Stacja Jedenaście

Kiedy czytałam Blackout, zastanawiałam się ze strachem jak by to było, gdyby nagle zabrakło prądu. Ponieważ na prądzie jest postawiona cała nasza cywilizacja, nastąpiłaby, krótko mówiąc, katastrofa. Czy jeszcze jakieś zdarzenie mogłoby wywołać równie poważne reperkusje? Okazuje się, że coś znacznie prostszego: brak ludzi. To ludzie obsługują komputery, elektrownie, środki transportu, sklepy, wydają gazety, występują w telewizji, etc. Brak personelu oznacza, że to wszystko, co znamy na co dzień przestanie działać, choć aktualnie akurat żyjemy w świecie, w którym mamy nadpodaż siły roboczej i pracodawcy raczej nie muszą obawiać się, że zbankrutują z powodu braku rąk do pracy. Taka sytuacja ma miejsce w powieści Emily St. John Mandel gdzie 99% ludzkości zostaje uśmierconych przez zmutowanego wirusa grypy. Pozostałe niedobitki wędrują po całym kraju lub też mieszkają w niewielkich miasteczkach. Ci, którzy w momencie "upadku" byli dosyć dorośli, by pamiętać, tęsknią... Jakże często teraz tęsknimy za życiem na łonie natury, za ciszą, śpiewem ptaków - a tu - niewiarygodne - okazuje się, że można odczuwać tęsknotę za samolotami, warkotem samochodów, wszędobylskim internetem, lodówką ze światełkiem w środku, telefonami, i wieloma innymi atrybutami współczesnej cywilizacji... Oczywiście także za kulturą, bo hasło samo przetrwanie nie wystarcza, zdanie nota bene wcale nie z szekspirowskiej sztuki, ale ze Star Treka, staje się hasłem przewodnim wędrującej grupy artystów, jak i całej powieści. 

Jestem trochę tą książką skonfundowana, do tego stopnia, że nie za bardzo wiem, co o niej napisać, bo sorry, ale jakoś nie potrafię z tej historii wyciągnąć tak daleko idących refleksji, o jakich czytałam w licznych pełnych zachwytów recenzjach. Może faktycznie Stacja Jedenaście odróżnia się od innych dystopii, przepełnionych walką i przemocą, gdyż nie koncentruje się na samym przetrwaniu, nie o to w tym chodzi i nie jest aż tak ponura, jak np. Droga. Pewnej otuchy dodaje tu fakt, że ludzie nie do końca zapomnieli o kulturze i jednak próbują zachować swoje człowieczeństwo, ale moim zdaniem pod tym kątem da się z tej powieści wycisnąć niewiele. Szczerze mówiąc tak radykalna wizja upadku cywilizacji wskutek pandemii, wydaje mi się trochę przesadzona. Skisła benzyna? Pierwsze słyszę, że benzyna się psuje... Owszem, ktoś musi pracować, by spać mógł ktoś, lecz przecież cywilizacja nie polega jedynie na tym, że są jakieś maszyny, których trybiki się kręcą. Cywilizacja to także wiedza, którą wszyscy nabyliśmy w trakcie tysięcy lat, a to przecież nie zginęło, dopóki ktoś żyje. Co zresztą dobitnie udowadniają członkowie Symfonii, wystawiający obwoźnie Szekspira. Tymczasem w Stacji Jedenaście mamy przedstawiony dwa światy, PRZED i PO, drastycznie się między sobą różniące, między którymi nie ma żadnych związków i nie ma powrotu do tego, co było. Niedobitki funkcjonują, jak w dawnych wiekach. Paradoksalnie sama koncepcja książki, przedstawiająca kruchość naszej cywilizacji mi się podobała, podobały mi się historie głównych bohaterów i sposób narracji oraz nieco melancholijny klimat powieści. Tyle tylko, że wydało mi się, że książka jest bardzo chaotyczna. Występuje w niej wielu bohaterów i wiele wątków (wśród których wątek Symfonii jest jednym z wielu, wcale nie najważniejszym), a autorka skacze pomiędzy nimi, również w czasie (akcja częściowo dzieje się również przed upadkiem), tak, że trudno było mi zorientować się, do czego to wszystko zmierza, jaki jest związek między poszczególnymi wątkami i jaki z tej historii płynie morał. Miałam poczucie, że to wszystko jest niespójne. Powieść zawiera w sobie sprzeczne elementy: z jednej strony przemoc, z drugiej gloryfikacja kultury, z jednej strony tęsknota za współczesnym stylem życia, a z drugiej jego krytyka. A co miał symbolizować przycisk do papieru i komiksy? Jak może być symbolem coś, co przechodzi z rąk do rąk i to w raczej przypadkowy sposób, wskazujący na to, że dla właścicieli te rzeczy nie były ważne? Moim zdaniem, w przeciwieństwie do wielu książek, szwankuje pomysł, podczas gdy wykonanie tej powieści jest niezłe. Autorka nie do końca chyba wiedziała, co chce przez to wszystko powiedzieć, a ideologię dorobili czytelnicy... 

W dodatku nie sposób nie wspomnieć o niechlujnej korekcie tej książki, co skutkuje masą literówek w tekście.

Metryczka:
Gatunek: fantastyka
Główny bohater: wielu bohaterów
Miejsce akcji: Stany Zjednoczone
Czas akcji: w przyszłości
Ilość stron: 427
Moja ocena: 4/6

Emily St. John Mandel, Stacja Jedenaście, Wyd. Papierowy Księżyc, 2015

Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka, Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym

Komentarze

  1. Wizja dość przerażająca, choć pomysł rzeczywiście już nie taki nowy. Nie lubię jednak przesadnego chaosu i mieszkania się niepowiązanych wątków, nie mówiąc o sprzecznościach... Już któryś raz czytam o błędach w korekcie u tego wydawnictwa i to też mnie zawsze od niego odstrasza. Ale zaraz, zaraz. Papierowy księżyc chyba wydał "Silos" - fajne sci-fi, ale błędów tam było od groma ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, z jednej strony to zupełnie nie mój gatunek, a z drugiej taka jestem ciekawa tej książki, że to aż boli

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat z tą benzyną to prawda - mniej więcej po roku niehermetycznego przechowywania zachodzą w niej reakcje, które sprawiają, że staje się bezużyteczna jako paliwo (być może w języku angielskim ten proces określa się "kiśnięciem", nie wiem, jak się go nazywa po polsku - i czy w ogóle jakoś). Nie dotyczy to ropy naftowej i oleju napędowego.

    Sama książki nie czytałam, więc nie wiem, jak to wygląda, ale akurat upadek cywilizacji ze względu na braki kadrowe wcale nie jest jakoś szczególnie nieprawdopodobny. Nawet są jakieś obliczenia odnośnie tego, jaka musi być minimalna populacja, aby utrzymać wysoki poziom cywilizacyjny. I nie chodzi o to, ze nie zostanie żaden specjalista, tylko o to, że będą od siebie (i miejsc, w których ewentualnie mogliby się przydać) zbyt oddaleni i pozbawieni możliwości komunikacji. Przykładowo, co z tego, że mamy elektrownię i nawet przeżyło tych 20 techników potrzebnych do jej obsługi, skoro elektrownia jest na Florydzie, a technicy na Alasce, w Teksasie czy Kansas i nikt nie może im powiedzieć, że gdzieś tam jest elektrownia, która ich potrzebuje... Niemniej, utrzymanie cywilizacji na poziomie dziewiętnastowiecznym to już nie jest jakieś szczególne wyzwanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Blackout" czytałam i dała mi ta książka do myślenia, oj, dała. Co do tej, jakoś mniej jestem przekonana, ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później