Obowiązek kapitana

Kapitan Phillips to film o dosyć prostej fabule: oto gdzieś na Morzu Arabskim grasują somalijscy piraci. Opanowują oni duży statek handlowy, wiozący zwykły towar: jakąś żywność, wodę, paliwo. Żądają zań okupu. Po krótkiej szamotaninie załodze udaje się pozbyć piratów z pokładu, ale niestety porywają oni kapitana. Teraz gra zaczyna toczyć się o niego. Dodam, że statek jest amerykański, a to nie wróży piratom niczego dobrego. Cała historia jest autentyczna - rzecz działa się w 2008 roku.

Tematyka tego filmu nie wydała mi się zbyt ciekawa - gdyby jeszcze chodziło o dawnych piratów, to owszem, ale współcześni stracili zupełnie swój urok. To zepsuci afrykańscy watażkowie, szukający łatwego zarobku, wysługujący się rybakami, biedotą, która nie ma czego do garnka włożyć. Owszem jest to problem społeczno-polityczny, jeden z wielu, ale nie znaczy to, że musi on mnie interesować. Kapitan Phillips jednak tylko ten temat sygnalizuje, eksploatując przede wszystkim wątek sensacyjny. I muszę przyznać, że mimo moich początkowych obiekcji obejrzałam ten film przykuta do "fotela", nie mogąc oderwać oczu od ekranu i wstrzymując oddech z emocji. Napięcie jest tu doskonale dawkowane i rośnie cały czas: od ostrzeżeń przed piratami na wodach międzynarodowych, przez próbną akcję, następnie usiłowania odparcia ataku piratów, po perfekcyjną akcję odbicia kapitana Phillipsa, zorganizowaną przez amerykańskich komandosów. Tu film osiąga punkt kulminacyjny, a spektakularna akcja: statki, helikoptery, marines - ogromne środki zaangażowane po to, by uratować jednego skromnego człowieka - robi ogromne wrażenie. Narzuca się myśl, że piraci mieli swoistego "pecha". Ze Stanami się nie zadziera: oni nie zamiatają spraw pod dywan, nie negocjują też z terrorystami i mają wystarczająco środków, by takie sprawy rozwiązywać siłowo.

Nie jest to przy tym typowy film akcji - wręcz przeciwnie. Wiele rozgrywa się tu na poziomie psychologicznym, między porywaczami, a ich zakładnikiem, lub też negocjującym przedstawicielem marynarki wojennej. Ciarkami przejmują te sceny, gdy widz zdaje sobie sprawę, że główny bohater - w przeciwieństwie do piratów - doskonale wie, do czego to wszystko zmierza, co się wydarzy. W tym momencie film nabiera wydźwięku nieomal szekspirowskiej tragedii. Tytułowy kapitan jest osią napędową fabuły, inteligentnym człowiekiem, który zdaje sobie sprawę, że piraci, aczkolwiek agresywni i prymitywni, to są tylko pionkami w czyimś planie, pracownikami, mającymi nad sobą prawdziwych decydentów. Skoro za ostatnio porwany statek dostali 8 mln okupu, to co tu jeszcze robią - zadaje im retoryczne pytanie... Rzecz jasna Tom Hanks doskonałym aktorem jest, więc nie muszę pisać, że zagrał główną rolę wyśmienicie. Największe moje zdumienie jednak wzbudził fakt, że to wszystko wydarzyło się w XXI wieku. Piraci w obecnych czasach? Nie mogłam uwierzyć, jak to możliwe, że garstka wychudzonych Afrykańczyków może sterroryzować ogromny okręt. Wydałoby się, walka Dawida z Goliatem. A jednak. W jaki sposób załoga może się bronić przed takimi zakusami?

Polecam jako inteligentną rozrywkę. 

Komentarze

  1. Oglądałam, dobry film, jednak chyba bardziej podobała mi się książka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To taki dobry, epicki film. Jako fikcja nie miałby szans, by się obronić, ale ponieważ akcja została oparta na faktach, a podczas oglądania cały czas w głowie telepie się myśl, że takie rzeczy dzieją się naprawdę, odbiór jest inny, bardziej przesiąknięty emocjami i refleksją.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później