Znalezione nie kradzione
Wydawało by się, że mól książkowy to spokojny, nie wadzący nikomu człowiek, pogrążony w lekturze swoich kochanych książek. Że może być inaczej, przekonuje nas Stephen King. Już raz przecież zaserwował nam historię o psychofance pałającej gniewem na autora swoich ulubionych powieści i próbującej go zabić. I zdawałoby się, że King powtarza ten motyw, jednak w Znalezionym nie kradzionym akcja układa się zupełnie inaczej, niż w Misery. Zaczyna się od napadu i morderstwa jednego z najbardziej znanych pisarzy amerykańskich, Johna Rothsteina. Dla Morrisa Bellamy'ego dzieła Rothsteina są młodzieńczą Biblią, jednak jest on wściekły na pisarza za to, że ten uczynił głównego bohatera swoich powieści "zdrajcą" jego wartości. Czym to się kończy już wiemy. Bellamy ucieka z domu pisarza z pełnymi rękoma: pieniędzmi, a co ważniejsze - notesami zawierającymi nieopublikowane dzieła Rothsteina. Swój łup morderca pakuje do kufra, który zakopuje niedaleko swojego domu - po czym... trafia na długie lata do więzienia. Po latach ten właśnie kufer, niczym piracki skarb, odnajduje trzynastoletni Peter Sauber. Pieniądze są dla Petera prawdziwą manną z nieba, gdyż jego rodzina właśnie przechodzi kryzys - ojciec po załamaniu gospodarczym nie ma pracy, a w dodatku został pokiereszowany przez Pana Mercedesa w słynnym zdarzeniu pod City Center. Notesy mały Peter zabiera do domu i dzięki ich lekturze staje się kolejnym miłośnikiem twórczości Johna Rothsteina. Nie wie tylko, że zawartość kufra była może znaleziona, ale właśnie że kradziona... Wszak pieniądze nigdy nie spadają z nieba, a pieniądze z niewiadomego źródła zawsze oznaczają kłopoty.
Akcja Znalezionych nie kradzionych rozwija się powoli, ale wcale nie ospale. W każdym razie początkowo nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z kryminałem - bo też bardziej niż kryminałem nazwałabym tę powieść sensacją. Można by nawet powiedzieć, że dominują wątki obyczajowe. Znany z Pana Mercedesa emerytowany policjant, Bill Hodges pojawia się dopiero gdzieś w połowie książki. W przeciwieństwie jednak do Ekspozycji, nie mam o to do autora pretensji, bo tym, jak powieść została poprowadzona jestem w najwyższym stopniu ukontentowana - szczerze mówiąc wolę dobrą obyczajówkę od akcji gnającej na łeb na szyję bez ładu i składu. A King jest mistrzem w konstruowaniu postaci, tworzenia tła i wątków obyczajowych. Poznajemy więc i zaprzyjaźniamy się z Peterem Sauberem i jego rodziną. Peter jest nadzwyczaj inteligentnym i rozwiniętym dzieciakiem, a potem nastolatkiem. Uczy się wzorowo, a niespodzianka w postaci rękopisów mistrza pisarstwa dodatkowo wyzwala w nim miłość do literatury. Ma tę przewagę nad Bellamym, że przeczytał dalsze części przygód Uciekiniera (powieści Rothsteina) i wie, że ostatecznie wcale nie zdradził on samego siebie. Sauber wzbudza niekłamaną sympatię, podobnie jak np. Alex we Wszechświecie kontra Alex Woods, choć jest coś, co łączy go z mordercą: obsesja na punkcie Rothsteina. W drugim, poprowadzonym równolegle wątku towarzyszymy Bellamy'emu w więzieniu - dowiadujemy się jak do niego trafił i jaką jest osobą. Osadzony prowadzi się wzorowo, pomaga innym, nie jest agresywny - krótko mówiąc, mimo tego, że w przeszłości zostawił on za sobą szlak przemocy, nic nie wskazuje na to, że po wyjściu Bellamy znowu dokona przestępstwa. Tym bardziej, że lata lecą i więzień jest już w zasadzie starszym panem. Ciągle jednak nie zapomniał o pozostawionych gdzieś tam notesach Rothsteina i tylko myśl o nich utrzymuje go w więzieniu przy zdrowych zmysłach...
Historia ta jest dla Kinga okazją do przekazania kilku refleksji na temat literatury i podejścia czytelników do niej. Znamy doskonale te dyskusje o lekturach szkolnych, które tylko zniechęcają do czytania i o klasyce, którą może i wypada znać, ale jest ona taaka nudna... Dlaczego warto? Dlatego, że dzieła klasyczne nie bez powodu zapisały się w annałach literatury. Chodzi tylko o to, żeby nie czytać na siłę i nie zakładać z góry, że nam się nie spodoba. Czasem jednak faktycznie dana lektura jest już przeżytkiem i warto zrewidować jej miejsce w literaturze. Bardzo fajnie pisze King o tym, jak to - z braku krytycznych narzędzi - najczęstszą oceną książki, której się nie rozumie, zwłaszcza u młodych ludzi jest zdanie: to jest głupie.
Historia ta jest dla Kinga okazją do przekazania kilku refleksji na temat literatury i podejścia czytelników do niej. Znamy doskonale te dyskusje o lekturach szkolnych, które tylko zniechęcają do czytania i o klasyce, którą może i wypada znać, ale jest ona taaka nudna... Dlaczego warto? Dlatego, że dzieła klasyczne nie bez powodu zapisały się w annałach literatury. Chodzi tylko o to, żeby nie czytać na siłę i nie zakładać z góry, że nam się nie spodoba. Czasem jednak faktycznie dana lektura jest już przeżytkiem i warto zrewidować jej miejsce w literaturze. Bardzo fajnie pisze King o tym, jak to - z braku krytycznych narzędzi - najczęstszą oceną książki, której się nie rozumie, zwłaszcza u młodych ludzi jest zdanie: to jest głupie.
- Czasami, moi młodzi panowie i moje młode panie taka krytyka trafia z sedno. Staję tu przed wami i szczerze przyznaję: muszę uczyć o pewnych starociach, o których wolałbym nie uczyć. (...) Ale biorę się w garść, ponieważ wiem, że wiele z tego, o czym uczę nie jest głupie. Nawet niektóre starocie, z którymi, jak wam się wydaje, nie macie i nigdy nie będziecie mieli nic wspólnego, kryją głębokie znaczenie, które w końcu samo się objawi.Na drugim biegunie jest oczywiście obsesyjna i niszcząca miłość do literatury, gdzie postacie fikcyjne stają się ważniejsze od ludzi z krwi i kości - tak jak to stało się dla Bellamy'ego. W postaci Johna Rothsteina łatwo rozpoznać można J.D. Salingera: pisarza, który napisał kultową powieść o młodym człowieku - buntowniku, uciekającym do Nowego Jorku, a potem zaszył się gdzieś na pustkowiu, by nigdy już niczego nie opublikować...
(...)
- Odpowiedzią jest czas. (...) Czas bezlitośnie oddziela głupie od niegłupiego.
Po opuszczeniu więzienia przez Bellamy'ego, spokojna akcja zaczyna przyspieszać tempa. Pojawiają się bohaterowie znani z Pana Mercedesa, aczkolwiek cały czas na pierwszym planie jest Peter Sauber wpadający w poważne tarapaty. Jak się domyślacie morderca, który nie znalazł swojego łupu tam, gdzie spodziewał się go znaleźć, wpada w szał. Napięcie rośnie właściwie z każdą stroną, perfekcyjnie dawkowane przez Kinga, mimo tego, że nie ma tu jakichś spektakularnych twistów - autor w żadnym miejscu nie przeszarżował, a finał jest wykonany po mistrzowsku. Jak zwykle mocną stroną Kinga są kreacje bohaterów powieści. Jeśli Pan Mercedes mi się podobał (choć wielu nań sarkało), to Znalezione nie kradzione - jako już nie tak oczywisty kryminał - jest od niego lepsze, a na pewno lepsze od przereklamowanego Przebudzenia. Kolejna część (End of Watch - zapowiadana na czerwiec) zapowiada się natomiast jako istna bomba z opóźnionym zapłonem, wszystko wskazuje na to, że również będzie to powrót do ulubionych przez Kinga elementów nadprzyrodzonych.
Metryczka:
Gatunek: kryminał/sensacja
Gatunek: kryminał/sensacja
Główny bohater: Peter Sauber
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 477
Cytat: Dobry pisarz nie prowadzi swoich bohaterów, ale idzie za nimi. Dobry pisarz nie tworzy wydarzeń, ale obserwuje ich przebieg, a potem opisuje, co zobaczył. Dobry pisarz rozumie, że jest sekretarzem, a nie Bogiem.
Moja ocena: 6/6Cytat: Dobry pisarz nie prowadzi swoich bohaterów, ale idzie za nimi. Dobry pisarz nie tworzy wydarzeń, ale obserwuje ich przebieg, a potem opisuje, co zobaczył. Dobry pisarz rozumie, że jest sekretarzem, a nie Bogiem.
Stephen King, Znalezione nie kradzione, Wyd. Albatros, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka, Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Mam ochotę na "Pana Mercedesa", jak mi się spodoba to i po tę książkę sięgnę :)
OdpowiedzUsuń