Bezcenne
Temat grabieży dzieł sztuki staje się powoli moim konikiem. Czytałam już na ten temat dwie książki, czegóż więc nowego mogłabym się dowiedzieć z trzeciej? Okazuje się, że sporo. W Obrońcach skarbów mowa była przede wszystkim o ludziach - tzw. Monuments Men - zaangażowanych w odnajdywanie i zwracanie zagrabionych przez hitlerowców dzieł sztuki. Działali oni w drugiej połowie wojny - kulminacyjnym momentem wspomnianej książki jest odnalezienie jednego z największych repozytoriów w kopalni Altaussee. Autor jednak nie opowiada co działo się dalej, mianowicie czy i jak te wszystkie odnalezione skarby wróciły do właścicieli. Temat ten podejmuje szwedzki dziennikarz, Anders Rydell. Zwrot dzieł sztuki okazał się nie taki oczywisty i prosty, jak by się zdawało - w zdewastowanej Europie były inne, pilniejsze problemy do rozwiązania, a poszukiwanie byłych właścicieli, z których wielu przecież zginęło podczas wojny, było syzyfową pracą. Dziś wrzucilibyśmy to wszystko do komputera - wtedy pozostawało mozolne przekopywanie się przez archiwa (jeśli takowe w ogóle pozostały). Alianci więc, chcąc jak najszybciej pozbyć się problemu, przekazali to, co odzyskali poszczególnym państwom, a dalej, to już różnie się działo. Większa część prac związanych ze zwrotami zakończyła się już w latach 50-tych - już wtedy uznano, że sprawy uległy przedawnieniu. Następnie rynki zostały zalane dziełami sztuki "niewiadomego" pochodzenia, które zaczęły krążyć po świecie. I tak sprawy te ciągną się do dziś, co i rusz coś "wypływa", tyle, że dzisiaj podchodzi się już do tego znacznie poważniej. Chodzi przecież o kwestie nie tylko finansowe, ale i etyczno-moralne, zwłaszcza gdy mowa o dziełach sztuki zrabowanym Żydom - a takich było mnóstwo. No właśnie - dotąd mowa była głównie o artefaktach będących w posiadaniu państwa - także książka o polskich rozgrabionych dziełach sztuki, Uprowadzenie madonny, traktuje przede wszystkim o skarbach narodowych. Ale przecież wiele z tych dzieł, nawet dziś wiszących w muzeach, było przed wojną własnością osób prywatnych, rodzin żydowskich, które zostały ograbione i wywłaszczone z całego majątku. Co z ich prawami? Rydell opisuje i wyjaśnia dlaczego odzyskanie prawowitej własności okazuje się po latach takie trudne. Przykładem omawianym przez Rydella jest sprawa obrazu Emila Nolde,
który znajdował się w szwedzkim muzeum - kiedy rodzina właścicieli po latach
poprosiła o jego zwrot, muzeum odmówiło, powołując się na fakt, że obraz
został nabyty w dobrej wierze (choć muzeum nie sprawdziło jego
proweniencji), a następnie zażyczyło sobie finansowej rekompensaty za
jego oddanie. Sprawa ciągnęła się latami i była bardzo nieprzyjemna,
głównie z uwagi na postawę Szwedów, psującą reputację muzeum. Dzisiejsi posiadacze niechętnie oddają zrabowane dzieła nawet gdy udowodni im się
niezbicie, iż pochodzą one z nazistowskich grabieży - działa tu
poczucie własności, niejednokrotnie, gdy dzieło zostało upaństwowione
czuje się do niego przywiązane całe społeczeństwo, a żądania zwrotu są
traktowane jako zamach na własność narodową. Tak było ze słynną "Złotą Adelą" Klimta (Adele Bloch-Bauer), zwaną austriacką Moną Lisą, która została najpierw skradziona prawowitym właścicielom, a następnie znacjonalizowana wisiała w wiedeńskim muzeum. Potomkini rodziny, Maria Altman musiała procesować się o jego zwrot, gdyż muzeum nie zgodziło się proponowaną przez nią ugodę - w wyniku czego ostatecznie Austria utraciła obraz. Został sprzedany za 135 mln dolarów, a kupił go Ronald Lauder - spadkobierca firmy kosmetycznej Estee Lauder. Obecnie można go oglądać w Nowym Jorku. Marii Altman zarzucano, że chodziło jej nie o obraz, a o pieniądze, Rydell jednak zwraca uwagę na to, że tak to działa: spadkobierców skradzionych dzieł sztuki zwyczajnie nie stać na zapłacenie honorariów adwokatów, liczonych jako prowizja od danego artefaktu, stąd zaraz pod odzyskaniu idzie on pod młotek... I takie to są historie... A przecież to święte prawo właściciela ubiegać się o odzyskanie swojej własności, nawet jeśliby od jej
kradzieży upłynęły lata.
My znamy przykłady naszych rodzimych dzieł, z odzyskaniem których były ogromne problemy. Monika Kunhke wspomina historie, kiedy mimo tego, że dowiedziono ponad wszelką wątpliwość, iż przedmiot został skradziony, nowi właściciele nie chcieli go zwrócić. Tyle tylko, że u nas głównie to państwo odzyskuje dzieła do swoich muzeów. W państwach Europy Wschodniej zabiegi osób prywatnych o restytucję możliwe stały się zresztą dopiero po upadku komunizmu, a i wtedy było to o wiele trudniejsze, by nie powiedzieć, że niemożliwe. Rydell wytyka także Polsce, że sama występuje o zwrot dzieł zrabowanych z muzeów, ale nie kwapi się, by oddać to, co zostało zrabowane innym. Polska to podobno kraj, gdzie w tej sprawie zrobiono najmniej, w co wierzę, bo dominuje u nas postawa "niczego nie oddamy, bo sami za dużo straciliśmy" - szczerze mówiąc trochę w tym racji jest, bo jakoś nie wyobrażam sobie, by w naszych zbiorach było wiele takich rzeczy, w porównaniu z tym, co nam ukradziono lub zniszczono. Oczywiście na czele państw, które nie chcą niczego oddawać stoi Rosja.
Szacuje się, że spośród dzieł sztuki zagrabionych podczas wojny, tylko 2% wróciło do prawowitych właścicieli. Reszta - ta, która nie uległa zniszczeniu - krąży nadal po rynku, albo stanowi zbiory muzeów. Nie brakuje głosów, że gdyby muzea oddały wszystko to, co zostało niegdyś ukradzione, mocno by zbiedniały. W ogóle, są tacy, którzy uważają, że należy na to wszystko położyć zasłonę milczenia, bo historii nie da się zmienić (a grabieży dokonywano przecież nie tylko podczas II wojny światowej). Autor Bezcennych stoi jednak na stanowisku, że powinniśmy rozwiązać ten problem, bo zamiecenie sprawy pod dywan niczego nie da, a jest to kwestia rozliczenia się z przeszłością. Oto dylemat - co ważniejsze: dobro wspólne, czy sprawiedliwość, bo restytucja mienia zagrabionego to kwestia sprawiedliwości.
My znamy przykłady naszych rodzimych dzieł, z odzyskaniem których były ogromne problemy. Monika Kunhke wspomina historie, kiedy mimo tego, że dowiedziono ponad wszelką wątpliwość, iż przedmiot został skradziony, nowi właściciele nie chcieli go zwrócić. Tyle tylko, że u nas głównie to państwo odzyskuje dzieła do swoich muzeów. W państwach Europy Wschodniej zabiegi osób prywatnych o restytucję możliwe stały się zresztą dopiero po upadku komunizmu, a i wtedy było to o wiele trudniejsze, by nie powiedzieć, że niemożliwe. Rydell wytyka także Polsce, że sama występuje o zwrot dzieł zrabowanych z muzeów, ale nie kwapi się, by oddać to, co zostało zrabowane innym. Polska to podobno kraj, gdzie w tej sprawie zrobiono najmniej, w co wierzę, bo dominuje u nas postawa "niczego nie oddamy, bo sami za dużo straciliśmy" - szczerze mówiąc trochę w tym racji jest, bo jakoś nie wyobrażam sobie, by w naszych zbiorach było wiele takich rzeczy, w porównaniu z tym, co nam ukradziono lub zniszczono. Oczywiście na czele państw, które nie chcą niczego oddawać stoi Rosja.
Szacuje się, że spośród dzieł sztuki zagrabionych podczas wojny, tylko 2% wróciło do prawowitych właścicieli. Reszta - ta, która nie uległa zniszczeniu - krąży nadal po rynku, albo stanowi zbiory muzeów. Nie brakuje głosów, że gdyby muzea oddały wszystko to, co zostało niegdyś ukradzione, mocno by zbiedniały. W ogóle, są tacy, którzy uważają, że należy na to wszystko położyć zasłonę milczenia, bo historii nie da się zmienić (a grabieży dokonywano przecież nie tylko podczas II wojny światowej). Autor Bezcennych stoi jednak na stanowisku, że powinniśmy rozwiązać ten problem, bo zamiecenie sprawy pod dywan niczego nie da, a jest to kwestia rozliczenia się z przeszłością. Oto dylemat - co ważniejsze: dobro wspólne, czy sprawiedliwość, bo restytucja mienia zagrabionego to kwestia sprawiedliwości.
Książka o nazistach opętanych sztuką była dla mnie fascynującą lekcją historii. Autor omawia w niej nie tylko współczesne aspekty zwrotu dzieł sztuki, ale także pokazuje, jak odbywała się grabież podczas wojny, w różnych krajach, w tym w Rosji, gdzie stosowano taktykę spalonej ziemi, albo we Włoszech, gdzie zagrożenie stanowili także żołnierze alianccy, chcący przywieźć sobie coś "na pamiątkę". Ba, cofa się dalej i omawia związki sztuki z polityką w III Rzeszy, koncepcje Hitlera związane z promowaniem "sztuki aryjskiej", czy odrzuceniem "sztuki zdegenerowanej". Jest to trochę inne podejście do tematu, niż w Obrońcach skarbów. Rydell odkrywa przy tym mało znane karty historii II wojny światowej, jak np. oszustwa szwajcarskich bankowców nie chcących zwracać tego, co na ich kontach zdeponowali Żydzi, czy faktyczne zaangażowanie Szwecji po stronie Niemiec. Autor posługuje się językiem prostym, czytelnym, tekst nie jest nudnym historycznym brykiem, więc to, co napisał chłonęłam jak gąbka. Jedyne, co mogę zarzucić książce to lekki chaos: w jednym rozdziale mowa jest o czasach wojennych, w następnym o wydarzeniach współczesnych i trochę nie wiadomo, dlaczego autor poukładał to tak, a nie inaczej. Można powiedzieć, że wątek historyczny (wojenny) przeplata się z powojennym. W ogólnym rozrachunku nie przeszkadza to jednak w lekturze, dlatego książkę z czystym sumieniem polecam.
Anders Rydell, Bezcenne. Naziści opętani sztuką, Wyd. Albatros, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska
Metryczka:
Gatunek: historyczne
Gatunek: historyczne
Główny bohater: naziści i sztuka
Miejsce akcji:Europa
Czas akcji: XX wiek
Ilość stron: 440
Moja ocena: 6/6Anders Rydell, Bezcenne. Naziści opętani sztuką, Wyd. Albatros, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska
No prawdziwa z Ciebie specjalistka tematu :) Brawo! Nie będę ukrywać, że zainteresowałaś mnie tą publikacją, może nie na tyle, żeby kupić własny tom, ale z biblioteki chętnie bym ją przywlekła :) W końcu chyba zawsze lepiej wiedzieć niż tkwić w nieświadomości :)
OdpowiedzUsuńNie, specjalistką to jest pani Kunhke, nie ja ;)
UsuńŚwietna recenzja. Mnie średnio zainteresowaną tematem zainteresowała wyjątkowo :)
OdpowiedzUsuńA temat jest bardzo ciekawy
UsuńDzięki za rekomendację. Mam wielką ochotę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuń