Słowo, o którym chciałabym zapomnieć

Źródło
Budzę się rano, patrzę za okienko, a tam szaro, słoneczka nie ma, deszczyk kropi. Paskudnie, ale nic to, robię sobie kawusię i jakoś to będzie. Na szczęście wychodzić nie muszę, bo pracuję we własnym domku - prowadzę sklepik internetowy. Otwieram więc komputerek i patrzę, czy są jakieś nowe zamówienia. Są! Dwie pary bucików, trzy sukieneczki i jeszcze jakiś sweterek. Mamy na stanie jeszcze torebeczki, bluzeczki, spódniczki - wszystko, czego potrzebuje nowoczesna pani. No i jeszcze dodatki: rajstopki, czapeczki, staniczki, majteczki, a nawet jakieś piżamki. Moja własna firemka. Na koncie w banku pieniążki już są, więc wystawiam paragoniki i robię paczuszki - to wszystko zabierze kurier. W międzyczasie dokończę sobie wpisik na mojego blogaska - tym razem o nowych kremikach odmładzających - a potem zerknę na fejsbuczka. O tu mają jakąś fajną promocję na książeczki - jest nowy Grey! Popołudniu umówiłam się z kumpelką - idziemy na jogę, a potem na jakieś ciacho do galerii - wiadomo, trochę przyjemności trzeba mieć. Siadamy przy stoliczku i robimy sobie focie, które wrzucimy na Insta. Aga ma cudny sweterek - kaszmir, fason taki za brzuszek. Ja z kolei poluję na Chanelkę - no takich cudów niestety sama nie sprzedaję, głównie chińskie ciuszki, ale jak pieniążki są, to można sobie zaszaleć. 

21 lutego obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego. Za późno się dowiedziałam, by popełnić wczoraj wpis na ten temat, a już dawno miałam na to ochotę. O poprawnej polszczyźnie można by mówić dużo (i często). Język nasz bowiem jest niełatwy i nawet rodowici Polacy potrafią popełniać błędy, mówić nieskładnie czy niegramatycznie. Oczywiście wpływa na to brak obycia z językiem, a zatem przede wszystkim brak nawyku czytania książek.

Z okazji DJO Biblioteka Śląska ogłosiła konkurs na słowo, które chcielibyśmy zapomnieć, czyli najbrzydsze słowo w naszym języku. Propozycji było dużo, wśród nich takie z grupy nowomowy przejętej z języka angielskiego, czyli: 
focia, wykon, fejs, hejt, plażing, szoping, event, dizajn, mega, nara
Znalazły się też słowa należące do tzw. korpomowy (swoją drogą to słowo też należałoby zaliczyć do tych, o których najlepiej zapomnieć): 
optymalnie, audyt, partykularnie, procedować, progres, ubogacać (to raczej z języka kościelnego)
No i grupa słów po prostu jakoś takich nie za ładnych, np: 
gumno, konkubent, kalesony, laska, srom
Niektóre słowa zaproponowane w ww. konkursie mnie zaskoczyły. Co komu bowiem szkodzą słowa generalnie, niesamowity (no chyba, że są one nadużywane), asertywność (pojęcie stosunkowo nowe, ale jakże przydatne), a nawet innowacyjność, czy kreatywność? Mnie osobiście podobają się też takie słowa jak maślanka, prącie (fajne słowo, a są o wiele gorsze na określenie męskiego organu), a już przegrzebek jest słodki. Osobiście nienawidzę natomiast słowa dyskurs.

Wyniki konkursu będą pod koniec lutego, ale widziałam, że na zdecydowanie pierwszych miejscach plasowały się fotka, konkubent/konkubinat (o tak, jedno z moich "ulubionych"), psycholożka i mój absolutny faworyt: pieniążki. I właśnie o tych ostatnich chciałam rzec słów kilka. Otóż za naszą plagę językową uważam manię zdrobnień. Mania ta ogarnęła zwłaszcza handel i usługi. Kiedy idę do sklepu i słyszę o tym, jaka to ładna sukieneczka i jeszcze może torebeczkę do niej mogę sobie dobrać, a tu, proszę, paragonik, przyznaję, że krew ścina mi się w żyłach. Ja pierdzielę, ale dlaczego ekspedientki (bo sprzedawców tak mówiących nie spotkałam) traktują klienta - dorosłego człowieka - jak przedszkolaka?? Kiedyś nawet zapytałam sprzedawczynię, która zaserwowała mi taki zdrobnieniowy koszmarek, czy ona tak z własnej inicjatywy, czy ich tak szkolą - bo wydało mi się podejrzane, że zjawisko to jest w sklepach tak powszechne. Zdrobnieniami stoi także Allegro: tu w opisie co drugiej aukcji można spotkać takie słowa jak buciki, płaszczyk, sweterek, szlafroczek, etc. Ostatnio natknęłam się nawet na słowo, o zgrozo, "perfumki"! No i jeszcze jest branża gastronomiczna - idąc do restauracji też można usłyszeć o zupkach, ziemniaczkach, polędwiczkach, sosikach, a na koniec, rachuneczek. A pieniążki, ah pieniążki to prawdziwa plaga. Kiedy przychodzi do mnie dorosły facet dowiedzieć się o pożyczkę i pyta kiedy będą pieniążki, mam ochotę mu odpowiedzieć, że w grosikach nie wypłacamy, tylko gruby hajs. No nienawidzę tego. Uważam, że kiedy dorośli ludzie zwracają się do siebie nawzajem jak do dzieci, to brzmi to tak, jakbyśmy wszyscy uważali się za upośledzonych intelektualnie, nie potrafiących zrozumieć normalnego języka. Nie wiem, może w ten sposób chcemy ująć sobie wieku i powagi? Wszak poważnych słów się nie zdrabnia, nie mówi się dyskursik, audycik, czy operacyjka, prawda? A może uważamy, że w ten sposób jesteśmy dla kogoś mili? Tyle tylko, że we mnie coś takiego wzbudza agresję, a nie sympatię. Czuję bardziej, że to objaw jakiegoś lekceważenia, okazania wyższości mówiącego, no bo dziecka przecież nie traktuje się do końca poważnie, zwracając się doń w ten sposób.  Uważam, że zdrobnienia to język zarezerwowany dla dzieci i to małych dzieci, i też nie w każdej sytuacji. Trochę inną odmianą tego zjawiska jest mówienie do obcej osoby per pani Małgosia, czy pan Tomek. Pamiętam, jak kiedyś, kiedy przedstawiłam się odbierając telefon, pan po drugiej stronie (którego słyszałam po raz pierwszy w życiu) zwrócił się do mnie per pani Gabrysiu. No po prostu mnie zatkało (i oczywiście zaczęłam się zastanawiać, czy my się znamy). Może jestem upierdliwą zołzą, ale nie życzę sobie, żeby sprzedawczyni czy kelnerka traktowała mnie jak dziecko, nie życzę sobie być traktowana lekceważąco, czy by obce osoby się ze mną spoufalały. A osobę, która właśnie wyciąga kartę kredytową, powinno się jak szanować, a nie lekceważyć, prawda? Co o tym myślicie?

Komentarze

  1. A audyt w czym komu zaszkodził? Ja rozumiem, że to się ludziom kojarzy nieprzyjemnie, ale samo słowo pochodzi z łaciny przecież - i nawet nie jest typowe dla korpomowy jako takiej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, a pierwszy akapit autentycznie mnie ubawił. Plaga zdrobnień się szerzy, te nieszczęsne pieniążki zaczynają być podstawową formą. Pani mi jakiś czas temu napisała, że przelewik za tłumaczonko zrobią pod koniec tygodnia - poważna umowa to była. Studentka do mnie pisze z pytankiem o dedlajnik, a kolega pyta, kiedy skończę artykulik. Pif. Paf.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdrobnienia...coś przerażającego. Za dużo, za słodko, za obleśnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Psycholożka!!! Trochę się nabulwersowałam, kiedy to słowo stawało się modne. Myślę jednak, że tu bardziej niż o zdrobnienie chodzi o żeński odpowiednik zawodu psychologa. Ja osobiście nie widzę potrzeby takich odpowiedników. Przecież psycholog to człowiek, który zajmuje się psychologią, czyli też kobieta... A tutaj? Dla mnie to określenie jest komediowe i jakieś niepoważne. Psycholożka, lożka, locha??

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później