Krótka książka o miłości
Jak może wiecie, pasjami lubię oglądać teleturniej "Jeden z dziesięciu". Niestety oprócz dobrej zabawy, ten program jest również dla mnie okazją do rwania włosów z głowy nad poziomem "wiedzy" uczestników. A raczej niewiedzy. Coraz częściej wydaje mi się, że jest to popis ignorancji, a nie erudycji - czym powinien być. Tym bardziej, że zdecydowana większość pytań dotyczy kwestii, które każdy wykształcony i w miarę inteligentny człowiek powinien jednak wiedzieć, ba padają pytania na poziomie szkoły podstawowej. I co? I echo. Tego typu brak wiedzy jest dla mnie dyskwalifikujący. Dyskwalifikująca jest niewiedza o tym, że Zygmunt August był synem Zygmunta Starego i twierdzenie, że Juliusz Słowacki był renesansowym poetą. Właśnie coś takiego, a nie nieznajomość jakiegoś filmu - bo piję tu do stwierdzeń Karoliny Korwin-Piotrowskiej z jej najnowszej książki. Choć przyznaję, że w kanonie wiedzy każdego inteligentnego człowieka powinna mieścić się też znajomość szeroko pojętej sztuki, w tym klasyki filmowej. Czy tą klasyką jest jednak to, co proponuje nam Korwin-Piotrowska?
Znana dziennikarka, zajmująca się obecnie głównie plotkowaniem o szołbiznesie (jak sama pisze) postanowiła wrócić do korzeni i napisać książkę o znanych filmach, które - według niej - należy znać. Autorka jednak raz po raz przeczy sama sobie. Już w pierwszych słowach, we wstępie, Korwin-Piotrowska pisze: to nie jest lista filmów, które "musisz obejrzeć, zanim umrzesz". Bo po pierwsze nic nie musisz, a po drugie, dlaczego ma nas cokolwiek w poznawaniu kina ograniczać, nawet śmierć? (sic!) Trochę po bandzie, no ale cóż... W takim razie jednak zastanawiająco często padają w tej książce słowa: to trzeba znać, wstyd nie znać, nieznajomość jest dyskwalifikująca, nieznajomość świadczy o analfabetyzmie i nieuleczalnej głupocie, itp. Przyznam, że zdecydowanej większości filmów wybranych przez Korwin-Piotrowską nie znam i nie czuję się z tego powodu analfabetką, nie sądzę też, by cierpiała na nieuleczalną głupotę, a autorce radziłabym się zastanowić, czy obrażanie w ten sposób czytelników jest dobrym sposobem na lansowanie i filmów, i siebie (bo przecież i o to chodzi). To jest pierwsza kontrowersja, na którą zresztą zwracali uwagę i inni recenzenci tej książki. Drugą jest dobór filmów do prezentacji, który jest też - przynajmniej jak dla mnie - dyskusyjny. Pierwsze rozczarowanie przeżyłam, gdy wzięłam Krótką książkę o miłości do ręki i stwierdziłam, że nie ma w niej mojego ukochanego filmu, filmu, który zdecydowanie powinien się w niej znaleźć, czyli Amadeusza Milosa Formana. Nie ma też wielu z innych moich ulubionych filmów, jak American Beauty, Wielki Błękit, Gladiator, Fight Club, Tajemnica Brokeback Mountain, Incepcja, Między słowami, Trainspotting, Thelma i Luisa... Mogłabym tak długo wymieniać. W zasadzie nie ma tu żadnego z moich ulubieńców, moja lista wyglądałaby zupełnie inaczej (chociażby dlatego, że nie lubię przemocy, a wiele z filmów prezentowanych w tej książce to są filmy przemocowe: o mafii, gangsterach, zabójcach). No dobrze, można by powiedzieć, przecież każdy ma inne gusta, i wszystko byłoby ok, gdyby było jasno powiedziane, że ta książka zawiera po prostu ulubione filmy Korwin-Piotrowskiej. Ale tak nie jest, bo na wstępie jest mowa o tym, że ma to być przewodnik po świecie filmowych kanałów i sklepów z filmami dla tych, którzy są zagubieni w zbyt obfitej dziś ofercie, a więc coś, co powinno jednak być w miarę obiektywne. No i teraz do końca nie wiem, jak traktować tę pozycję. Bo jednak, jak na obiektywny przewodnik, to widzę w nim zaskakująco duże braki. Po pierwsze brak wielu arcydzieł światowego kina, które bezwzględnie się tu powinny znaleźć: nie ma tu ani jednego filmu Felliniego, Akiro Kurosawy, Larsa von Thiera, Bergmana tylko jeden, nie ma takich obrazów, jak chociażby Łowca androidów, Odyseja kosmiczna 2001, Taksówkarz, nie ma nawet Milczenia owiec (OMG, nie ma Milczenia owiec???). Nie ma Matrixa, który może nie jest arcydziełem, ale stał się przecież pozycją kultową. Ale za to są Igrzyska śmierci i Gwiazd naszych wina. Naprawdę? Nie było czegoś lepszego? Po drugie historia kina dla Korwin-Piotrowskiej zaczyna się od lat 70-tych, wcześniejsze obrazy można policzyć na palcach jednej ręki, a przecież klasyka filmowa to nie tylko coś, co się pamięta z własnych seansów kinowych. Nie jestem żadnym filmoznawcą, a potrafiłabym wylistować tutaj wiele dzieł, nakręconych przed rokiem 1970-tym, zdecydowanie wartych omówienia. Na koniec dodajmy, że zdecydowana większość dzieł omawianych przez Korwin-Piotrowską, to produkcje hollywoodzkie. No i jeszcze jedna wątpliwość: skoro dobór filmów jest subiektywny, autorski, to dlaczego autorka uważa, że "każdy je powinien znać"?
Czy to jest książka o miłości? O miłości do filmów może, ale także o nienawiści - a co najmniej pogardzie - do przeciętnego człowieka, zjadacza chleba, początkującego (być może) kinomana, którego Korwin-Piotrowska co rusz obrzuca różnymi epitetami. Także - o dziwo - nienawiści do szołbiznesu, który przecież daje dziennikarce zarobek. Dziennikarka nie omieszkuje też wypowiedzieć się pogardliwie o krytykach filmowych oraz zmieszać z błotem pojęcia "arcydzieła", czy też dzieła "wybitnego", które - jej zdaniem - w dzisiejszych czasach zupełnie się zdewaluowało, zatem na hasło "arcydzieło" trzeba uciekać (po czym co drugi omawiany przez Korwin-Piotrowską film jest określany właśnie tym mianem). Lejtmotivem tej pozycji - poza filmami oczywiście - jest nieustanne narzekanie, na to w jakich zidiociałych czasach żyjemy: w epoce głupoty, kreacji, płytkości emocji, że tylko Facebook, lajki, internet, programy telewizyjne dla kretynów i operacje plastyczne, dzisiaj w czasach kiedy nie ma już ciasnych, dusznych kabin
kinooperatorów, filmy kręci się techniką cyfrową, a taśmy nie są
łatwopalne jak dawnej; kiedyś wszystko było ładniejsze, lepsze, czystsze, nawet kobiety były piękniejsze, a mężczyźni bardziej męscy. Korwin - Piotrowska zachowuje się jak zgrzybiała staruszka, której nic się już nie podoba i która powtarza tylko "a za moich czasów...". Zakrawa to wręcz na obsesję - nie wiem, czy autorka tego u siebie nie dostrzega? Bo gdyby powiedzieć coś takiego raz, dwa razy, no ok, ale przykłady tego typu wypowiedzi można znaleźć praktycznie w każdym rozdziale Krótkiej książki. Można tu autorce wytknąć kolejną niekonsekwencję - skoro tak jej się nie podobają współczesne czasy, skoro dziś kino masowo głupieje, to czemu jednak zdecydowana większość filmów, które wybrała do swojego omówienia, to są pozycje sprzed kilku - kilkunastu lat? Przecież podobno współczesne debilne produkcje o życiu emocjonalnych robotów i skretyniałych gogusiów mają datę przydatności do spożycia najwyżej rok? Nóż w kieszeni się też otwiera, kiedy czyta się ewidentne głupoty, jak stwierdzenie, że psychiatrzy polecają Amelię jako lekarstwo na depresję, albo że jak się kochają ludzie po 40-tce, to jest to miłość "starszego państwa". Nie wspominam już o tym, że dla Korwin-Piotrowskiej Francis Scott Fitzgerald jest "autorem jednej książki". Wszystko powyższe sprawia, że, cóż, książka mocno dla mnie traci na wiarygodności.
Jak wspomniałam, nie jestem znawcą filmowym, więc nie będę czepiać się ewentualnych błędów merytorycznych (zrobił to Zwierz popkulturalny). W sumie książka okazała się dla mnie o tyle ciekawa, że zawiera omówienie czegoś, czego w dużej mierze nie znam, a więc w zasadzie spełniła swoją rolę. Chwali się również pomysł - na to, że na tego typu książki jest zapotrzebowanie świadczy jej poczytność (ukazało się sporo recenzji Krótkiej książki, a w bibliotece są na nią zapisy). Nie czytało się jednak tego lekko, po pierwsze dlatego, że sposób opisania filmów jest mało ciekawy (streszczenie-interpretacja), autorka pisząc o aktorach stosuje raz za razem ten sam schemat (najpierw o tym, ile kto w danej chwili miał lat, a potem o tym, w czym już zagrał), a po drugie przez brzydki, nieelegancki język i ten protekcjonalny, autorytarny ton, przez który dziennikarka wychodzi na stetryczałą i niesympatyczną babę, co to pozjadała wszystkie rozumy. Przez to, choć Korwin-Piotrowska chwali się, że ma "niezłą wiedzę filmową”, widziała „jakiś milion filmów”, i wie „gdzie i jak szukać", to dla mnie nie jest żadnym autorytetem w dziedzinie filmu, a jej filmowego przewodnika nie traktuję poważnie.
Karolina Korwin-Piotrowska, Krótka książka o miłości, Wyd. Prószyński i S-ka, 2016
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: film
Miejsce akcji: -
Czas akcji: -
Ilość stron: 684
Moja ocena: 3/6Karolina Korwin-Piotrowska, Krótka książka o miłości, Wyd. Prószyński i S-ka, 2016
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Widziałam ją w księgarni i zwróciłam uwagę, że ta książka jest bardzo atrakcyjna wizualnie - w sam raz dla wzrokowców. Jednak tyle się o niej na czytałam - a wszystko w jednym tonie - że nie dałam się nabrać. Dla mnie ona też nie jest żadnym autorytetem, a szkoda, że ludzie, którzy naprawdę się znają na kinie nie mają takich możliwości jak KP. Chodzi tylko o znane nazwisko, a nie prawdziwą wiedzę.
OdpowiedzUsuń