Opowieści dziewiętnastowieczne

Staroświecka historia Magdy Szabo to książka z mojej biblioteczki, którą postanowiłam sobie odświeżyć, żeby przekonać się czy słusznie kiedyś mnie tak ujęła. Słusznie. Węgry, przełom XiX i XX wieku - autorka opowiada historię swojej rodziny, wywodzącej się z zamożnych rodów szlacheckich i mieszczańskich. Czytając tę powieść można poczuć atmosferę fin de siecle, tych czasów, kiedy głównym zmartwieniem zamożnych państwa były spotkania towarzyskie, herbatki, bale - i dopiero wojna przewróciła to wszystko do góry nogami. W relacji tej nie ma jednak zbyt wielu odniesień do faktów historycznych, za to doskonale opisane są emocje i namiętności targające bohaterami. Ile nienawiści, zapiekłej złości, resentymentów wśród tych pobożnych przecież ludzi... No i jak zwykle mężczyźni bawili się i spełniali swoje zachcianki, a cały ciężar utrzymywania rodziny spadał na kobiety. Kobiety, którym w tych czasach niewiele przecież było wolno... Ale to one były silniejsze: jak babka Lenke, która odsunęła od rządzenia domem swego męża, kiedy na jaw wyszły jego długi. Jak jej matka, która uwiedziona przez Kalmana Juniora urodziła mu dziewięcioro dzieci i musiała całe życie borykać się z problemami finansowymi, spowodowanymi przez jej nieodpowiedzialnego męża. Trzy pokolenia mężczyzn w rodzinie Jablonczay to bawidamki i utracjusze. Dziadek autorki kolejnym dziewczynom, za którymi się uganiał darowywał wiersze, zmieniając tylko imiona. Ożenił się wbrew woli matki, z dziewczyną, którą nieszczęśliwie uwiódł, a majątek, podobnie jak jego ojciec, przegrał w karty...Jego córka, Lenke, matka autorki, przez całe życie nienawidziła swojej matki, sadząc, że matka jej nie chciała i oddała na wychowanie babce. Prawda była taka, że mała Lenke została podstępem odebrana rodzicom przez surową babkę, która nie chciała nawet znać żony swojego syna. W końcu piękna Lenke też trafia nie najlepiej: jej pierwszy mąż to słabeusz, drugi nieodpowiedzialny czarodziej... Lenke, podobnie jak jej babka z rezygnacją powtarza: nie mogę walczyć z losem i sama przejmuje stery rodziny. Lenke zresztą już jako panienka miała feministyczne poglądy, dość niezwykłe w tych czasach:
Moja matka, jak wspominała Bella, zastanawiała się, dlaczego mężczyźnie wolno to, czego nie wolno kobietom i dyskutowała z Bellą, według której sam Bóg tak postanowił, bo "do męża należy troska o życie rodziny". Ale przecież troska o życie należy znacznie bardziej do kobiety - argumentowała 16-letnia Lenke Jablonczay i podała przykład wesołych staruszków i Marii Rickl, która jest więcej warta od wszystkich mężczyzn razem wziętych. Tak, to była cała matka, od której jak daleko sięgam pamięcią zawsze słyszałam, że mężczyzna to istota niższego rzędu i że mądra natura, która dała zwierzętom zdolność mimikry i tak starannie urządziła wszystko, aby świat nie wymarł, nie mogłaby przecież słabszej płci powierzać zapewnienia ciągłości rodu ludzkiego. Doświadczenia z obydwu mężami przekonały, że większość samców nie nadaje się do tego, żeby zarobić na chleb i że kobieta musi sprostać każdemu zadaniu, inaczej świat by się skończył.
Trudno nie przyznać racji tej argumentacji - w zestawieniu z opowiedzianymi faktami rzeczywiście "troska o życie rodziny" jakoś mężczyznom nie wychodziła. Smutne jest to, że kobiety, w konfrontacji z rzeczywistością, często zamieniały się z niewinnych panienek, marzących o rycerzu na białym koniu w zapiekłe zołzy, twardą ręką rzadzące domem i krzywdzące kolejne pokolenia kobiet. W sumie historia to prawdziwa, ale niezbyt szczęśliwa.
Moja ocena: 5/6

Magda Szabo, Staroświecka historia, Wyd. PIW, 1988

Z Sycylijską markizą przenoszę się (a raczej wracam ;) do Włoch. To druga, po Zbieraczce migdałów książka autorstwa Simonetty Agnello Hornby, obie bardzo podobne w swoim klimacie. XIX wiek, historia arystokratycznego sycylijskiego rodu. Czasy są burzliwe, toczy się proces zjednoczeniowy Włoch, a na Sycylii tworzy się mafia. Costanza, córka bogatych arystokratów, odrzucona przez matkę, uwielbiana przez ojca, zostaje spadkobierczynią rodzinnej fortuny. Zakochuje się w przystojnym, lecz biednym markizie, który żeni się z nią z wyrachowania... Znowu w Sycylijskiej markizie odnajdujemy historię nieszczęśliwej kobiety: nieszczęśliwej, bo nie potrafiącej znaleźć szczęścia w małżeństwie, a przecież małżeństwo było wówczas jedynym celem życiowym kobiet. Każdej kobiecie powtarzano, że musi być przede wszystkim posłuszna: najpierw rodzicom (zwłaszcza ojcu), a potem mężowi. I normalną była sytuacja, kiedy żonaty mężczyzna posiadał kochanki, bo "żona to żona, a kochanka to co innego" - byle robił to poza rodziną. Podobno sycylijczycy mają dyskrecję we krwi, pewnie dlatego też czytając Markizę cały czas czułam atmosferę niedopowiedzenia, sekretów, niewyjaśnionych zresztą do końca. Przecież zresztą ten wiek XIX był taki: pełen tabu, zakazów, tajemnic i hipokryzji. I ukrywanego pod tą powierzchnią cierpienia kobiet.
Po wschodzie słońca wilgotne cienie nocy spływały ze stoków wzgórz, ożywiając niebieskim muśnięciem łany zbóż, nad którymi wznosiły się już ptaki w poszukiwaniu pokarmu. Niebo nabierało głębi i gęstniało błękitem. Potem matowiało z żaru. Słońce w zenicie wypalało wszystko nieubłaganie. (...) Trawy i krzewy wśród ścieżek wstrzymywały wydzielanie zapachów i opadały w bezwładzie. Wysuszone cienie przedwieczerza - wydłużające się, wyraziste, czerwieniejące - budziły owady, ptaki, oddechy pól. Słońce zachodziło za wzgórzami w płomiennej fantasmagorii czerwieni, złota, amarantu i fioletu. I wreszcie spokój. Pełny mrok zapadał nad Malivinnitti. Nieśmiało błyskały pierwsze świetliki. I dniem i nocą pola leżały nieruchomo, ale nie bez życia: w tej ciszy wypełnionej rzępoleniem cykad pszenica dojrzewała, ziarno nabrzmiewało i wzbogacało się o skrobię. Ziemia przenikana gorącymi promieniami słońca powtarzała swój cykl żyzności rok po roku. Od tysiącleci. Ziemia, ziarno i niebo. Chleb. Rodzina.
Obydwie powieści są właściwie historiami kobiet, spętanych przez konwenanse, unieszczęśliwionych i zawiedzionych przez mężczyzn, których kochały, lecz potrafiących znaleźć w sobie siłę, aby odzyskać radość życia, na tyle, na ile to było możliwe. Tę radość odzyskiwały dzięki dzieciom, dzięki zajmowaniu się i zarządzaniu domem, dzięki modlitwie, ale niestety nie dzięki miłości i szczęściu w związku. Seks był generalnie problemem, małżeńskim obowiązkiem, trudnym do zniesienia, bo panienek wychodzących za mąż nikt nie uświadamiał, skutkiem czego przeżywały szok w sypialni i często nabawiały się trwałego urazu na tym punkcie. Dzięki Bogu (a raczej dzięki sufrażystkom) czasy się zmieniły, kobiety mogą się realizować na innych polach niż małżeństwo i rodzina, ale czy w swoich związkach są szczęśliwsze?

Simonetta Angello Hornby, Sycylijska markiza, Wyd.Muza, 2008

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później