Ps. I love you
To książka, która pozwala przetrwać
takie dni, kiedy nie ma się ochoty wychodzić z łóżka. Która pozwala
wierzyć, że dzięki wsparciu przyjaciół i rodziny, można przetrwać
wszystko. Czyta się błyskawicznie i choć momentami nawiedzały mnie
skojarzenia z Bridget Jones to jednak generalnie całość odbieram
pozytywnie. Na korzyść książki przemawia opis emocji, które targają
Holly: tego, jak usiłuje dojść do siebie, ale przeżywa i wzloty i
upadki. Po dobrych momentach przychodzi znowu depresja, kiedy Holly
wraca do pustego domu. Kiedy patrzy jak jej przyjaciółki idą do przodu, a
ona stoi w miejscu. Kiedy uświadamia sobie, że zapomina twarz
Gerry'ego. Tak właśnie to wygląda, kiedy traci się kogoś bliskiego i nie
można "od tak" zacząć nowego życia. Czytając Ps I love you
miałam wrażenie, że Holly dojrzewa i że sama książka staje się coraz
dojrzalsza. Na początku Holly jest kobietą, niby dorosłą, ale w
rzeczywistości ciągle małą dziewczynką: niewiele umie, nie ma pracy, nie
ma własnych zainteresowań, bo całe jej życie kręciło się wokół jej
męża. Subtelna, ale przestroga. Potem też w zasadzie, mąż steruje nią,
nawet "zza grobu" i nie wiadomo jak Holly poradziłaby sobie bez jego
pomocy. Czy naprawdę kobieta nie potrafi radzić sobie bez "silnych
męskich ramion"? Ale potem Holly wreszcie zaczyna rozumieć...wreszcie
zaczyna własne życie, a to może nigdy by się nie stało, gdyby Gerry
nadal żył. Słodko-gorzkie. Zakończenie mile mnie rozczarowało. W
porównaniu z filmem - w książce więcej się dzieje, w filmie nie widać
też całej tej warstwy emocjonalnej, ale przez to też film wydał mi się
lżejszy, subtelniejszy...
Nie przeczytałam za to Pomaluj to na czarno. Sądząc z opisu po okładce, książka powinna być całkiem interesująca, zawiązanie fabuły jest bardzo podobne i do PS I love you i do Asystentki magika (ta ostatnia książka to jednak zupełnie inna liga), jednak rozwinięcie zmierza w zupełnie inną stronę. W Ps I love you i Asystentce, śmierć ukochanego, mimo całego bólu jaki przynosi, staje się także początkiem zmiany duchowej. W Pomaluj to na czarno jest
zbyt dużo negatywnych emocji, z których nic nie wynika. Bohaterka,
zbuntowana, ciągle użalająca się nad sobą i przeklinająca cały świat nie
wzbudziła mojej sympatii. Znacznie ciekawszą postacią wydała mi się
Meredith, ale nie miałam okazji przekonać się, czy tak jest w istocie. W
książce pojawia się kilka ciekawych spostrzeżeń, tak jak np. to, o tym,
że życie przypomina grę w kasynie. Każdy wie, że kasyno i tak zawsze
wygrywa, ale niektórzy potrafią po prostu grać i się tym cieszyć,
zamiast zadręczać się świadomością porażki i kombinować jak by tu za
wszelką cenę wygrać. Tak jak Michael - pogrążony w depresji nie wiadomo
czemu, skoro teoretycznie mógł mieć wszystko. Irytujący bohaterowie i
irytujący język. Nie byłam w stanie dokończyć tej książki: doczytałam
dokładnie do połowy i nie potrafiłam się zmusić do dalszego czytania,
nie byłam w stanie wykrzesać z siebie żadnego zainteresowania tą
historią, ciągniętą jakby na siłę.
Komentarze
Prześlij komentarz