13 pięter
Dom. To słowo każdemu kojarzy się inaczej: dla jednych to zapach, dla innych ciepło, dla jeszcze innych kot i książki. Wszystkim jednak nasuwają się skojarzenia z bezpieczeństwem i spokojem. My home is my castle. Dla mnie dom to ciepło: ciepłe łóżko, ciepły prysznic i spokój właśnie. Czytając najnowszą książkę Filipa Springera uświadomiłam sobie, że w porównaniu z wieloma Polakami mam komfortową sytuację: mam własne mieszkanie (ciasne, ale własne), i to bez kredytu. Zawdzięczam to temu, że decyzję o kupnie podjęłam kilkanaście lat temu, zanim na rynku mieszkaniowym nastąpiła hossa i ceny poszły w górę. Miałam szczęście, bo choć i wtedy nie było mnie stać na taki zakup, to cena jaką wtedy zapłaciłam dziś wydaje mi się śmieszna. Tym bardziej, że wtedy zdecydował raczej przypadek i koleje życiowe. Co nie zmieniało faktu, że pieniędzy na własne M3 nie miałam i czułam bezradność myśląc o tym, co z tym zrobić. Dlatego też doskonale rozumiem tych, którzy mieszkają w opłakanych warunkach i tych, którzy znajdują się w rozpaczliwej sytuacji, bo na zakup własnego lokum ich nie stać.
Niedawno pomyślałam sobie, że przydałoby mi się właściwie większe
mieszkanie. Tak o jeden pokój. Odstraszają mnie jednak formalności związane ze sprzedażą, poszukiwaniem i kupnem czegoś nowego, a już po
lekturze 13-tu pięter odechciało mi się zupełnie. Mamy tu cały
przegląd sytuacji na współczesnym rynku mieszkaniowym w Polsce: od
beznadziei i bezdomności, przez ciasne klitki, straszne historie
czyszczenia kamienic oraz kredyty. Takie "przeboje" związane z
mieszkaniem mogłabym w zasadzie usłyszeć od prawie wszystkich swoich
znajomych: tu koleżanka, która dopiero co szukała mieszkania pod
wynajem, inna, która musiała się wyprowadzić z mieszkania wynajmowanego
od 10 lat, bo urodziły jej się dzieci, jeszcze inna, którą zabija kredyt
we frankach.
Rynek mieszkaniowy w Polsce to jest coś, czego ja kompletnie nie ogarniam. Nie mogę zrozumieć jak coś, co zaliczyć należy do jednej z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka może kosztować tyle, że zakup tego jest kompletnie nierealny dla większości ludzi. Ceny mieszkań/domów są w naszym kraju kosmiczne i nijak się mają do zarobków Polaków. Ile oszczędzać na własny kąt musiałby ktoś przeciętnie zarabiający, gdyby chciał sobie ten kąt kupić z własnych oszczędności? Obawiam się, że by się nie doczekał. Stąd wrobiono ludzi w kredyty. W Polsce utarło się przekonanie, że lepiej wziąć kredyt i płacić za swoje, niż płacić komuś - na pierwszy rzut oka wydaje się to logiczne, na drugi już mniej, bo czy o mieszkaniu, za które będziemy płacić jeszcze przez 30 lat można powiedzieć, że jest własne? Nie, ono jest banku. Co gorsza, taki kredyt jest jak loteria (już nawet abstrahując od problemu franka szwajcarskiego), bo przecież skąd wiadomo co się przez te 30 lat wydarzy? Czy nie zachoruję, nie stracę pracy? A dlaczego w takim razie nie wynajmować? Ano dlatego, że wynajmując mieszkanie też nie zna się ani dnia, ani godziny - to rynek, na którym rządzą wynajmujący. Nie ma w Polsce systemu mieszkań do wynajmowania, dostępnych dla tych, których nie stać na zakup - to wszystko jest rozdrobnione, niestabilne i cholernie drogie. A przecież wynajmowanie mieszkania poprawia mobilność - nie jesteśmy uwiązani do jednego miejsca, kiedy zmieniamy pracę możemy przenieść się do innego miasta - w przeciwieństwie do sytuacji posiadania lokalu na własność. Sprzedaż jest przecież nieporównywalnie bardziej kłopotliwa, że nie wspomnę o tym, że generuje dodatkowe koszty. Kolejną sprawą, która mnie zdumiewa jest tupet wynajmujących, którzy za astronomiczne ceny mają czelność oferować syf w mieszkaniu: brudne ściany, stare meble, odlatujące kafelki, karaluchy... takie sytuacje opisane są przez Filipa Springera. Nie mogę się też nadziwić zdjęciom mieszkań w ofertach, gdzie w większości przypadków lokale te wyglądają tragicznie - tak jakby sprzedającemu nie zależało??
Rynek mieszkaniowy w Polsce to jest coś, czego ja kompletnie nie ogarniam. Nie mogę zrozumieć jak coś, co zaliczyć należy do jednej z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka może kosztować tyle, że zakup tego jest kompletnie nierealny dla większości ludzi. Ceny mieszkań/domów są w naszym kraju kosmiczne i nijak się mają do zarobków Polaków. Ile oszczędzać na własny kąt musiałby ktoś przeciętnie zarabiający, gdyby chciał sobie ten kąt kupić z własnych oszczędności? Obawiam się, że by się nie doczekał. Stąd wrobiono ludzi w kredyty. W Polsce utarło się przekonanie, że lepiej wziąć kredyt i płacić za swoje, niż płacić komuś - na pierwszy rzut oka wydaje się to logiczne, na drugi już mniej, bo czy o mieszkaniu, za które będziemy płacić jeszcze przez 30 lat można powiedzieć, że jest własne? Nie, ono jest banku. Co gorsza, taki kredyt jest jak loteria (już nawet abstrahując od problemu franka szwajcarskiego), bo przecież skąd wiadomo co się przez te 30 lat wydarzy? Czy nie zachoruję, nie stracę pracy? A dlaczego w takim razie nie wynajmować? Ano dlatego, że wynajmując mieszkanie też nie zna się ani dnia, ani godziny - to rynek, na którym rządzą wynajmujący. Nie ma w Polsce systemu mieszkań do wynajmowania, dostępnych dla tych, których nie stać na zakup - to wszystko jest rozdrobnione, niestabilne i cholernie drogie. A przecież wynajmowanie mieszkania poprawia mobilność - nie jesteśmy uwiązani do jednego miejsca, kiedy zmieniamy pracę możemy przenieść się do innego miasta - w przeciwieństwie do sytuacji posiadania lokalu na własność. Sprzedaż jest przecież nieporównywalnie bardziej kłopotliwa, że nie wspomnę o tym, że generuje dodatkowe koszty. Kolejną sprawą, która mnie zdumiewa jest tupet wynajmujących, którzy za astronomiczne ceny mają czelność oferować syf w mieszkaniu: brudne ściany, stare meble, odlatujące kafelki, karaluchy... takie sytuacje opisane są przez Filipa Springera. Nie mogę się też nadziwić zdjęciom mieszkań w ofertach, gdzie w większości przypadków lokale te wyglądają tragicznie - tak jakby sprzedającemu nie zależało??
Pierwsza połowa 13-tu pięter poświęcona jest opisowi tragicznej
sytuacji mieszkaniowej w Polsce przedwojennej: mowa w niej o
przeludnieniu, fatalnych warunkach, w jakich mieszkali najubożsi,
bezdomności, nawet samobójstwach z powodu braku dachu nad głową.
Początkowo trochę mnie to nudziło, wolałabym poczytać o współczesności,
ale potem zrozumiałam dlaczego Filip Springer czyni ten wstęp. Otóż mieszkań w Polsce jak nie było tak nie ma.
Problemy, z którymi mieliśmy do czynienia 80 lat temu - są nadal
nierozwiązane. Co więcej, wcale się o tym nie mówi, spychając -jak
zwykle - problem na ludzi. Tu przypomina mi się lektura Tyranii wyboru,
która też akcentowała fakt, że kapitalizm za wszystko czyni
odpowiedzialnym pojedynczą jednostkę i czasem jest to ciężar nie do
zniesienia. Nie ma sposobu, by przy czytaniu tej książki nie podniosło się
człowiekowi ciśnienie. Ja najpierw zachowywałam spokój, wszak problemy
mieszkaniowe w zasadzie mnie nie dotyczą, ale potem trafił mnie szlag,
kiedy zdałam sobie sprawę, że znowu czytam o zaniedbaniach polskiego
państwa, o długu ludzi rządzących wobec obywateli, o mydleniu nam oczu.
Znowu słyszy się, że mieszkalnictwo to problem nierozwiązany, bo nas na to nie stać, bo są inne "ważniejsze" rzeczy, a ja się pytam, co jest ważniejsze od zapewnienia ludziom dachu nad głową? Dlaczego coś, co powinno być prawem człowieka, u nas traktowane jest jak przywilej? I dlaczego znowu nie możemy korzystać z dobrych wypracowanych za granicą wzorów, tylko gonimy za własnym ogonem? Niestety Polacy muszą planować długofalowo, w przeciwieństwie do
polskiego rządu, który tego nie czyni, bo oczywiście się nie opłaca...
Za to opłaca się wspierać deweloperów - wszak decyzję o tym, że w jednym
z programów dofinansowującym młodym ludziom kredyty można było kupować
tylko mieszkania nowe, tłumaczono tym, że wspiera się budownictwo. Zaraz
zaraz, myślałam sobie - to ten program jest po to, by pomagać młodym
Polakom, czy po to, by państwowe pieniądze wspierały prywatne biznesy?? Polakom zatem wmówiono, nie dosyć, że powinni kupować na własność, to jeszcze na kredyt - i z pewnością ktoś miał w tym interes. Bo tak jest łatwiej, niż inwestować w długookresowy programy mieszkalnictwa, takie jak TBS-y, które w Polsce umarły śmiercią naturalną z braku kasy. W ogóle zdziwiło mnie to postrzeganie kredytu jako "sukcesu" i objawu
dorosłości - a okazuje się, że taka jest teraz tendencja. Cóż to za sukces
- ja się pytam - dla mnie to nieprzyjemna konieczność płynąca z braku
własnych środków i nic poza tym:
(...) wykastrowano mentalnie całą generację, wmawiając jej, że kredyt to jedyne rozwiązanie. Mieszkanie przestało się kojarzyć z obywatelskim prawem. Ludzie uwierzyli, że zaspokojenie tej potrzeby zależy tylko od ich ciężkiej pracy. Jeśli nie mają gdzie mieszkać, to znaczy, że zbyt słabo się starają. Takie postawienie sprawy jest po prostu nieludzkie.
Jakimi hipokrytami są ci, którzy wmawiają nam, że powinniśmy zarabiać i kupować mieszkania, bo wtedy poczujemy za nie "odpowiedzialność" - tylko dzieje się to w sytuacji, gdy większość Polaków zarabia dużo poniżej tzw. "średniej krajowej" (zastanawiam się skąd też się ta średnia bierze), ale na pewno panowie, którzy opowiadają takie banialuki dochody mają dużo wyższe. I Filip Springer jest chyba jednym z niewielu, który o tym mówi głośno. I za to mu chwała.
Filip Springer, 13 pięter, Wyd. Czarne, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Metryczka:
Gatunek: reportaż
Gatunek: reportaż
Główny bohater: rynek mieszkaniowy
Miejsce akcji: Polska
Czas akcji: przed wojną oraz współcześnie
Ilość stron: 280
Moja ocena: 5/6Filip Springer, 13 pięter, Wyd. Czarne, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka
Moje przemyslenia po lekturze tej ksiazki sa bardzo podobne do Twoich. Dodam tylko, ze kredyty to nie tylko polska specjalnosc - u mnie wyglada to duzo, duzo gorzej (w styczniu bodajze Wysokie Obcasy opublikowaly wywiad z Ada Colau, burmistrzem Baarcelony, która kariere polityczna zaczynala od walki przeciwko eskmisjom- polecam). Ale wracajac do PL: powinnismy patrzec na Niemcy i kraje Skandynawii w tej kwestii. Budownictwo socjalne, pod wynajem za nieduze pieniadze. Ale cóz, w Polsce zawsze byly wieksze potrzeby, np. utrzymywanie armii ksiezy. Przykre w tym wszystkim jest to, ze Polacy nie zdaja sobie z tego sprawy i daja sie oszukiwac. Dobrze, ze jest Filip Springer.
OdpowiedzUsuńŚwietna książka, ale dobijająca. A przynajmniej mnie dobiła, bo w mojej sytuacji życiowej każde rozwiązanie jest złe... Póki co pozostaje nam mieszkanie kątem u rodziców, co wcale fajne nie jest. A TBSy funkcjonują w mojej okolicy, ale czynsze są kosmiczne, a chyba nie o to w nich miało chodzić. Moi znajomi uciekają z tych mieszkań jak tylko mogą, bo na dłuższą metę nie da się tak żyć.
OdpowiedzUsuńCzaję się na tę książkę od jakiegoś czasu. No i w ogóle chciałabym wreszcie poznać twórczość Springera.
OdpowiedzUsuńA co do tematu, sama w końcu muszę podjąć decyzję co dalej. Czy ładować się w kredyt czy po prostu odpuścić posiadanie własnego kąta.
To chyba idealna lektura dla mnie, ale pewnie czytając szlag by mnie trafił. Właśnie zastanawiam się nad kredytem, ale pewnie i tak go nie dostanę... a jak dostanę to będę musiała pracować na dwa etaty i każdą złotówkę oglądać pięć razy.
OdpowiedzUsuńMnie ta książka nie dobiła. Raczej potwierdziła wszystko to co sama zaobserwowałam.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze w Polsce nie tyle nie ma systemu mieszkań do wynajmowania, tylko nie ma w ogóle kultury wynajmu, jaka panuje na Zachodzie. W Szwajcarii wynajmowanie mieszkań jest tak powszechne, że każdy przeprowadza się ze swoimi meblami i zaledwie cudem można znaleźć mieszkanie do wynajęcia, które byłyby umeblowane. W Brukseli posiadanie własnego mieszkania to albo inwestycja albo synonim osiedlenia się na stałe. W Polsce natomiast kupujemy mieszkania na potęgę, a nawet jeśli w nim nie mieszkamy to przecież "wynajmie się". I to wynajmie się studentom lub rozpoczynającym pracę w naszym mieście korpoludziom, których jeszcze (!) nie stać na swoje własne mieszkanie.
Z drugiej strony w tej książce razi mnie ukazywanie ludzi wplątanych w kredyty jako takich biedaków bez wyjścia. Mam kredyt na mieszkanie, którego nie będą spłacały moje dzieci (których zresztą jeszcze nie mam), bo był wzięty na bardzo krótki okres, a przy tym zbadaliśmy najróżniejsze oferty zanim podjęliśmy jakąkolwiek decyzję. Nieodpowiedzialne jest dla mnie wzięcie kredytu w przypadku braku zdolności kredytowej we frankach szwajcarskich, bo mieszkanie, mieszkanie, a potem płacz i zgrzytanie zębów. Za te same pieniądze, które Ci kredytobiorcy chcieli przeznaczać na miesięczną ratę płaciliby miesięczny czynsz za wynajem. Tylko nikt im nie powiedział, że wynajem mieszkania to nic złego, że nie trzeba mieć swojego za wszelką cenę. Wiem, że to brutalne, co napiszę, ale według mnie jeżeli człowieka na coś ni stać to po prostu nie powinien tego w danym momencie mieć. Należy poczekać, obserwować, może passa się odwróci.
Jestem ogólnie przeciwna państwu socjalnemu, które miałoby nam, obywatelom coś dawać. Przede wszystkim uważam, że nie powinno przeszkadzać, a czyni to programami takimi jak MDM, czy wspieraniem jakiś TBSów i innych wytworów. Wspierać winno się wszelkie dostępne formy na rynku - a zatem także wynajem.
Dlatego ja nie oczekuję od państwa mieszkań, ja oczekuję od państwa braku obciążania mnie milionem podatków i innych kosztów, a wtedy będę mogła sobie kupić co tylko będę chciała. I myślę, że większość obywateli również.
Trochę się zgodzę z Tobą, a trochę nie. Jak najbardziej, państwo powinno nie być od rozdawania pieniędzy, a raczej powinno tak działać, by obywatelowi nie rzucać kłód pod nóg i nie przeszkadzać mu w życiu i uczciwym zarabianiu na to życie. Problem w tym, że obecna Polska bardziej przeszkadza, niż pomaga - ani nie ma specjalnych ułatwień, a obciążenia podatników są coraz większe. 500 zł na dziecko? Owszem, są ci, którzy coś dostaną, ale z czegoś to też trzeba będzie sfinansować. Z drugiej strony dziki kapitalizm bynajmniej nie jest dobry, a stawiając ludzi w takiej sytuacji: zarobisz sobie, to będziesz miał, nie zarobisz, nie będziesz - to jest żywcem wzięte z dzikiego kapitalizmu. Tymczasem nie wszystko jest takie proste i nie wszyscy sobie radzą w takich sytuacjach,a mówienie ludziom, że będą mieli mieszkanie, jak ich na nie będzie stać - w sytuacji, kiedy zarobki są takie, że prawie nikogo nie stać i jedynym wyjściem jest kredyt - jest nieludzkie, bo odmawia się ludziom ich podstawowego prawa. O czym zresztą pisałam w poście.
UsuńDziki kapitalizm, czy też może nawet taki radykalny kapitalizm, nie jest oczywiście dobry, bo nic co radykalne (czy dzikie) nie jest dobre.
UsuńMnie bardziej chodziło o jakieś uratowanie sytuacji, w której obecnie się znajdujemy. Zatem jedynym wyjściem, aby nie dać się wplątać w te szalone kredyty jest ich niezaciąganie i dostosowanie swych potrzeb do swojej sytuacji zarobkowej, majątkowej i życiowej. Bardzo często kredyty we frankach brali/biorą ludzie, którzy w ogóle w normalnej sytuacji kredytu mieć nie powinni. Państwo natomiast winno nie tyle zapewniać dla nich mieszkanie, co wspierać ich w wybraniu najlepszej drogi. Bo jeżeli nie mieszkanie na własność to co? Obecnie, jak wskazałaś tylko jakieś marne wynajmowanie mieszkań w złym stanie za horrendalne pieniądze. Trzeba pomyśleć o rozwiązaniach alternatywnych.
I nie zgodzę się, że podstawowym prawem człowieka jest posiadanie mieszkania na własność (chyba, że coś innego miałaś na myśli - jeżeli tak to przepraszam z góry). Raczej jest to ogólne prawo do mieszkania, bez określenia czy to mieszkanie będzie własnościowe, lokatorskie, wynajmowane, komunalne, czy społeczne. I owszem, chore jest, że prawie nikogo nie stać na mieszkanie bez wzięcia kredytu, ale nie może być też tak, aby wszystkich było stać na takie mieszkanie, bo tutaj już wchodzilibyśmy w system całkowicie odbiegający od kapitalizmu, który znamy z poprzedniego ustroju.
Jak już wspomniałam, mnie wystarczy, aby państwo nie zabierało mi pieniędzy w formach jakiś podatków i nie stosowało rozdawnictwa według niektórych grup (akurat 500+ to nie program socjalny, ale bardziej prorodzinny, wspierający posiadanie dzieci, lecz już 13-ste i 14-ste pensje oraz nagrody dla urzędników, górników etc., czy preferencyjny KRUS dla rolników już są rozdawnictwem). Wtedy poradzę sobie sama z zakupem mieszkania. Ale wiem, że nie wszyscy będą mieli taką możliwość. Myślę, że kluczowe w tym przypadku jest wyregulowanie rynku zarówno nieruchomości, jak i kredytów. Kredyty są niezwykle drogie, często kompletnie nieopłacalne. Ceny mieszkań natomiast często nie są adekwatne do poziomu ich wykończenia, lokalizacji, metrażu. Nawet jeśli natykamy się na stosunkowo tanie mieszkania to zazwyczaj są one podejrzane - albo pełne niedoróbek, albo deweloper rekompensuje sobie taką niską cenę cenami miejsc postojowych lub piwnic. Myślę, że za to należałoby się w pierwszym rzędzie zabrać i to może zrobić tylko państwo.
Obyśmy doczekali lepszych czasów.
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietnie jest ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie ich więcej.
OdpowiedzUsuń