Nazywam się Czerwień
Zetknęłam się z wieloma sprzecznymi
opiniami o tej książce: od zachwytów, po krytykę za to, że książka
nudna, przegadana, nie do przebrnięcia. Nic dziwnego, że podchodziłam do
niej, jak do literackiego jeża. Ostatecznie do sięgnięcia po Nazywam się Czerwień
przekonała mnie nie moda na Pamuka, ale tematyka książki: XVI-wieczny
Stambuł i opowieść o sztuce malowania miniatur to gratka dla miłośniczki
historii i sztuki. "Tajemniczy manuskrypt, zabójstwo, miłość i
filozoficzne zagadki" - ten opis od razu skojarzył mi się z moim
ukochanym Imieniem róży. Podobieństwo zamierzone nie tylko
treścią, ale nawet tytułem? Byłam jednak przygotowana na ciężką
przeprawę. I spotkało mnie miłe rozczarowanie: okazało się, że czyta mi
się Czerwień bardzo dobrze: w pierwszy wieczór pochłonęłam 1/3 powieści, ostatecznie uporałam się z nią w 3 dni.
Rzecz w tym, że z pewnością nie można traktować Czerwieni
jak powieści kryminalnej i spodziewać się wartkiej akcji - kto tego
oczekuje, srodze się zawiedzie i dołączy do grona znudzonych nią
czytelników. Tak jak w Imieniu róży, w Czerwieni wątek
kryminalny jest tylko pretekstem do ukazania obrazu epoki i dylematów
społeczno-religijnych, które nią wstrząsają. Bohaterowie Czerwieni
to postaci mało ciekawe, nie budzące sympatii, a najbardziej
antypatyczna jest postać chimerycznej Secure. W postaciach
miniaturzystów odnajdujemy typowo ludzkie przywary, których surowe
zakazy Koranu wcale nie ukrócają: próżność, zawiść, pragnienie sławy,
żądzę, chciwość. To one - jak zwykle - są motorem ich działań i stoją u
źródeł popełnionych zbrodni. Jednak na tle dokonujących się
przemian losy bohaterów, ani nawet rozwiązanie kryminalnej zagadki, nie
są najważniejsze.
Nazywam się Czerwień do dla
mnie pean na cześć zapomnianej sztuki malowania miniatur oraz próba
przybliżenia [zachodniemu] czytelnikowi orientalnej kultury oraz
mentalności. Widzimy jak XVI- wieczne Imperium Osmańskie zaczynają
ogarniać zachodnie wpływy i jak ścierają się one ze wschodnią
tradycją. Islam zabrania tworzenia wizerunków, tak więc jakiekolwiek
rysunki miały przedstawiać nie realny świat, ale jego idealny obraz,
"tak jak widział go naprawdę Allah". Twórczość polegała na odtwarzaniu,
powielaniu ustalonych wzorców i schematów, a nie rysowaniu tego, co
istniało naprawdę. W rozdziale Jestem koniem, wyjaśnione jest to w obrazowy i zabawny sposób:
Wszyscy wiedzą, że nie ma konia dokładnie takiego jak ja. Jestem jedynie przedstawieniem jakiegoś konia, istniejącego w wyobraźni twórcy.Wszyscy miniaturzyści malują konia z pamięci, w ten sam sposób, chociaż każdy z nas został stworzony przez Allaha oddzielnie. Dlaczego są dumni z przedstawiania tysięcy i dziesiątek tysięcy koni w jeden sposób, bez realistycznego spojrzenia na nas? Powiem wam dlaczego. Ponieważ próbują ilustrować świat taki, jakim postrzega go Bóg, a nie taki, jakim oni sami go widzą.Malują mnie w galopie z obiema przednimi nogami wyciągniętymi w przód. Żaden koń na świecie nie biega jak zając. Gdy jedna z przednich nóg jest wysunięta do przodu, druga jest w tyle. W przeciwieństwie do tego, co pokazują ilustracje batalistyczne, nie ma na świecie konia, który by wysuwał przednią nogę jak jakiś ciekawski pies, pozostawiając drugą na ziemi. Konie żadnego oddziału sipahi nie stąpają tak, jakby namalowano je według jednego szablonu.
Granica między takim "boskim
wizerunkiem", a odwzorowaniem rzeczywistości jest w moim odczuciu dość
cienka, stąd taka interpretacja malarstwa wygląda mi na teorię stworzoną
po to, by usprawiedliwić malowanie, w obliczu zakazów stawianych przez
Koran. Subtelności te są również trudne do uchwycenia przez
czytelnika, nie posiadającego wiedzy w tym temacie. Szkoda, że klarowne
wyjaśnienie tych zagadnień pojawia się tak późno, praktycznie dopiero
pod koniec powieści, bo to znacznie utrudnia jej odbiór.
O złoceniach nikt nic nie mówi, ale rysunki są zabronione w naszej religii. Ponieważ ilustracje perskich mistrzów, a nawet arcydzieła największych mistrzów z Heratu były postrzegane jako udoskonalona sztuka zdobienia rękopisów, nikt nie zwracał im uwagi, bo w końcu tylko upiększali pismo i dodawali wspaniałości kaligrafii. A poza tym kogo obchodzą nasze miniatury? Ale kiedy wykorzystujemy styl europejskich mistrzów, nasza praca przestaje być tylko zdobnictwem, a zaczyna być prawdziwym rysunkiem. A to zakazane jest przez szlachetny Koran i wcale nie podoba się naszemu Prorokowi.
Tworzenie miniatur było więc w zasadzie
balansowaniem na kruchej granicy tego, co dozwolone. Podobnie rzecz się
miała z różnicą pomiędzy posiadaniem przez malarza-miniaturzystę
indywidualnego stylu, a tworzeniem w stylu pracowni. Nic dziwnego, że
miniaturzyści zaczęli naginać reguły, a po pojawieniu się w zachodnim
malarstwie perspektywy coraz bardziej skłaniać się ku europejskiemu
stylowi. W powieści miniaturzyści wspominają "stare, dobre czasy", bo
wiedzą, że coś się zmienia, że oto "kończy się era muzułmańskiego
rysunku":
Gdzie podziali się ci dawni miniaturzyści pracujący dzień i noc i zadowalający się drobnostkami? Oni nie zamykali się w domach, nie skrywali zazdrośnie swoich metod pracy, nie drżeli o to, że wyda się ich dodatkowy zarobek, lecz codziennie przychodzili do pracowni. (...) Gdzie ci mistrzowie, którzy nie znali zawiści i uznawali za normalne i sprawiedliwe, że Allah dał jednym talent i zdolności, a drugim gorliwość i pokorę? (...)
Mówiliśmy o ulubionych miłosnych i batalistycznych scenach, wspominaliśmy niesamowicie piękne kobiety, tajemnicze ogrody na pustkowiach, gdzie w gwieździste noce spotykali się kochankowie, wiosenne drzewa, bajeczne ptaki, stojący w miejscu czas...A ile krwawych bitew musieliśmy narysować, strasznych jak własne koszmary, (...), kobiet o kształtnych ustach, wspaniałych rękach, skośnookich, z pochylonymi głowami, obserwujących tylko życie przez uchylone okna. Przypomnieliśmy sobie jak kreśliliśmy zadufanych w sobie przystojnych młodzieńców, majestatycznych szachów i chanów i ich dawno już zburzone pałace i państwa. My, malarze, jak płaczące w haremach szacha kobiety, przechodzimy z życia do historii, ale czy dane nam będzie przejść z historii do legendy? Nie chcieliśmy myśleć o tym, że o nas zupełnie zapomną, przecież strach przed zapomnieniem jest gorszy od strachu przed śmiercią...
Tak więc osmańscy malarze zastanawiają
się, czy ich dzieła przetrwają w konfrontacji z wpływami zachodnimi (a
więc czy jest sens dalej hołdować wschodniej tradycji). Tymczasem we
wspaniałym dialogu z mordercą, Wuj wykłada bez ogródek co stanie się z
miniaturami:
- Jeżeli, o ile Bóg da, skończymy tę księgę bez przeszkód, obejrzy ją naturalnie nasz sułtan i sprawdzi przede wszystkim, czy użyliśmy dość złotych płatków we właściwych miejscach. Potem, jak każdy sułtan (...) przyjrzy się swemu portretowi. Bardziej poruszy go własna podobizna niż twoje wspaniałe ilustracje. (...) Wiesz równie dobrze jak ja, że najpewniej schowa księgę do skarbca, (...) a my wrócimy do naszej pracy z nadzieją, że pewnego dnia zdarzy się cud i ktoś okaże nam dowody uznania. (...) - Kiedy ten cud się zdarzy? - zapytał - Kiedy te wszystkie ilustracje, nad którymi ślęczeliśmy z takim poświęceniem, aż wzrok zaczął odmawiać nam posłuszeństwa, zostaną docenione? Kiedy okażą mi - nam - szacunek, na jaki zasługujemy? - Nigdy (...) - Wierz mi, że żaden z weneckich mistrzów nie ma twojej wrażliwości, zdecydowania, nie używa równie czystych i żywych barw, jednak te ich obrazy są znacznie bardziej fascynujące, bo są bliżej życia. Oni nie przedstawiają świata, jakby spoglądali na niego z minaretu, nie zwracając uwagi na perspektywę. (...) Pozwala na to malowanie ludzi nie tak, jak postrzega ich umysł, lecz jak widzi oko. Pewnego dnia wszyscy będą tak malować. (...) Nasze metody nie przetrwają, a kolory zblakną. Nikt nie spojrzy na nasze miniatury, a ci, którzy okażą zainteresowanie, spytają drwiąco, dlaczego nie ma na nich perspektywy. Albo obojętność, czas i klęski po prostu zniszczą naszą sztukę.
Najbardziej podobało mi się w tej
książce właśnie to, co drażniło wielu innych czytelników: opisy
ilustracji i sztuki ilustrowania, a także na wskroś orientalny styl
narracji, niczym z Księgi Tysiąca i Jednej Nocy. Fantastyczne są
rozdziały, gdzie narratorami są postaci i przedmioty z wykonanych do
feralnej księgi ilustracji; właśnie z tych rozdziałów możemy dowiedzieć
się wiele o wschodniej obyczajowości. A przecież i mnie znużyły w końcu
opisy perskich ilustracji - ten rozdział, gdzie mistrz Osman i Czarny
udają się do sułtańskiego skarbca jest zdecydowanie za długi, a ciągnące
się w nim w nieskończoność dywagacje nad miniaturami mnie zirytowały.
Powieść piękna, ale myślę, że na dobre wyszłoby Czerwieni skrócenie tak o 100 stron - wtedy byłaby to powieść naprawdę na miarę Imienia róży.
Orhan Pamuk, Nazywam się Czerwień, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007
Komentarze
Prześlij komentarz