Północ i Południe
Aaaa, Północ i Południe to jedna z książek należąca do XIX-wiecznej klasyki powieści kobiecych, wydana niedawno w serii Angielski ogród. Na jej okładce czytamy, że jest to wymarzona lektura dla powieści Jane Austen. Co więc mnie podkusiło, by ją przeczytać, biorąc pod uwagę fakt, że - aczkolwiek do Jane Austen podchodzę z szacunkiem, wynikającym z tego, jaką pozycję ma owa pisarka w światowej literaturze - to żadną jej wielbicielką nie jestem?
Elisabeth Gaskell faktycznie idzie w ślady Austen, zamiast ciekawą fabułą, zapełniając strony swojej powieści drobiazgowymi i patetycznymi opisami niewiele znaczących wydarzeń oraz przemyśleń głównych bohaterów. Różnica polega na tym, że u Austen tematem przewodnim jest zawsze poszukiwanie męża, gdy tymczasem główna bohaterka Północy i Południa, Margaret Hale, nie tylko nie myśli o zamążpójściu, to jeszcze odrzuca oświadczyny całkiem przyzwoitych kawalerów - i w sumie nie wiadomo z jakiego powodu. Margaret poznajemy, jak opuszcza dom swej ciotki, gdzie się wychowywała i wraca do swego rodzinnego domu, na wiejskim probostwie w Helstone. Sądząc z opisów owo probostwo jest rajem na ziemi, a jednak nigdzie nie znajdziemy uzasadnienia dlaczego w zasadzie Margaret mieszkała nie z rodzicami, a z ciotką. Rodzinne szczęście trwa jednak niedługo, bo ni z tego, ni z owego ojciec Margaret decyduje się porzucić posadę proboszcza i przenieść do przemysłowego miasta Milton. Kontrast między Helstone, czyli Południem, a Milton, czyli Północą, jest uderzający. Milton to miasto gdzie kwitnie przemysł przędzalniczy i rozwija się kapitalizm. Rodzina Hale nie jest uszczęśliwiona zmianą warunków życiowych, jednak pan Hale swoją decyzję uzasadnia tym, iż w mieście łatwiej mu będzie podjąć pracę. Z czegoś przecież trzeba żyć... No właśnie, bo bohaterowie owej powieści, jak to angielska klasa wyższa, nie sprawiają wrażenie, jakby musieli pracować. Utrzymują się z nie wiadomo czego i pędzą próżniacze życie wypełnione spacerami, pisaniem listów, planowaniem obiadów i innymi tego typu dyrdymałami. Trochę inaczej rzecz się ma ze świeżymi przemysłowcami, czyli głównie panem Thorntonem - właścicielem fabryki w Milton. Ów mężczyzna aczkolwiek przedsiębiorczy, bogaty i pracowity, zasługuje sobie na nic innego, tylko pogardę ze strony Margaret, bowiem należy do klasy pracującej i jest w jej oczach niewiele lepszy od jakiegoś sklepikarza, czy kupca. W powieści bardzo wiele miejsca poświęcono właśnie ukazaniu się rodzącego kapitalizmu, z jego bezwzględnością i pogonią za pieniędzmi oraz ukazaniu kontrastu między ludźmi takimi, jak państwo Hale, a nowo powstałą klasą średnią. Powieść nazwałabym taką angielską Ziemią obiecaną (ze względu na podobieństwo okoliczności) albo Lalką: oto mamy w niej pannę równie wyniosłą co Izabela Łęcka, gardzącą ciężko pracującym Wokulskim; choć celem Elizabeth Gaskell było na pewno przedstawienie Margaret jako wzoru cnót wszelakich (co usilnie próbuje wmówić czytelnikowi narrator powieści), to w moich oczach była ona rozpieszczoną panienką, mdlejącą i roniącą co chwilę łzy, mającą o sobie nader wysokie mniemanie i traktująca siebie nader poważnie, bez odrobiny dystansu. Autorka zresztą jej nie oszczędza, bo kolejne nieszczęścia spadają na nią jak grom z jasnego nieba, wszyscy jej bliscy mrą jak muchy, co ma potwierdzać klasę charakteru Margaret, tak ciężko doświadczonej przez życie, a jednak nie załamującej się przeciwnościami losu. Wszystko to jest nudne jak flaki z olejem, prawie 600 stron dzielenia włosa na czworo, nawet porządnego romansu tu nie ma - na co liczyłam - bo dziewucha z uporem godnym lepszej sprawy udaje, że pan Thornton nic a nic jej nie obchodzi. Gdybyż to jeszcze było zabawne, ale nie, jedyną postacią przejawiającą jakieś poczucie humoru i wnoszącą promyczek słońca do tej nudnej powieści, jest niejaki pan Bell, znajomy państwa Hale. Nie brakuje w powieści tej cech iście XIX-wiecznych: uprzedzeń, dumy pozbawionej podstaw, hipokryzji, czy robienia z igły wideł. Rozumiem, że jest to książka ukazująca blaski i cienie kapitalizmu, stopniowo rodzących się praw pracowniczych, emancypacji, etc., a autorka wykazała się dużą inteligencją konstruując błyskotliwe wypowiedzi bohaterów, ale jak dla mnie to było przyciężkawe, pozbawione lekkości, a temat średnio interesujący.
Elizabeth Gaskell, Północ i Południe, Wyd. Świat Książki, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Elisabeth Gaskell faktycznie idzie w ślady Austen, zamiast ciekawą fabułą, zapełniając strony swojej powieści drobiazgowymi i patetycznymi opisami niewiele znaczących wydarzeń oraz przemyśleń głównych bohaterów. Różnica polega na tym, że u Austen tematem przewodnim jest zawsze poszukiwanie męża, gdy tymczasem główna bohaterka Północy i Południa, Margaret Hale, nie tylko nie myśli o zamążpójściu, to jeszcze odrzuca oświadczyny całkiem przyzwoitych kawalerów - i w sumie nie wiadomo z jakiego powodu. Margaret poznajemy, jak opuszcza dom swej ciotki, gdzie się wychowywała i wraca do swego rodzinnego domu, na wiejskim probostwie w Helstone. Sądząc z opisów owo probostwo jest rajem na ziemi, a jednak nigdzie nie znajdziemy uzasadnienia dlaczego w zasadzie Margaret mieszkała nie z rodzicami, a z ciotką. Rodzinne szczęście trwa jednak niedługo, bo ni z tego, ni z owego ojciec Margaret decyduje się porzucić posadę proboszcza i przenieść do przemysłowego miasta Milton. Kontrast między Helstone, czyli Południem, a Milton, czyli Północą, jest uderzający. Milton to miasto gdzie kwitnie przemysł przędzalniczy i rozwija się kapitalizm. Rodzina Hale nie jest uszczęśliwiona zmianą warunków życiowych, jednak pan Hale swoją decyzję uzasadnia tym, iż w mieście łatwiej mu będzie podjąć pracę. Z czegoś przecież trzeba żyć... No właśnie, bo bohaterowie owej powieści, jak to angielska klasa wyższa, nie sprawiają wrażenie, jakby musieli pracować. Utrzymują się z nie wiadomo czego i pędzą próżniacze życie wypełnione spacerami, pisaniem listów, planowaniem obiadów i innymi tego typu dyrdymałami. Trochę inaczej rzecz się ma ze świeżymi przemysłowcami, czyli głównie panem Thorntonem - właścicielem fabryki w Milton. Ów mężczyzna aczkolwiek przedsiębiorczy, bogaty i pracowity, zasługuje sobie na nic innego, tylko pogardę ze strony Margaret, bowiem należy do klasy pracującej i jest w jej oczach niewiele lepszy od jakiegoś sklepikarza, czy kupca. W powieści bardzo wiele miejsca poświęcono właśnie ukazaniu się rodzącego kapitalizmu, z jego bezwzględnością i pogonią za pieniędzmi oraz ukazaniu kontrastu między ludźmi takimi, jak państwo Hale, a nowo powstałą klasą średnią. Powieść nazwałabym taką angielską Ziemią obiecaną (ze względu na podobieństwo okoliczności) albo Lalką: oto mamy w niej pannę równie wyniosłą co Izabela Łęcka, gardzącą ciężko pracującym Wokulskim; choć celem Elizabeth Gaskell było na pewno przedstawienie Margaret jako wzoru cnót wszelakich (co usilnie próbuje wmówić czytelnikowi narrator powieści), to w moich oczach była ona rozpieszczoną panienką, mdlejącą i roniącą co chwilę łzy, mającą o sobie nader wysokie mniemanie i traktująca siebie nader poważnie, bez odrobiny dystansu. Autorka zresztą jej nie oszczędza, bo kolejne nieszczęścia spadają na nią jak grom z jasnego nieba, wszyscy jej bliscy mrą jak muchy, co ma potwierdzać klasę charakteru Margaret, tak ciężko doświadczonej przez życie, a jednak nie załamującej się przeciwnościami losu. Wszystko to jest nudne jak flaki z olejem, prawie 600 stron dzielenia włosa na czworo, nawet porządnego romansu tu nie ma - na co liczyłam - bo dziewucha z uporem godnym lepszej sprawy udaje, że pan Thornton nic a nic jej nie obchodzi. Gdybyż to jeszcze było zabawne, ale nie, jedyną postacią przejawiającą jakieś poczucie humoru i wnoszącą promyczek słońca do tej nudnej powieści, jest niejaki pan Bell, znajomy państwa Hale. Nie brakuje w powieści tej cech iście XIX-wiecznych: uprzedzeń, dumy pozbawionej podstaw, hipokryzji, czy robienia z igły wideł. Rozumiem, że jest to książka ukazująca blaski i cienie kapitalizmu, stopniowo rodzących się praw pracowniczych, emancypacji, etc., a autorka wykazała się dużą inteligencją konstruując błyskotliwe wypowiedzi bohaterów, ale jak dla mnie to było przyciężkawe, pozbawione lekkości, a temat średnio interesujący.
Metryczka:
Gatunek: powieść historyczna
Gatunek: powieść historyczna
Główny bohater: Margaret Hale
Miejsce akcji: Anglia
Czas akcji: XIX wiek
Ilość stron: 575
Cytat: Chmury jednak nigdy nie zasnuwają nam tej części nieba, gdzie się ich spodziewamy
Moja ocena: 3,5/6Cytat: Chmury jednak nigdy nie zasnuwają nam tej części nieba, gdzie się ich spodziewamy
Elizabeth Gaskell, Północ i Południe, Wyd. Świat Książki, 2014
Książka bierze udział w wyzwaniu Czytam opasłe tomiska oraz w Wyzwaniu bibliotecznym
Duże nadzieje wiązałam z tą książką. "Panie z Cranford" bardzo mi się podobały, ale była to tylko książka zdecydowanie krótsza niż "Północ i Południe".
OdpowiedzUsuńJa chyba nie jestem grupą docelową tego typu książek - owszem jest kilka XIX-wiecznych kobiecych powieści, które mi się podobają, ale to raczej są wyjątki od reguły
UsuńDla mnie ta książka, to jedna z mych ukochanych. Serial, będący ekranizacją, jest cudowny. No kocham. Niedawno sobie powtarzałam :D
OdpowiedzUsuń