Modlitwa smoka
Po książki Eliota Pattisona sięgam w ciemno - i bardzo ucieszyłam się, widząc w grudniu jego nową pozycję w księgarni. Modlitwa smoka
to już piąty tytuł z serii o inspektorze Shanie, Chińczyku walczącemu z
Tybetańczykami przeciw niszczącemu im systemowi. Tym razem Shan
rozwiązuje zagadkę zabójstw na świętej Górze Śpiącego Smoka, a przy
okazji odkrywa powiązania pomiędzy Tybetańczykami a...Indianami Nawaho.
Pomimo, że to kryminały, nie czyta się Pattisona
lekko, łatwo i przyjemnie. Trzeba skupić się, żeby przebić się przez
drobiazgowe opisy i wyobrazić sobie scenerię tak bardzo odmienną od tej,
do której jesteśmy przyzwyczajeni. Zagadka pozostaje do końca zagadką,
bo jej rozwiązanie wymaga znajomości odmiennej kultury i wierzeń. Tak
więc czytelnik podąża za inspektorem Shanem, stopniowo odkrywającym
poszczególne puzzle wydarzeń - i do końca trzymany jest w niepewności.
Nie czyta się Pattisona lekko jeszcze z jednego
powodu (a może raczej jest to powód główny): pod płaszczykiem powieści
kryminalnej tak naprawdę Pattison pisze o Tybecie. W jego słowach jest
miłość do tego kraju, fascynacja, którą ujął tak:
Usłyszałem więcej, siedząc godzinę u boku milczącego mnicha, niż codziennie słuchając zachodnich mediów.
Każda powieść Pattisona jest pełna starodawnych
tybetańskich bóstw i rytuałów, buddyjskich mantr, atmosfery tajemnicy i
grozy. Jednak to nie demony zagrażają Tybetańczykom, ale ludzie. W
każdej książce amerykański pisarz opisuje surowe życie charakterystyczne
dla tybetańskich wiosek oraz, niestety, zagładę tybetańskiej kultury i
narodu, za sprawą Chin. Dostajemy detale o prześladowaniach tybetańskich
mnichów, niszczeniu bezcennych dzieł sztuki, świątyń, o życiu w strachu
i trudno wyobrażalnym okrucieństwie. Ja czytam to ze ściskającym się
sercem, a nie mniej od znęcania się nad ludźmi porusza mnie niszczenie
zasobów przyrody, świętych dla Tybetańczyków. Dla mnie góry są równie
święte - i powinny być wolne od wszechobecnego betonu i stali:
- Kiedy przyjdą - ciągnął Shan - dowiedzą się też o złocie. A wtedy nawet wojsko nie zdoła powstrzymać biegu wydarzeń. Być może byłoby to możliwe 20 albo 30 lat temu, ale nie dzisiaj. Rozwój gospodarczy to nowa mantra Pekinu. Przez pierwszy rok czy dwa będą tylko przysyłać ekipy pomiarowe. Helikoptery będą latać w tę i z powrotem. Geolodzy będą wiercić i wysadzać skały. Potem sprowadzą buldożery, więcej dynamitu i zaczną budowę dróg. Do wykonania prac przyślą tu na rok, może dwa, ekipę 300 lub 400 więźniów z obozu pracy, tak więc prawdopodobnie wybudują dla nich baraki właśnie tu, na miejscu wioski. Powstanie nowe miasto, z betonu i stal. Skład, warsztat samochodowy, sypialnie. Potem roboty zaczną się na całego. Dziesiątki górników. Kolejne sypialnie. Wielkie ciężarówki do transportowania rozkruszonego wybuchami materiału. A gdy już wyeksploatują złoża i wypłuczą złoty pył ze strumieni, wybiorą małą dolinę, w której zgromadzą zdartą ze stoków ziemię i spryskają ją cyjankiem sodowym, aby wypłukać rudę. Nie ustaną nic, dopóki nie zostanie nic, poza nagą, jałową skałą. Gdy wezmą się do dzieła, tybetańska góra ma przed sobą około 12 lat istnienia.
Pattison wykazuje się w całym swoim cyklu dużą
znajomością Tybetu, więc nie ma powodu, aby nie wierzyć w to, co pisze o
zagładzie Tybetu. Zachowanie Chińczyków znajduje zresztą potwierdzenie w
innych źródłach, na przykład dotyczących potworności Rewolucji
Kulturalnej. Przewrotne jest to, że głównym bohaterem tybetańskiego
cyklu jest właśnie Chińczyk, a jego śledztwa są tylko środkiem do celu,
jakim jest uchronienie chociaż małej cząstki tybetańskiego dziedzictwa.
Modlitwa smoka z całego cyklu jest chyba książką, która najbardziej mi się podobała, najbardziej spójną i przemawiającą do mojej wyobraźni. Choć może to wynikać z faktu, że miałam czas, aby książką się delektować, spokojnie wgłębić się i zrozumieć detale. Jak zwykle nienachalna mądrość płynąca z ust tybetańskich lamów daje do myślenia. A pomysł, aby połączyć dwie kultury: tybetańską i nawaską - tyleż prosty, co intrygujący.
Komentarze
Prześlij komentarz