Każdy z nas uważa się za kogoś wyjątkowego, obdarzonego osobowością, temperamentem, określonymi talentami. Przywiązujemy do swojej indywidualności dużą wagę. Ale co w momencie, gdyby ktoś postrzegał nas jedynie jako kawałek mięsa, którym w istocie jesteśmy - i którym niestety stajemy się po śmierci? Nie myślimy o sobie w ten sposób, ale są na tym świecie tacy, którzy traktują ludzkie ciało jak rzecz, jak zwykły towar, na którym można zarobić - i to dużo. Czerwony rynek. Tak nazywa się rynek, na którym przedmiotem obrotu jest ciało człowieka, bądź jego części. Kości martwych, wykopywane z grobów i sprzedawane z przeznaczeniem na pomoce naukowe. Żywe organy. Krew. Komórki jajowe. Wreszcie dzieci kierowane do adopcji. Wszystko to ma swoją wartość. Także wasze ciało - jeśli jesteście względnie zdrowi - jest warte małą fortunę, gdyby je rozebrać na części pierwsze. Serce, nerki, wątroba, rogówki, szpik kostny, krew... wszystko się przyda, wszystko jest na sprzedaż. Kapitalizm. Wydaje się, że epicentrum tego handlu - częściowo nielegalnego, ale też częściowo legalnego - leży w Indiach. To tam wydarzają się historie, wydawałoby się niewiarygodne, jakie opisuje Scott Carney. Okradanie grobów w poszukiwaniu kości, czy więżenie ludzi, by pobierać i sprzedawać ich krew... Fabryki dzieci. Z kolei Cypr to mekka dla tych, którzy chcą kupić ludzkie komórki jajowe i poddać się leczeniu in vitro. Zdesperowani ludzie, pragnący wyzdrowieć czy mieć dzieci gotowi są na wiele i gotowi są zainwestować wiele - i na tym właśnie żeruje czerwony rynek. Zwłaszcza, że okazuje się, że tak naprawdę ceny przeszczepów, czy sztucznego zapłodnienia wcale nie muszą być takie horrendalne, jak to się nam mówi - są kraje, gdzie można dokonać tego o wiele taniej. Jest tylko jedna zasada: ciało ludzkie może poruszać się tylko w górę hierarchii. Co to oznacza? To, że zyskują bogaci, ci, których na to stać, a wykorzystywani są biedni, dla których handel własnym ciałem to jedna z niewielu możliwości zarobienia na życie. 

Dlaczego to wszystko jest możliwe? Ano jest popyt, to jest i podaż. W przypadku czerwonego rynku okazuje się jednak, że czasem jest na odwrót: to podaż nakręca popyt. Potencjalnych chętnych dawców wcale nie jest tak niewielu (zwłaszcza w biedniejszych krajach, jak już powiedzieliśmy), a ponieważ rośnie ilość organów możliwych do wykorzystania, na listę oczekujących do przeszczepienia wpisywanych jest coraz więcej ludzi. Tak to działa i jest to bardzo ciekawy mechanizm, z którego pewnie mało kto z nas sobie zdaje sobie sprawę, mając głową nabitą opowieściami o kolejkach oczekujących. Kłopot leży w tym, że ludziom wmawia się, że oddawanie organów, czy krwi jest "darem", podczas, gdy w wielu wypadkach się za to płaci, co wypacza całą ideę. Jeszcze większy problem leży w tym, że współczesne standardy medyczne stoją na stanowisku, że to wszystko winno być anonimowe. Biorca nie może poznać tożsamości dawcy, rodzice adoptujący dziecko nie znają rodziców biologicznych. Takie postępowanie jest tłumaczenie ochroną danych osobowych i interesów zaangażowanych w to osób, lecz jeśli się nad tym zastanowić, cóż takiego by się stało, gdyby biorca dajmy na to nerki wiedział od kogo ona jest? Okazuje się, że właśnie takie standardy - wprowadzone zresztą stosunkowo niedawno - dają ogromne pole do nadużyć i do nielegalnego handlu ludzkim ciałem. Gdyby wszystko było jawne, o wiele trudniej byłoby ukryć, że dziecko przekazane do adopcji zostało porwane od swoich rodziców, a nerka została pobrana od jakiegoś biedaka, który nie zobaczył większości pieniędzy, jakie mu za to obiecano... 

Praktyki opisywane przez Carney'a są wstrząsające i wołają o pomstę do nieba. Książkę tę czyta się jak kryminał, problem w tym, że kryminałem nie jest. Z drugiej strony jednak w pierwszym lepszym kryminale znajdziemy bardziej drastyczne opisy, niż w reportażu Carney'a, nie wspomnę już o wieczornych wiadomościach, więc niech nie obawiają się ci co bardziej wrażliwi. Czerwony rynek otwiera oczy czytelnika na proceder, o jakim najprawdopodobniej nie miał zielonego pojęcia, w tym na kwestię testowania leków oraz na badania nad komórkami macierzystymi. Każdy powinien koniecznie tę książkę przeczytać.

Metryczka:
Gatunek: reportaż
Główny bohater: czerwony rynek
Miejsce akcji: świat
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 240
Moja ocena: 5/6

Scott Carney, Czerwony rynek. Na tropie handlarzy organów, złodziei kości, producentów krwi i porywaczy dzieci, Wyd. Czarne, 2015

Książka bierze udział w Wyzwaniu bibliotecznym
 

Komentarze

  1. Bardzo dobry reportaż - taki dość "sensacyjny", czyta się lepiej niż niejeden kryminał ;) Pamiętam, że wstrząsnęły mnie fragmenty o sprzedaży komórek jajowych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że to pouczająca lektura. Tematy w niej poruszone skłaniają do refleksji nad tym "czego jeszcze nie można kupić?"...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później