Nie wiem, kto był pierwszy: Steven Saylor czy Lindsey Davis, gdyż pierwsze wydanie Srebrnych świnek (anglojęzyczne) miało miejsce w 1989 roku. W każdym razie byłam ciekawa, jak wypadnie porównanie powieści tych autorów. We wstępie do Srebrnych świnek autorka pisze bardzo ciekawie o tym, skąd wziął się pomysł na książkę:
Wyobrażałam sobie, że istnieje pewna rzesza zapalonych czytelników czekających na dobre opowieści ukazane na ciekawym tle historycznym. (...) Moich korespondentów, ludzi w przeróżnym wieku, o często odmiennych zainteresowaniach i pochodzeniu, łączy wielkie upodobanie do dawnych czasów. Jedni lubią zaczynać od zera i poznawać przeszłość w sposób zajmujący, inni tęsknią za klasyką, którą poznali w młodości. Są też tacy zapaleńcy, którzy łakną wszystkiego, co kojarzy się z ich ulubioną epoką, a także młodzi ludzie studiujący historię starożytną, archeologię czy filologię klasyczną, którym odpowiada nieco lżejsze spojrzenie na poważny przedmiot ich studiów.
...i jej bohatera, detektywa Falcona:
Widziałam dla siebie ogromne pole do popisu także przy obalaniu pewnych stereotypów, szczególnie, że można to było zrobić dowcipnie. Klasyczny prywatny detektyw jest samotnikiem, człowiekiem z ledwie zarysowaną przeszłością - zazwyczaj jest tam służba wojskowa w ostatniej wojnie (...). Ten twardy, cyniczny mężczyzna na ogół nie posiada rodziny, w najlepszym razie zmaga się z jakimś burzliwym rozwodem, nigdy jednak nie wspomina o rodzicach, rodzeństwie, rodzinnym mieście ani latach szkolnych.
Po takim wstępie spodziewałam się czegoś ciekawego, niestandardowego i... sympatycznego. Niestety muszę  stwierdzić, że powieści z detektywem Falconem nie dorównują - w mojej subiektywnej opinii - książkom Stevena Saylora. Po pierwsze nie ma w nich "ducha" starożytnego Rzymu; równie dobrze akcja mogłaby rozgrywać się w średniowieczu, albo nawet współcześnie, w którymkolwiek mieście: Rzymie, Londynie, Nowym Jorku... Po drugie, wbrew zapewnieniom autorki, detektyw Falcon jest postacią jak najbardziej stereotypową - w dodatku raczej w stylu współczesnych bohaterów. Ze swoim zamiłowaniem do kobiet i kłopotów kojarzy mi się nieodparcie z... Nashem Bridgesem. Ze swoim autoironicznym podejściem do życia jest niewątpliwie sympatyczny, a opis jego perypetii humorystyczny, ale nie jestem pewna czy jest to rodzaj humoru, który mi odpowiada w tego typu lekturze. Poza tym sama fabuła jest niespecjalnie wciągająca: czytałam i czytałam i miałam wrażenie, że książki wcale nie ubywa i co gorsza wcale nie ciekawiło mnie rozwiązanie kryminalnej zagadki. Zresztą nie za bardzo wiedziałam o co w tej zagadce chodzi - wątek kryminalny w Srebrnych świnkach jest dla mnie mało czytelny.

Wykute w brązie są kontynuacją Srebrnych świnek, już ciekawszą, ale i tu intryga kryminalna jest rozmyta, gdyż akcja obraca się bardziej wokół sercowych perypetii głównego bohatera. I znowu: dla mnie niuanse romansu Falcona są mało czytelne. Trochę tak, jakby autorka zapomniała, że to książka, a nie film, i że jeśli się czegoś nie napisze, to czytelnik nie będzie mógł wyczytać tego z języka ciała bohaterów...

Mimo swoich wad powieści Lindsey Davis to książki dość przyjemne "do poczytania" - może nie jest to to, czego się spodziewałam - bo styl Stevena Saylora odpowiada mi bardziej, ale to moja subiektywna opinia. Moim zdaniem te książki mają zbyt mało z klimatu swojej epoki. I muszę przyznać, że zrobiłam sobie przerwę w Wykutych w brązie na Rozlewisko - i potem z jaką ulgą do nich wróciłam!

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później