcy zabawiali sami siebie, zamiast pomyśleć o rozrywce dla widzów. Zamiast fabuły ciągłe puszczanie oka - w końcu to staje się nużące. Chociaż akurat sądzę, że w kinie to byłoby lepsze, wizualnie film był świetny, a odbiór telewizyjny zepsuł mi niedający się wyłączyć lektor, który skutecznie zagłuszał błyskotliwe dialogi bohaterów bardzo przaśnym tłumaczeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam wczoraj oglądać, ale nie skończyłam... Ale skoro twierdzisz, że sam serial jest dobry, to może się skuszę, bo jeszcze nie oglądałam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. zgadzam się z Tobą. miałam w planach pójście do kina ale cieszę się że w końcu obejrzałam ten odcinek w telewizji, bo okej, było fajnie, ale nie pamiętając poprzednich sezonów nie byłam w stanie zrozumieć niektórychsytuacji. pozdrawiam :)
    wyznaniaczytadloholiczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie ten odcinek też nie zachwycił. Szkoda, że jeśli już zdecydowali się na tą konwencję to przy niej nie zostali, taki misz masz nie przypadł mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też mam trochę mieszane odczucia co do tego odcinka, ale myślę, że twórcy serialu i aktorzy mają prawo pobawić się trochę konwencją. Sherlock Holmes jest "high functionining sociopath" (nie wiem, jaki jest polski odpowiednik tego określenia), "drama queen" - tak mówi o nim Watson, a to, co widzimy w najnowszej części, to jego narkotyczna wizja, więc trudno spodziewać się, że to będzie coś normalnego. "Realne" są tylko sceny współczesne.

    Sherlock ewidentnie ma jakiś niedookreślony stosunek do kobiet, to było widać od początku całej serii, i pewnie tak mniej więcej wyobrażał sobie sufrażystki:).

    Moim ulubionym odcinkiem jest "A Scandal in Belgravia".

    OdpowiedzUsuń
  8. Obejrzałam na razie jeden sezon Sherlocka i cóż, jakoś mnie nie porwał, ale znając mnie, pewnie obejrzę dalsze, jeśli tylko znajdę trochę czasu :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko, co najlepsze jeszcze przed tobą ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później