U Ritza i na alei Rothschildów
Jest
koniec stycznia 1900 roku, urodziny cesarza Wilhelma II. W powietrzu
czuć wiosną, choć to środek zimy. Kupiec Johan Isidor Sternberg wraz ze
swoją rodziną wprowadzają się do nowo nabytej kamienicy przy alei
Rothschildów we Frankfurcie nad Menem. I tak, w dalszym ciągu powieści,
toczącej się w latach 1900 - 1917, obserwujemy szereg scenek rodzinnych
familii Sternbergów. Rodzina stopniowo się rozrasta, na świecie
pojawiają się kolejne dzieci (nie tylko z prawego łoża), te starsze
dorastają. Sternbergom dzięki rozsądnym inwestycjom Isidora coraz lepiej
się powodzi. Aż przychodzi feralny rok 1914, rozpoczyna się I wojna
światowa, a najstarszy syn Isidora i Betsy, ledwie osiemnastoletni Otto,
ze śpiewem na ustach wyrusza na front... Sternbergowie są Żydami,
jednak ze swoim pochodzeniem się nie afiszują, do tego stopnia, że
obchodzą Boże Narodzenie i inne katolickie święta. Wierzą, że jeśli się
zasymilują w niemieckim społeczeństwie oraz doskoczą do dobrze
sytuowanych warstw społecznych, nikt nie będzie pamiętał, że są Żydami.
Zdają się to potwierdzać słowa cesarza, który w chwili rozpoczęcia
wojny, oświadcza w swoim przemówieniu, że "wszyscy jesteśmy Niemcami".
Niestety, w miarę, jak sytuacja na froncie odwraca się na niekorzyść
Niemiec, a w niemieckich domach zaczyna brakować podstawowych produktów
żywnościowych, łeb podnosi stary wróg: antysemityzm. Żydzi są oskarżani o
tchórzostwo, o to, że nie garną się na front, kosztem "prawdziwych
Niemców". Takie niesprawiedliwe posądzenia uderzają w Isidora, jak
obuchem. Strach pomyśleć, co się będzie działo w Niemczech za 20 lat...
Dom przy alei Rothschildów
określiłabym mianem książki specyficznej. Niewiele się w tej powieści
dzieje, w zasadzie powyżej opowiedziałam wszystko, tylko bez szczegółów -
mało znaczących w istocie. Wydaje się, że autorka zamiast rozwijać
fabułę, całkowicie skupiła się na stworzeniu tła i atmosfery
mieszczańskiego domu Sternbergów. W powieści dominują opisy, które Zweig
potrafi niestety ciągnąć i ciągnąć, a opisy te dotyczą zarówno
przedmiotów, jak i stanów ducha bohaterów. To one wysuwają się na
pierwszy plan. Chyba w żadnej powieści nie spotkałam się z tym, aby tyle
miejsca poświęcone było pogodzie, tudzież w żadnej powieści nie
czytałam tyle o... kwiatach. W książce tej panuje nastrój leniwej
niedzieli, istnej sielanki. Język, jakim posługuje się autorka jest sam w
sobie bardzo kwiecisty - występują tu takie słowa, jak imponderabilia,
czy lancknecht - z lingwistycznego punktu widzenia ta powieść to istna
perełka, dlatego może się ona spodobać tym, którzy lubią delektować się
samym językiem. Prawda jest jednak taka, że z punktu widzenia fabuły, to
Dom przy alei Rothschildów cechuje przerost formy nad treścią. Podobno Zweig pisze "pod Manna", Buddenbrooków - prawdopodobnie tak, bo ten
styl podpada pod literaturę z początków XX wieku, tym niemniej mamy
wiek XXI i niektórych czytelników może mocno to znużyć. Wszak pogoda jest dobra do prowadzenia small talk,
ale już niekoniecznie, by zanudzać nią czytelników powieści. Zniechęcać
może również fakt, że w zasadzie żaden z bohaterów nie wiedzie tu
prymu, wszyscy zajmują takie samo mniej więcej miejsce w powieści, podobnie jak
figurki stojące na kominku. Dobrze, że Dom jest stosunkowo krótki, przez
co czytelnik nie pada całkowicie z nudów przy jego lekturze - przy
odpowiednim dawkowaniu można przez to w miarę gładko przebrnąć. Nie
przekreślam jednak tej historii całkowicie, było coś ujmującego w tej
opowieści, dlatego nie wykluczam, że sięgnę po kolejną część.
Stefanie Zweig, Dom przy alei Rothschildów, Wyd. Marginesy, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: rodzina Sternbergów
Miejsce akcji: Frankfurt/Niemcy
Czas akcji: 1900-1917
Ilość stron: 269
Moja ocena: 4/6Stefanie Zweig, Dom przy alei Rothschildów, Wyd. Marginesy, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Paryż lat 40-tych XX wieku to odległe dzieje. To świat, w którym kobiety - ubrane w atłasowe suknie wieczorowe - paliły papierosy w długich cygarniczkach z kości słoniowej, a mężczyźni wciąż jeszcze nosili kapelusze fedora. Świat, w którym boye hotelowi w czapeczkach na głowach pomagali zdejmować futrzane etole, szoferzy czekali na rogach ulic, a wokaliści jazzowi śpiewali w otwartych do późnej nocy kabaretach na Montmartrze.
I świat, kiedy Europa pogrążona była w II wojnie światowej, dodajmy. Tyle tylko, że w Paryżu nie było to specjalnie odczuwalne. Teatry działały, szampan się lał, a Niemcy stacjonujący w "Stolicy Świateł" świetnie się bawili pospołu z Francuzkami. Mieszkańcy, którzy początkowo na wieść o zbliżających się Niemcach w popłochu uciekali, potem stopniowo do Paryża wrócili, widząc, że naziści wcale nie mają zamiaru zrównywać miasta z ziemią. Trzeba sobie powiedzieć, że Francuzi nie byli raczej gwiazdami ruchu oporu - kiedy inne narody walczyły, oni się dekowali i kolaborowali; francuski ruch oporu był niewielki, a różne powojenne opowieści Francuzów o swoim rzekomym bohaterstwie w czasie wojny, należy między bajki włożyć. Trochę to dziwne: ci, którzy spreparowali Rewolucję Francuską, a potem jeszcze w XIX wieku, kilka innych przewrotów, nagle okazali się niezdolni do przeciwstawienia się okupantami. Także wyzwolenie Paryża miało swój gorzki posmak, bo w czasie gdy alianci się kłócili o to, kto wejdzie do Paryża pierwszy, w Niemczech i w Polsce tysiące ludzi umierało w obozach koncentracyjnych. Kto wie, może udałoby się ich uratować, gdyby nie ambicje de Gaulle'a...
Luksusowy Hotel Ritz, który otwarł swoje podwoje w końcówce XIX stulecia i gościł jeszcze Marcela Prousta, był w czasie wojny taką Francją w pigułce. To tam robiło się interesy, tam spotykała się towarzyska i artystyczna śmietanka, tam panoszyli się niemieccy żołnierze, a za ścianą spiskowano przeciwko Hitlerowi. Książka, którą mam przed sobą nie opowiada jednak stricte o samym hotelu i jego gościach. Nie poczytamy tutaj zbyt wiele o luksusie, sławie i modzie, ani też o "niebezpiecznych związkach", czym książka jest reklamowana. Przeczytamy za to o tym, co działo się we Francji przed, podczas i po II wojnie światowej (oczywiście w wielkim skrócie). Mazzeo pisze i o tych, którzy z nazistami współpracowali, jak i o tych, którzy angażowali się w niebezpieczną działalność przeciwko okupantowi. Odnośnie najbardziej znanych gości hotelowych, znajdziemy tu oczywiście wzmianki m.in. o Coco Chanel oraz o tym, jak to Ernest Hemingway, pisarz z przerośniętym ego, jako korespondent wojenny, "wyzwalał" Ritz... Takie postrzeganie Hotelu Ritz jako pępka świata, wokół kręci się wszystko - od afery Dreyfusa, po utworzenie UE - nieszczególnie mnie jednak przekonuje. Poza tym denerwowało mnie ciągłe uciekanie autorki w retrospekcje albo - wręcz przeciwnie - wybieganie wprzód - tak, że momentami trudno się zorientować, o jakim czasie aktualnie pisze Mazzeo. Ciekawie, ale trochę chaotycznie i po łebkach, no i mało Ritza w Ritzu. Jak często to bywa, zawartość książki rozmija się z opisami na okładce, a zatem z oczekiwaniami czytelników. Gdyby ktoś jednak był zainteresowany i chciał poszerzyć swoją wiedzę, książka zawiera obszerny katalog przypisów oraz bibliografię.
Tilar J. Mazzeo, Hotel Ritz. Życie, śmierć i zdrada w Paryżu, Wyd. Znak, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Metryczka:
Gatunek: literatura historyczna
Gatunek: literatura historyczna
Główny bohater: hotel Ritz
Miejsce akcji: Francja
Czas akcji: XX wiek
Ilość stron: 348
Moja ocena: 4/6Tilar J. Mazzeo, Hotel Ritz. Życie, śmierć i zdrada w Paryżu, Wyd. Znak, 2015
Książka bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Najgorsze, że mam drugi tom Rotschildów, a książka jest usypiająca.
OdpowiedzUsuńNiemożebnie wynudziłam się przy tej lekturze, nie ciągnie mnie zupełnie do kolejnych tomów.
OdpowiedzUsuń