Narodziny Wenus
Jakoś tak się stało, że przeczytałam po kolei trzy książki, których akcja dotyczy renesansowej Florencji. Trzecią z nich są Narodziny Wenus
Sarah Dunant. Wcześniej ta książka nie wpadła mi w ręce - dopóki nie
natknęłam się na liczne o niej wzmianki na blogach czytelniczych. Także
przy okazji poprzedniego i obecnego Wyzwania... A ponieważ i czasy i
miejsce akcji są ze wszech miar dla mnie interesujące, ucieszyłam się,
kiedy udało mi się znaleźć ją w bibliotece. Zanim zaczęłam czytać
przekopałam się przez Google i blogi, w poszukiwaniu jakiejś recenzji -
miałam wrażenie, że już jest ich z pewnością tyle, że nie ma sensu,
żebym umieszczała kolejną. Ale ku mojemu zdziwieniu znalazłam tylko dwie
krótkie notki. Pewnie źle szukałam, pewnie już wiele o tej książce -
mianowanej bądź co bądź bestsellerem - napisano. Ale ja przystąpiłam do
jej czytania z czystą kartą i oto jakie są moje refleksje.
Nie
nazwałabym Narodzin Wenus "czytadłem" - tylko dlatego, że czyta się ją
łatwo i z niezwykłą przyjemnością. Dla mnie jest to poruszająca opowieść
o kobiecym poszukiwaniu wolności, osadzona w historycznych realiach. Z
pewnością jedna z lepszych powieści historycznych, jakie czytałam (a
czytałam ich sporo). Może i losy głównej bohaterki są dość
przewidywalne, ale czyż to samo życie nie jest przewidywalne? Choć ja
raczej użyłabym określenia nieuchronne. Nieuchronne w tamtych czasach
było wydanie ledwo co dojrzałej dziewczynki za mąż, za mężczyznę o
kilkanaście lat od niej starszego. Widzę tę dziewczynę jak pełna nadziei
szuka swojego miejsca na świecie. I nie znajduje, bo jedyne, co ten
świat może jej zaoferować to wyjście za mąż i rodzenie dzieci, albo
pójście do klasztoru. A ona marzy o wolności, o kształceniu się, o
malowaniu i wie, że to nie dla niej. Trudno sobie wyobrazić życie kiedy
nie można realizować swoich marzeń, pragnień, okazywać uczuć ukochanej
osobie - kiedy właściwie jest się martwym za życia. A taki los był
udziałem całych pokoleń kobiet - i mnie ciągle to porusza. Niewielu z
nas żyje z myślą o tym, co zostawią potomnym - ale kobiety, nawet te
najbardziej mądre i uzdolnione, przez całe wieki nawet nie mogły marzyć o
tym, żeby być uwzględniane przez historię. Kobiety nie zostawały
politykami, artystami, uczonymi - nie dlatego, że nie miały ku temu
zdolności, ale dlatego że nie miały ku temu możliwości. I grzęzły w
mrokach zapomnienia, będąc tylko dodatkiem do mężczyzn, służącym
przyjemności i przedłużaniu rodu.
Może historia
opisana przez Dunant jest mało skomplikowana, ale należy docenić kunszt,
z jakim została oddana. Niezwykła malarskość opisu życia we Florencji -
łącznie z detalami, o jakich może nawet nie chcielibyśmy wiedzieć (jak
zapachy czy szczegóły anatomiczne) - poruszyła moją wyobraźnię.
Urzekające metafory i prawdziwość charakterów bohaterów, którymi miotają
jakże ludzkie uczucia, znane każdemu z nas. Nie dane jest nam już
wprawdzie powszechne doświadczanie religijnych uniesień, ale wiemy
dobrze czym jest rozpacz złamanego serca. To uczucie, jakby życie
rozpadało się na tysiąc kawałków i przerażający brak nadziei na zmianę.
Potrafię wyobrazić sobie co czuje młoda kobieta, kiedy dowiaduje się, że
nie może liczyć na uczucie osoby, z którą związał ją los - i nie może
też z tego związku się uwolnić. Jej życie nie należy tak naprawdę do
niej - tylko do kolejnych mężczyzn: ojca, braci, męża... Pragnienie
posiadania dziecka jest w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się
Alessandra już nawet nie skutkiem instynktu macierzyńskiego - bo cóż o
nim może wiedzieć kilkunastoletnia dziewczyna - ale raczej odruchem
samoobrony, walką o przetrwanie, o odzyskanie kontroli nad własnym
życiem i nadanie mu jakiegoś sensu.
Drugą bohaterką Narodzin Wenus
jest Florencja - czasy Wawrzyńca Wspaniałego, a potem Savonaroli są
niewątpliwie jednymi z najciekawszych w historii tego miasta, a więc i
wdzięcznym tłem akcji. I te czasy zostały przez autorkę opisane zgodnie z
prawdą historyczną. A kto był we Florencji, wie, że nadal można poczuć
się tam jak 500 lat temu, chodząc po tych samych uliczkach, co
Alessandra Cecchi. Tylko na Ponte Vecchio już dawno nie ma rzeźników -
kiedy zastąpili ich złotnicy, most z podejrzanej dzielnicy stał się
jednym z najbardziej prestiżowych punktów miasta.
Pożerała mnie ciekawość i zazdrość. Czy to aż takie proste? Owinąć się w płaszcz, odnaleźć właściwe drzwi i wkroczyć w noc? Gdyby szedł szybko, mógłby dojść do katedry Santa Maria del Fiore w dziesięć minut. Potem obok Baptysterium przechodzi się na drugą stronę ulicy i można iść albo na zachód do Santa Maria Novella, albo na południe, ku rzece, gdzie dają się słyszeć małe dzwoneczki kobiet. Inny świat. Ale nie chciałam myśleć, że tam się udał, pamiętając jego Najświętszą Panienkę, tak pełną łaski i świetlistą, że ledwie mogła się utrzymać się przy ziemi i unosiła się w powietrzu.
Tylko
zakończenie książki wydało mi się raczej naciągane - generalnie jednak
bardzo sympatyczna lektura, zwłaszcza dla miłośników epoki.
Komentarze
Prześlij komentarz