Jedz, módl się i kochaj
Nie mam czasu pisać recenzji. O Troi
napiszę, jak przeczytam wszystkie 3 części - o ile pierwsze dwie
pochłonęłam, o tyle trzecia leży i czeka, aż będę miała więcej wolnego
czasu. Ale przeczytałam książkę, która już dawno u mnie stała na półce i
była na "liście życzeń", mianowicie Jedz, módl się i kochaj
Elizabeth Gilbert. Światowy bestseller, ale - myślałam sobie, kiedy
czytałam część pierwszą - że ta książka jest taka "amerykańska". Typowa
historia: rozwódka postanawia wybrać się do Włoch i odkrywa tam uroki
życia. Zupełnie jak w Pod słońcem Toskanii. Amerykanie kojarzą
Europę, a zwłaszcza kraje śródziemnomorskie z wakacjami, z odpoczynkiem
od amerykańskiego stylu życia, poszukiwaniem "siebie", z kulturą prawie
że dla nich egzotyczną - bo tak się czasem dziwią wszystkiemu. Tylko
Amerykanka może się tak tłumaczyć ze swojej chęci uczenia się języka
włoskiego - przecież motyw uczenia się go tylko dla własnej przyjemności
jest najczęstszy - ale Amerykanom, zwłaszcza tym z purytańskimi
korzeniami - z trudem przychodzi akceptacja faktu, że można coś robić
tylko dlatego, że sprawia nam to przyjemność.
Tak więc pierwsza część - o pobycie we
Włoszech wydała mi się nieco naiwna, z tym typowo amerykańskim zachwytem
nad wszystkim co włoskie. Faktycznie przypominała mi swoim stylem Pod słońcem Toskanii
i wiele innych tego typu powieści - w lekturze bardzo przyjemnych.
Wydaje się zarazem, że Liz ciężko przychodzi nauczenie się czerpania z
życia przyjemności (jak wyżej piszę o nauce j.włoskiego). Dolce far
niente jest pewnie stanem niewyobrażalnym dla wielu z nas (nie tylko
Amerykanów), ciągle pochłoniętych robieniem czegoś, co koniecznie musi
mieć sens - nawet na wakacjach. Ale w pierwszej części autorka także
przeżywa ciągle dylematy związane z życiem, które porzuciła w Stanach: z
koszmarem rozwodu, trudnym związkiem z kolejnym mężczyzną, z
poszukiwaniem swojej roli w społeczeństwie. Typowo - powiedziałabym dla
wielu kobiet - autorka jest osobą, która zawsze w swoim życiu miała u
swojego boku mężczyznę - i z tego względu ma trudności w zdefiniowaniu
samej siebie, kiedy po raz pierwszy tak naprawdę, w wieku 30 kilku lat,
znalała się w tym życiu sama. Miota się pomiędzy chęcią życia po swojemu
(pisania, podróżowania, nie posiadania dzieci), a obawą przed
oczekiwaniami społecznymi (dotyczącymi tego, że kobieta w pewnym wielu
powinna być żoną i matką). Boi się tego, że zostanie przypięta jej
łatka: zwariowana ciotka Liz. W dalszym ciągu funkcjonuje przekonanie,
że o wartości kobiety stanowi to, czy wyjdzie ona za mąż i urodzi
dzieci... Ale jakkolwiek będziemy żyć, zawsze będziemy mieć jakąś łatkę -
tyle tylko, że niektóre z tych łatek-ról życiowych są bardziej
akceptowalne społecznie, a inne mniej. I co zrobić: wybrać życie takie
jak wszyscy (małżeństwo, rodzina, stała praca), nie będąc narażonym na
ewentualny ostracyzm społeczny, ale nie dające nam szczęścia - czy
zdecydować się na odmienność, ze wszystkimi tego społecznymi
konsekwencjami. Liz we Włoszech nie jest jeszcze gotowa na to ostatnie -
chce żyć po swojemu, a jednocześnie chce wrócić do społecznie
akceptowalnych ról. Albo chce wszystkiego naraz - typowy dylemat
myślącej kobiety.
Druga część, poświęcona duchowemu
poszukiwaniu samej siebie w Indiach - podobała mi się o wiele bardziej
niż pierwsza. O dziwo, bo nie jestem zbyt uduchowioną osobą.
Przypominała mi też swoim stylem Zen i sztukę oporządzania motocykla.
Tak naprawdę dopiero czytając o pobycie w aśramie nabrałam do autorki
szacunku - przedtem jej historia była dla mnie bardzo typowa, ale z
czasem zaczęłam podziwiać ją za to, że potrafiła znaleźć wsparcie w
samej sobie, co tak naprawdę jest głównym problemem związanych z
samooceną, samoakceptacją. Te wszystkie czarne myśli, które nas
prześladują, rozpamiętywanie porażek, pogrążanie się w samotności...
Podobał mi się sposób, w jaki Liz o tym pisze i w jaki się z tym
uporała. Podobało mi się to, że autorka nie udziela porad innym, ale jej
historia może być inspiracją i pomocą dla wielu kobiet - w tym momencie
doszłam do wniosku, że warto tę książkę mieć i do niej wracać .
No i trzecia część - Bali miało pogodzić
cielesne przyjemności z duchowymi poszukiwaniami, przywracając Liz
równowagę życiową. I to chyba się udało :) Znamienne, że Bali jest wg.
autorki taką przystanią dla ludzi z Zachodu, którzy uciekają od swoich
kłopotów życiowych: i mieszkają tam sobie zawieszeni niejako między
dwoma światami, z których problemy ani jednego, ani drugiego ich nie
dotyczą. Wydawałoby się, że idealne życie, ale Liz to nie
odpowiada...woli wrócić do swojego świata, z nowo odnalezioną równowagą
życiową oraz oczywiście miłością.... Przyjemne w czytaniu także ze
względu na rajską tak naprawdę atmosferę Bali oraz wiele ciekawych
informacji dot. kultury i życia na Bali. Może kiedyś tam pojadę, to się
przydadzą ;)
Cieszę się, że posiadam tę książkę na
własność i mogę do niej wracać. Życiowe spostrzeżenia, które mogą
dotyczyć właściwie każdego z nas, lekkie pióro, poczucie humoru autorki
sprawiają, że jest to fajna lektura. Myślę, że w tym jest tajemnica jej
sukcesu - wiele kobiet doświadcza takich właśnie dylematów jak autorka,
często zarazem czując się z tego powodu winnymi (zupełnie jak Liz), bo
przecież "mają wszystko" i "to nie są prawdziwe problemy". Zarazem nie
spodoba się ta powieść tym, którzy takich dylematów życiowych nigdy nie
doświadczyli i uważają je za wyssane z palca. Lektura jest oczywiście
trochę zbyt amerykańska - bo na poszukiwanie siebie poprzez podróże
dookoła świata z reguły mogą pozwolić sobie Amerykanie, i to jeszcze
ludzie wolnych zawodów: pisarze, dziennikarze, wykładowcy... Przeciętny
człowiek, niestety może tylko sobie pomarzyć o rozwiązywaniu swoich
problemów w ten sposób. Nie przypadnie też do gustu ta książka tym,
którzy szukają w niej opisów podróży i krajów czy egzotycznych przygód -
bo to nie o to w niej chodzi. Jest osobista i zaangażowana - i taka ma
być.
Elizabeth Gilbert, Jedz, módl się i kochaj, Wyd. Rebis, 2007
Elizabeth Gilbert, Jedz, módl się i kochaj, Wyd. Rebis, 2007
Komentarze
Prześlij komentarz