Jak latawiec tańczący pośród huraganu

Dziś rano, kiedy się obudziłam, zamiast Katowic, zobaczyłam na swoim telefonie lokalizację "Kemi". Gdzie do cholery jest Kemi - to mi wyglądało na jakąś lokalizację rodem z Bonda. Tym samym wracam do seansu Spectre. Jak zwykle recenzje rozpisują się o tym, jaki to film jest kiepski - ostatnio, zauważyłam, zdaniem recenzentów nie ma dobrych filmów - każdy trzeba zjechać. Ja wyszłam z kina zadowolona. Nie nudziło mi się, film był widowiskowy, choć nie tak efektowny jak Skyfall. W ogóle odczułam taki swoisty dreszczyk podniecenia, bo pierwszy raz oglądałam Bonda w kinie. Ale dziwne jest to, że kiedy zaczęłam Spectre analizować, wyszło mi, że nie podoba mi się w nim więcej rzeczy, niż mi się podoba. Przede wszystkim jest to film pozbawiony sensownej fabuły - to wszystko nie trzyma się kupy i miałam wrażenie, że opowiadana historia została stworzona na siłę tylko po to, by uzasadnić te wszystkie sceny pościgów, strzelanin, bijatyk i wybuchów. Bo o co w tym chodziło? Miało być o tajnej organizacji rządzącej światem, tymczasem tak naprawdę nie dowiadujemy się o tym zbyt wiele, bo wszystko sprowadza się do osobistych porachunków Bonda z szefem Spectre. Niektóre sceny są absurdalne wręcz: jakiś luksusowy pociąg w środku niczego. Bijatyka, kiedy to bohater turla się po podłodze, ma obijaną gębę, przewraca wszystko dookoła ale potem wstaje, otrzepuje się, nie ma ani jednego zadrapania, a jego garnitur jest nadal śnieżnobiały z kwiatkiem w klapie... A skąd partnerka Bonda wytrzasnęła tę suknię w tym pociągu? A co się stało z pozostałymi ludźmi w tym pociągu? W ogóle po jaką cholerę oni pojechali do tej Afryki, a jeśli cały plan był taki, by tam pojechali, by spotkać się z wiadomo-kim, to po kie licho były te całe piętrowe podchody zaczynające się od zabicia jakiegoś gościa, który miał niewiele wspólnego z całą akcją - nie prościej było po prostu Bonda zaprosić w określone miejsce?? Nie wspomnę już o scenach typu "zabili go i uciekł" - niektórzy wydają się być niezniszczalni, z Bondem na czele... Generalnie oglądanie tych filmów pozbawione jest emocji, bo wiadomo, że Bond z najgorszych opresji wyjdzie cało. A czemu ta baza na pustyni wybuchła?? No i ten nadspodziewanie słaby czarny charakter, który wyskoczył jak królik z kapelusza. Właściwie dlaczego on tak nienawidzi Bonda - nie jest to nijak wytłumaczone, czym powracam do mojego pierwszego zarzutu: braku fabuły. Bo jego tata go bardziej kochał? No, litości. Koniec końców nie wyjaśniło się też, co wspólnego miał C. z Oberhauserem. W Spectre jest mnóstwo, ale to mnóstwo scen bezsensownych, nie mających wytłumaczenia, podczas których myślałam sobie: helloł, ale czemu? Najlepsza z tego wszystkiego jest scena pierwsza, z Bondem ubranym w kostium szkieletu...


Spectre jest ukłonem w stronę prawdziwych fanów Bonda, raz z uwagi na to, że bardziej od logiki liczy się tu efektowność scen - takich typowo "bondowskich", dwa, że aby zrozumieć film, trzeba znać poprzednie bondy, a zwłaszcza trzy części z Danielem Craigiem. To taki meta film, ale ja jako że żadną fanką nie jestem - właściwie to podobają mi się tylko ostatnie bondy, zwłaszcza Casino Royal i Skyfall - pewnie wielu tych nawiązań nie załapałam. I cały wysiłek twórców na nic... Znajdziemy też w Spectre wszystkie elementy obowiązkowe dla Bonda: szybkie samochody, gadżety, piękne kobiety, martini wstrząśnięte nie zmieszane, cudowne krajobrazy i zajebiste (niebrudzące się) garnitury głównego bohatera. Paradoksalnie, mimo tych wszystkich mankamentów, film mi się podobał. I co więcej, nie jest to tylko moja opinia:  film jest slaby, ale i tak się dobrze bawiłam. To jakis fenomen. Podobał mi się Ralf Fiennes dzielnie walczący jako nowy M., i podobał mi się Andrew Scott jako makiaweliczny C., urzędniczyna w za dużym garniturze, wypisz wymaluj jak wyjęty z Sherlocka (bałam się, że za chwilę wyskoczy mi skądś Benedict Cumberbatch). Oczywiście nowy Q. No i sam Daniel Craig... Podobał mi się humor wprowadzony do filmu i podobała mi się muzyka, tworząca nastrój - choć tytułowa piosenka mnie zaskoczyła, jest mało "bondowska", a po wyjściu z kina zaczęła za mną chodzić Adele ze Skyfall...

Generalnie, dwie i pół godziny pościgów, wybuchów i demolowania wszystkiego wokół to dla mnie zdecydowanie za dużo, ale zdumiewające jest to, że jest w tym coś w tym jest takiego, że powoli się przekonuję do idei. Kupuję Daniela Craiga, jego piękne garnitury i piękne okoliczności przyrody, w jakie obfitują filmy. Oczywiście z założeniem, że Bond to Bond, rządzi się innymi zasadami, niż pozostałe filmy akcji.

Komentarze

  1. Kiedyś lubiłam oglądać stare Bondy. Możliwe, że się zestarzałam, bo na te z Craig'em zupełnie nie mam ochoty (choć samego aktora lubię). Rodzice byli w kinie i stwierdzili, że "niezły, jak to Bond" :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później