tag:blogger.com,1999:blog-35131038598716547192024-03-18T04:01:27.813+01:00Dzień późniejjoly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.comBlogger1398125tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-29454210107089289422024-03-17T10:33:00.001+01:002024-03-17T10:33:38.047+01:00Nasze winy<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzOdiGBnEXImYJS4oDm-vqY5cBJJW1W0vol-vWWARDsEr15w7W8ALecFhCg-HRySLxB0nbju7KII6ewztsUGuKANnxXkqMSE0hz-XTaV5Zuz1chONholgG0unEQZdETLU2kuUqjDzE65lYC9dmZcSIJlVSe4r1LzCVBCJz77atjmwa4uU3R2Jdu-aape4/s500/nasze%20winy.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzOdiGBnEXImYJS4oDm-vqY5cBJJW1W0vol-vWWARDsEr15w7W8ALecFhCg-HRySLxB0nbju7KII6ewztsUGuKANnxXkqMSE0hz-XTaV5Zuz1chONholgG0unEQZdETLU2kuUqjDzE65lYC9dmZcSIJlVSe4r1LzCVBCJz77atjmwa4uU3R2Jdu-aape4/s320/nasze%20winy.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Bardzo chciałam, żeby ta książka mi się spodobała i żebym mogła napisać o niej dużo dobrego. Bo Irlandia, dzień św. Patryka, przemiany w tym kraju, które mnie intrygują (ostatnie referendum dot. zmian seksistowskich zapisów w konstytucji!). Niestety to się nie uda, bo <i>Nasze winy</i> nie dostarczyły mi zbytnio czytelniczej satysfakcji. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Bohaterką tej powieści jest młoda dziewczyna o oryginalnym imieniu Cushla. Pracuje ona w pubie, będącym własnością jej rodziny, jest także nauczycielką w szkole podstawowej. W tymże pubie zaczyna się jej romans z dużo od niej starszym mężczyzną, żonatym oczywiście. To jest historia stara jak świat. Przy czym miłość podwójnie zakazana, bo różnice wyznaniowe stawiają kochanków po dwóch stronach barykady. I w zasadzie tym ta powieść jest: to po prostu dość przyziemny romans, rozgrywający się w ponurych okolicznościach wojny domowej w Północnej Irlandii. Pomiędzy sceny spotkań Cushli z Michaelem (znowu dużo opisów jakichś imprez, czyli zasadniczo picia i trywialnych konwersacji, czego nie znoszę! – pod tym względem powieść przypominała mi <i>Kleopatrę i Frankensteina</i>) wplecione są domowe i zawodowe problemy Cushli. Z tym że nic z tego mnie nie wciągało, ani nie angażowało. Romans wydaje się dość płaski, polegający głównie na seksie, brakowało mi w tym jakichś uniesień, uczuć. Główni bohaterowie są nijacy, nie wzbudzają specjalnej sympatii – antypatii też zresztą nie. Gdybym miała scharakteryzować Cushlę i Michaela, opisać jacy są, to bym nie potrafiła. Równoległy „szkolny” wątek wydaje się taką zapchajdziurą, choć za jego pośrednictwem autorka stara się ukazać napięcie między katolikami a protestantami w Ulsterze. Wszystko to jednak napisane było na jednej, płaskiej nucie i generalnie mnie nudziło. Gubiłam się też w drugoplanowych postaciach, bardzo słabo opisanych, przez co nie wiedziałam kim w ogóle są ci ludzie. <br /></p><p style="text-align: justify;">Także tło polityczne i społeczne wydawało mi się kuleć. Wprawdzie autorka co i rusz informuje o jakichś zamachach i ofiarach, ale nie znajdziemy tu żadnego wprowadzenia, nakreślenia genezy tego tematu, nie wiadomo o co toczy się walka; tak naprawdę autorka nawet nie określiła dokładnie kiedy rozgrywa się akcja, więc musimy się tego domyślać. Zawsze zwracam uwagę na tego typu rzeczy, bo wychodzę z założenia, że nie wszyscy muszą wiedzieć wszystko, zwłaszcza młode osoby, które nie pamiętają tamtych czasów (nota bene ostatnio natknęłam się na klasyfikację innej powieści o tych samych czasach w Irlandii jako "powieści historycznej"). Sama kojarzę te wydarzenia raczej słabo, a już na pewno nie są dla mnie oczywiste nazwy różnych ugrupowań walczących wówczas ze sobą. Przez połowę książki nie było dla mnie nawet jasne, jakiego wyznania jest bohaterka (i czy to źle, czy dobrze). To samo tyczyło się zresztą innych bohaterów. Zresztą tego wątku religijnego ewidentnie tu brakuje – jedyną jego egzemplifikacją jest postać podejrzanego księdza ze szkoły Cushli (żałowałam, że ten wątek nie został rozwinięty). Nie pokazano nawet tu specjalnie wątpliwości Cushli związanych z tym, że romansuje z żonatym, a biorąc pod uwagę, że jest ona irlandzką katoliczką, to powinna ona odczuwać potężne wyrzuty sumienia. Wina, wstyd? Nic z tego, a to jednak wydaje się mało wiarygodne. Odnosi się z tej lektury wrażenie, jakby religia nie odgrywała dla bohaterów (dla Irlandczyków?) żadnej głębszej roli, poza tą służącą do etykietkowania i antagonizowania ludzi. <br /></p><p style="text-align: justify;">I tak ta książka się toczy i tak naprawdę dopiero pod sam koniec wydarza się coś ciekawego, co wyrywa czytelnika z nudy. Okazuje się też, że te poboczne i pozornie nieistotne wątki miały jednak znaczenie – no ale przez większość książki w ogóle nie miałam tego poczucia. Zatem klimatu Irlandii nie poczułam, emocji nie poczułam, a czy Louise Kennedy wzbudziła we mnie refleksje o sens tej wojny i jej ofiar? – Nie. Być może autorka też wcale nie miała takiego zamiaru, może miało być to zwykłe love story, jak sama deklaruje, więc w takim układzie jest usprawiedliwiona. Jednak nawet jako melodramat <i>Nasze winy</i> mnie nie porwały. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść </div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główna bohaterka: Cushla Lavery<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Irlandia Północna<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: lata 70-te XX wieku<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 360</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 3/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><span style="font-family: inherit;"><b>Louise Kennedy</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Nasze winy</i>, Wydawnictwo Poznańskie, 2023 </b></span></span></span><p></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-22819379835281728992024-03-14T12:51:00.002+01:002024-03-14T12:52:50.065+01:00Dom Versace<div><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggyvysbjPztDx_ssRY0Ks5_Y8IwxjSv9kxbQ05QRYepHGD9ICGjKp3Nhl09SX_ALARa8X0X5RjwNvMbVFWBMTRBwE0FIp1CJXf00jxhYltxkh1pUKET5Pg1KIDUcqgBs9UsjjnYmqFtFyYM79cM5MgxnzAT9kC71tvo7Iv_z8vRlPy9SUlqud-Ym1KaqY/s500/dom%20versace.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggyvysbjPztDx_ssRY0Ks5_Y8IwxjSv9kxbQ05QRYepHGD9ICGjKp3Nhl09SX_ALARa8X0X5RjwNvMbVFWBMTRBwE0FIp1CJXf00jxhYltxkh1pUKET5Pg1KIDUcqgBs9UsjjnYmqFtFyYM79cM5MgxnzAT9kC71tvo7Iv_z8vRlPy9SUlqud-Ym1KaqY/s320/dom%20versace.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Versace - kicz, ostentacyjność dla nowobogackich, nie mająca nic wspólnego z elegancją. Złoto, pióra, cekiny. Za dużo kolorów, za dużo świecidełek, za dużo wszystkiego. Barokowy przepych. </div><p></p><p style="text-align: justify;">To styl Gianniego Versace, znany z lat 90-tych. Ta firma modowa nie ma wielopokoleniowej tradycji, została stworzona w drugiej połowie XX wieku przez rodzeństwo Versace. Była ich trójka: Gianni, Donatella i Santo. Prym wiódł oczywiście Gianni, błyskotliwy kreator, który powiódł mały włoski dom mody ku międzynarodowego sukcesu i ogromnych pieniędzy. Nawet jeśli jego kreacje były ciut “over the top”, kontrowersyjne czy nawet wulgarne, to wzbudzały zainteresowanie - u szczytu sławy u Versace ubierały się największe światowe gwiazdy i celebryci. Poza tym takie to były wtedy czasy - rozbuchanego przepychu, kiedy świat mody osiągnął zupełnie nowy poziom rozwoju, niż dawne, tradycyjne krawiectwo. Wszystko szło świetnie, ale niestety skończyło się z chwilą tragicznej śmierci Gianniego (w wieku zaledwie 50 lat) - wtedy firma Versace zaczęła staczać się po równi pochyłej… <span></span></p><a name='more'></a><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Jakiś czas temu czytałam “biografię” domu mody Guccich i miałam do niej trochę zastrzeżeń, jeśli chodzi o ujęcie tematu. <i>Dom Versace</i> napisany jest natomiast w dokładnie odwrotny sposób, nie ma żadnej z tych wad, które przeszkadzały mi w Guccim. Po pierwsze <i>Dom Versace</i> jest opowieścią o ludziach - ludziach tworzących ten dom mody, a nie o biznesie. Czyli o rodzeństwie Versace - Deborah Ball pisze o ich dzieciństwie, o osobowościach, upodobaniach, wzajemnych relacjach, stylu bycia i stylu pracy. W centrum tego jest Gianni, gdyż to on był siłą napędową firmy, wizjonerem, spod którego ręki wychodziły kolejne kolekcje. Donatella natomiast długo stała w jego cieniu pełniąc rolę asystentki i muzy. O ile o pierwszej dwójce zapewne wszyscy słyszeli, to ich starszy brat Santo, odpowiedzialny za stronę biznesową firmy był raczej “cichym wspólnikiem”. Na drugim planie pojawiają się inne postaci - dalsza rodzina, przyjaciele, kochankowie. Na tę bazę autorka nakłada historię firmy - i znowu - nie zagłębia się ona nazbyt w biznesowe detale, nie zanudza danymi czy biznesowymi strategiami, opowiada o tym, co najważniejsze. Cała opowieść jest bardzo wyważona, nie ma mowy, by pogubić się w koligacjach rodzinnych czy biznesowych, nie ma żadnego chaosu. Po drugie w tej książce wyraźnie czuć ducha mody (czego brakowało mi w <i>Domu Gucci</i>), i to od samego początku, jako że matka Versace była krawcową. Ball opowiada o tym, jak kształtował się gust Gianniego, o jego najbardziej znanych kreacjach, krojach, tkaninach. Po trzecie zachwycające jest tło tej książki: znajdziemy tu mnóstwo informacji na temat przemysłu modowego na przestrzeni lat, o zmieniających się trendach (okazuje się, że to właśnie Versace sporo z nich kreował), mnóstwo ciekawostek zza kulis pokazów mody, w szerszym kontekście jest także o włoskiej kulturze i obyczajowości. Przez strony tej książki przewija się cała plejada znanych nazwisk: Elton John, Madonna, Sting, księżna Diana, Hugh Grant, supermodelki i wielu wielu innych - to nie są jednak plotki rodem z pudelka. Jest przepych, blichtr, hulanki i swawole, ale jest też ciężka praca i perfekcjonizm Gianniego. Ciekawy jest też wątek rywalizacji Versace z innym czołowym włoskim projektantem, Giorgiem Armanim. Zresztą - cała książka jest ciekawa, a do tego ekstremalnie “readable”: z ręką na sercu piszę, że czyta się to jak powieść z wyraziście skonstruowanymi bohaterami, którym się kibicuje. Oh, jak było mi żal Santa, kiedy po śmierci Gianniego próbował ratować firmę, na przekór wyczynom Donatelli. Ja tę książkę po prostu pożarłam: czytałam i nie mogłam przestać… <br /></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggPCbRCdgdCrZdPgrfxsc1mvDlWfJ3z83INmq-U3GwOdJoDYpDbRi90n6Pnq59prP1lXnD-wM_fXrVAbGtQKw5dbrxIObWy5NuJslLzzHBrd7l9CJ0_a_bfNKeg4iLICg6Yew_yWX-hqUI7Mc_bEwI5wd3r7-DjVCS3mk5-_T5hNjX80lUwO0E0ROqAOs/s1276/versace.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="944" data-original-width="1276" height="296" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggPCbRCdgdCrZdPgrfxsc1mvDlWfJ3z83INmq-U3GwOdJoDYpDbRi90n6Pnq59prP1lXnD-wM_fXrVAbGtQKw5dbrxIObWy5NuJslLzzHBrd7l9CJ0_a_bfNKeg4iLICg6Yew_yWX-hqUI7Mc_bEwI5wd3r7-DjVCS3mk5-_T5hNjX80lUwO0E0ROqAOs/w400-h296/versace.jpg" width="400" /></a></div><br /></div><div style="text-align: justify;">Jeśli mogłabym się do czegoś przyczepić, to trochę to wyszło jak laurka. Autorka nie jest całkiem bezkrytyczna - owszem, pada tu trochę gorzkich słów, przede wszystkim pod adresem Donatelli, która prowadziła hulaszczy tryb życia i nie dorównywała bratu talentem. Po jego śmierci nie potrafiła udźwignąć prowadzenia firmy. Popadła w nałóg narkotykowy i omal nie pociągnęła firmy ze sobą na dno. Wyjście z tego kryzysu drogo dom Versace kosztowało. To jest właśnie problem z firmami modowymi, tworzonymi na bazie talentu jednego człowieka - po jego odejściu wszystko się sypie, gdyż trudno jest go zastąpić. Trochę krytyki spada też na Gianniego za jego nadmiernie wystawny styl życia i rozpuszczanie pieniędzy na drogie zachcianki. Tym niemniej w <i>Domu Versace</i> tak naprawdę brak czarnych charakterów (Donatella tak naprawdę jest dobrą kobietą, tylko się pogubiła w pewnym okresie swojego życia), widać że autorka stoi bardzo po ich stronie. Nasuwa to wątpliwości, czy aby na pewno to wszystko i czy historia Versace nie skrywa jednak jakichś skrzętnie ukrytych brudów (np. sprawa długoletniego partnera Gianniego, nie akceptowanego przez rodzinę została ledwie wzmiankowana). Autorka przy tworzeniu tej książki rozmawiała z wieloma osobami - rodziną, przyjaciółmi, modelkami (na liście podziękowań jest m.in. Naomi Campbell, która była ulubioną modelką Gianniego) i tylko jedna osoba nie chciała się wypowiedzieć - to Allegra, córka Donatelli, dziedziczka Versace. Postać tajemnicza, wiadomo o niej tyle, że choruje na anoreksję i nie angażuje się w rozwój firmy, prowadzonej obecnie nadal przez Donatellę. Nie udziela się publicznie. Nie ma jej wersji tej historii (nie wspomnę już o jej młodszym bracie, Danielu). To daje do myślenia o tym, jak destrukcyjny wpływ wywarło na nią dzieciństwo u boku celebrytów, w toksycznym modowym światku. Nowe wydanie książki (Ball kończy ją na roku 2010) opatrzone jest posłowiem, w którym opisano jak wiedzie się domu mody Versace współcześnie, do - nadal. Duży plus. Uznaję, że jest to jedna z najlepszych biografii, jakie kiedykolwiek czytałam. </div><p></p><p style="text-align: justify;"><br />Jedna rzecz mnie naprawdę zirytowała - brak zdjęć. Czytałam wersję elektroniczną i cały czas myślałam sobie: pewnie zdjęcia są na końcu, to pooglądam je sobie jako wisienkę na torcie. Jakież było moje zdziwienie i rozczarowanie, kiedy dotarłam do końca, a tu zdjęć brak. Zero. Null. Przejrzałam sobie więc fotki w internecie, ze szczególnym uwzględnieniem kolekcji z ostatnich lat i muszę przyznać, że wygląda to dobrze. Nie jestem fanką takiego bogatego stylu, jaki prezentuje Versace (zawsze kojarzyła mi się ta firma właśnie tak, jak napisałam we wstępie), wolę minimalizm, ale niektóre kreacje naprawdę mi się podobają. W <i>Seksie w wielkim mieście</i> Carrie miała sukienkę Versace - delikatna cielista dopasowana góra i ogromna tiulowa spódnica w gołębim kolorze. Sukienka była piękna. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: biografia<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główny bohater: rodzina Versace<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Włochy</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: XX wiek<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 472</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Deborah Ball</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Dom Versace. Nieznana prawda o geniuszu, morderstwie i przetrwaniu</i>, Wydawnictwo Marginesy, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-66247485202194379742024-03-11T11:18:00.001+01:002024-03-11T11:18:31.218+01:00Milczenie dziewcząt<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNgG2-Z0SqsBk4gC_vFt2t6GWZOEebM32zbWnp9bNkTTBbym54BfV_g-ITWMNGOVAvv6ZzaP8WqchO7idi08lf0-VNkeWPGT_3AdYuNjRGXXpn0NMPwisX8XIv8La1T6nmbI0fQVrqUiL0UF5p5YxrGYG1Jk0BF84iFT_6xZ4beaErmaDZ40MkdUXw548/s500/milczenie%20dziewcz%C4%85t.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgNgG2-Z0SqsBk4gC_vFt2t6GWZOEebM32zbWnp9bNkTTBbym54BfV_g-ITWMNGOVAvv6ZzaP8WqchO7idi08lf0-VNkeWPGT_3AdYuNjRGXXpn0NMPwisX8XIv8La1T6nmbI0fQVrqUiL0UF5p5YxrGYG1Jk0BF84iFT_6xZ4beaErmaDZ40MkdUXw548/s320/milczenie%20dziewcz%C4%85t.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Z różnych aktualnych trendów na rynku czytelniczym, akurat ten na retellingi mitologii greckiej jest moim ulubionym. Zaczęło się chyba od <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2015/07/achilles.html">Pieśni o Achillesie</a></i>, teraz mamy już dość dużo powieści tego typu – a pole do popisu jest naprawdę szerokie. Dzięki temu mitologiczne postaci otrzymują osobowości i emocje, stając się dla nas żywe i prawdziwe. Jeśli chodzi zaś o mitologię grecką, to nawet z całym jej okrucieństwem, historia wojny trojańskiej jest dla mnie opowieścią wyjątkowo okrutną i tragiczną, pewnie dlatego, że jej losy ważyły się długo, a szanse na zwycięstwo miały obie strony, zadecydowały wcale nie siła, ale ciąg przypadków oraz spryt. Jest ona również jaskrawym przykładem tego, co dzieje się, kiedy rządzą mężczyźni: przemoc, okrucieństwo i przekonanie, że „rządzą najsilniejsi”. Główni greccy wodzowie, Agamemnon i Menelaos są znienawidzonymi przeze mnie typami, zaślepionymi żądzą władzy i krwi okrutnikami (no ich postacie wykreowane w filmie <i>Troja</i> już na zawsze ze mną zostaną). Zawsze więc kibicuję Trojanom, mimo, że wiem, jak to się skończy.</div><span><a name='more'></a></span> <p></p><p style="text-align: justify;">Tym razem wojnę oglądamy z perspektywy greckiego obozu, okiem kobiet - niewolnic, trojańskich branek. Narratorką jest Bryzeida, znana z podań jako kochanka Achillesa. Opisuje ona bez ogródek, jak traktowane są kobiety na wojnie i jest to najbardziej chyba rzeczowe przedstawienie uprzedmiotowienia kobiet, z jakim się spotkałam w powieściach; całkowite odebranie kobietom człowieczeństwa, powieściowe <i>Nasze ciała, ich pole bitwy</i>. Kobieta to własność mężczyzn, łup, trofeum, może być przekazywana z rąk do rak, w ramach wymiany, czy jakichś transakcji. Albo zarżnięta jako ofiara, jak to zrobił Agamemnon ze swoją córką. Można z nią zrobić, co się zechce. Jak się zużyje lub znudzi, wyrzuca się ją jak zepsuty przedmiot. To, kim kobieta była - czy służącą, czy księżniczką - nie ma kompletnie znaczenia. Podobnie jak to, co taka kobieta myśli i ma do powiedzenia. Stąd milczenie. <br /></p><p style="text-align: justify;">Milczenie symboliczne i przewrotne oczywiście, gdyż przecież “słyszymy” to wszystko z ust kobiety. A Bryzeida jest bardzo uważną i wnikliwą obserwatorką otaczających ją realiów. Widzi hipokryzję wodzów, drugie oblicze swojego właściciela (bo tak go trzeba nazwać), kłamstwa i emocje. Widzi też pełnię okrucieństwa tej wojny, jak i bestialstwa prezentowanego przez mężczyzn. Każda stronica tej powieści naszpikowana jest przemocą. I klasyka - o to wszystko oczywiście obwiniane są … kobiety. Bo to kobieta była powodem wojny, prawda?<br /></p><p></p><blockquote>Wiecie, od czego się zaczyna europejska literatura? [...] Od kłótni. Literatura całej Europy wynikła ze sprzeczki. Potem otwierał swój egzemplarz Iliady i odczytywał na głos pierwsze wersy (...) A o cóż się kłócą te dwie [Agamemnon i Achilles] szlachetne dusze? O typowy przedmiot karczemnej burdy. Kłócą się o kobietę. O dziewczynkę właściwie. Dziewczynka wykradziona ojcu. Uprowadzona na wojnie. </blockquote><br />ten cytat z Philipa Rotha otwiera <i>Milczenie dziewcząt</i><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Kiedy Achilles popada w konflikt z Agamemnonem, a nawet kiedy ginie Patroklos też jakimś pokrętnym myśleniem obwiniona została o to Bryzeida. Jak kość, która jest powodem tego, że psy walczą między sobą - komentuje autorka. Nieraz jej styl jest naprawdę dosadny. Przy tym nie ma tu takiego uwspółcześniania bohaterki, jak to często się zdarza - to nie jest jakaś “outsiderka”, buntowniczka. Szczerze, to mam już trochę dość tych “niepokornych” kobiet, które nijak nie wpisują się w realia swoich czasów. Bryzeida zna swoje miejsce, nie ma złudzeń, wie, że gwałt jest “normalną koleją rzeczy na wojnie”, że każda branka będzie musiała rozłożyć nogi przed tym, który zamordował jej ojca i braci. Wie jak jest, dlatego zaciska zęby i się nie wychyla, gdyż zna konsekwencje takiego postępowania. Oczywiście czuje ból, ale przecież wiadomo - z czasem się “przywyczai”, zobojętnieje, znieczuli się. <i>Milczenie dziewcząt</i> to paradoksalnie kolejny kobiecy głos - w sprawie przemocy dokonywanej na kobietach i jej normalizacji, i to od tysięcy lat. <br /></p><p style="text-align: justify;">Mam poczucie, że do napisania pełnej opinii o tej powieści musiałabym sobie przypomnieć <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2015/07/achilles.html">Pieśń o Achillesie</a></i> i to, jak przedstawiła tego herosa Madeleine Miller. Tu również Achilles stoi w centrum wydarzeń, jako że opisany został ten przełomowy w sumie fragment wojny, kiedy Achilles obraził się na Agamemnona i odmówił dalszego udziału w walkach. Dla Greków okazało się to ogromnym problemem, więc robili wszystko, by Achillesa jednak przekonać do powrotu na wojnę. To był kolejny moment zwrotny w tej historii. I teraz pytanie za sto punktów: co sobie myśli czytelniczka, kiedy czyta o tym, jak Grecy wyciągają argumenty o honorze, o tym, że tam biedni Grecy giną, a Achilles się temu przygląda… To samo, co myślę sobie o żalu Rosjan za ich “chłopcami” ginącymi na wojnie z Ukrainą. Bez pitolenia o bogu, honorze i ojczyźnie, kiedy tak naprawdę chodzi o kasę i o władzę. I zawsze żałuję, że Achilles jednak nie został w łóżku. <br /></p><p style="text-align: justify;">Rzecz jasna Pat Baker portretuje Achillesa odzierając go z patyny, jaką być może ktoś na nim widzi. Jak pisała Constanza Casati w <i>Klitajmestrze</i>: ci bohaterscy herosi byli po prostu okrutnikami. Achilles to postać ciekawa, bo bardzo niejednoznaczna, podobnież jak i jego postawa wobec wojny z Troją. Trudno go lubić, bo jest gwałtowny, egoistyczny, często postępuje źle i tak samo okrutnie, jak cała reszta. Z drugiej strony potrafi zdobyć się na szlachetność i jakiś przebłysk człowieczeństwa, wydaje się mądrzejszy, niż cała ta zgraja greckich morderców, z jaką się zadaje. Być może dlatego, że jednak jest półbogiem. Widać też, że relacja między Bryzeidą a Achillesem (jak również Achillesem a Patroklosem) jest pokazywana różnie, zarówno w książkach (<i>Pieśń o Achillesie, Tysiąc okrętów</i>), jak i filmach (tu <i>Troja</i> z Bradem Pittem w roli Achillesa). W <i>Milczeniu dziewcząt</i> na pewno nie jest ona usłana różami i romantyzowana. Podobało mi się to, jak Baker prawdziwie ukazała niuanse ich stosunków i cały wachlarz emocji: od pogardy, wstrętu, strachu, przez współczucie, empatyzowanie, po przywiązanie i fascynację. Porusza głębia żałoby Achillesa po Patroklosie. Cały czas to wszystko jednak przesiąknięte jest agresją, przemocą, niezdrową męską rywalizacją i potrzebą zdominowania drugiego człowieka. Koniec końców to nadal relacja między katem, a ofiarą, panem i niewolnikiem. <br /></p><p style="text-align: justify;">Widać, że mitologia grecka po tylu latach nadal żyje i wzbudza emocje, dziś rozpatrywana już jednak zupełnie inaczej, niż dawniej. Herosi zamieniają się w antybohaterów, a ofiary dostają głos. Poczytałabym dla odmiany coś o Hektorze. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść/retelling </div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główna bohaterka: Bryzeida <br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: starożytna Grecja<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: starożytność<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 368</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><span style="font-family: inherit;"><b>Pat Baker</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Milczenie dziewcząt</i>, Wydawnictwo Książnica, 2023 </b></span></span></span>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-16833808902569262892024-03-08T11:57:00.002+01:002024-03-08T12:02:03.173+01:00Biedne istoty<div><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZlzmTj4atDv3ZFdk4fnyIbbAxTwr_gqrFJylrZo49-nGFrsKRnBxZm8bJ1iux_PNO-ap4BEc-Rt6OqHrRBPRXC7ord7wrEezGmjwgkCAsLsiATcQFSH336_NEohPtceZasU4kGTpNtlBw1b7yizXgwljk_4aA4VbOANz7zk_Tdxfd4sMkxHj8U6ecNnc/s500/biedne%20istoty.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhZlzmTj4atDv3ZFdk4fnyIbbAxTwr_gqrFJylrZo49-nGFrsKRnBxZm8bJ1iux_PNO-ap4BEc-Rt6OqHrRBPRXC7ord7wrEezGmjwgkCAsLsiATcQFSH336_NEohPtceZasU4kGTpNtlBw1b7yizXgwljk_4aA4VbOANz7zk_Tdxfd4sMkxHj8U6ecNnc/s320/biedne%20istoty.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Najpierw był film. Ponieważ nie byłam do końca przekonana do tematyki tej powieści, pomyślałam sobie, że zacznę od filmu. Tym bardziej, że obraz wszędzie chwalony, bardzo wysoko oceniany (pierwsze miejsce w rankingu nowości Filmweb!): że gra aktorska, że świetna realizacja, zdjęcia, kostiumy, genialna ścieżka muzyczna. Ileś nominacji do Oscara. Wyszłam z kina skonfundowana. Ale o tym później. Paradoksalnie zachęciło mnie to do przeczytania książki, bo obiło mi się o uszy, że powieść opowiada tę historię inaczej, niż film. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Historia jest co najmniej dziwna, stanowi pastisz koncepcji potwora Frankensteina, tyle że nawet doktorowi Frankensteinowi nie przyszło do głowy przeszczepiać mózg. Tu dokonuje tego ekscentryczny szkocki chirurg, Godwin Baxter, ożywiając młodą kobietę po “przeszczepieniu” jej mózgu niemowlęcia. Efekt jest dziwaczny, gdyż kobieta początkowo zachowuje się jak dziecko, jednakże rozwija się znacznie szybciej niż normalne dziecko, co tłumaczone jest wpływem jej dorosłego ciała na umysł… No, nie broni się to w ogóle pod względem naukowym, ale przecież to fantastyka. Celem jest zdaje się pokazanie osobowości niewinnej, nieskażonej różnymi schematami, konwencjami, stereotypami, jakie wpajane są nam od małego, w procesie wychowania i socjalizacji (w szczególności, że akcja powieści umiejscowiona jest w XIX-wiecznych realiach). I tak, Bella wygaduje różne głupoty, nie baczy na to, że może kogoś urazić, nie rozumie dwuznaczności, nie wstydzi się własnego ciała, ani też uprawiania seksu. Innymi słowy: zachowuje się jak dzikuska (ten sam efekt można by osiągnąć wychowując dziecko wśród zwierząt, jak Tarzana). Trudno mi było zrozumieć, co takiego widzieli w Belli adorujący ją mężczyźni, w tym asystent Baxtera - co atrakcyjnego było w tej dorosłej kobiecie z umysłem dziecka? Zapewne sęk tkwi właśnie w owej “tabula raza”, którą można było ukształtować wedle własnego widzimisię i robić z nią, co się chce - jak to mówią panowie “weź sobie młodą żonę, to będziesz mógł ją sobie wychować”. W przypadku Belli, niepokojąco zbliża się to do pedofilii. Rzecz jasna, w miarę “dojrzewania”, nabywania kolejnych doświadczeń, Bella staje się coraz bardziej “cywilizowana” i mądrzejsza. Odkrywa zarazem prawdziwą naturę świata: że są w nim ludzie biedni, ludzie, którzy cierpią, że panują w nim podwójne standardy, a jedni uciskają drugich. <br /></p><p style="text-align: justify;">Głównym wątkiem <i>Biednych istot</i> jest więc rozwój Belli, zarówno czysto intelektualny, jak i ten kulturowy, obyczajowy, społeczny. Rzecz jasna jest to opowieść z wyraźnym motywem feministycznym, ze sprzeciwem co do traktowaniu kobiet jako własność mężczyzn i odmawiania im autonomii. Poza tym Bella staje się socjalistką, a autor zawarł w powieści krytykę kapitalizmu, wyzysku i kolonializmu. Powieść Alaistaira Greya uwzględnia punkt widzenia wielu osób - i McCandlessa, i Belli, i doktora Baxtera, który w pewnym momencie zdaje sobie sprawę ze swojego błędu i niewłaściwych pobudek, jakie nim kierowały, kiedy “tworzył” Bellę - co obróciło się przeciwko niemu. Na tym jednak nie koniec. W kolejnych rozdziałach autor dorzuca kolejne warstwy, na koniec dając czytelnikowi prztyczka w nos. Uważam to za mistrzowskie posunięcie i podniosło to moją (i tak dobrą) opinię o tej książce. Okazuje się, że wszystko, co sobie czytelnik w trakcie lektury “poukładał”, nagle rozsypuje się jak domek z kart. Feminizm feminizmem, ale najlepiej sprawdza się, kiedy jesteś piękna i młoda, bo kiedy się starzejesz, to i tak zostajesz zepchnięta na margines, by żyć samotnie w otoczeniu kotów z opinią “wariatki”. </p><p style="text-align: justify;"><i>Biedne istoty</i> to więc powieść naprawdę wielowarstwowa, pełna odniesień, skonstruowana jak rosyjska matrioszka. Przewrotna. Przyznaję, że im bardziej się w to zagłębiam, tym bardziej doceniam dzieło Graya. Warto wspomnieć o różnych wiktoriańskich motywach, jakimi naszpikowane są <i>Biedne istoty</i>, bo to też są niezłe smaczki. Frankenstein to oczywistość, ale Godwin to było panieńskie nazwisko Mary Shelley, a Baxter z kolei - nazwisko szkockiego znajomego doktora Godwina (ojca Mary), do którego za młodu została wysłana Mary, w celach “edukacyjno-leczniczych”. Z owej podróży do Szkocji Mary Shelley sporo czerpała, pisząc <i>Frankensteina</i>, a powieść Graya rozgrywa się przecież w Szkocji (co jest kolejną jej “warstwą”). </p><p style="text-align: justify;">Warto dodać, że wydanie jest ozdobione przeciekawymi rycinami. <br /></p><p style="text-align: justify;"><i></i></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><i><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqdkDJOLdJrX30Vd81H0hnjAdds6EZc03JhTjtVzgjhpN6jmaZCuR8r4jWi5LVHAYyalIHx-ZUBq9P2EZ1vuf3Vpa72AM1ceKuC0JypWXevUnWY8Z1DSUB1vsPoOOjntJCkJK7wDzZ2tgGriv3jwj2dOlrDOGRjG8g5H32NljM0z1tryXyvichTlPUvJg/s500/przepis%20na%20potwora.jpg" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgqdkDJOLdJrX30Vd81H0hnjAdds6EZc03JhTjtVzgjhpN6jmaZCuR8r4jWi5LVHAYyalIHx-ZUBq9P2EZ1vuf3Vpa72AM1ceKuC0JypWXevUnWY8Z1DSUB1vsPoOOjntJCkJK7wDzZ2tgGriv3jwj2dOlrDOGRjG8g5H32NljM0z1tryXyvichTlPUvJg/s320/przepis%20na%20potwora.jpg" width="225" /></a></i></div><i><br /></i></div><div style="text-align: justify;"><i>Frankenstein</i> stanowi inspirację do <i>Biednych istot</i>, a co zainspirowało Mary Shelley? Jeśli ktoś jest tym zainteresowany, to polecam pozycję popularnonaukową <i>Przepis na potwora</i>. Stanowi ona podróż w przeszłość do początków nowoczesnej nauki i medycyny i wynalazków, które natchnęły Shelley do napisania swojego dzieła - uznawanego przecież za pierwszą powieść science fiction. Biografia i lista podziękowań byłaby tu długa. Odkrycia w zakresie chemii przeobrażonej z alchemii, fizyki, medycyny (sekcje zwłok!), transplantologii. XVIII-wieczna obsesja na punkcie elektryczności, która zapoczątkowała przecież wszystko to, o co oparty jest nasz współczesny świat. Zawsze wydawało mi się co najmniej dziwne, że elektryczność postrzegano jako metodę na ożywienie zmarłych, no ale to były inne czasy. Absurdalne jest w ogóle to, że kiedy medycyna była jeszcze w powijakach - nie znano przecież nawet bakterii, wirusów, grup krwi, ludziom roiło się, że będą wskrzeszać zmarłych… Nota bene okazuje się, że przeszczep mózgu nie jest wcale taki absurdalny, jak by się wydawało. A współczesne eksperymenty z neuralinkiem? - są przecież takim współczesnym frankensteinowaniem. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Dowiemy się z tej książki też co nieco o samej Mary Shelley i jej peregrynacjach z mężem-poetą, a także o popkulturowym ujęciu jej dzieła oraz zmianach/deformacjach, jakim ono uległo. Sam tytuł <i>Frankenstein</i> pochodzi od nazwy niemieckiego zamku, w którym zamieszkiwał ongiś sławny alchemik Dippel, słynący z dziwacznych eksperymentów - a historię o tym ponoć "sprzedali" Mary Shelley… bracia Grimm (aczkolwiek to tylko plotka). <i>Przepis na potwora</i> to zatem i pozycja dla naukowych geeków, jak i dla fanów Frankensteina. Polecam także biografię Mary Shelley i jej matki pt. <i>Buntowniczki</i>. </p><p><br /></p><p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Wx4XbR_qE7xePMqzomQBImKtGO_5CBDl_p79RkdtzjyMexdMa9KqVDzKq2MiZLCtan4cShopZxPaDyxzY8qui2Jw3V9I6_t4Quc_bvY2e3rpzaaxOTmvFM0LAJWRqVvwsj_TLWg9i1hPXe706QhSQGfW_zR1QoL4VifIDGf-QxxnrF8OZtP-GlKPg0Y/s719/biedne%20istoty%20film.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="719" data-original-width="500" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3Wx4XbR_qE7xePMqzomQBImKtGO_5CBDl_p79RkdtzjyMexdMa9KqVDzKq2MiZLCtan4cShopZxPaDyxzY8qui2Jw3V9I6_t4Quc_bvY2e3rpzaaxOTmvFM0LAJWRqVvwsj_TLWg9i1hPXe706QhSQGfW_zR1QoL4VifIDGf-QxxnrF8OZtP-GlKPg0Y/s320/biedne%20istoty%20film.jpg" width="223" /></a></div><div style="text-align: justify;">Tyle dobrego, co o książce, nie da się powiedzieć o filmie. Jest on maksymalnie udziwniony, jakby nie wystarczyła już sama dziwna fabuła (co ciekawe w powieści Graya pada dokładnie takie samo zdanie: że już sama dziwna historia została dodatkowo udziwniona na potrzeby powieści, więc dołóżmy do tego film i mamy udziwnienie do sześcianu). Część filmu jest czarno-biała, całość sfilmowana została w technice rybiego oka, poza tym dziwna - bajkowa - jest cała scenografia (wygląda jakby była stworzona przez AI), ze sztucznie podkręconymi kolorami. Postmodernizm w technikolorze. Emma Stone zapewne gra świetnie, ale jej postać jej karykaturalna, a przez swoje obcesowe i przerysowane zachowanie nie wzbudziła we mnie żadnej sympatii. Pokazano tu jak bohaterka krzyczy, tupie, nie panuje nad swoimi emocjami i ciałem - w książce nie było takich scen, jest ona o wiele bardziej stonowana, nie epatuje naturalizmem i drastycznością jak film. Ratował ten obraz Mark Ruffalo, dzięki któremu <i>Biedne istoty</i> mają w sobie bardzo wiele komizmu. Ale najgorsza była owa “genialna ścieżka dźwiękowa”, stworzona chyba przez Kakofonixa. Trudno nawet nazwać to muzyką, gdyż przeważnie było to brzdąkanie na jednej strunie skrzypiec, brzmiące zupełnie bez ładu i składu. Dźwięki te dosłownie raniły moje uszy i poważnie zastanawiałam się, czy nie wyjść z tego powodu z kina. W filmie jest scena tańca, w której ileś par tańczy normalny, klasyczny taniec, a Bella z Duncanem robią jakieś dziwne wygibasy - tylko że melodia pod ten taniec bynajmniej nie brzmi jak walc i ma się nijak do owego tańca klasycznego. Muzyka jest dla mnie bardzo istotna i często dobra ścieżka dźwiękowa może w moich oczach (a raczej uszach) uratować kiepski film - tutaj było odwrotnie. Wszystko to było dla mnie groteskowe i zbyt odpychające. Kroplą, która przelała czarę goryczy była długość tego filmu - prawie 2,5h + oczywiście pół godziny reklam. Czy dziś naprawdę nie da się zrobić filmu krótszego niż 2h? Popatrzmy: Czas krwawego księżyca - 3h26m (!), Oppenheimer - 3h, Napoleon - 2h38m, Anatomia upadku - 2h30, Ferrari - 2h10m. Kto jest w stanie tyle wysiedzieć w kinie? I tak, [uwaga spojler] kiedy z bolącym kręgosłupem i kolanem wydawało mi się, że film dobija do końca, mamy szczęśliwy happy end, następuje zwrot akcji (wywołując u widza rozdziawienie ust) i cała zabawa wydaje się zaczynać od nowa… Co najgorsze za tymi wszystkimi fajerwerkami kryje się bardzo banalne przesłanie: że kobiety przeważnie są dla mężczyzn zabawkami, wykorzystywanymi, służącymi do zaspokajania ich zachcianek, dlatego najlepiej zamknąć je pod kluczem i pozbawić wszystkich praw. Bo kiedy kobieta zaczyna cokolwiek “kojarzyć”, czyli zyskuje świadomość dotyczącą tego, jak się sprawy tak naprawdę mają oraz zaczyna mieć jakieś wymagania - wtedy mężczyzna “przestaje być miły”. Tak, mechanizmy władzy i opresji, wyciąganie filozoficznych koncepcji, a to Rousseau, a to Freud, a to Jung, i tak dalej, w duchu mansplainingu, tylko to wszyscy już wiemy, nadal doświadczamy tego na własnej skórze, co w tym jest oryginalnego? A jakby recenzenci filmu poczytali książkę, to by się przekonali, że te ich pseudointelektualne rozkminy są na końcu wyśmiane przez autora, a film przedstawia tylko połowę historii opowiedzianej w książce. <br /></div></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Coś jest w porównaniu <i>Biednych istot</i> do <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/08/hej-barbie.html">Barbie</a></i> (zboczona Barbie? perwersyjna Barbie?) - w końcu w obydwu mamy bohaterkę, początkowo będącą lalką, tudzież bezwolną marionetką w rękach swoich opiekunów. Obydwa filmy nakręcone są w bajkowej scenerii (czyżby sugerowano, że feminizm to taka idea, która jest możliwa tylko w bajkach?). <i>Biedne istoty</i> są filmem o wiele mroczniejszym, bardziej dosadnym, ale też idącym dalej w tej koncepcji emancypacji kobiet - w końcu Bella zostaje lekarzem, a Barbie szczytem emancypacji ma być wizyta u lekarza. Szkopuł w tym, że o ile książka rozważa rozwój intelektualny Belli, seksualność pozostawiając na marginesie, to film sprowadza to wszystko do seksu. Może tu się kryje tajemnica powodzenia tej ekranizacji? Bo niby film “artystyczny”, z górnej półki, ale chwilowo ma się wrażenie oglądania pornosa. Seksualnych wygibasów jest tu naprawdę dużo, co zdumiewające w produkcji hollywoodzkiej, w których przecież kobietę po namiętnej scenie łóżkowej zawsze oglądamy …w staniku XD. W książce prostytuowanie się Belli to tylko epizod, w filmie wątek ciągnięty by z upodobaniem pokazać całą gamę obleśnych klientów i pozycji seksualnych. Według reżysera Bella wcale nie czuje się wykorzystana, podobnie jak wcześniej uwiedziona przez Duncana - a obraca sytuację na własną korzyść, by w końcu przechytrzyć wszystkich, którzy stanęli na jej drodze. Jednak wizja, że kobieta, by się wyemancypować musi najpierw dać się uprzedmiotowić i zostać prostytutką wydaje mi się jakoś mało feministyczna, a zanadto zalatuje starym dobrym mizoginizmem. Bo przecież co innego mogłaby robić kobieta, by na siebie zarobić? </p><p style="text-align: justify;"><br />Mój werdykt: książka przeciekawa, warto przeczytać jeśli ktoś lubi takie odjechane historie, natomiast co do filmu, to zacytuję jedną z opinii na Filmwebie: <i>biedne istoty to wszyscy widzowie tego filmu</i>. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść fantastyczna<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główna bohaterka: Bella Baxter <br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Szkocja/Europa</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: XIX wiek<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 370</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Alasdair Gray</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Biedne istoty</i>, Wydawnictwo Poradnia K, 2023 (pierwsze wydanie PIW, 1994)<br /></b></span></span></span></div><p></p></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-68610418829656213692024-03-05T11:43:00.003+01:002024-03-05T11:45:58.586+01:00Milczące bliźniaczki<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivjIkvqWp-FVdaL3d4tPr4V2nvTmPmyrMlkaowgoGLF7Kyr69djOVVDenS6u1SiLLeJzsjuYGhBboTJzEstlOtqnSreFO7GG15SWBHM30facJoURCcgjHjmXTGC1mW0OGyQlYNUMQHWrc7d6FC77dn4rRxLaXQD-vDQcbZmBlAdnk5BOGmfZrDPlmWULY/s500/milcz%C4%85ce.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivjIkvqWp-FVdaL3d4tPr4V2nvTmPmyrMlkaowgoGLF7Kyr69djOVVDenS6u1SiLLeJzsjuYGhBboTJzEstlOtqnSreFO7GG15SWBHM30facJoURCcgjHjmXTGC1mW0OGyQlYNUMQHWrc7d6FC77dn4rRxLaXQD-vDQcbZmBlAdnk5BOGmfZrDPlmWULY/s320/milcz%C4%85ce.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Ta historia jest zdumiewająca i w zasadzie dotyczy czegoś innego, niż się spodziewałam, a trafiłam na nią przypadkiem. Przypadek bliźniąt, żyjących we własnym świecie, uzależnionych od siebie i separujących się od innych - z własnego wyboru. Zachowanie tych dziewczyn było nad wyraz dziwne, wręcz upiorne, a hormony buzujące w nich w okresie dorastania sprowadziły je na ścieżkę przestępczą, w efekcie czego trafiły do więzienia. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">I teraz w opisie książki czytam że to opowieść o “skutkach uprzedzeń rasowych, pseudonaukowych etykiet i władzy”. Jakich <i>uprzedzeń rasowych</i> ja się pytam, bo nic w tym reportażu na to nie wskazuje? To, że bohater/bohaterka jest innej rasy nie oznacza z automatu, że opowieść o nim będzie o rasizmie. W internecie można znaleźć informacje, że to rasizm był przyczyną anormalnego zachowania sióstr, a trauma w szkole doprowadziła do tego, że dziewczynki zamknęły się w sobie. Tylko, że Wallace w ogóle na ten temat nie pisze; z jej narracji wynika, że samoizolacja zaczęła się znacznie wcześniej, już w wieku 3-4 lat, a jeśli bliźniaczki napotykały na szykany ze strony innych, to było to konsekwencją ich dziwacznego zachowania, a nie koloru skóry - tego, że się do nikogo nie odzywały (choć potrafiły mówić), nie nawiązywały normalnych relacji społecznych, ani więzi z bliskimi, a jako nastolatki zaczęły zachowywać się antyspołecznie: niszczyły rzeczy, były agresywne, nękały ludzi. <br /></p><p></p><blockquote>Z punktu widzenia innych nastolatków bliźniaczki zachowywały się zbyt dziwnie. Dokądkolwiek szły, drażniono się z nimi, wykorzystywano je i odpychano, a chociaż domyślały się przyczyn, nigdy nie pojęły jasno, co robią źle. Nie potrafiły sobie wyobrazić, jak osobliwy przedstawiają widok: w nastroszonych perukach w stylu afro, z czarnymi twarzami wyzierającymi sponad źdźbeł siana w ich kryjówce, czy wspinające się mozolnie na wzgórza za miastem, obie zgięte pod ciężarem wyładowanych, pobrzękujących toreb. Wydawało się im, że nikt na osiedlu nie wie, kto wykonuje anonimowe telefony i dzwoni do drzwi, aby z chichotem uciec. </blockquote><div style="text-align: justify;">Chyba męczące bliźniaczki. Zdecydowanie nikomu nie ułatwiały. Także na siebie nawzajem miały destrukcyjny wpływ. Oczywiste było, że ich zachowanie nie jest normalne, nawet stosując bardzo tolerancyjne miary i że ludzie będą chcieli je “naprostować”. Nie widzę także w tym nadużycia władz, biorąc pod uwagę postępki J&J, tyle tylko, że zbyt późno zabrano się za diagnozowanie ich problemów psychicznych i zrobiono zbyt mało, by im pomóc. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Ja widziałam w tym przede wszystkim przypadek zaniedbania rodzicielskiego, a nie uprzedzeń rasowych, czy “nadużyć władzy”. Widzimy, że państwo Gibbons nie interesują się June i Jennifer, nie szukają dla nich pomocy - jeśli już, to dziewczynkami interesują się pedagodzy w szkole. Matka natomiast kwituje wszystko tym, że “po prostu są trochę nieśmiałe”. Serio? Dziewczynki izolują się od rodziców i rodzeństwa, z nikim nie rozmawiają, przesiadują cały czas u siebie w pokoju, kiedy dorastają nie chodzą ani do szkoły, ani do pracy - a rodzice w ogóle nie zwracają na to uwagi… Także kiedy dziewczyny zaczynają włóczyć się po okolicy, popełniając akty wandalizmu - rodzice też nic nie wiedzą na ten temat i są bardzo zdziwieni, kiedy ich córki zostają aresztowane. Kuriozalny był dla mnie też opis wizyty rodziców w więzieniu, kiedy to nadal udawali oni (lub też żyli w przekonaniu), że wszystko z tymi dziewczynami jest ok. Taka postawa rodziców była być może typowa dla tamtych czasów - sama pamiętam to z własnego dzieciństwa - kiedy rodzice niespecjalnie interesowali się tym, co porabiają ich latorośle, zakładając że zajmą się one same sobą. I w przypadku osób “normalnych” nic <i>specjalnie strasznego</i> się nie działo (poza tym, że odczuwały one samotność i brak troski, brak zaopiekowania) - ale w przypadku dzieci problematycznych takie postępowanie było niedopuszczalne, prowadzące do pogłębiania się problemu. Rodzice w ogóle nie wychowywali tych bliźniaczek, nie wyszli im “naprzeciw”, zostawili je samym sobie, gdy w głowach dziewcząt rozgrywał się dramat. W reportażu widać, że J&J starały się z tym uporać na różne sposoby, starały się wyrwać z tego jedynego w swoim rodzaju więzienia własnych umysłów, ale nie wiedziały jak. Dowodzi to również tego, że człowiek sam nie jest w stanie po prostu funkcjonować - jesteśmy istotami społecznymi i izolacja od innych - czy to dobrowolna, czy też nie, działa na nasz umysł w wysokim stopniu destrukcyjnie. <br /></p><p style="text-align: justify;">Marjorie Wallace opisała to wszystko bardzo skrupulatnie, ukazując życie swoich bohaterek na osi czasu, domyślam się, że czerpiąc z pamiętników dziewczyn, gdyż często odnosi się do tego co w danej chwili czuły lub myślały. Zarazem z początku jest to reportaż wyważony; autorka wprawdzie pokazuje, jak odbierali zachowanie bliźniaczek inni - np. wychowawcy, nauczyciele w szkole - ale sama unika komentowania tego. Osobiste wtręty pojawiają się dopiero pod koniec książki, kiedy Wallace mówi już o własnych spotkaniach z siostrami (warto tu dodać, że autorka sama jest absolwentką psychologii i bardzo się w ten przypadek zaangażowała) - i tu widać już brak obiektywizmu pisarki. Można odnieść wrażenie, że Wallace opisuje ten przypadek nazbyt szczegółowo (mnie nużyły cytowane wyimki z pamiętników), ale dla mnie to wszystko było tak dziwne, że reportaż ten wciągnął mnie od pierwszych stron, stanowiąc psychologiczną zagadkę. June i Jennifer były niczym bliźnięta syjamskie, zawsze razem, czy tego chcą, czy nie, a przecież nie trzymało ich przy sobie nic, poza przymusem wewnętrznym, w dodatku pełnym sprzeczności. Niewątpliwie była to patologiczna więź, którą trudno jest zrozumieć. Momentami nawet miałam poczucie, że czytam o rozszczepionej osobowości, a nie o dwóch osobach. W trakcie lektury cały czas zastanawiałam się, czy odkryto naturę zaburzeń bohaterek i czy udało się im pomóc. <br /></p><p style="text-align: justify;">Prawda jest taka, że nasza wiedza nt. zaburzeń psychicznych jest nadal niedostateczna i że wielu problemów tego typu nie da się prosto zaklasyfikować - przypadek <i>milczących bliźniaczek</i> wydawał mi się właśnie takim. Dziewczyny, a potem dorosłe kobiety broniły się rękami i nogami przed rozdzieleniem, a jednak, jak przyznała po latach June, trzeba było je rozdzielić już w dzieciństwie. Nie zrobiono tego, bo nikt szczególnie nie przyłożył się do zbadania ich problemów. Poza tym działo się to ponad 40 lat temu, co jeśli chodzi o medycynę, w tym psychiatrię jest całą epoką. Nawet dziś byłoby to wyzwanie. Już pomijam to, że jeśli chcesz żyć w tym świecie, musisz uznać jego
reguły - a społeczeństwo będzie chciało za wszelką cenę dopasować nas do
nich, tudzież ukarać odstępstwa. Możemy się na to oburzać, ale raczej
tego nie zmienimy. I to właśnie ma miejsce w przypadku bliźniaczek, tyle
że nie były one wcale nieszkodliwymi niewiniątkami, które po prostu
chciały żyć po swojemu, a złe społeczeństwo im na to nie pozwalało (tak
jak np. przypadek pustelnika opisany przez Michaela Finkela). To nie
było tak, że nic nie zrobiły, a <i>jedyną ich zbrodnią było milczenie</i>.
Nie twierdzę, że nie ma takich przypadków, ale akurat nie dotyczyło to
sióstr J&J. Wszędzie czytam, że zostały zostały one niewspółmiernie
ukarane za “trywialne” występki, tylko że to nie do końca tak wyglądało z
punktu widzenia systemu. Owszem, winy były trywialne, ale to nie tyle była "kara", co chęć zapewnienia im
fachowej pomocy. To, że wyszło to nieudolnie (i bardziej wyglądało jak
okrutna kara właśnie), to już inna sprawa. Więc to, jak system je potraktował nie było wcale dla mnie szokujące, a na pewno mniej szokujące niż całe ich zachowanie oraz postawa rodziców, przekonanych, że wszystko jest ok. Nie mam o nich tak dobrego zdania, jak autorka, która zrzuca tu całą winę na “system”, a rodziców rozgrzesza. Problemem jest to, że całe to studium widzimy przefiltrowane przez optykę Wallace. Dla pełnego obrazu wartościowe byłoby przedstawienie opinii innych osób, czy to bliskich, czy psychologów, prawników i innych, którzy mieli do czynienia z siostrami Gibbons. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: reportaż </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główne bohaterki: June i Jennifer Gibbons<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Wielka Brytania<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: lata 70-te i 80-te XX wieku<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 344</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 4,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm; text-align: justify;"><b>Marjorie Wallace</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Milczące bliźniaczki,</i> Wydawnictwo Czarne, 2022</b></span></span></span></div></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-52688517881393598472024-03-01T09:28:00.004+01:002024-03-01T09:32:30.809+01:00Picasso<p style="text-align: justify;"><i></i></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><i><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjL-gP3PhriDaYZhxsQHMOIq6YLbC6CQy6_1lekSk5_siJ_792f8LtVmgG0vz5QaGZyPJRISqw8wKybU4da4w5FFMX6jS9fb4WFCyER9asRvYa5UxEfG2zT2amM8C0Ez3s7gqrGHpNDCqRr2C385i0CpegYA3pDJO3eIWOnDeOZRMbUc3sflf9gSHBL_b8/s482/picasso-annie-cohen-solal.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="482" data-original-width="320" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjL-gP3PhriDaYZhxsQHMOIq6YLbC6CQy6_1lekSk5_siJ_792f8LtVmgG0vz5QaGZyPJRISqw8wKybU4da4w5FFMX6jS9fb4WFCyER9asRvYa5UxEfG2zT2amM8C0Ez3s7gqrGHpNDCqRr2C385i0CpegYA3pDJO3eIWOnDeOZRMbUc3sflf9gSHBL_b8/s320/picasso-annie-cohen-solal.jpg" width="212" /></a></i></div><div style="text-align: justify;"><i>Biograficzne śledztwo, pulsujące niczym świetnie napisany thriller,
otwiera oczy na prawdziwe życie geniusza, buntownika, człowieka bez
ojczyzny.</i><br /><br /><i>To zrodzona z dociekliwych badań odyseja Picassa we
Francji. Cohen-Solal odpowiada na wiele niezadanych dotąd pytań.
Przenosi w czasy, zanim Picasso stał się Picassem – kultowym artystą,
czołową postacią życia kulturalnego Francji.</i><br /><br /><i>* Dlaczego 1 grudnia
1914 roku prawie siedemset obrazów artysty, jego rysunków i innych
dzieł z okresu kubistycznego zostało skonfiskowanych przez francuski
rząd na okres prawie dziesięciu lat?</i><br /><i>* Dlaczego obrazy Picassa były prawie całkowicie nieobecne we francuskich kolekcjach publicznych aż do 1947 roku?</i><br /><i>*
Dlaczego geniuszowi, który w 1937 roku stworzył Guernicę jako wyraz
sprzeciwu wobec faszyzmu, trzy lata później, w przededniu nazistowskiej
okupacji, odmówiono francuskiego obywatelstwa? </i></div><i><span><a name='more'></a></span><br /></i><p></p><p style="text-align: justify;"> </p><p style="text-align: justify;">Czasem osoby piszące blurb do książki naprawdę wykazują się naprawdę kreatywnością i tworzą "alternatywną historię". Powinny za to dostać po głowie. Rozumiem, że nadrzędnym celem działu marketingu jest sprzedanie książki, ale moim zdaniem to jest droga donikąd, jeśli treść książki niewiele ma wspólnego z zapowiedzią. <br /></p><p style="text-align: justify;">Ta pozycja pokaźnych rozmiarów nie jest w mojej opinii pełnoprawną biografią Picassa. Jest to raczej analiza życia artystycznego tego twórcy, gdzie autorka dużo miejsca poświęca opisowi kolejnych etapów przez które przechodził Picasso, jego prac, także osobom z którymi Picasso współpracował w trakcie swojego długiego życia. Nie miałam pojęcia, że Picasso namalował aż tyle – w zasadzie jawi się to trochę jak produkcja, a nie twórczość, poza tym jego prace to nie tylko obrazy i rysunki, ale także rzeźba, ceramika, kolaże, nawet fotografia czy projekty kostiumów/scenografii. Był więc twórcą bardzo płodnym. Analiza, której dokonuje Annie Cohen-Solal pozwoliła mi bardziej zrozumieć na czym polegał geniusz Picassa, także nabrać do niego szacunku, bo – jak wiadomo, ze sztuką współczesną wiele osób ma problemy. Szczególny nacisk francuska pisarka kładzie na młodość Picassa oraz na powstanie kubizmu – przełomowego nurtu w XX-wiecznym malarstwie, aczkolwiek długo dyskredytowanego i niezrozumianego. Pozytywnie odbieram też to, jak autorka pokazała kwestię przynależności Picassa do partii komunistycznej – co dziś jest odbierane negatywnie (zwłaszcza w Polsce, gdzie komunizm kojarzy się jednoznacznie źle), ale znowuż, z perspektywy dzisiejszych czasów i bez wzięcia pod uwagę uwarunkowań politycznych, społecznych i osobistych, jakie Picassa do tego skłoniły.<br /></p><p style="text-align: justify;">Prawda jest jednak taka, że <i>Picasso</i> to bardziej praca naukowa, ukierunkowana na historię sztuki, niż przystępna biografia skierowana do przeciętnego czytelnika – pierwsze 200 stron przeczytałam w skupieniu i z zainteresowaniem, ale potem pozycja ta zaczęła mnie męczyć. Dotarłam do połowy książki, a autorka ledwie omówiła kilkanaście lat od 1900 roku do czasów I wojny światowej. Dla porównania – ostatnie 30 lat życia artysty Cohen-Solal zamknęła na kilkudziesięciu stronach. Końcówkę, gdzie mowa jest bardziej o polityce, a nie o sztuce – naprawdę zmęczyłam. Nie ułatwia sprawy fakt, iż autorka używa zawiłego, trudnego języka – stawia piętrowe, długie zdania z równie długimi, trudnymi wyrazami, co robi wrażenie, że jest to praca bardzo hermetyczna. Próbka stylu:<br /></p><p></p><blockquote>Twórczość Picassa, oparta na antygenealogicznym, zdecentralizowanym, niehierarchicznym, wielopunktowym modelu, doskonale wpisuje się w schemat opracowany przez Barra w 1936 roku, daleki od modelu szkoły narodowej proponowanego przez Jeana Cassou, który widział w Picassie spadkobiercę Goi. </blockquote>Na sąsiedniej stronie znajdziemy jeszcze takie zdanie: <br /><blockquote>Trajektoria rozwoju twórczości Picassa, zwłaszcza w okresie międzywojennym, nie podążała linearną drogą, nie respektowała spójnej ścieżki, lecz wiodła od jednego stylu do drugiego, pozwalając czerpać inspirację z wielu źródeł, lub nawet, jak w przypadku Guerniki, z na wskroś heterogenicznych źródeł, i wykorzystywać je wszystkie jednocześnie, w jednym obrazie, nie przejmując się ich klasyfikowaniem, szeregowaniem, ale trawiąc je po swojemu - tak jakby sztuka wszystkich czasów i wszystkich krajów była niczym innym, jak wielką skrzynką z narzędziami, w której artysta szpera w sposób jednocześnie swobodny i ukierunkowany. Twórczość artysty obejmuje kolejno i jednocześnie systemy znaczeniowe o zapierającej dech w piersiach różnorodności, tworząc przy tym swoje własne złożone i niepokojące systemy czasowości. </blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Mój największy zarzut dotyczy jednak tego, że nie poznajemy tak naprawdę Picassa jako człowieka – zwróciłam uwagę, że autorka przez większość książki pisze o swoim bohaterze przez pryzmat innych ludzi, jacy się z nim stykali: marszandów, kolekcjonerów, przyjaciół, w tym innych artystów, nawet gdzieś tam na marginesie są listy matki do Picassa. Dużo nazwisk, za dużo. Jednak sam Picasso pozostaje jakby za szybą, niedostępny i wyidealizowany – nie wiemy jak się zachowuje, jakie ma relacje z bliskimi, jakie ma wady, jakie zalety… Nic nie znajdziemy tu o jego osobowości, a jeśli już to tylko w superlatywach. Uzasadnienie: bo był geniuszem… Tylko, że genialny artysta nie oznacza, że był równie genialnym człowiekiem. Modelki, liczne partnerki i rodzinę malarza autorka traktuje tak, jakby nie istnieli. Gdyby wszystkie o nich wzmianki w książce zsumować, zebrało by się może z pół strony. Takie zmarginalizowanie roli kobiet w życiu Picassa oraz jego stosunku do nich jest zaskakujące, biorąc po uwagę, że biografię tę napisała kobieta. Nieładnie. Za to autorka rozpisuje się o marszandach, z którymi Picasso współpracował, albo urzędniku, który złożył donos na Picassa. Osobliwym sposobem zbierania materiałów do biografii o malarzu jest też szperanie w policyjnych archiwach, gdzie autorka szuka śladów po dyskryminacji artysty przez państwo francuskie. W ogóle książka rozpoczyna się w 1900 roku, wraz z przybyciem Picassa do Francji, a więc nie dowiemy się z niej niczego o jego dzieciństwie i młodości. Nie ma tu pół anegdoty o malarzu, tylko cały czas poważny, a momentami napuszony tekst.<br /></p><p style="text-align: justify;">Można bowiem zauważyć, że autorka przejawia wręcz bałwochwalczy podziw dla Picassa. Jasne, na pewno był genialnym artystą, ale skracanie historii sztuki do „był Giotto, potem długo nic i Picasso” – co w pewnym momencie pada w książce - to już gruba przesada. Wiodącą tezą Cohen-Solal jest fakt, że Picasso był cudzoziemcem we Francji, a jako że w ówczesnej Francji panoszyła się ksenofobia – to i artysta doświadczał z tego powodu licznych trudności. Nie do końca jednak wiadomo jakich, poza tym, że jako młodzieńca posądzano go o anarchizm i był na celowniku tajnych służb. Nie odpowiada autorka na pytanie: czemu, skoro Picassowi było tak źle we Francji, nie wrócił on do Hiszpanii, tylko za swoją drugą ojczyznę wybrał kraj Gallów. Cały czas też Annie Cohen-Solal zarzuca swoim rodakom, że nie poznali się na geniuszu Picassa (w przeciwieństwie do Amerykanów), że hołdowali staromodnemu pojmowaniu sztuki i dlatego lekceważyli, a nawet potępiali kubizm. Biedny Picasso. No, dobrze tak pisać po 100 latach. Dla mnie akurat ciekawe jest coś wręcz przeciwnego – jak to się stało, że Picasso, mimo tego, że jego sztuka była tak awangardowa, kontrowersyjna jak na swoje czasy – zdołał pozyskać tylu klientów, stał się ikoną za życia, osobistością, a także bogatym człowiekiem – w przeciwieństwie do wielu innych, też genialnych przecież malarzy, którzy zmarli w nędzy. Jako 20-latek mieszkał w ruderze na Montmartrze, dzieląc ją z innymi artystami - a po latach 20-tu nabył pałac.. Może był też genialnym przedsiębiorcą? Niestety z tej książki raczej się tego nie dowiemy, choć z kilku fragmentów można wnioskować, że twórca nie był w ciemię bity, w obłokach nie bujał i potrafił zarządzać swoimi pieniędzmi. W każdym razie pozostawia ta książka wiele pytań, wiele obszarów, których autorka nie omawia (np. postawa Picassa w trakcie wojen, zwłaszcza II wojny światowej, gdy malarz udał się na „wewnętrzną emigrację”). Nie podobało mi się też, że pisarka stawia liczne pytania, ale na nie nie odpowiada, a jeśli już to dorabia własną interpretację (oczywiście górnolotną) do postępowania Picassa. Np. na ślub własnej siostry nie pojechał, bo “postanowił uciec od archaicznego charakteru obrzędowości rodzinnej, wyrwać się z duszącego uścisku matki” i “był zajęty budowaniem integralności własnego terytorium”. Aha. Matka, która mimo tego słała do niego list za listem, przez lata, musiała mieć do niego świętą cierpliwość. Zatem może i na te pytania, które są w blurbie jest odpowiedź, ale na wiele innych już nie…<br /></p><p style="text-align: justify;">Na koniec napiszę kilka słów o kwestiach technicznych, które też wzbudzają wątpliwości. W całej książce nie ma złamanego zdjęcia, czy obrazka. Rozumiem, że twórczość Picassa jest bogata, i że teraz wszystko można znaleźć w internecie, ale można było zamieścić choć najważniejsze prace, tudzież te, o których autorka najwięcej pisze. Czytanie książki z koniecznością guglania wszystkiego nie jest zbyt wygodne, poza tym tytuły wielu obrazów Picassa są bardzo mało „specyficzne”, np. <i>Martwa natura z kwiatami</i>, a takich obrazów – także autorstwa wielu innych – jest multum, więc jak odnaleźć ten właściwy? I tak, w książce podano adres strony internetowej autorki, na której rzekomo można znaleźć „wszystkie ilustracje”, ale ta strona jest w całości po francusku, jest na niej tylko tekst i za cholerę nie mogłam tych ilustracji znaleźć. Wreszcie – elegancka płócienna, biała okładka – no fajnie jeśli ktoś postawi książkę na półce i nie będzie jej tykał. W przypadku książki z biblioteki, to nie chcę widzieć, jak ta okładka będzie wyglądać po kilku wypożyczeniach (można było choć jakąś obwolutę dorobić?). <br /></p><p style="text-align: justify;">Nie czytałam żadnej innej biografii Picassa, bo nie jest to mój ulubiony twórca, i może tu jest pies pogrzebany. Może autorka wyszła z założenia, że życie Picassa jest dobrze znane i szukała innego punktu widzenia, by nie być posądzoną o wtórność. Na pewno Cohen się bardzo napracowała przy tej książce, ale jak dla mnie jest ona wybiórcza, niekompletna, pisana “pod tezę’ oraz mało przystępna - po prostu nieprzeznaczona dla wszystkich czytelników - a raczej dla tych, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę o hiszpańskim artyście. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: biografia<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główny bohater: Pablo Picasso<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Francja</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: XX wiek<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 640</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 3,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Annie Cohen-Solal</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Picasso. Geniusz. Ikona. Legenda. Biografia buntownika</i>, Wydawnictwo Znak, 2023</b></span></span></span></div><p> </p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-73256751187388775652024-02-28T13:05:00.000+01:002024-02-28T13:05:06.376+01:00O wydawaniu książek w Polsce a.d. 2024<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfQsB3YS2tntZ-XEBuHEMInw7aM0Mgdiu82D2ms2SYUIRqbjoXekZaPgAu7nAtoGw0Fnaw3kj8jB_7MjjgobkfeGAbi4VZvZrx3oXIFOTUNN0c-VMwpVS83KDcNZIIO59nPhfVt7NLHzdB7hBdC5afKlLEcV42C9IduxQRCV4AF3_205L9NTqlNBXM0P8/s832/e4da426d659c05d80730a583857477e9.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="832" data-original-width="457" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhfQsB3YS2tntZ-XEBuHEMInw7aM0Mgdiu82D2ms2SYUIRqbjoXekZaPgAu7nAtoGw0Fnaw3kj8jB_7MjjgobkfeGAbi4VZvZrx3oXIFOTUNN0c-VMwpVS83KDcNZIIO59nPhfVt7NLHzdB7hBdC5afKlLEcV42C9IduxQRCV4AF3_205L9NTqlNBXM0P8/s320/e4da426d659c05d80730a583857477e9.jpg" width="176" /></a></div>Jakiś czas temu w związku z moim hobby czytelniczym byłam pytana czy nie chciałabym napisać własnej książki. Pytanie dla mnie bezsensowne, bo to, że się czyta nie znaczy, że ma się talent do pisania. Czy komuś, kto lubi słuchać muzyki mówi się, że może sam by zaczął śpiewać lub grać? Anyway, dziś na takie pytanie odpowiedziałabym raczej, że nie, bo pisarzy i książek jest za dużo, a czytelników za mało. Kto by pomyślał, że będę narzekać na NADMIAR książek? <span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Dawno już nie pisałam żadnych postów “ogólnoksiążkowych”, bo też i blog nie ten sam, co kiedyś, ale pokuszę się o to w związku z “zaogniającą” się sytuacją na polskim rynku wydawniczym. Ten post będzie o WYDAWANIU książek w Polsce (okiem czytelniczki). <br /></p><p style="text-align: justify;">Nie robiłam żadnych statystyk, ale natknęłam się na takowe na innym blogu i wynika z nich, że nie jest to złudzenie, ale fakt - książek wydawanych jest z roku na rok coraz więcej, nasz rynek wydawniczy cierpi na szaloną nadprodukcję. Z moich osobistych obserwacji (ale też z raportów dot. rynku książki) wynika, że dotyczy to w szczególności książek typowo rozrywkowych: romansów, kryminałów oraz coraz bardziej rozrastającej się oferty skierowanej do młodzieży (young adult, new adult, itp). Przez liczne bookstagramy, booktuby i booktoki non stop przewijają się nowe książki, te starsze odchodzą do lamusa niepamięci po kilku miesiącach, najdalej roku. Jestem ciekawa jak by to wypadło, gdyby policzyć ile pozycji wydawniczych przypada średniorocznie na jednego czytelnika…Trudno za tym nadążyć i trudno uniknąć czytelniczego FOMO. Mnie też dopada - skroluję bookstagrama, śledzę nowości w bibliotece, ciągle wrzucam sobie coś na półkę “chcę przeczytać”, poluję na książki w necie, dorzucam na półeczki w Legimi… Książek więc przybywa - i fizycznych i wirtualnych - a ja tymczasem nie mogę skupić się na ich lekturze, bo ciągle mam w głowie, że “tak dużo książek, tak mało czasu’... I czuję się wobec tego coraz bardziej bezradna, nawet jeśli czytam średnio 200 książek rocznie, i nawet jeśli już ograniczam swoje must-read (zrezygnowałam już w zasadzie z książek typowo rozrywkowych). I niby każdy z tej czytelniczej bańki się kryguje, że “nie czyta na wyścigi”, ale czy na na pewno? Kto mający normalne życie jest w stanie przeczytać 200 książek na rok? Więc pisać chcą wszyscy, ale jakoś mało kto chce czytać, skoro statystyki czytelnictwa w Polsce są, jakie są… <br /></p><p style="text-align: justify;">Ale można powiedzieć, że dla czytelnika większa oferta to tylko plus, prawda? Niby tak - tego typu zjawisko FOMO dotyczy tylko garstki nałogowych czytaczy, bo jeśli ktoś sobie czyta coś od czasu do czasu i interesuje go tylko rozrywka, to po prostu z bogatej oferty wybierze sobie cokolwiek i prawdopodobnie będzie zadowolony. Gorzej już jeśli ktoś szuka czegoś ambitniejszego, a nie wie skąd czerpać rekomendacje (mimo bogatej oferty profili w bookmediach). <br /></p><p style="text-align: justify;">Teraz spójrzmy na to okiem pisarza oraz wydawcy, bo wydaje mi się, że tu jest większy problem. Jeśli czytelnik czuje presję, to co dopiero pisarze? Konkurencja coraz większa (teraz każdy chce pisać książki), młodzi mają coraz trudniej się wybić, ci którzy są na rynku są poganiani o napisanie kolejnej książki, bestsellera najlepiej. Klisza znana już dobrze z amerykańskich filmów. A nie każdy jest Mrozem (“<i>Jezus Maria, 10 stycznia, a Mróz już wydaje pierwszą książkę w tym roku</i>”). Do tego pisarz nie może już sobie tylko siedzieć w ciszy i pisać, ale musi się też promować: udzielać się w mediach społecznościowych, jeździć na spotkania autorskie, odpowiadać na pytania czytelników, etc. Kulisy branży opisała niedawno w prześmiewczy sposób <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2024/01/yellowface.html">Rebecca Kuang</a>. I teraz jeszcze na to wjeżdża SI… <br /></p><p style="text-align: justify;">Z kolei wydawnictwa prześcigają się w nowościach, by utrzymać się na powierzchni. Drukuje się dużo tytułów, ale w coraz mniejszych nakładach: dawno, dawno temu w każdej książce podawany był nakład danej pozycji - konia z rzędem temu, kto znajdzie tę informację we współczesnych wydawnictwach. Dlaczego? Ze wstydu - i to jest odpowiedź wydawcy, odsłaniającego mechanizmy tej branży w Polsce. Średni nakład to 2000! A by książka została bestsellerem wystarczy sprzedać 10 tys. Wydawnictwa zarabiają głównie na pozycjach dla młodzieży oraz rozrywce - więc wracamy akapitu drugiego. Mało ma to wspólnego z kulturą, a więcej po prostu z konsumowaniem treści. <br /></p><p style="text-align: justify;">Okazuje się więc, że i branża literacka padła ofiarą współczesnego trybu życia, napędzanego przez media społecznościowe - ma być dużo i szybko, jakość mniej ważna, skoro po roku nikt już o danym “dziele” nie będzie pamiętał. Marketing idzie głównie przez influencerów w MS, a tam królują książki “lekkie, łatwe i przyjemne”.Ostatnio nawet a propos internetowych influencerów rzuciłam luźną myśl, że być może tego typu promocja bynajmniej nie sprzyja wynikom sprzedażowym, skoro znaczna część nakładu wędruje do ww. w ramach “wymiany barterowej”. Oczywiście nie wiem ile faktycznie to jest egzemplarzy, ale jak przeglądam instagram to mam poczucie, że tych kont jest milion, a niektóre pozycje nieraz wyskakują mi nawet z lodówki. Zadaję sobie to pytanie właśnie a propos literatury niszowej, dla koneserów* - śmiem przypuszczać, że osoby aktywne jako influencerzy stanowią gros odbiorców takiej literatury, jeśli więc oni otrzymają książkę za darmo, to kto ją kupi? Ale to tylko takie moje dywagacje. <br /></p><p style="text-align: justify;">Wszystko to raczej nie sprzyja wydawaniu naprawdę jakościowych dzieł - idzie się w ilość, w masówkę, a nawet produkowanie od “sztancy”. Co już dla takich czytelników jak ja nie jest dobrą wiadomością - od kilku lat doświadczam takiego poczucia, że coraz trudniej o naprawdę dobrą beletrystykę, coraz mniej rzeczy mnie zachwyca. Domyślam się, że wydawnictwa, zwłaszcza te małe, niszowe mają faktycznie ciężko spiąć budżet, zwłaszcza że ich oferta nie trafia przecież do mas. Nakłady maleją, skoro książek jest coraz więcej, ale ludzie niekoniecznie chcą wydawać na nie coraz więcej pieniędzy, a w tej kwestii zaczyna panować swoista schizofrenia - do czego jeszcze wrócę… <br /></p><p><br />*czyli dla kulturalnych snobów, mówiąc wprost :D <br /><br /></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-50187165434495784922024-02-26T12:46:00.002+01:002024-02-26T12:46:30.676+01:00Zdrowy umysł w sieci algorytmów<div><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhth_FPKkLyiustPZ5hCN5jEpuBz1J_chT8QjFipdaRTZhfj6CIEolBS-ihA-xzYt180gwmCS81vTcyg_5Yg4S-oaW5KPyKZzUwYyCxqlTDDaPLYPpKdcuw7SDRGT8t1pmgBDR1oe9gjUS6iDg6S4Yrwg-m_r-YQmkCaE9zpcvH1GwHeB04FRIQyTe7EE4/s500/zdrowy%20umys%C5%82.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhth_FPKkLyiustPZ5hCN5jEpuBz1J_chT8QjFipdaRTZhfj6CIEolBS-ihA-xzYt180gwmCS81vTcyg_5Yg4S-oaW5KPyKZzUwYyCxqlTDDaPLYPpKdcuw7SDRGT8t1pmgBDR1oe9gjUS6iDg6S4Yrwg-m_r-YQmkCaE9zpcvH1GwHeB04FRIQyTe7EE4/s320/zdrowy%20umys%C5%82.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">W 2023 roku sztuczna inteligencja była odmieniana przez wszystkie przypadki. Zachłysnęliśmy się możliwościami ChataGPT, dzięki któremu możemy napisać mejle, napisać opowiadanie, stworzyć obraz, znaleźć odpowiedź na dręczące nas pytania… Na razie świat się raczej bawi (i dziwi), ale pojawiły się też ostrzeżenia o wielu możliwościach wykorzystania SI do niecnych celów. Wychynęły też znowu obawy przed stworzeniem SI potężniejszej od nas, która może nas zniszczyć - w sensie dosłownym, a nie tylko generując kolejne podziały i zabierając nam pracę. Ta kwestia była szeroko dyskutowana m.in. przez <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/11/nadajac-sens.html">Sama Harrisa</a>. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Książka niemieckiego naukowca sprowadza nas z tych wyżyn na ziemię. Musimy tu wyjść od definicji inteligencji. Już dawno temu, kiedy powstawały maszyny liczące i pierwsze komputery ludzie zrównali inteligencję z przetwarzaniem danych i liczeniem - dlatego kiedyś szczytowym osiągnięciem komputera wydawała się jego wygrana z człowiekiem w szachy. I to samo dzieje się dziś. Zastanówmy się przez chwilę: czy komputer lub jakikolwiek program “myśli” w sensie takim, w jakim myśli człowiek? No nie - algorytm może wykonać zadanie, jakie mu zleciliśmy, ale wykonuje to dzięki całej masie danych wejściowych, jakie mu najpierw dostarczyliśmy i ogromnej mocy obliczeniowej. Nic dziwnego, że komputer wygrywa z człowiekiem w szachy, skoro ma dostęp do całej bazy różnych zagrań i może to przetworzyć tysiąc razy szybciej, niż człowiek. Tylko, czy to jest myślenie? Sztuczna inteligencja nie wie też po co w ogóle wykonuje to, co jej kazaliśmy zrobić, nie ma przecież świadomości otaczającego jej świata. Kwestia tego, czy maszyny uzyskają kiedyś świadomość i wolną wolę jest oczywiście też przedmiotem troski naukowców i futurologów. W świetle tego, co napisałam powyżej wydaje się to być mrzonką, zwłaszcza że ludzie de facto sami nie potrafią określić czym tak naprawdę jest świadomość i z czego się ona bierze (o czym też poczytamy u Sama Harrisa). <br /></p><p></p><blockquote>Moc obliczeniowa nie zapewnia jednak myślenia przyczynowego ani intuicyjnej psychologii, fizyki czy uspołecznienia. Znakomity program szachowy nie wie o tym, że gra w coś, co nazywamy szachami, ani że jego przeciwnik jest człowiekiem, nie odczuwa także radości z wygranej. </blockquote><div style="text-align: justify;">Gerd Gigerenzer analizuje powyższe, zwracając uwagę właśnie na nasze błędne postrzeganie kwestii algorytmów i nadmierne im zawierzanie, mimo, że wyniki ich działań wcale nie cechują się zbytnią trafnością. SI bowiem sprawdza się najlepiej w sytuacjach stabilnych, natomiast wiele sytuacji cechuje niestabilność - i tu SI zawodzi. Autor podaje przykłady prognozowania przestępczości czy rozpoznawania twarzy. Szeroko omawia problem autonomicznych samochodów, nie tylko z punktu widzenia dylematu wagonika. Krytykuje również stosowanie skomplikowanych algorytmów bazujących na sieciach neuronowych, co do których nikt nie wie tak naprawdę jak działają - w szczególności, gdy algorytmy te stosowane są w dziedzinach życia dla ludzi istotnych, jak przyznawanie kredytów albo nie daj boże sądownictwo. W przypadku negatywnej oceny brak przejrzystości i niewiadoma, dlaczego zostaliśmy ocenieni przez algorytm tak, a nie inaczej działa podobnie jak w przypadku, kiedy zostaliśmy porzuceni przez kochanka bez słowa wyjaśnienia. Dręczy nas wtedy pytanie: dlaczego? Co zrobiliśmy nie tak? Uniemożliwia to też człowiekowi korektę zachowania. Tymczasem tego typu algorytmy się rozpowszechniają, a posługujemy się nimi, bo firmy technologiczne przekonują nas o ich użyteczności (a nie dlatego, że faktycznie są one użyteczne), a my uznajemy, że to wygodne… Tak samo, jak wygodne jest korzystanie z internetu w zamian za własną prywatność: jeszcze do niedawna prywatność była wysoko cenionym dobrem, dziś dobrowolnie ją oddajemy, jednocześnie ciągle szermując hasłami o “wolności” (i szukając zamachu na nią nie tam, gdzie trzeba). Dobitnym przykładem jest kwestia inteligentnych domów. Jeden z technologicznych portali (uprzedzając komentarze malkontentów) pisze tak: <br /></div></div><div><p></p><p></p><blockquote>(...) z racji tego, że żyjemy w 2024 r., to coraz więcej ludzi ma w domu urządzenia AGD, które nie dość, że można, to wręcz trzeba podłączyć do internetu. Postęp to piękna rzecz, więc nie ma sensu pochylać się nad problemami ludzi, którzy na przekór wszystkim poszliby w styczniu prać majtki w rzece. Skupmy się na nowoczesności. Czy pralka może pobierać dane?</blockquote><br /></div><div style="text-align: justify;">Jasne, że może i że ten cudowny postęp i nowoczesność odbywa się kosztem postępującej inwigilacji, kiedy to szpiegują nas już sprzęty domowe, zegarki czy samochody.* Wszystko to mieści się w znanym mi już pojęciu kapitalizmu inwigilacji, o którym autor także pisze. Wg. Gigerenzera ludzkość powoli, krokiem somnambulika przemierza <i>drogę do niewolności</i>: <br /></div><div><blockquote>W nowym świecie technologicznego paternalizmu prawo będzie egzekwowane automatycznie przez komputery. Ludzie nie będą już oszukiwać w zeznaniach podatkowych, korupcja będzie od razu wykrywana, kierowcy nie będą przekraczać prędkości ani zagrażać pieszym. Inwigilacja przyniesie sprawiedliwość, prawo i ład. <br /></blockquote><blockquote>Demokracje będą musiały dokonać wyboru. Jedną opcją będzie porzucenie pierwotnego ideału internetu jako miejsca swobodnego dostępu do informacji (...), co w końcu doprowadzi do zaniku demokracji. Inną opcją będzie trwanie przy tym ideale i zmierzenie się z faktem, że te same demokracje przyczyniły się do zniszczenia go przez to, że tolerowały rozwój monopoli informatycznych, kierowany chęcią większego zysku…</blockquote><br /></div><div style="text-align: justify;">A może to właśnie wolność jest problemem, jak twierdził Skinner? - gdyż nie stać nas na wolność toczenia wojen, niszczenia klimatu i wyzyskiwania innych ludzi. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Gigerenzer prezentuje zatem zdroworozsądkowe podejście, poddając w wątpliwość zarówno wiarę w cudowne możliwości technologii, ale także obawy o to, że SI przejmie nad nami kontrolę. Człowiek cały czas ma przewagę, bo sposób, w jaki my myślimy, kojarzymy fakty jest zupełnie inny od tego, w jaki sposób działa SI. Weźmy prosty przykład: SI by rozpoznać, że na zdjęciu jest kot, potrzebuje wsadu danych w postaci kilku tysięcy zdjęć. Człowiekowi - i to nawet małemu dziecku - wystarczy zobaczyć kota raz lub dwa. SI, którą obecnie dysponujemy nie dopowie sobie też niczego, nie zrozumie dwuznaczności, nie odczyta z kontekstu - wszystko trzeba jej podać jak “krowie na rowie” (co też jest umiejętnością). Nadal też inteligentnemu człowiekowi łatwo jest wyprowadzić ChataGPT w pole (co sama sprawdziłam). <br /></p><p style="text-align: justify;">Książka ta napisana jest w bardzo przystępny sposób: nie ma tu opisu żadnych skomplikowanych algorytmów, jest to raczej praca z dziedziny nauk społecznych. Zresztą sam autor definiuje jej przedmiot tak <br /></p><p></p><blockquote>Książka ta nie stanowi akademickiego wprowadzenia do AI lub jej poddziedzin, takich jak uczenie maszynowe czy Big Data. Mówi ona o naszych doświadczeniach ze sztuczną inteligencją: zaufaniu, zawodach, zrozumieniu, uzależnieniu oraz osobistych i społecznych przeobrażeniach. </blockquote><div style="text-align: justify;">Przyznaję, że większość tematyki zawartej w <i>Zdrowym umyśle</i> była dla mnie powtórką z rozrywki, bo dużej dawce materiału, jaką wchłonęłam w ubiegłym roku. Bardziej oczekiwałam wskazówek jak faktycznie odnajdować się w nowoczesnym świecie, jak radzić sobie z technologiami tak, by nie wpaść do ich króliczej nory: problemem nie jest technologia, ale to czy rozumiemy jej oddziaływanie na nas. A tego trochę tu zabrakło. Poza tym z uwagi na błyskawiczny rozwój w tej dziedzinie podejrzewam, że część wiedzy już się zdezaktualizowała, np. istnieją już roboty, które potrafią wykonywać precyzyjne czynności. ChatGPT (czy analogiczne programy oferowane przez konkurentów) też się błyskawicznie rozwijają. Moim zdaniem ChatGPT to fajne narzędzie, które może do wielu rzeczy się przydać, ale trzeba z niego korzystać z głową i tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Problem tkwi w podejściu ludzi, chcących SI zaprząc do wszystkiego, co tylko możliwe, gdyż to WYGODNE. Jak zawsze. I myślą, że wygoda nas ocali, bo "żyje się nam najwygodniej w dziejach"? Cieszą się z tego, że już nie trzeba będzie MYŚLEĆ, żeby zrobić to, czy tamto, bo SI zrobi to za nich. Tylko że w ten sposób pozbawiamy się na własne życzenie naszej najważniejszej cechy, stanowiącej przecież o naszej przewadze ewolucyjnej nad innymi gatunkami. Jeśli przestaniemy samodzielnie myśleć, to co się z nami stanie? Łatwa ścieżka nie zawsze jest ścieżką najlepszą. Że przytoczę cytat z <i>Dżentelmena w Moskwie</i>: <br /></div><div><p></p><p></p><blockquote>Powiem ci, co to są wygody - (...) - Spać do południa i mieć kogoś, kto przyniesie ci śniadanie na tacy. Odwołać spotkanie w ostatniej chwili. Trzymać powóz przed drzwiami jednego przyjęcia, by w mgnieniu oka mógł cię dostarczyć na drugie. Uniknąć ślubu w młodości i zrezygnować z dzieci. To największe wygody, Anuszka - i kiedyś miałem je wszystkie. Ale ostatecznie to właśnie niewygody okazały się dla mnie najważniejsze. </blockquote><div style="text-align: justify;">Dlatego też o wiele bardziej realne jest, że kontrolę nad światem przejmą ludzie (czyt. korporacje technologiczne), którzy tą inteligencją zawiadują, a nie ona sama, jako jakiś odrębny nowy i świadomy byt. I to za naszym milczącym pozwoleniem. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Moim zdaniem problemem jest też to, że możliwości technologii się zwiększają, więc zdobywanie cyfrowych umiejętności i radzenie sobie z potencjalnymi zagrożeniami staje się coraz trudniejsze. <i>Baw</i>i mnie ta anachroniczna narracja, że "to tylko internet", tzn. nie ma to wpływu na realne życie - podczas kiedy ludzie nie potrafią odkleić się od telefonu, a bez internetu powoli przestaje być możliwe normalne funkcjonowanie. To jak "nie ma wpływu na realne życie"? Przestępcy i Big Techy zawsze są krok do przodu, tymczasem ze strony państwa otrzymujemy niewielkie wsparcie, zagadnienia te są lekceważone (w szkole zamiast fact checkingu i higieny cyfrowej planują uczyć programowania? - jakby 20 lat za późno), prawo nie nadąża, więc jesteśmy z tym zostawieni sami sobie z narracją, że to my jesteśmy odpowiedzialni za kontrolowanie tego. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: popularnonaukowa </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: SI, nowoczesne technologie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: cały świat<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 400</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><b>Gerd Gigerenzer</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Zdrowy umysł w sieci algorytmów,</i> Wydawnictwo Copernicus Center Press, 2023</b></span></span></span></div><p><br />*A potem naraz się okazuje, że pralka albo szczoteczka do zębów (sic!)
pobiera dane (i więcej prądu), bo np. posłużyła hakerom do dokonywania
ataków DDOS. </p></div></div></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-61919599345325083012024-02-21T10:05:00.005+01:002024-02-21T10:11:08.552+01:00Czarodziej<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF1s669648F8SLDnp1LSgNjRM4qeOPbTWc_xHuECxXSeNg7gwrvjtyQkcCS9rACeicL06A_wLDKHzluM1WlEjwSo46pBBF_Kx5UVJa0KvfZf-6GR6jfBKt1_p9UYBw9a9YW0xB8PaicAiggvcMwDeYzNN2BzfzVG96dqzC83UkYdzHJ4SYFL4eLAmX7jU/s500/czarodziej.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiF1s669648F8SLDnp1LSgNjRM4qeOPbTWc_xHuECxXSeNg7gwrvjtyQkcCS9rACeicL06A_wLDKHzluM1WlEjwSo46pBBF_Kx5UVJa0KvfZf-6GR6jfBKt1_p9UYBw9a9YW0xB8PaicAiggvcMwDeYzNN2BzfzVG96dqzC83UkYdzHJ4SYFL4eLAmX7jU/s320/czarodziej.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Barwne życie Tomasza Manna, autora <i>Czarodziejskiej góry</i>, idealnie nadaje się na powieść i na film. Pisarz urodził się w końcówce XIX wieku, zatem był świadkiem ogromnych przemian, rewolucji i przemocy: schyłek Belle Epoque, I wojna światowa, szalone lata 20-te, dojście Hitlera do władzy, ucieczka z Niemiec przed II wojną światową… Mann miał liczną rodzinę - kilkoro rodzeństwa (starszy brat Henryk, też znany pisarz) oraz kilkoro własnych dzieci, z których prawie każde było postacią nietuzinkową. Do tego los nie szczędził Mannom rodzinnych tragedii, więc naprawdę jest o czym pisać… </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">W tej zbeletryzowanej biografii Colm Toibin opowiada o losach całej rodziny Mannów na tle panoramy przełomu wieków XIX i XX w Niemczech, aż do połowy XX wieku. Czy te wydarzenia odbiły się jakoś na twórczości Manna? O dziwo, patrząc na jej tematykę - nie. Jak pokazuje Toibin w <i>Czarodzieju</i>, Mann czerpał głównie z własnego prywatnego życia, osobistych doświadczeń, np. <i>Buddenbrokowie</i> powstali na wzór rodzinnego domu Manna w Lubece, a inspiracją do <i>Czarodziejskiej góry</i> był pobyt żony Manna w sanatorium w Davos. W <i>Czarodzieju</i> mamy zapis introspekcji noblisty obserwującego najbliższych, to, co dzieje się w jego otoczeniu, a także jego bardzo prywatne i głęboko skrywane dylematy. Związane z ukrywaną homoseksualnością. To jest powieść mimo wszystko kameralna - mimo tego, że toczy się w tak burzliwych czasach, i mimo tego, że krąg postaci jest dosyć szeroki. Ale, tak jak zauważa w pewnym momencie jedna z nich, paradoksalnie duża rodzina spowodowała zamknięcie się we własnej “bańce” (jak powiedzielibyśmy dziś) i małą otwartość na wydarzenia ze świata zewnętrznego. Znalazło to odzwierciedlenie np. w postawie Manna wobec nazistów, wewnętrznym rozdarciu między wiernością ojczyźnie, a wiernością wobec własnych humanistycznych ideałów (a także wartości po prostu ważnych dla każdego człowieka), co również jest interesującym wątkiem <i>Czarodzieja</i>. Z kolei owo “zamknięcie” się nie tyczyło najstarszych dzieci pisarza - Eriki i Klausa, dość ekscentrycznych jak na owe czasy i aktywnych w szerokich, nawet międzynarodowych kręgach (Erika wyszła nawet za znanego angielskiego pisarza W.H.Audena, aczkolwiek był to związek fikcyjny). Co ciekawe Toibin stosunkowo mało miejsca poświęca samej twórczości Manna, koncentrując się na pisarzu bardziej jako człowieku, a nie twórcy. <br /></p><p style="text-align: justify;">Ach, jak ta książka mi się podobała! Szalenie! I to w zasadzie od pierwszych stron. Nie ma ona w sobie nic z nudnych na ogół biografii pisarzy, bo postacie są barwne, tak samo jak całe tło obyczajowo-historyczne. Styl Toibina jest bardzo przystępny, prosty, jakby dla kontrastu ze stylem Manna, pozwalający łatwo wczuć się w sytuację bohaterów i wciągnąć między karty tej powieści. Klimat stworzony przez autora jest na poły magiczny: mimo dramatów, jakie dotykają Mannów książka jest przepojona spokojem, być może swoistym stoicyzmem - Toibin nie epatuje dramą, nie podkreśla nieszczęść (ah te współczesne powieści, w których bohaterowie rozdzierają szaty z powodu pierdół). To powieść subtelna, taka, w której pewnych rzeczy trzeba szukać między wierszami, a pewnych w ogóle w niej nie ma, może i dobrze. Nam, przyzwyczajonym do tego, że zewsząd atakowani jesteśmy negatywnymi wiadomościami, że musi być głośno i wyraziście (naziści też tacy byli), może wydawać się to mdłe - dla mnie było to kojące i wydawało się dobrze oddawać atmosferę tamtych czasów oraz charakter pisarza. Wyłania się z tego portret Manna jako osoby skrytej, introwertycznej, tłamszącej emocje w sobie - co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że był i pisarzem, i dzieckiem mieszczańskich, dziewiętnastowiecznych Niemiec. Toibinowi udało się oddać Manna jako człowieka po prostu, z różnymi słabostkami, cierpkim poczuciem humoru oraz - last but not least - miłością do swojego ojczystego kraju, który musiał opuścić, jak wielu Niemców. Są tu fragmenty poruszające, np. kiedy Mann martwi się o to, co będzie w obliczu rewolucji socjalistycznej w Monachium, tuż po I wojnie światowej albo kiedy w Ameryce wspomina swój ojczysty kraj. Kraj Goethego, Schillera, Beethovena, wybitnych artystów i naukowców, który zamienił się w kraj morderców, terroryzujących cały świat… Z drugiej strony Mann potępił artystów niemieckich, którzy nie wyjechali i pozostali na “wewnętrznej emigracji”. Czy miał do tego prawo?<i> Tak, myślicie, że wyście tu cierpieli, podczas kiedy my w Ameryce się opalaliśmy</i> - pada w książce. Tylko że w przypadku Mannów tak właśnie było - kiedy w Europie świat walił się ludziom na głowy, Mannowie w Ameryce kupowali domy i urządzali przyjęcia... Tak, momentami zachowanie Manna może wzbudzać pejoratywne odczucia, zwłaszcza jeśli chodzi o obraz rodzinny; w pewnym momencie pada nawet stwierdzenie, że dzieci Mannów zachowują się tak, jakby cieszyły ich problemy i słabości swojego rodzeństwa. Świadczy to o tym, że być może była to jedna z tych rodzin, z którą dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu... Trzeba pamiętać, by oddzielać twórców od ich dzieł - oni też przecież są tylko ludźmi, a nie herosami. <br /></p><p style="text-align: justify;">Wiadomo, że pewne opisane tu wydarzenia mogą być fikcyjne, tak samo jak opis życia wewnętrznego Manna - wszak stworzony przez innego pisarza - ale nie zmienia to faktu, że całość jest fascynująca. Nie czytałam żadnej powieści Tomasza Manna, bo wydawały mi się one zawsze zbyt trudne i nie czułam się na siłach… Czy teraz mam na nie ochotę? Tak, wszak <i>Czarodziejska góra </i>to klasyka literatury światowej. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść biograficzna<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główny bohater: Tomasz Mann <br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Niemcy/USA</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: XX wiek<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 432</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Colm Toibin</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Czarodziej</i>, Wydawnictwo Rebis, 2022</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-86211213998251897282024-02-18T15:07:00.006+01:002024-02-18T15:08:02.997+01:00Kleopatra & Frankenstein<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqewUSfymizlKbH9pA-PPsqpYQRbl2sn8xwmg-i4ccz0EsItKxN68MpQrNp_0VWyOSoTb7xfTy4DzA-X5ZXQ7B5OpwPkglChFJsuEBzdz60UfXxJRIBkwnk2uTxwcpuuJvt15ztgcM9_gWjZzygsJj8XgTqDV5VMZc-ACbMDuP0EAgEh0iWwRV80IinAg/s500/kleopatra.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqewUSfymizlKbH9pA-PPsqpYQRbl2sn8xwmg-i4ccz0EsItKxN68MpQrNp_0VWyOSoTb7xfTy4DzA-X5ZXQ7B5OpwPkglChFJsuEBzdz60UfXxJRIBkwnk2uTxwcpuuJvt15ztgcM9_gWjZzygsJj8XgTqDV5VMZc-ACbMDuP0EAgEh0iWwRV80IinAg/s320/kleopatra.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Nowy Jork to chyba najbardziej dekadenckie miasto świata – często kiedy czytam lub oglądam coś, co rozgrywa się w Wielkim Jabłku, stykam się ze stylem życia i problemami tamtejszych mieszkańców, mam poczucie, jakbym czytała o mieszkańcach nie tylko innego kraju, ale i innej planety. Oni są kompletnie odklejeni… Myślę, że nawet Amerykanie mogą mieć takie wrażenie. Powieść Coco Mellors jest właśnie przykładem takiej lektury. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Dwójka osób, ona artystka, on prowadzić firmę reklamową. Ona jest piękna, wrażliwa i młoda, on zamożny i 20 lat od niej starszy. Szybko biorą ślub. Z biegiem czasu, jak to w życiu, pojawiają się problemy, które sprawiają, że na związku Cleo i Franka pojawiają się coraz głębsze rysy. Nic dziwnego, bo co połączyło tę parę? Twierdzą, że wzajemna fascynacja, ale na tym etapie to raczej pożądanie i zauroczenie, niż miłość. Ich związek przypomina więc związki hollywoodzkich celebrytów, szybko zawierane i równie szybko się rozpadające. O czym tak na dobrą sprawę może rozmawiać mężczyzna 45-letni z 25-latką? Krajobraz powieści uzupełniają przyjaciele i znajomi Franka i Cleo, artyści, modele, aktorzy… Wszyscy zapatrzeni w siebie, pretensjonalni, bawiący się życiem, jakby jutra miało nie być.<br /></p><p style="text-align: justify;">Powieść wywołała we mnie mieszane odczucia, ale też nie miałam w stosunku do niej dużych oczekiwań. Bo jest to literatura z gatunku tych, których nie lubię, opowiadająca o problemach pierwszego świata, bohaterach pięknych, młodych i bogatych i dekadencko nieszczęśliwych. Nowy Jork jest idealnym entourage dla takiej opowieści. Większość treści powieści stanowią relacje z różnych imprez. A ja nigdy nie należałam do osób, które rozumieją zabijanie „bólu egzystencjalnego” za pomocą alkoholu, narkotyków, czy przygodnego seksu – jak to się dzieje w Kleopatrze i Frankenszteinie. Cóż, może należę do wyjątków, bo najwyraźniej sposoby te stosuje większość ludzi; przecież nawet Cleo w końcu konstatuje, że wszyscy kogo znają w Nowym Jorku są uzależnieni… Poza tym to chyba też są ludzie, przyzwyczajeni do wszelkiego dobra, narcystyczni i niepotrafiący radzić sobie w sytuacji, kiedy naprawdę pojawi się problem. Wybierają wtedy ucieczkę lub drogę po linii najmniejszego oporu. Tarcia w związku? Po co zawalczyć, lepiej od razu się rozstać…<br /></p><p style="text-align: justify;">Były momenty w tej książce, które mi się naprawdę podobały, miałam takie skojarzenia – dalekie rzecz jasna, przebłyski raczej – z Hemingwayem opisującym lata międzywojenne w rozbawionej Europie. Ale były też takie momenty, kiedy z niesmakiem myślałam, że bohaterowie zachowują się jak dzieci. Dorośli ludzie, obwiniający o wszystko oczywiście nieszczęśliwe dzieciństwo… Albo pretensjonalne dialogi, mające być śmieszne, przy których tylko wywracałam oczami… Bohaterom brak głębi, brak jakichkolwiek przemyśleń dotyczących tego, co dzieje się w ich życiu, o czym świadczą błyskawicznie (i często pochopnie jak się okazuje) podejmowane decyzje. Nie poruszyły mnie, ani nie wzruszyły perypetie Cleo i Franka, bo za daleko od moich doświadczeń, za płytko i powierzchownie.</p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główni bohaterowie: Cleo i Frank <br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Stany Zjednoczone<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: współcześnie<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 496</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 3,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Coco Mellors</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Kleopatra i Frankenstein</i>, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"> </p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-24587799512531871442024-02-14T09:51:00.001+01:002024-02-14T09:51:25.146+01:00Świat na sprzedaż<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4WLJxfkXTakCzSbyd2KwsMg8Tu0qEO4fXb3hKwJrIzfAAxifnHbOSZklIe4CLoPhXezQroCCVHXL2xCkxqYbkaZX50QE7KenZk47NT6oHKCCgvI6gQLWJVYMouC5eZXHJ9HFTwuvjlHWRQ9ii6AicM5rfqctBs1cKqcQByAW2wXxJr4SUDzHBYek2x6w/s500/%C5%9Bwiat%20na%20sprzeda%C5%BC.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4WLJxfkXTakCzSbyd2KwsMg8Tu0qEO4fXb3hKwJrIzfAAxifnHbOSZklIe4CLoPhXezQroCCVHXL2xCkxqYbkaZX50QE7KenZk47NT6oHKCCgvI6gQLWJVYMouC5eZXHJ9HFTwuvjlHWRQ9ii6AicM5rfqctBs1cKqcQByAW2wXxJr4SUDzHBYek2x6w/s320/%C5%9Bwiat%20na%20sprzeda%C5%BC.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Globalizacja, globalizacja, w książce <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/rewolta.html">Rewolta</a></i> została ona wskazana jako główny winowajca współczesnych światowych problemów. Ale czy zastanawialiście się, jak to właściwie się dzieje, że owe towary sobie tak podróżują po świecie? Kto się tym zajmuje i jak dokonywane są te transakcje? Nie są to bynajmniej państwa, ale traderzy, tworzący globalne firmy handlowe, obracające najcenniejszymi światowymi produktami: ropą naftową, węglem, zbożem, minerałami. O ich działalności mało kto wie, do niedawna była ona owiana tajemnicą, traderzy nie udzielali o sobie żadnych informacji. W ostatnim stuleciu napisano o niej zaledwie kilka książek - jak stwierdzają autorzy <i>Świata na sprzedaż</i>, dziennikarze serwisu Bloomberg. Ogromne pieniądze, jakie płyną z tego handlu sprawiają jednakże, iż branża ta jest taką szarą eminencją naszego świata. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">To traderzy są ową “niewidzialną ręką rynku”. Kierują się wyłącznie zyskiem, zasadą popytu i podaży. Nie obchodzi ich polityka, nie zważają na etykę i moralność, ekologię i kryzys klimatyczny, embarga i sankcje. Tylko pozornie nie ma to związku z polityką, bo przecież pieniądze to władza. Traderzy mogą skierować strumień pieniędzy tam, gdzie chcą; mogą ratować biedne państwa od bankructwa, ale też decydować o wyniku konfliktów, a zatem sterować losami ludzi i całych państw, a nawet zmieniać bieg historii. Jak widać władza tych ludzi jest ogromna, tym bardziej, że pozostaje poza prerogatywami rządów i de facto poza jakąkolwiek kontrolą. Jak to w ogóle jest możliwe, można się zastanawiać. <br /></p><blockquote>Ich zdolność dostarczania pieniędzy do kieszeni bogatych w ropę potentatów czyniła z nich potężnych sojuszników. Saddam zrozumiał to instynktownie (...). Tak samo było w Rosji, gdzie coraz potężniejszy Kreml potrzebował przyjaznych traderów, by zapewnić sobie sprzedaż ropy nawet w chwilach napięć politycznych. </blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Już z samych powyższych względów reportaż Javiera Blasa i Jacka Farchy jest wart przeczytania. Odsłania on kulisy międzynarodowego handlu, szokując tym, że tak naprawdę nie decydują o nas rządy, ani nawet te korporacje, które już dawno o to oskarżyliśmy, ale firmy takie, o których nikt, poza wtajemniczonymi, nie słyszał. Fakt, często jest to działalność obarczona wysokim ryzykiem. Traderzy nie obawiają się handlować z podejrzanymi państwami, dyktatorami, a pewnie nawet i terrorystami. Im trudniejszy kraj, tym więcej korzyści. Innymi słowy: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Oni sami twierdzą, że nie robią nic, co by było niezgodne z prawem - choć nader często balansują na jego granicy - cienkim ostrzu noża. Bez wątpienia to zajęcie dla ludzi lubiących adrenalinę, jazdę bez trzymanki - nic dziwnego, że ta branża jest totalnie zdominowana przez mężczyzn. <br /></p><p style="text-align: justify;">Traderzy nie tylko sprzedają i kupują, ale także kształtują rynek. Autorzy opisują żonglowanie cenami, spekulacje, skomplikowane instrumenty finansowe, cykle w światowej gospodarce i oczywiście przekręty na grube miliony. Jest i o Rosji, i o Chinach, i o Afryce. Najwięcej miejsca autorzy poświęcają ropie naftowej, ze zrozumiałych względów. Reportaż zawiera sporo “twardych” danych, a autorzy nie bawią się w upiększanie swojego stylu, opisując zawiłości globalnego handlu i zależności występujące na światowych rynkach. Na pewno książka będzie łatwiejsza do “strawienia” dla osób interesującym się polityką/geopolityką lub finansami. Ale i ja nie miałam problemu z przyswojeniem tych informacji, gdyż wszystko to było - jak dla mnie - czytelnie wyjaśnione. Reportaż pękł w dwa dni. Tak naprawdę nieistotne jest zapamiętanie nazwisk czy nazw firm,
ważniejsza jest wiedza na temat samego mechanizmu, bo bardzo dużo mówi
nam to o tym, jak funkcjonuje współczesny świat. </p><p style="text-align: justify;">Ocena tego wszystkiego należy do czytelnika, gdyż dziennikarze starają się pozostać wobec działalności traderów neutralni. Moje wnioski: oto garstka ludzi bawi się w bogów, podbijając ceny surowców, które są nam niezbędne do życia, wpływając na gospodarkę, przyczyniając się do niedoborów, inflacji i drożyzny. Poza tym chciwość stojąca za tą działalnością prowadzi do dzikiej eksploatacji surowców. Miałam wrażenie, że ci ludzie chcieliby przenicować naszą planetę na wylot, wycisnąć i sprzedać ostatnią kropelkę ropy, wody czy cennych minerałów. Idąc za zapachem pieniędzy wspierają skorumpowanych polityków, kleptokratów, autokratów, a nawet zbrodnicze reżimy. Jak myślicie, kto kupował ropę od Iranu, sprzedawał ją RPA podtrzymując apartheidowskie władze, czy dzięki komu obecnie Putin nadal sprzedaje rosyjskie surowce naturalne? <br /></p><p style="text-align: justify;">Autorzy twierdzą jednak, że świat się budzi. Firmy te stały się zbyt wielkie, zbyt bogate, by dalej funkcjonować w cieniu, nie zwracając niczyjej uwagi - stały się więc ofiarami własnego sukcesu. Poza tym na świecie zachodzi szereg zmian, powodujących, że takie ich działanie jak kiedyś staje się coraz trudniejsze. Weźmy chociażby odchodzenie od paliw kopalnych, a przecież handel nimi stanowił gros dochodu traderów. Pod znakiem zapytania zresztą stoi sama globalizacja. Wygląda więc, że ta bonanza dobiega końca. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: reportaż </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: handel<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: cały świat<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 464</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm; text-align: justify;"><b>Javier Blas, Jack Farchy</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Świat na sprzedaż. Kulisy dziennikarskiego śledztwa w sprawie handlu zasobami Ziemi,</i> Wydawnictwo Szczeliny, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-17423816692625366692024-02-10T17:51:00.003+01:002024-02-10T17:51:55.502+01:00Siedem księżyców Maalego Almeidy<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaXf59KgFZfJJdgJZVYj0VzqzPb8XhdfqHDZE_0-S6vhKabkeeE75n23soqa1GBEbyPP6PccaBy0IeqMbqu0utPZ9NxbkZ6YeE3SNqFC_sPfR_7a3tfDCtwNRAEVqY7GAC63vxAvL3S2XKAw13wvZIe-aFQTccdrICaPEKbWFk59V61n34qXggtjLmmuQ/s500/siedem%20ksi%C4%99zycow.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjaXf59KgFZfJJdgJZVYj0VzqzPb8XhdfqHDZE_0-S6vhKabkeeE75n23soqa1GBEbyPP6PccaBy0IeqMbqu0utPZ9NxbkZ6YeE3SNqFC_sPfR_7a3tfDCtwNRAEVqY7GAC63vxAvL3S2XKAw13wvZIe-aFQTccdrICaPEKbWFk59V61n34qXggtjLmmuQ/s320/siedem%20ksi%C4%99zycow.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Brutalna wojna domowa na Sri Lance, konflikt między Tamilami, a Syngalezami, okrutny reżim, usuwający potajemnie swoich przeciwników. Takich jak główny bohater, narrator, będący fotografem dokumentującym popełniane zbrodnie. Już z zaświatów obserwuje „losy” swojego ciała, życie szukających go bliskich i usiłuje odkryć, co tak naprawdę się stało. </div><span><a name='more'></a></span><p></p><div style="text-align: justify;">To druga z kręgu literatury indyjskiej powieść, jaką czytałam ostatnio. Przy czym <i>Siedem księżyców</i> jest o wiele bardziej „azjatycka”, niż <i>Wiek zła</i>. Także pokazuje ogrom zła, oprawców, skorumpowanych rządzących oraz cierpiących ludzi. Tyle, że na warstwę realną, opisującą sytuację polityczną na Sri Lance autor nakłada warstwę fantastyczną, czyniąc z bohatera ducha, krążącego po świecie i widzącego rzeczy, jakich nie widzą żyjący. To opowieść pełna duchów, upiorów i demonów, zanurzona mocno w wierzeniach i folklorze z tamtej części świata – tu uwaga, że mocno brakowało mi słowniczka, gdyż w treści znajduje się bardzo dużo niezrozumiałych słów. Jest to bardzo mroczne, jest dużo brutalnych, naturalistycznych opisów, przemocy i ciemnych sprawek. </div><p></p><p style="text-align: justify;">W narracji mocno zaakcentowany jest bezsens całego tego konfliktu – kolejnej wojny plemiennej tak naprawdę, w której zwalczają się ludzie tak samo wyglądający i w to samo wierzący, lecz uważający, że się od siebie czymś różnią. Kto odróżni Tamila od Syngaleza? Po co cała ta przemoc? Zwłaszcza, że nikogo poza Sri Lanką to nie obchodzi – to tylko jeszcze jedna wysepka, jeszcze jedno biedne państwo bez znaczenia, w którym ludzie nie potrafią się dogadać. Nikogo nie obchodzi zło, jeśli dzieje się innym ludziom (i daleko od nas). Taka prawda. Ludzie więc umierają po nic, a karma to ściema. Z czego poniewczasie
zdają sobie sprawę, tak jak bohater – nic więc dziwnego, że nie spieszy
mu się z powrotem na ten padół łez. Na myśl przychodzi refleksja, że taki po prostu jest homo sapiens - nie potrafi żyć z innymi przedstawicielami swojego gatunku w pokoju, zawsze musi znaleźć sobie jakiegoś wroga, z kimś się tłuc, niezależnie od tego, czy będzie się to dziać na poziomie wioski, plemienia, kraju czy kontynentu. Agresję mamy w DNA. </p><p style="text-align: justify;">To wszystko wywołało we mnie mieszane uczucia; jak na moje standardy <i>Siedem księżyców</i> było zbyt odjechane, bliższe prozie Salmana Rushdie, niż Agaty Christie. Nie wiedziałam co o tym myśleć, jak sobie to poukładać. Z jednej strony oryginalny pomysł fabularny (choć może nie aż tak bardzo, bo przecież istnieją już powieści tego typu, np. <i>10 minut i 38 sekund</i> Elif Shafak), kreatywne potraktowanie tematu, rzadka narracja (druga osoba liczby pojedynczej), z drugiej strony irytowała mnie obecność obowiązkowych dziś w literaturze anglojęzycznej motywów (obowiązkowa postać homoseksualna). Z jednej strony brud, turpizm, z drugiej wciągający wątek quasikryminalny. Z jednej strony mrok, z drugiej akcenty humorystyczne. Historia potrzebuje czasu, by uleżeć się w głowie. Ale w końcu poukładałam i doceniłam to, jaki autor znalazł sposób, by opowiedzieć o tragedii swojego kraju. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główny bohater: Maali Almeida <br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Sri Lanka</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Czas akcji: XX wiek<br /></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 472</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Sheran Karunatilaka</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Siedem księżyców Maalego Almeidy</i>, Wydawnictwo Marginesy, 2023</b></span></span></span></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-7445293698503706742024-02-07T09:42:00.002+01:002024-02-07T09:56:03.875+01:00Wiek zła<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmLHOTlXvnte_8eywxCdGoKke0-YtbXzTkH4zTbvS_p0l5v-1GfUJ3lcPCKBGzYjg06Fmn1TpW__PETxwYYqkxZ6v0Uvh170LTWlHh6JboXWAwJPMP3Ss1WKeECkbJBclhRUMk8w5NIPGcjdKvzh9avMk_NeSD984ynJsnnRPTkDYJoUi6SQvP4Em8RQk/s500/wiek%20z%C5%82a.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhmLHOTlXvnte_8eywxCdGoKke0-YtbXzTkH4zTbvS_p0l5v-1GfUJ3lcPCKBGzYjg06Fmn1TpW__PETxwYYqkxZ6v0Uvh170LTWlHh6JboXWAwJPMP3Ss1WKeECkbJBclhRUMk8w5NIPGcjdKvzh9avMk_NeSD984ynJsnnRPTkDYJoUi6SQvP4Em8RQk/s320/wiek%20z%C5%82a.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Nie lubię Indii. I piszę to z pełną świadomością tego, że ktoś może mi zarzucić uprzedzenia, bo nigdy nawet w Indiach nie byłam. Moja niechęć bierze się z różnych przekazów o tym kraju. Kraju, w którym ludzie z raju zrobili piekło na ziemi. Indie przecież mogą zapierać dech w piersiach: góry, cudowne plaże, dżungla, różne strefy klimatyczne, bogactwo flory i fauny. Zachwycać może też pełna kolorów kultura, czy kuchnia. I w tym ludzie, mnóstwo ludzi, ZA DUŻO LUDZI, żyjących w nędzy i brudzie. Zanieczyszczających rzeki, smrodzących z prymitywnych samochodów, wycinających bezcenne drzewa, budujących betonowe paskudztwa lub slumsy… Nie lubię Indii także za ich seksistowską i kastową kulturę: otwarty podział ludzi na lepszych i gorszych, przemoc wobec kobiet wyrażającą się na wiele różnych sposobów, także brak szacunku dla ludzkiego życia i człowieka jako takiego. I to wszystko jest w <i>Wieku zła</i>. Złote pudełko zawierające czekoladki pożarte przez robaki. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Od razu też uprzedzę, że nie czytałam <i>Ojca chrzestnego</i>, stąd nie będę porównywać tej książki do niego. Do głównych jej bohaterów należą członkowie bardzo bogatej indyjskiej rodziny, która trzęsie połową kraju, a swój majątek zdobyła poprzez działania przestępcze. I nie ma też w tym nic na podobieństwo <i>Bajecznie bogatych Azjatów</i>, gdzie widzimy luksus godny pozazdroszczenia, ale też ludzkie, gdzieś tam sympatyczne oblicze bohaterów. Wadiowie to ludzie bezwzględni, zdeprawowani, nie mający żadnych oporów przed mordowaniem ludzi, bądź wykorzystywaniem ich do swoich celów. Po prostu tacy, których trzeba się bać, także dlatego, że – jak każdy toksyczny człowiek – są nieprzewidywalni. Mogą poklepać po plecach i poczęstować drinkiem, ale mogą też skopać w odpowiedzi na jakieś drobne przewinienie. Nie ma szans, by z kontaktu z nimi wyjść bez szwanku, o czym przekonuje się dziennikarka romansująca z synem bossa, czy też młody człowiek skuszony jego ofertą pracy.</p><p style="text-align: justify;">Wszystko zaczyna się właśnie od łamiącej serce historii Ajaya, którą autorka gra, żeby raz pokazać ten nieszczęsny kontrast pomiędzy biednymi a bogaczami, ale też żeby swojego bohatera trzymać w szachu. Ajay symbolizuje właśnie tych najbiedniejszych, tych, którzy są stworzeni po to, by służyć. Ich życie nie ma żadnej wartości, każdego można zastąpić dziesięcioma innymi. W powieści przewijają się również inne, podobne Ajayowi postaci i ich historie zawsze wskazują na to, że jedynym wyjściem z biedy i nizin społecznych jest deprawacja – wszyscy oni są zdemoralizowani, popełniają złe czyny bez wyrzutów sumienia. Jeśli postaci się zmieniają, to tylko na gorsze. To samo zresztą tyczy się bogaczy, bez żenady żerujących na biednych, np. odbierających im ziemię po to, żeby wybudować tam swoje firmy, hotele, itp. Kapoor pokazuje związki mafijnych przedsiębiorców z władzami, podbijając tylko poczucie beznadziei płynące z tej powieści: że w tym świecie nie ma światełka nadziei: <i>zrozumiałem, jak obraca się koło, jak policjanci, politycy i urzędnicy współpracują ze sobą, żeby się obracało (…).</i> Zaiste, to jest wiek zła. Wszak Indie to kraj, w którym postaci chcące zmienić ten patologiczny układ, ginęły w zamachach. W tym układzie oczywiście coś do gadania mają tylko mężczyźni, to jest męski świat, nadal. Kobiety są tylko do ozdoby lub po to, żeby je wykorzystać. Jedyną kobietą w gronie głównych bohaterów <i>Wieku zła</i> jest Neda, ale stanowi ona tylko dodatek do mężczyzny.</p><p style="text-align: justify;">Powieść czyta się szybko mimo dość sporych gabarytów: bardzo wiele stron szybko ucieka gdyż wypełniają je dość proste dialogi, często składające się z bardzo krótkich kwestii. Ale są też fragmenty litego tekstu, są też inne ciekawe zabiegi literackie. Jedno, co było dobre, fabuła tej powieści jest dość realistyczna, przez co dość dobrze mi się <i>Wiek zła</i> czytało, w przeciwieństwie do wielu innych pozycji z kręgu literatury indyjskiej (której też nie lubię – jakiś czas temu stwierdziłam, że to chyba kwestia różnic kulturowych). Problem z tą książką jest taki, że mimo takiego ogromu deprawacji i dekadencji, w niej pokazanego, to przy czytaniu nie miałam w zasadzie żadnych refleksji na ten temat. Wszyscy są kutasami – i co z tego? Indie są przeżarte korupcją i nieprawdopodobną niesprawiedliwością? – nic nowego. Ten obraz Indii jest zresztą bardzo jednostronny – autorka skupia się na patologiach, brakuje też jakiegoś tła kulturowego, a mentalność bohaterów jest bardziej zachodnia, niż wschodnia. Bohaterowie? Jeśli ktoś trzyma za nich kciuki, oczekując, że w końcu się z wyzwolą z tego magicznego kręgu zła, to czeka go rozczarowanie… W szczególności tyczy się to Ajaya, gdyż to jego losy otwierają tę powieść i można spodziewać się jakiejś klamry. Tymczasem to wszystko tak naprawdę zmierza donikąd, zakończenie jest bardzo rozczarowujące, lądujemy w ślepym zaułku i można dojść do wniosku, że powieść ta właściwie nie zawiera żadnej ciekawej, godnej zapamiętania historii. Można to tłumaczyć tym, że to pierwsza część trylogii, ale nie zachęciła mnie ona do lektury części kolejnych - mało w tej powieści było dla mnie wartościowych treści. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główni bohaterowie: Ajay, Neda, Sunny Wadia<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Indie </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 544</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 4/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Deepti Kapoor</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Wiek zła</i>, Wydawnictwo Albatros, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-17020184226807184652024-02-04T12:18:00.004+01:002024-02-04T12:19:07.069+01:00Nowy Dziki Zachód<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqm9bE6y6pIq0D858h0ff6T8_CdSR1dgfRhcOZHOvPfBtfu5hEUCDMVdqk3rLsQmPmmk-bqUXu4ajk1J7hpR1UvJlTjBgWFjBjolJIL4CRjM-eT58MH5anqNZiy7lTbDmYngvKzGVC2K5T5UniadVl5oSg8d7Rt27ClEPVqHU-tw6RenQhyphenhyphenF76fnCc5Qs/s500/nowy%20dziki.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiqm9bE6y6pIq0D858h0ff6T8_CdSR1dgfRhcOZHOvPfBtfu5hEUCDMVdqk3rLsQmPmmk-bqUXu4ajk1J7hpR1UvJlTjBgWFjBjolJIL4CRjM-eT58MH5anqNZiy7lTbDmYngvKzGVC2K5T5UniadVl5oSg8d7Rt27ClEPVqHU-tw6RenQhyphenhyphenF76fnCc5Qs/s320/nowy%20dziki.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Dochód pasywny, czyli zbicie kasy na jakiejś apce, a potem nicnierobienie, jest dziś marzeniem wielu. Stąd prawdziwy boom na technologiczne start-upy, kręcący się głównie w Dolinie Krzemowej - ta branża to współczesne Eldorado. To bańka sama w sobie: ludzi zafiksowanych na technologii, nerdów wpatrzonych w ekrany komputerów i telefonów, ale także chodzących na spotkania z inwestorami, w nadziei, że ich pomysł (a nawet brak pomysłu) uzyska jakieś finansowanie. Jak się okazuje, tylko niewielu ma na to szanse, jak zawsze kiedy za coś biorą się “wszyscy”, w typowym “owczym pędzie”; im więcej ludzi, tym trudniej się przebić. Tylko niektórzy mają wystarczająco dużo umiejętności/talentu, a także szczęścia, by im się to udało. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Corey Pein ma niewątpliwie kąśliwe pióro, ale drygu do nowoczesnych technologii już nie. Od samego początku tej książki widać, że nie darzy ich on sympatią, a jego <i>Nowy Dziki Zachód</i> jest tyleż opowieścią o patologii, w jaką zmienił się rynek start-upów technologicznych (oraz nasze życie pod dyktando tych technologii), co opisem frustracji autora, przekonującego się, że nie ma zadatków na milionera. Wyraźnie widać, że reportaż ten rozpada się na dwie części. Po dominującej bowiem w kilku pierwszych rozdziałach sarkastycznej opowieści o poszukiwaniu taniego lokum w okolicach Doliny Krzemowej i zgentryfikowanym San Francisco, nerdowskich imprezach oraz próbach wkręcenia się w to środowisko (nie znajdziecie tu opisu pracy w Google czy Mecie), w drugiej połowie książki mamy do czynienia bardziej z analizą światopoglądu osób tworzących branżę IT. Mowa tu o altprawicy, faszyzmie, eugenice, mizoginizmie oraz wrogości w stosunku do wszelkiej różnorodności, którymi przesiąknięta jest ta branża. Nic dziwnego, skoro tworzą ją głównie młodzi, biali mężczyźni, uważający się za lepszych od innych (a często nie radzący sobie w codziennym życiu). Pisarz Pankaj Mishra, którego cytuje Pein, uważa, że problem tu polega na tym, iż zglobalizowany kapitalizm stworzył zbyt wielu “niepotrzebnych młodych ludzi”, a "<i>przepaść pomiędzy obietnicą a rzeczywistością kapitalizmu doprowadziła do powstania “rezerwuwarów niezadowolenia i cynizmu na granicy wrzenia</i>”.<br /></p><p style="text-align: justify;">Otwiera to klapkę i być może jest takim brakującym puzzlem, odpowiadającym na to, dlaczego algorytmy mediów społecznościowych tak bardzo promują tego typu poglądy, o czym mowa była w książce <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/w-trybach-chaosu.html"><i>W trybach chaosu</i></a>. Reportaż Peina potwierdza też to, o czym pisała Shosana Zuboff: dążenie korporacji technologicznych, by to im oddać władzę nad światem, nieograniczoną przez żadne regulacje, które przecież nie nadążają za rozwojem technologii. U Zuboff Big Techom chodzi głównie o pieniądze (ale przecież pieniądze to władza), natomiast Pein pisze wprost o ludziach, którym marzy się zlikwidowanie rządów i demokracji, i oddanie władzy w ręce korporacji oraz SI. <br /></p><blockquote>Diamantis odnosił się z pogardą do wszelkich działań politycznych - związanych z ochroną zasobów naturalnych czy wprowadzaniem regulacji prawnych - które mogłyby ograniczać swobodę działania korporacji. Jego zdaniem ograniczanie ekspansji kapitału stanowiło zagrożenie dla innowacyjności technologicznej i vice versa. A ponieważ jedynie technologia może ocalić ludzkość przed takimi zagrożeniami jak zmiany klimatyczne, próby okiełznania technokapitalizmu to głupota. (...) Obecni przywódcy polityczni, kontynuował, powinni “przynajmniej usunąć się z drogi”. </blockquote><div style="text-align: justify;">Pein pisze sporo o takich guru Doliny Krzemowej, jak Peter Thiel czy - najbardziej radykalny z nich - Raymond Kurzweil, lansujący pogląd o wielkiej osobliwości i stopieniu się człowieka z maszynami. To tzw. singularytarianizm. Czy naprawdę tego chcemy? A przecież już dochodzą nas wieści o chipach wszczepianych do mózgów, to już nie jest sci-fi. Zatem o ile początek książki nacechowany mocno prześmiewczym tonem, może bawić, to końcowe rozdziały raczej napawają przerażeniem, gdyż czytelnik zastanawia się, na ile realne jest to, że tego typu poglądy zwyciężą i faktycznie czekają nas rządy “specjalistów IT”. Tymczasem ambicje oligarchów z branży high-tech są kosmicznie samolubne - wieczne życie, nadludzkie moce, podróże w kosmos. Pomijając już ich mizantropię i mizoginizm, krytycy widzą ich egocentryzm, brak empatii i brak krytycznego myślenia, biorącego pod uwagę to, że technologia nie zawsze oferuje optymalne rozwiązania. <br /></div><div><blockquote>Świadomość, że niektórych wynalazków (...) nie da się kontrolować, budzi przerażenie. Z tego powodu o dystrybucji i rozwoju przełomowych technologii nie powinno decydować paru bajecznie bogatych facetów z dyplomami Stanfordu, których cechuje szokujący brak poszanowania historii, polityki, języka i kultury, a tym bardziej problemów szarych, ubogich obywateli. </blockquote><div style="text-align: justify;">Bo szykuje to nam nowy - technologiczny - feudalizm. Tym bardziej, że znaczna część społeczeństwa dała się temu uwieść i jest bezkrytycznie zapatrzona w Big Techy i ich twórców, nieświadoma nadużyć, jakie stoją za ich sukcesem. Oryginalny tytuł tej książki brzmi LIVE WORK WORK WORK DIE, a autor sporo odnosi się do postpracy, będącej wytworem nowoczesnych technologii, gdzie coraz więcej ludzi tyra za marne grosze, a kapitał na tym zbijają nieliczni kapitaliści milionerzy, uważający, że technologia to postęp i że ratuje ona świat: <br /></div></div><div><blockquote>Zamieszanie wokół tej, wydawałoby się ewidentnej kwestii, odzwierciedla punkt widzenia bogatego konsumenta i rasowego kapitalisty, przekonanego, że należy mu się lepsze traktowanie. Z tej perspektywy <b>technologia jawi się jako źródło niezliczonych rozrywek oraz przydatnych, pozwalających oszczędzić czas, narzędzi</b>. (...) Ponadto każda technologia, która prowadzi do zmniejszenia zapotrzebowania na pracę ludzkich rąk i zwiększenia wydajności, musi być dobra. Nawet jeśli na skutek jej wdrożenia więcej robotników zostaje bez pracy, znajdujące się na wyższym poziomie rozwoju społeczeństwo technologiczne czerpie korzyści z tego “osiągnięcia”, ponieważ zyski gromadzone dzięki zwiększeniu wydajności można inwestować w kolejne nowe technologie, które jeszcze bardziej ograniczą zapotrzebowanie na siłę roboczą i wygenerują jeszcze większe zyski. *</blockquote><p style="text-align: justify;">Wszystko to może zakrawać na teorię spiskową, ale tylko jeśli ktoś nie interesuje się branżą IT - bo jeśli ktoś czyta, interesuje się rozwojem technologii, to tego typu wizje stają się coraz bardziej prawdopodobne. Poza tym Pein spotkał prawdziwych ludzi wyznających te poglądy. Prawdziwych “technooptymistów”, podczas, gdy on sam dołącza do grona “technopesymistów”. Przyznaję jednak, że gdyby cała książka była poświęcona tylko próbom
wylansowania własnego start-upu przez Peina, ten tekst by nie powstał,
skłoniła mnie do jego napisania dopiero owa druga, bardziej ideologiczna
część książki. Problem polega na tym, że, jak już wspomniałam, autor początkowo sam chciał “zaczepić” się w branży IT i tak do końca nie wiadomo, na ile poważnie rzecz ową potraktował (czy był to tylko reportaż uczestniczący), i na ile to, co pisze nie wynika z jego własnej porażki i własnych uprzedzeń. Można zadać sobie pytanie, czy gdyby Peinowi udało się jednak osiągnąć sukces w branży, to ta książka wyglądałaby tak samo? Czy jej autor byłby równie krytycznie nastawiony do branży IT? Po drugie brakuje tu bibliografii, źródeł, stąd trudno zweryfikować twierdzenia autora, jak też oszacować jak poważny jest problem - tzn. ilu faktycznie jest w sektorze high-tech ludzi o tak skrajnych poglądach. Oczywiście trzeba pamiętać, że technologie nie zawsze są złe, a to, jak będzie wyglądać świat zależy tylko od nas samych i od tego, której narracji pozwolimy się zdominować. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: reportaż </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: nowoczesne technologie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: USA<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 304</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 4,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm; text-align: justify;"><b>Corey Pein</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej,</i> Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019</b></span></span></span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm; text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> </b></span></span></span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">*z tym, że dziś bezrobocie zagląda w oczy nie "niewykwalifikowanej sile roboczej", ale
klasie średniej, specjalistom, ludziom wyszktałconym, których umiejętności i
kwalifikacje nagle stają się zbędne, bo może zastąpić je maszyna<span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <br /></b></span></span></span></div><p></p><p></p></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-73055113424648367992024-01-30T10:05:00.002+01:002024-02-07T09:47:05.356+01:00Mr Loverman<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEhJClvOON6hlIoKU3vBNLIP17HtchZRwwyA3IxANkOnu10bTL7ksJcCKqJdrZn9Q14XCQziFEVOVikI2bu1Vuw-LbLZAjcfKJfqLtV5cfW-d0Mcg6uqd9gw_x3Ur2lqMlNfZXT3BwMlbvX9-rc3BnYCU7d0ua16j7bnNC-ICynljB4PJiREPR6LQrr6A/s500/mr%20loverman.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhEhJClvOON6hlIoKU3vBNLIP17HtchZRwwyA3IxANkOnu10bTL7ksJcCKqJdrZn9Q14XCQziFEVOVikI2bu1Vuw-LbLZAjcfKJfqLtV5cfW-d0Mcg6uqd9gw_x3Ur2lqMlNfZXT3BwMlbvX9-rc3BnYCU7d0ua16j7bnNC-ICynljB4PJiREPR6LQrr6A/s320/mr%20loverman.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Przypadek sprawił, że ostatnia powieść Bernardine Evaristo była pierwszą lekturą, po jaką sięgnęłam w 2024 roku, ale okazuje się, że było to trafione w punkt, gdyż <i>Mr Loverman</i> traktuje o zmianie, by nie rzec rewolucji życiowej, nowym początku. Jej bohaterem jest siedemdziesięcioczteroletni gej, który całe swoje życie ukrywał swoje skłonności. Ma więc żonę i dwie córki, a jednocześnie wieloletniego kochanka, o którym wszyscy myślą, że jest jedynie jego przyjacielem. Żyje w zakłamaniu. Przyczyną tego rzecz jasna uwarunkowania społeczno-obyczajowe: kiedy Barry był młody, homoseksualizm był nie tylko powszechnie potępiany i sekowany, ale nawet nielegalny. Dziś teoretycznie można „wyjść z szafy”, ale co mogłoby do tego skłonić starszego pana z ustabilizowanym życiem? </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Brzmi to wszystko dosyć poważnie, ale tematyka została przedstawiona przez autorkę w niezwykle lekki, dowcipny sposób. Główny bohater, mimo że samouk, to jest człowiekiem inteligentnym, wyrafinowanym, o bystrym i żywym umyśle. Prawdziwy oryginał, co odzwierciedlają np. jego stroje. Jest także zamożny, dzięki swojej życiowej przedsiębiorczości. Jego wewnętrzne monologi wypełniające książkę, pełne błyskotliwych, tudzież złośliwych obserwacji, to istne perełki, podobnież jak dialogi z bliskimi. Wszystko aż się skrzy od celnych ripost, ironii i trafnych spostrzeżeń. Wyżej wymienione to główna treść książki, a trzymają one w napięciu bardziej, niż niejeden thriller. Evaristo jednak na tym nie poprzestaje, gdyż kontrapunktuje narrację Barry’ego narracją jego żony. W ten sposób buduje się wizerunek bohatera, który – widzimy, że wcale nie jest kryształowy i jednak żyje w swojej bańce. Jego małżonka również ma swoje racje i swoje sekrety; co tu dużo mówić, ich małżeństwo od dawna jest fikcją. Zdecydowanie postacie bohaterów są wielowymiarowe i niejednoznaczne do oceny, np. Barry to fatalny mąż, ale z drugiej strony czuły i kochający swoje córki ojciec. Z jednej strony gej, z drugiej nie utożsamiający się z innymi homoseksualistami. Poza tym nie bez znaczenia jest jego dziedzictwo kulturowe – Barry i Carmel urodzili się na Karaibach, lecz wyemigrowali do Anglii. <br /></p><p></p><blockquote>Danny-Boy, chciałbym mu powiedzieć, w przeciwieństwie do was, nastolatków bez skazy, my dorośli bywamy głupi i pełni sprzeczności. Dajemy ciała. Przykro mi, że spadliśmy z piedestału doskonałości, synku, ale jedyne na czym nam zależy, to żebyś się nie wypieprzył na twarz tak samo jak my.</blockquote><div style="text-align: justify;">Pierwsze, co mi się nasunęło się taka refleksja, że Barry to taki typowy facet, który dobrze się w życiu urządził: ma rodzinę, wikt i opierunek, posprzątane, nagotowane (bo sam nie umie się tym zająć). Dzięki temu może swobodnie zajmować się swoimi sprawami, i właściwie to dlaczego miałby coś zmieniać? Rewolucja życiowa dokonywana w starszym wieku to nie jest coś normalnego – wbrew temu, co serwują nam telewizje śniadaniowe, i co wydaje się treścią tej książki („na zmianę nigdy nie jest za późno”). Przeciwnie – taka zmiana to wyjątek od reguły, a nie reguła, i to samo tyczy się Barryego. Często jest to coś, co przynosi nam życie, a nie coś, co planujemy. Barry do swojego coming-outu przymierza się jak sójka wybierająca się za morze…<br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Dlatego też – i po drugie, Barry, mydli nam oczy, jak to ludzie, którzy są sympatyczni, wygadani, tacy, co to zawsze znajdą dla siebie jakieś wytłumaczenie. Tak naprawdę jego życie to pokaz hipokryzji, a książka w pełnej krasie to pokazuje. Naturalnie, nie tylko Barry jest hipokrytą, takimi samymi hipokrytami są jego żona i córki, jak również większość z nas. Znajduje to odbicie w naszych relacjach rodzinnych, w stosunku do ludzi różniących się od nas (inna rasa, narodowość, wyznanie, orientacja seksualna, etc.), do religii, itd. Deklaracje deklaracjami, a życie życiem… Wreszcie myślałam sobie o ageizmie, o tym, jak sztampowo traktujemy osoby starsze, zakładając, że są one zacofane mentalnie, technologicznie, kulturalnie, itp., i traktując je z tego tytułu protekcjonalnie i lekceważąco. Oczywiście często faktycznie tak jest, ale też jako społeczeństwo po prostu zamykamy tym ludziom drzwi do różnych opcji, odmawiając im wstępu tam, gdzie – wg. naszych wyobrażeń – jest miejsce tylko dla młodych. Tymczasem nasz Mr Loverman nie daje się wcisnąć w żaden z tych schematów, zdecydowanie odbiega od stereotypu stetryczałego staruszka.<br /></p><p style="text-align: justify;">Kto by pomyślał, że ta skromna książeczka (z efektowną okładką) będzie skrywać tak ciekawą treść. Tak się powinno pisać dobre książki. Nie można tu nie wspomnieć o kulturowych odniesieniach do ojczyzny bohaterów, którymi przesiąknięta jest powieść – mieszkają oni w Londynie, ale Londyn to przecież miasto barwne, wieloetniczne, w którym bez trudu odnajdują się przybysze spoza Anglii, a już zwłaszcza przybysze z byłych brytyjskich kolonii. Zatem mamy tu i wspaniale oddany klimat stolicy Wielkiej Brytanii – wycieczki po jego ulicach i lokalach - i etniczne wstawki, co odzwierciedla np. język, jakim posługują się protagoniści (co jest rzecz jasna trudne do przetłumaczenia, ale Aga Zano to mistrzyni tego typu przekładów). Przychodzi mi to na myśl klimat książek Zadie Smith. Plus Evaristo też eksperymentuje z formą – tu mamy zupełnie inny styl zastosowany do opowieści Barry’ego, a inny dla jego żony. Jak nie lubię tego typu udziwnień, to tu zupełnie mi to nie przeszkadzało.<br /></p><p>Może trochę gupio tak zachwycać się pierwszą lekturą w tym roku, ale w sumie czy data przeczytania ma tu jakiekolwiek znaczenie? Czas pokaże, czy ta książka zostanie ze mną aż do podsumowania rocznego.<br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główni bohaterowie: Barry Walker<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Wielka Brytania </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 368</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Bernardine Evaristo</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Mr Loverman</i>, Wydawnictwo Poznańskie, 2023</b></span></span></span></div><p></p></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-27588798887965245962024-01-26T10:49:00.003+01:002024-01-26T10:51:11.932+01:00Co czytać w 2024 roku<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqYbHqabVWP36MEqw1t8DnPc959bqxcaBAjQyQ7NGb6w2yEHHfgRY-4M7Od8g_QiWZt6yTQkISs3zzfDxyWC8iOC_xuRJ7xfckOn5tWV51DFtfUM2_o6ZBpJFtsrUYc9knl2ejHJBI-xsSOmrsjYVtxEYLIEP1HSkgquFzPRMfpcoT5LMOfhHi4PbwdJ4/s1200/zapowiedzi24.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1200" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhqYbHqabVWP36MEqw1t8DnPc959bqxcaBAjQyQ7NGb6w2yEHHfgRY-4M7Od8g_QiWZt6yTQkISs3zzfDxyWC8iOC_xuRJ7xfckOn5tWV51DFtfUM2_o6ZBpJFtsrUYc9knl2ejHJBI-xsSOmrsjYVtxEYLIEP1HSkgquFzPRMfpcoT5LMOfhHi4PbwdJ4/s320/zapowiedzi24.jpg" width="320" /></a></div><div style="text-align: justify;">Przyszła mi do głowy ostatnio taka myśl, że wydawnictwa mogłyby się na rok wstrzymać z kolejnymi publikacjami - wtedy może nadrobiłabym większość zaległości. Ale oczywiście byłoby to coś niesłychanego i bardzo niepokojącego. Show must go on, machina wydawnicza musi się kręcić. Więc mimo tego, że na półkach wołają do mnie książki nieprzeczytane od miesięcy, a nawet lat, to czekam na tegoroczne nowości. I z tego, co już wiadomo z informacji, jakich udzielają wydawnictwa, wynotowałam sobie te książki, które ciekawią mnie najbardziej: </div><p><span></span></p><a name='more'></a><p></p><p><br /></p><ul style="text-align: justify;"><li><b>Biografia Anny Wintour</b>, która miała premierę kilka dni temu, nakładem wydawnictwa Marginesy,</li><li><i><b>Las birnamski</b></i> - nowa powieść Eleanor Catton (Wyd. Literackie) - ze wstydem przyznaję, że nadal nie przeczytałam <i>Wszystkiego, co lśni</i>, to jedna z moich najdłuższych półkowniczek, </li><li><i><b>Głód</b></i> Jamal Ouariachi - Wyd. Relacja - ta powieść też wychodzi już w styczniu,</li><li><b><i>Sen o drzewie</i></b> Mai Lunde (Wyd. Literackie) - ostatnia część tetralogii klimatycznej zapowiadana jest na jesień,</li><li><b><i>Oscarowe wojny</i></b> - reportaż o Hollywood mają w lutym w planach wydać Marginesy,</li><li><i><b>Prophet Song</b></i> - laureatka ubiegłorocznego Bookera również jest w planach wydawniczych Marginesów, z kolei <i><b>Kolonia</b></i> Audrey Magee Poznańskiego; liczę na to, że wydane zostaną u nas również inne z zeszłorocznych nominatek do tej nagrody (<i><b>The Bee Sting</b></i> - prawa do tej powieści ponoć kupiły Filtry),</li><li><b><i>The Wager: A Tale of Shipwreck, Mutiny and Murder</i></b> (W.A.B.) - nowa publikacja Davida Granna, znanego m.in. z <i>Zaginionego miasta Z</i> czy <i>Czasu krwawego księżyca</i>,</li><li>Bardzo czekam na<i> <b>The House of Doors</b></i> Tan Twan Eng (Wyd. Poznańskie), </li><li>a w serii Zrozum Wydawnictwo Poznańskie zapowiada publikację Jeffreya Liebermana, autora <i>Czarnej owcy medycyny</i> - tym razem stricte o schizofrenii, </li><li>także Poznańskie zapowiada tłumaczenie <b><i>Unwell Women</i></b> o leczeniu kobiet na przestrzeni wieków,</li><li>a jak już mowa o medycynie, to bardzo jestem ciekawa książki <i><b>Zmącony obraz. Leki psychotropowe i epidemia chorób psychicznych w Ameryce</b></i> Roberta Whitakera (Czarne),</li><li><b><i>Into the Silence</i></b> - to o George’u Mallorym i jego wyprawach na Mount Everest (Agora),</li><li><b><i>Sieroty z Davenport</i></b> (Wyd. ArtRage) - spadochroniarka z ubiegłego roku, mam nadzieję, że w tym roku w końcu uda się ją wydać,</li><li>także ArtRage ma w planach wydanie powieści <i><b>Echeverris</b></i> Martina Caparrosa - Argentyńczyka znanego nam z monumentalnych reportaży, </li><li><b><i>Wielki skok Grupy Lazarus</i></b> o północnokoreańskich hakerach to kolejny zapowiadający się <i>bombowo</i> reportaż Szczelin, </li><li><b><i>Atlas sztucznej inteligencji</i> </b>Kate Crawford zwrócił już moją uwagę na Goodreads, planuje go wydać Bo.wiem<b>,</b></li><li><b><i>Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska</i> </b>(Krytyka Polityczna) - nareszcie, tyle tylko powiem, <b><br /></b></li><li><i><b>Wielki świat</b></i> Pierre Lemaitre (Wyd. Albatros) - nowa powieść tego autora, nowy cykl o powojennej Francji; wydawnictwo Albatros na swoje 30-lecie odgrażało się, że szykuje wyjątkowe pozycje, i faktycznie tak jest - wynotowałam jeszcze kilka innych powieści nakładem Albatrosa: </li><li><i><b>Gdzie śpiewają góry</b></i> Nguyễn Phan Quế Mai, </li><li><b><i>Na zawsze Manderley. Życie Daphne du Maurier</i></b> Tatiana de Rosnay - no, to dopiero będzie cymesik,</li><li><i><b>Madame Matisse</b></i> Sophie Haydock (nowa powieść autorki <i>Czterech muz),</i><br /></li><li><b><i>Niewolnica wolności</i></b> Ildefonso Falcone. </li></ul><p style="text-align: justify;">Poza tym nie widziałam w zapowiedziach, ale mam szczerą nadzieję, że pokażą się u nas tłumaczenia nowej powieści Abrahama Verghese (<i>The Covenant of Water</i>) oraz najnowszej książki Naomi Klein <i>Doppelganger</i>. Zainteresował mnie też reportaż <i>Powerty, by America</i> Matthew Desmonda oraz <i>The Art Thief</i> Michaela Finkela. <br /></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-47346348228139770282024-01-23T11:36:00.005+01:002024-01-23T11:38:29.961+01:00Wartka śmierć<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTg0gURFMUmIUF0PS4-uLh1ES-ssmbLyaoIQ4r2daRdk6IJf9MxWfcvGX3-AT8bYY5D-GmhiKbCpgT-poVl35l5HIj_ctvdJBu8mVILouu-8rx952hqhSKQc2gBwQvs0FIK8NwnMuWWfjBPzNzhCP0NPk_-kfkjmhd_nUS2e-hp08bnZsrEUzaUeRFKIQ/s500/wartka%20%C5%9Bmier%C4%87.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTg0gURFMUmIUF0PS4-uLh1ES-ssmbLyaoIQ4r2daRdk6IJf9MxWfcvGX3-AT8bYY5D-GmhiKbCpgT-poVl35l5HIj_ctvdJBu8mVILouu-8rx952hqhSKQc2gBwQvs0FIK8NwnMuWWfjBPzNzhCP0NPk_-kfkjmhd_nUS2e-hp08bnZsrEUzaUeRFKIQ/s320/wartka%20%C5%9Bmier%C4%87.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Moją małą tradycją stało się już kończenie roku lekturą kolejnej powieści z cyklu o Cormoranie Strike’u – i tym razem tradycji stało się zadość (mimo, że książka wyszła dopiero 4 grudnia). Tym razem Cormoran i Robin tropią nadużycia popełnione w sekcie. Robin rzuca się na głęboką wodę i postanawia wkręcić się do owej organizacji, by pod przykrywką odkrywać od środka jej brudy. Stąd spora część powieści rozpisana jest na dwóch planach: jeden to działania Cormorana, a drugi perypetie Robin w Powszechnym Kościele Humanitarnym. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Opowieść o sekcie wydaje się tematem bardzo nośnym – wiemy, że te instytucje są kopalnią patologii wszelakich, z nadużyciami seksualnymi na czele. Poza tym człowieka z zewnątrz zawsze fascynuje zagadka, jak członkowie sekty dali się tak omamić, by poddawać się bez szemrania różnym dziwnym praktykom oraz wierzyć w to, co mówią im przywódcy. Tu wchodzi cała ogromna gałąź psychologii: technik manipulacji, prania mózgu, deprywacji podstawowych potrzeb, zastraszania. Chyba każdy z nas zastanawiał się, czy też by temu uległ, a jeśli nie – co sprawia, że stosowane metody są w przypadku jednych osób skuteczne, a innych nie. Ja mam mieszane uczucia w tym temacie – z jednej strony jest to na pewno ciekawe, z drugiej strony mnie to odpycha. Porównałabym to do obserwowania czegoś, co wywołuje we mnie obrzydzenie, np. wielkiego, włochatego pająka… <br /></p><p style="text-align: justify;">Dlatego też fakt, że autorka zdecydowała się kolejny tom książki o Cormoranie poświęcić właśnie sekcie, przyjęłam z małym entuzjazmem. Ja nie lubię chyba o tym czytać i te części, w których opisane są przygody Robin były dla mnie trochę nudne, choć oczywiście bardzo dużo się w nich dzieje – ale też niepokojące, męczące emocjonalnie. Oddychałam z ulgą, kiedy akcja wracała do „normalnego” świata i do Strike’a. Trochę nielogiczne było w moich oczach to, że Cormoran pozwolił Robin tam wejść i tak ryzykować – przecież nie wiadomo, jak to się mogło skończyć. Zwłaszcza kiedy detektywi wiedzieli, że kobiety zmuszane są tam do seksu… czy nie logiczniej byłoby posłać tam jakieś faceta? No, ale oczywiście znaczna część powieści nie mogła być poświęcona jakiejś drugoplanowej postaci – a ciągnie się to i ciągnie. <br /></p><p style="text-align: justify;">Książka jest znowu bardzo długa i uważam, że tym razem można by ją było skrócić właśnie w tych fragmentach, kiedy akcja rozgrywa się wewnątrz sekty. Bo naprawdę ciekawie zaczyna się dziać po tym, jak Robin ją opuszcza, pod koniec książki. Końcówka jest mistrzowska. Widać tu wyraźnie pewien schemat, stosowany przez pisarkę w kolejnych tomach: drobiazgowe śledztwo, składające się głównie z tego, że detektyw jeździ do różnych miejsc (tu otrzymujemy opisy wszelakich lokali) i rozmawia z potencjalnymi świadkami, osobami zamieszanymi w sprawę, przedkładane jest nad wartką akcję. Jest to powtarzalne, ale na pewno bardzo zbliżone do realiów i zauważmy, że dzięki takiemu pokazaniu procesu dochodzenia po nitce do kłębka nie zachodzi tu sytuacja bardzo częsta w innych kryminałach, kiedy to rozwiązanie zagadki wyskakuje niby królik z kapelusza, a akcja nie idzie w parze z logiką. Tu nic takiego nie ma miejsca, głównie dlatego, że detektywi szukają nie tylko sprawców, ale i motywów, by wszystko poskładało się w spójną całość. <br /></p><p style="text-align: justify;">W <i>Wartkiej śmierci</i> jest nieco mniej wątków osobistych, niż w poprzednich częściach (zanotowałam nawet, że przez ¾ książki nie ma w ogóle mowy o problemach Strike’a z nogą ;) – ale rzecz jasna nadal one są, w tym jeden bardzo poważny. Chciałabym też, by autorka popracowała nad postaciami pracowników agencji – bo nie wiemy o nich w zasadzie nic, co sprawia, że są oni dość papierowymi postaciami – aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że to rozdmuchałoby już i tak grubą książkę. Jest faktem, że z tego grona kibicowałam jedynej postaci, której charakterystyka jest tu nieco pogłębiona, mimo tego, że postać ta była przedstawiona w negatywnym świetle ;) <br /></p><p style="text-align: justify;">Nie udało się <i>Wartkiej śmierci</i> przebić <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/02/serce-jak-smoa.html">Serca jak smoły</a></i>, które uważam za najlepszą do tej pory część tej serii. Ale też, byłoby to bardzo trudne, biorąc pod uwagę jak bardzo tamta powieść mi się podobała. Tym niemniej dla mnie to jest ten rodzaj literatury, który mnie angażuje, wciąga, sprawia przyjemność, a po za tym przy którym odpoczywam i świetnie się bawię. To, o czym napisałam powyżej świadczy o tym, że autorka potrafi tak konstruować swoją powieść, że jej bohaterów traktuję jak żywe, realne osoby i przejmuję się ich losem. To w tej chwili chyba jedyne powieści, które zostawiają mnie z poczuciem kaca czytelniczego.</p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: kryminał<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główni bohaterowie: Cormoran Strike, Robin Ellacott<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Wielka Brytania </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 960</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Robert Galbraith</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Wartka śmierć</i>, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2023</b></span></span></span></div><p> </p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-85360293694151178952024-01-19T10:20:00.002+01:002024-02-04T12:23:38.804+01:00Rozpieszczony umysł<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOLdMmiJj7xLVj3Sfl5CqsmBwzYxym-c1lLxe_nA680LJNw4tJ5ux6_5bnQkcZ35G_yrQ0vwwRVD9u4JCq_tZkAwsC7W_5X6ze1-MMQ0TbH2MsGzyOGgcY0XzsQV1AJ5Hj2s2tksLBlrELzxwiI6KM4hHgQnrhWHmCFKjsCPD6N2SZlakJq-mW6i4SV-M/s500/rozpieszczony%20umys%C5%82.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOLdMmiJj7xLVj3Sfl5CqsmBwzYxym-c1lLxe_nA680LJNw4tJ5ux6_5bnQkcZ35G_yrQ0vwwRVD9u4JCq_tZkAwsC7W_5X6ze1-MMQ0TbH2MsGzyOGgcY0XzsQV1AJ5Hj2s2tksLBlrELzxwiI6KM4hHgQnrhWHmCFKjsCPD6N2SZlakJq-mW6i4SV-M/s320/rozpieszczony%20umys%C5%82.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">W jednym z ostatnich rozdziałów swojej <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/zodzieje.html">książki o złodziejach uwagi</a>, Hari pisze o współczesnym stylu wychowywania dzieci, skupiającym się na zapewnieniu im maksimum bezpieczeństwa. Mamy więc dzieci pilnowane, zawożone do i przywożone ze szkoły, nie wypuszczane same z domu, nawet kiedy mają już lat -naście. Czytając to, uświadomiłam sobie, że dzisiejsze dzieci trzymane są właściwie w areszcie: ciągle pod nadzorem, jeśli nie bezpośrednim, to elektronicznym. Nie ma już możliwości, by te dzieci same się bawiły na dworze, jak to drzewiej bywało… Dzisiaj, gdyby rodzice zostawili Kevina samego - zostaliby aresztowani… Jak to skutkuje? Johathan Haidt, jeden z moich ulubionych współczesnych psychologów opowiada, co się dzieje, kiedy dzieci z tego pokolenia (czyli popularne Z-tki) trafiły na uniwersytety (amerykańskie rzecz jasna). </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Dziś każdy drobiazg może być odebrany przez młodych, przewrażliwionych ludzi, jako obraza, co prowadzi do przesadzonych, histerycznych wręcz reakcji: piętnowania, protestów, a nawet przemocy. Najczęściej skupia się to wokół kwestii światopoglądowych, takich jak rasizm, obrona mniejszości, w tym mniejszości seksualnych, osób trans, praw kobiet, ect. Każdy pretekst wywołuje tu oskarżenia o “białą supremację”. Przesadny nacisk na bezpieczeństwo - we wszelkich jego aspektach Haidt nazywa - sejfityzmem, a wyżej opisane zjawisko kulturą call-out. <br /></p><p></p><blockquote>Polityka tożsamości wspólnego wroga połączona z teorią mikroagresji, prowadzi do powstania kultury call-out, w której właściwie każde słowo lub każdy czyn może być powodem do publicznego napiętnowania. </blockquote><p style="text-align: justify;">Haidt opisuje szereg takich incydentów, jakie miały miejsce na kampusach, a ja czasem nie wierzyłam w to, co czytam. Opisano np. przypadek, kiedy student zgłosił innego studenta, gdyż <i>niepokojący</i> mu się wydał kolor okładki książki, jaką ten czytał… Starsi ludzie obserwują to ze zdumieniem i poczuciem absurdu, zastanawiając się, dokąd to nas zaprowadzi. Czarno-białe postrzeganie świata, czy brak dystansu do siebie są typowe dla młodych ludzi, ale tu przybierają już skrajną postać. Wszak uczelnia ma być polem doświadczalnym, przygotowującym ludzi do wejścia w dorosły świat. Tymczasem dzisiejszych studentów cechuje brak gotowości do dialogu, do nabywania nowych doświadczeń, nieumiejętność przyjęcia jakiejkolwiek krytyki, niesamodzielność. Młodzi dziś wymagają bowiem przede wszystkim bezpieczeństwa, ale
bezpieczeństwa emocjonalnego (które rzecz jasna jest kwestią bardzo
subiektywną), a wszystko, co wydaje się je naruszać, traktują jako
krzywdę i powód do przemocy stosowanej w “samoobronie”. Najlepszą
egzemplifikacją takiej postawy są słowa jednej ze studentek, krzyczącej,
że uniwersytet “<i>nie ma być przestrzenią intelektualną - to ma być dom</i>”. Serio? Edukacja nie ma sprawić, że ludzie poczują się bezpiecznie; ma ich zmusić do myślenia - ripostuje Haidt. </p><p style="text-align: justify;">Dodam, że nie dotyczy to tylko amerykańskich studentów, gdyż zjawisko to obserwuję i u nas, w internecie. Piętnowanie za najmniejsze potknięcie, nieporozumienie, wyolbrzymianie do granic możliwości, oczekiwanie wyłącznie pochwał i nazywanie każdego krytycznego słowa “hejtem”. Przeprosiny nie są przyjmowane (to po co w ogóle przepraszać?). Cancel culture i atmosfera moralnego oburzenia jest kreowana oczywiście głównie przez MS. Zauważa to wiele osób, pisze o tym np. Tomasz Stawiszyński: jak odmienne opinie są zakrzykiwane, zagłuszane. Ot, przykładem są np. opinie o książce Hariego, w której autor miał czelność wypowiedzieć się na temat ADHD, kwestionując jego genetyczne podłoże. Dotknięci tym (nie wiedzieć dlaczego) zainteresowani nie omieszkali w swoich opiniach zmieszać całej książki z błotem (jednym z argumentów jest np. to, że osoba “neurotypowa” wypowiada się na temat ADHD) - a przecież to nie jest książka o ADHD i tego zaburzenia tyczy się tylko jej fragment. Zresztą w <i>Rozpieszczonym umyśle</i> jest opisanych wiele takich przypadków, kiedy to autorzy jakichś książek zostali obrzuceni przez studentów obelgami za to, że wypowiedzieli się w nich w sposób odbiegający w jakikolwiek sposób od poprawności politycznej. Zapewne to samo czeka <i>Rozpieszczony umysł</i>, z czego autorzy zdają sobie sprawę: <br /></p><blockquote>Już teraz, kiedy piszemy te książkę, domyślamy się, co się stanie po jej ukończeniu; autorzy większości negatywnych recenzji i komentarzy zwrócą uwagę na naszą płeć i nasz kolor skóry i delikatnie zasugerują, iż jesteśmy rasistami i seksistami, których podstawowym celem jest zachowanie uprzywilejowanego statusu społecznego. Wówczas odpowiemy w stylu Marka Lilla, autora dzieła krytykującego politykę tożsamości. (...) Na nieustające wyzwiska pod swoim adresem odpowiada mniej więcej tak: <i>To jest obelga, nie argument. Podaj argument, a ja na niego odpowiem</i>. </blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Niestety tworzy to na uczelniach atmosferę strachu i zagrożenia, gdyż wykładowcy, a także sami studenci boją się wypowiadać, w obawie, jak mogą zostać odebrane ich słowa. Sprawa nie jest błaha, skoro prowadzić może nawet do fizycznej przemocy czy do żądań o zwolnienie danego wykładowcy, który “podpadł” studentowi. Co więcej, młodzi ludzie, urażeni byle drobiazgiem, odpowiadają nań obelgami, wyzwiskami, a nawet groźbami karalnymi - czyli sami mogą obrażać i grozić innym, i to jest OK? Przypomina mi to sytuację, kiedy faszyści oskarżają innych o faszyzm…Zdumiewające były dla mnie przypadki, kiedy jakiś błahy incydent był odbierany przez młodych jako "zagrożenie życia" lub co gorsza, kiedy w odpowiedzi na jakąś błahostkę posuwano się właśnie do grożenia śmiercią. A jak racjonalnych argumentów brak, to pojawia się dyżurny rasizm i <i>supremacja białego człowieka</i>. Zwróćcie uwagę, że to samo de facto zjawisko (tylko odnoszące się do światka literackiego) opisała Kuang w <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2024/01/yellowface.html"><i>Yellowface</i></a>. <br /></p><p style="text-align: justify;">Komentarz jednej z profesorek: “<i>Nauczam na Uniwersytecie Reed College. Boję się tych studentów. Będę prowadzić zajęcia o rasie, płci, seksualności, a nawet o tekstach, które poruszają te tematy w jakimkolwiek stopniu - jestem lesbijką, dzieckiem mieszanego małżeństwa. Problem jest poważny i obecny również na innych uczelniach humanistycznych. Nie wiem, w jaki sposób do niego podejść, zwłaszcza że bardzo wielu studentów nie wierzy w prawdę historyczną, ani obiektywne fakty (odrzucają je jako narzędzia białego cisheteropatriarchatu)</i>."<br /></p><p style="text-align: justify;">Autorzy <i>Rozpieszczonego umysłu</i> starają się wyjaśnić to niepokojące zjawisko. Po pierwsze wrócić więc tu trzeba do wychowania pod obsesyjnym nadzorem dorosłych, w atmosferze zagrożenia kreowanego w dzieciach przez dorosłych oraz oczywiście w ciągłym kontakcie z nowoczesnymi technologiami. Zarazem ograniczany jest czas na swobodną, samodzielną zabawę, bez nadzoru dorosłych. To pokolenie bardzo dobrze opisała Jeanne Twenge, w książce <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2022/08/igen.html"><i>iGen</i></a>, do której Haidt się obszernie odwołuje i poleca. Wnioski są takie, iż dzieci te dorastają wolniej i trafiając na uniwersytet w wieku lat 18 nie są do tego mentalnie przygotowane, gdyż dalej są dziećmi - stąd pewnie owo pragnienie bezpieczeństwa, ale także kierowanie się emocjami, własnymi odczuciami, a nie rozumiem. Badania wskazują również na rosnącą liczbę młodych osób z zaburzeniami lękowymi i depresją, co nie jest bez znaczenia w kontekście omawianego tematu. Tu Haidt i Lukianoff kwestionują trzy nieprawdy (jak sami twierdzą), które zdominowały współczesne myślenie, a które, ich zdaniem stoją u podstaw zachowania młodego pokolenia: co cię nie zabije, to cię osłabi, zawsze kieruj się przede wszystkim sercem oraz życie to starcie między dobrymi, a złymi. Wskazują na poważne zaburzenia poznawcze (katastrofizowanie, nadinterpretowanie, negatywne myślenie) oraz na dualistyczne postrzeganie świata, które jest nieprawdziwe i może prowadzić do wielu szkód. Autorzy omawiają problem także pod innymi kątami, jak rosnąca polaryzacja społeczeństwa, nadreprezentacja na uczelniach osób z lewicowymi poglądami, czy merkantylizacja wyższych uczelni. <br /></p><p style="text-align: justify;">Można dyskutować z niektórymi twierdzeniami autorów, jako bardziej intuicyjnymi i zdroworozsądkowymi, niż “potwierdzonymi empirycznie”, ale jak można potwierdzić empirycznie konieczność posługiwania się rozumem? Zanim obrzucisz kogoś wyzwiskami, w odpowiedzi na coś, co cię uraziło, lepiej ugryźć się w język i zastanowić się, czy aby naprawdę drugi człowiek miał zamiar cię obrazić - i czy sensownie jest w odpowiedzi obrażać jego, że już nie wspominam o grożeniu. Przecież od tego człowiek został obdarzony umiejętnością myślenia, a nie tylko impulsywnego, emocjonalnego reagowania. Trochę dyskusyjne może być także hołdowanie stwierdzeniu "co cię nie zabije, to cię wzmocni". Wiemy, że często nie jest to prawda, że są traumy, które człowieka łamią, zostają z nim na zawsze - cierpienie wcale nie jest dobre. Jestem jednak przekonana, że Haidt nie miał na myśli tego typu traum (zresztą sam o tym w pewnym momencie pisze), a przeciwności losu, które każdy z nas napotyka i na które musi się uodpornić, a przed którymi współczesne dzieciaki, chowane pod kloszem są chronione przez nadopiekuńczych dorosłych. Na przykład to, że nie zawsze ma się to, co się chce mieć, że nie wszyscy muszą cię lubić i chwalić, czy zgadzać z twoimi poglądami. Czy gdyby założenie “co cię nie zabije, to cię osłabi”, a co za tym idzie sejfityzm, były jednak prawdziwe, to dlaczego jest taki wysyp depresji i wszelkiego rodzaju zaburzeń wśród młodych? O przeciwskuteczności helikopterowego wychowania piszą zresztą też inni. "Życie to starcie między dobrymi, a złymi" - to tak, jakby powiedzieć
"życie to bajka" - bo tak wygląda to tylko w bajkach (i dorośli powinni z
tego poglądu wyrosnąć). Z drugiej strony można chwalić młodych za tę wrażliwość, za to, że już nie zgadzają się na to, na co przymykały oczy starsze pokolenia np. wykorzystywanie w pracy, codzienny seksizm (manifestujący się właśnie jakimiś drobnymi sprawami, jak niewybredne żarty), rasizm, etc. Starsi mówią młodym "jesteście zbyt delikatni", a młodzi ripostują - "to wy jesteście barbarzyńcami, my się na to nie godzimy." Problem pojawia się, kiedy młodzi sami nie znają umiaru i nie cechują się tolerancją, której żądają od innych (czyli mówiąc potocznie "przeginają" w drugą stronę). Jest takie zjawisko jak paradoks tolerancji Poppera: nieograniczona
tolerancja prowadzi do jej zaniku i tu chyba mamy z nim do czynienia.
Inaczej mówiąc koncept Poppera zakłada, że tolerancyjne społeczeństwo
nie może tolerować nietolerancji - i to właśnie wdrażają młodzi ludzie.
Tylko sami w “obronie
tolerancji” dopuszczają się przemocy i nietolerancji. To ten sam dylemat, co w przypadku dezinformacji, czy
stwierdzeń niezgodnych z nauką - ktoś może twierdzić, że jest wolność
słowa, zatem nie można zabronić tego typu wypowiedzi (tym argumentem
posługiwał się np. Facebook, nie chcąc usuwać kontrowersyjnych postów).
“Nasi” studenci są innego zdania, domagając się uciszenia (dosłownie)
wszystkich tych, z którymi poglądami się nie zgadzają. Ponieważ kierują
się tylko własnym subiektywnym sądem, w ten sposób de facto wolność
słowa zanika. Oczywiście zagadnienie jest skomplikowane, jak większość rzeczy, ale tym bardziej warto na ten temat rozmawiać. <br /></p><p style="text-align: justify;">Książka podejmuje wiele wątków, które nie sposób satysfakcjonująco omówić w krótkim tekście. Myślę, że każdy z nas powinien zatrzymać się na omawianych w tekście zaburzeniach poznawczych i zastanowić się, czy sam im również nie ulega. Bardzo ciekawe były dla mnie rozważania o trybaliźmie i polowaniach na czarownice w kontekście masowej histerii, której ulegają studenci. Autorzy propagują także terapię poznawczo-behawioralną. Wreszcie <i>Rozpieszczony umysł</i> to także trochę taki poradnik i dla rodziców (co robić, żeby jednak nie wychowywać dzieci w kulturze sejfityzmu), dla studentów, dla władz uniwersytetów (jak radzić sobie z roszczeniami pokolenia iGen). Bardzo to było dla mnie ciekawe, pouczające, ale też niepokojące, a momentami nawet przerażające. Kultura call-out połączona z wypaczonym postrzeganiem świata jest bardzo niebezpieczna i prowadzić może do panoptykonu. Autorzy zastanawiają się, jak ci niedojrzali ludzie będą funkcjonować w prawdziwym świecie, ale co, jeśli ten “prawdziwy” świat będzie wyglądać właśnie tak, jak oni tego chcą - przecież to oni (także) będą go tworzyć.</p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: popularnonaukowa - psychologia i socjologia <br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: pokolenie Z/iGen<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: USA<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 520</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><b>Jonathan Haidt, Greg Lukianoff</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę,</i> Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2023</b></span></span></span></div><p> </p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-89743016329926678072024-01-16T10:48:00.003+01:002024-01-16T10:48:54.345+01:00Segretario<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsn6iFKMsCYcNq4lkChqTVtJbyyD01xMaklJb2JVxdpad6XsIk-Q46vN1bFU1XS7DCESUxLDX3KvY0kbZddYWySEsEzggpB5dVJ0W3aZBEN9yzimqlg_r445ZssStO8k173NuYH1o0MjgCD0rSjPVDR-BGFToyeXyUvOGKNnaLN0XJ6mhFf3SnjA_d4bQ/s500/segretario.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgsn6iFKMsCYcNq4lkChqTVtJbyyD01xMaklJb2JVxdpad6XsIk-Q46vN1bFU1XS7DCESUxLDX3KvY0kbZddYWySEsEzggpB5dVJ0W3aZBEN9yzimqlg_r445ZssStO8k173NuYH1o0MjgCD0rSjPVDR-BGFToyeXyUvOGKNnaLN0XJ6mhFf3SnjA_d4bQ/s320/segretario.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Gwoli prawdy, kiedy otwarłam tę książkę i przeczytałam pierwsze zdania, miałam poważne wątpliwości, czy czytać dalej. Nie dosyć bowiem, że powieść ma formę epistolarną, to jeszcze język jest stylizowany na staropolski. Nie na tyle oczywiście, by nie dało się go zrozumieć, ale mimo wszystko, jest to jakieś utrudnienie. Jednakowoż po przeczytaniu kilku stron powieść tak mnie zaabsorbowała, że moje początkowe obiekcje poszły w kąt. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Renesansowa Polska, królewski wychowawca i wyzwolona studentka nauk medycznych - to bohaterowie tej powieści. Z rozmachem w gruncie rzeczy napisana historia młodej kobiety, która w męskim przebraniu (bo nie dało się wtenczas inaczej) wstępuje na Uniwersytet Jagielloński oraz zostaje sekretarzem Filipa Kallimacha, byłego już królewskiego doradcy. Przypomnijmy, kim był: Włoch, podopieczny Jana Długosza, wychowawca synów Kazimierza Jagiellończyka. Po śmierci tego króla odsunięty od dworu kolejnego władcy, Jana Olbrachta, ale do końca życia mieszkający i pracujący w Krakowie. Narratorka, w swoich listach do przyjaciółki opisuje tyleż własne perypetie (m.in. z udawaniem mężczyzny), problemy i dylematy, jak i spisuje wspomnienia swojego pryncypała. Chodzi głównie o jego dość awanturniczą młodość, kiedy wskutek oskarżenia o spisek na życie papieża, Kallimach musiał uchodzić z Italii i po długich peregrynacjach trafił do Rzeczypospolitej Polskiej, by tu osiąść. Rzecz jasna dowiadujemy się sporo o klimacie i obyczajowości tamtych czasów: XV-wiecznej Polski, stosunku do Żydów (niezmiennie niechętnym), ówczesnej “medycynie” (opis epidemii ospy), bazującej głównie na tym, co napisali jeszcze starożytni… <br /></p><p style="text-align: justify;">Znów: powieść jest dość wyrafinowana w formie, jak i przekazie. Należy autorowi przyznać zręczność w snuciu opowieści. Niektórym wydaje się, że stanowi ona w gruncie rzeczy komentarz do współczesnych czasów: niedawnej pandemii, cały czas podrzędnej roli kobiet, czy politycznych tarć. Ja bym powiedziała, że to są akurat zagadnienia uniwersalne, towarzyszące naszemu gatunkowi przez cały czas, odkąd się jako tako “ucywilizowaliśmy”. Współczesne naleciałości w tej powieści widziałabym raczej w nazbyt - moim zdaniem - uwspółcześnionej mentalności narratorki, np. jej obsesji na punkcie czystości. To wiemy dziś: że należy utrzymywać higienę, natomiast ludzie XV-wieczni tego nie wiedzieli, a gdyby wiedzieli, to zarazy nie zbierałyby takiego żniwa… Wolałabym też, żeby jednak obyło się bez tych przebieranek - choć przekazy historyczne potwierdzają istnienie kobiet, które w męskim przebraniu zdobywały wykształcenie - to jakoś wydało mi się tutaj to zbędnym elementem tej opowieści. W kontekście tego, że samo życie Kalimacha dostarczało bardzo bogatego materiału, nie trzeba było szukać dodatkowych smaczków. <i>Segretario</i> nie jest stricte biografią Kalimacha; o ile dowiadujemy się sporo o jego młodzieńczych przygodach, to już nic nie ma z okresu tego, który spędził u boku króla i jego synów. <br /></p><p style="text-align: justify;">Całokształt tej lektury jawi mi się jako nader przyjemny, a do tego książka dostarczyła mi także doznań estetycznych, gdyż przyozdobiona jest pięknymi grafikami. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść historyczna<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główna bohaterka: Gredechin Specht alias Georg Starkfaust</div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: Polska </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: XV wiek<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 461</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Maciej Hen</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Segretario</i>, Wydawnictwo Literackie, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-17840871074536306992024-01-12T10:23:00.003+01:002024-02-07T09:47:33.378+01:00Yellowface<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh12M2OwLNDUrLpKYse-PqMVwESK4lXIBYFiKWHh6uelomVefz3cCcUHqMNwFExVltXwjlrcmbOvBJa3zfezz5aRX8JT3IK-Z8fBKm8qoyxQuuQxd8NkPgYUsArnYcX8T8vVnJwGJiJ_5KB0GKSqVRptXbYpmCusjrxwv_WBjmADPOYDrKEQSAKgEkrFqE/s500/yellowface.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh12M2OwLNDUrLpKYse-PqMVwESK4lXIBYFiKWHh6uelomVefz3cCcUHqMNwFExVltXwjlrcmbOvBJa3zfezz5aRX8JT3IK-Z8fBKm8qoyxQuuQxd8NkPgYUsArnYcX8T8vVnJwGJiJ_5KB0GKSqVRptXbYpmCusjrxwv_WBjmADPOYDrKEQSAKgEkrFqE/s320/yellowface.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Nowa powieść Rebekki Kuang to dla mnie klasyczny thriller, takie odniosłam wrażenie podczas lektury: pierwszoosobowa narracja i dosyć proste środki wyrazu. Nie da się ukryć, iż dzięki temu “czyta się to szybko”, a książka ma charakter nieodkładalnej, aczkolwiek dość schematycznej (było dla mnie oczywiste od początku, jak to się potoczy). Główna bohaterka jest w mojej ocenie niejednoznaczna, choć na pewno irytująca - chciałam jej kibicować, a moja sympatia przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę, nawet mimo tego, że Juniper jest osóbką <i>oszczędnie gospodarującą prawdą</i>, ale na koniec opadły mi ręce, bo stwierdziłam, że jest ona niestety typową bohaterką thrillerów: niezbyt inteligentną, za to wyrachowaną. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Plusem <i>Yellowface</i> jest zajrzenie za kulisy branży wydawniczej, która jawi się jako bardzo trudna dla pisarzy. Współcześnie nie chodzi już tylko o to, żeby ktoś w wydawnictwie docenił dzieło i zechciał je wydać, trzeba też wpisać się w modne trendy, a do tego jeszcze dobrze się prezentować, być wygadanym i udzielać się w mediach społecznościowych. <i>Yellowface</i> kręci się wokół amerykańskiej obsesji na punkcie rasizmu - to jest trend, który dziś dominuje, motyw częsty w powieściach. Prowadzi to do absurdów w stylu rasizmu odwróconego, a ringiem, na którym odbywają się zmagania są rzecz jasna media społecznościowe. <br /></p><p></p><blockquote>Od dnia premiery „Ostatniego frontu" byłam ofiarą ludzi takich jak Candice, Diana czy Adele: osób, które uważają, że jedynie dlatego, iż są „uciskane” i „marginalizowane", mogą mówić i robić wszystko, co zechcą. Że świat powinien z definicji umieścić je na piedestale i otworzyć przed nimi wszystkie drzwi. Że odwrócony rasizm jest w porządku. Że mogą dręczyć, nękać i upokarzać ludzi takich jak ja, z tego jedynie powodu, że jestem biała, że według nich to ciosy wymierzane silniejszemu; dlatego że w naszej epoce kobiety takie jak ja wreszcie można wziąć na muszkę. Rasizm jest fe, ale jeśli chcesz wysłać wykształconej białej lasce mail z groźbą zabójstwa, to proszę bardzo, nie krępuj się.</blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Byłoby to zabawne, gdyby nie to, że coś w tym jest; Kuang oczywiście przerysowuje pewne rzeczy, ale każdy, kto śledzi literacki światek, nawet jako czytelnik, a nie twórca - zauważa pewne trendy, w tym te oceniane przez wiele osób jako negatywne, np. ugrzecznienie się treści, te same wątki i motywy (trudno teraz znaleźć amerykańską powieść bez "reprezentacji LGBT). Przecież "korygowane" pod kątem źle rozumianej poprawności politycznej są nawet książki starsze, należące do klasyki, jak książki Roalda Dahla. Wydaje się, że obecnie wystarczy napisać książkę, w której bohaterami będą biali, by już być posądzonym o rasizm i uprzedzenia (a z drugiej strony kiedy biały pisze o innych “rasach” to zarzuca mu się “przywłaszczenie kulturowe) - nie wnioskuję tego z kapelusza, bo sama widziałam tego typu, absurdalne wg. mnie opinie o książkach na GR. Zresztą to problem szerszy, kulturowy - te same chwyty i "oskarżenia" stosuje np. Meghan Markle. Czytając to, czułam wdzięczność, że nie żyję w USA z tak spolaryzowanym społeczeństwem, choć oczywiście nasze też ma swoje problemy. <br /></p><p style="text-align: justify;">Całe to tło jest bardzo ciekawe (także w kontekście tego, jakie nastawienie do twórczości literackiej ma główna bohaterka), tylko że jak dla mnie wszystko to było nakreślone zbyt grubą kreską - autorka owszem, daje czytelnikowi do myślenia, ale brakuje temu niuansów. Brakuje też kunsztu literackiego, jaki cechuje <i>Babel</i> - z pewnością Kuang stać na coś więcej (tematyka hejtu internetowego przywiodła mi też na myśl <i>Serce jak smoła</i> - i tu również Kuang nie może równać się z Rowling). Tak wygląda mi ta książka na taki zapychacz, rękopis znaleziony w szufladzie (wcale nie dlatego, że zaszufladkowałam Kuang jako autorkę fantastyki) - i nie za bardzo wiem, po co Kuang go wydała. Może dlatego, że jej nazwisko sprzeda teraz wszystko, a może właśnie dlatego i książka jest gorzką skargą na hipokryzję wydawniczego światka?<br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść- thriller<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główna bohaterka: Juniper Hayward</div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: USA </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 429</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 4,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Rebecca F. Kuang</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Yellowface</i>, Wydawnictwo Fabryka Słów, 2023</b></span></span></span></div><p style="text-align: justify;"></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-34850844581848689802024-01-09T09:56:00.000+01:002024-01-09T09:56:54.203+01:00Książkowe miss 2023<p style="text-align: justify;">Najpiękniejsze okładki książek przeczytanych przeze mnie w ubiegłym roku. Wybrałam 12. Cieszy naprawdę to, że książki wydaje się u nas coraz ładniej, są piękne rodzime projekty graficzne - choć i sporo okładek po prostu przekopiowanych z wydań zagranicznych. Ale wydawcy prześcigają się w tym, by okładka cieszyła wzrok, przyciągała też oko w księgarni. Pojawiają się też wydania z barwionymi brzegami. Wszystko to cieszy bibliofilów (choć może mniej ich kieszeń...) - sama w zeszłym roku pokusiłam się o zakup kilku edycji specjalnych, m.in. powieści Marqueza, czy Umberto Eco. <i>Babel</i> Rebeki Kuang też chciałam mieć własną, bo jest tak pięknie wydana.</p><p style="text-align: justify;">A zatem mój wybór - mój własny, osobisty, bo o gustach (rzekomo) się nie dyskutuje: </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiO6eX2DDk2aOxJIxJogcInMsEMM9LeiX_cEITP4MOB9cqqdMQFbQYDMmzfNRXoAbe8F7Kz2TwQOhl1EBe4QaZLd1SEx4ADUkYLolac6opdUeuEgC4P6Jdez7wde7j4y69oX4bzpUigO1BDiQ_G3w6yTsamR92VMgkDWkPqDQdnLtev4dIOh6LOMCMc790/s1200/Fotoram.io.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="648" data-original-width="1200" height="356" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiO6eX2DDk2aOxJIxJogcInMsEMM9LeiX_cEITP4MOB9cqqdMQFbQYDMmzfNRXoAbe8F7Kz2TwQOhl1EBe4QaZLd1SEx4ADUkYLolac6opdUeuEgC4P6Jdez7wde7j4y69oX4bzpUigO1BDiQ_G3w6yTsamR92VMgkDWkPqDQdnLtev4dIOh6LOMCMc790/w660-h356/Fotoram.io.jpg" width="660" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;">Powiem tak: <i>Toń </i>(Wyd. Cyranka), kiedy tylko ją zobaczyłam, od razu przyszło mi do głowy, że będzie w topce najładniejszych (książka ma też kolorowy grzbiet); zachwycałam się też wydaniem <i>Ostatniego lata w mieście</i> (Wyd. Czarne). <i>Powrót do Uluru</i> (Wyd. ArtRage) to projekt graficzny całej serii reportaży, bardzo dla mnie udany - zresztą to wydawnictwo w ogóle ma świetne okładki. </p><p style="text-align: justify;">2024 rok dopiero się zaczął, a ja już mam pierwsze kandydatki do tegorocznej topki...<br /></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-58625469766087101422024-01-07T15:52:00.002+01:002024-01-08T11:10:12.913+01:00Atlas zbuntowany<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5u6tu1-NCPu-cP2HukjRsA1bZZWVqbiz8QmuhQb9WB_Y1yO0mjO9hfGP0Y7CVd2XtfFsp-ixhKIB227X0h-k0Hye8lHVwu2Eo8ClmCS2iKDBSA59J77IgqCrHFePT2VlCcRtT3yeWA3W-D28iLlWkptGIBBwiahuITQm809jllfU3Ag6HbjS8T6QGUVE/s500/atlas.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg5u6tu1-NCPu-cP2HukjRsA1bZZWVqbiz8QmuhQb9WB_Y1yO0mjO9hfGP0Y7CVd2XtfFsp-ixhKIB227X0h-k0Hye8lHVwu2Eo8ClmCS2iKDBSA59J77IgqCrHFePT2VlCcRtT3yeWA3W-D28iLlWkptGIBBwiahuITQm809jllfU3Ag6HbjS8T6QGUVE/s320/atlas.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Podobno <i>Atlas zbuntowany</i> jest swoistą “biblią kapitalistów”, kapitalizmu w czystej postaci, upatrującego w bogactwie cnoty, kultywującego mit od pucybuta do milionera oraz merytokracji. Wiele osób nadal w to wierzy - zwłaszcza w USA, a <i>Atlas</i> jest tam podobno najczęściej czytaną książką po Biblii. Wiedząc o tym, chciałam poznać to dzieło, i wyrobić sobie własne zdanie, a za to ambitne zadanie zabrałam się pod sam koniec ubiegłego roku. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Ayn Rand była nie tylko pisarką, ale filozofką - stworzyła swoją filozofię, którą wyłożyła w powieściach, ale nie tylko, bo napisała też kilka książek non-fiction. Główną osią <i>Atlasu zbuntowanego</i> jest pogląd, iż przez całą historię ludzkości osoby wybitnie utalentowane i inteligentne były tłamszone przez tłum “powielaczy”, żerujących na ich osiągnięciach i odbierających im zasłużone zyski. Wytłumaczenie tego znajduje się w przedmowie do powieści, zawierającej przemyślenia i notatki autorki. Owi geniusze, postrzegani przez Rand jako “siły sprawcze” - siły napędzające nasz świat, godzą się na to, gdyż najwyższą wartością jest dla nich praca - muszą tworzyć, rozwijać się, coś robić, niezależnie od tego, czy czeka ich za to nagroda, czy nie. Przynajmniej taki wniosek wyciągnęłam, obserwując zmagania bohaterów z nieprzyjazną materią rzeczywistości. Rand daje im jednak oręż - i każe po raz pierwszy w dziejach zbuntować się, by wszystkie miernoty i powielacze zobaczyli co stanie się, gdy zabraknie owych “sił sprawczych”. Książka opisuje perypetie kilku przedsiębiorców stawiających czoło coraz bardziej nieprzyjaznym warunkom ku prowadzeniu biznesu, kreowanym przez rząd. <br /></p><p style="text-align: justify;">Rand wychwala więc tych, którzy swój sukces osiągnęli dzięki swojej pracy i umiejętnościom, głównie wynalazców (widać też typowe dla jej czasów zafascynowanie techniką), co wydaje się jak najbardziej słuszne. Może to jednak umykać w sytuacji, kiedy autorka tak wiele pisze o pieniądzach, przydając im wartość moralną, osądzając kto na nie zasługuje, a kto nie. Bo owym "siłom sprawczym" świat winny jest nagrodę w postaci pieniędzy. Bardzo dużo jest w tej powieści o cnocie, o moralności (nie o
powinnościach społecznych, bo o tym Rand pisze tylko z pogardą), ale w
gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do pieniędzy. Dlatego czas coś mi w tym zgrzytało, nie potrafiłam tych klocków złożyć tak, by one do siebie pasowały, by to było spójne. To w końcu umysł napędza świat czy pieniądz? Oczywiście zarabianie pieniędzy nie jest złe (jeśli jest uczciwe), skoro taką stworzyliśmy kulturę, tylko że Rand odwraca kota ogonem i utożsamia pieniądze z cnotą i mądrością, odzierając jednocześnie z tej cnoty i wszystkich zalet ludzi, którzy pieniędzy nie mają. Bo jeśli są biedni, to sami są sobie winni, bo są głupi, leniwi i oczekują, żeby im dać wszystko za darmo, wydzierając pieniądze bogatym. “Siły sprawcze” się przeciwko temu buntują, ale do końca nie jest jasne, czy dlatego, że ludzie nie doceniają tego, co robią i że odbierają im możliwość myślenia i racjonalnego działania, czy też dlatego, że odbierają im możliwość zarabiania (Dagny przecież wiele razy mówi, że jako biznesmenkę interesuje ją tylko zysk, a nie jakieś wyższe wartości - po czym zachowuje się w sposób zaprzeczający swoim słowom). Obydwie te przyczyny są jak najbardziej uzasadnione, tylko że niezbyt ze sobą współgrają. W pierwszym przypadku bowiem pieniądze są tylko środkiem do celu, w drugim celem samym w sobie. Prawdziwy kapitalista może zarabiać nie oglądając się na jakieś idee, czy wartości, nie przejmując się tym, czy szkodzi innym ludziom, przykładów takich firm jest multum. Znowuż idealista kontynuuje swoje dzieło nawet w biedzie i chłodzie (weźmy chociażby różnych wynalazców, czy artystów), nie dlatego, że mu się to opłaca. Wydaje się, że autorka chce te dwie kwestie połączyć, ale nie bardzo to wychodzi. Nie do końca wiadomo, co z tymi bogaczami, którzy swoje bogactwo zyskali dlatego, że komuś coś ukradli. To znaczy Rand potępia grabieżców, ale zarazem utożsamiając ich z ludźmi nic nie produkującymi, owymi od siedmiu boleści ideologami i urzędnikami, usiłującymi narzucić przedsiębiorcom swoją wizję świata. A grabież ziemi i bogactw naturalnych, dzięki czemu urosło wiele fortun (i de facto zbudowane zostały Stany Zjednoczone)? Albo co z tymi, co ciężko pracują i się bogacą, ale niekoniecznie czyniąc dobro i niekoniecznie ku chwale ludzkości… <br /></p><p style="text-align: justify;">Trudno nie zgodzić się z postulatem Rand, że człowiek powinien otrzymywać wynagrodzenie stosownie do swoich umiejętności i kompetencji. Simple as that. Ale jak to zrobić? Jak wycenić czyjąś pracę, skąd wiemy, ile coś jest warte, a w związku z czym ile komuś się należy, zwłaszcza jeśli owoce tej pracy nie są materialne? Byłoby to proste, gdyby wszyscy robili to samo, ale jak porównać wysiłek np. rolnika ze sprzedawcą albo muzykiem? Owszem, robimy to od wieków, jakoś to reguluje rynek, ale czy jest to “sprawiedliwe”? Co cenimy sobie najbardziej? A dlaczego ludzie z takimi samymi kwalifikacjami w jednej firmie zarabiają lepiej, a w innej gorzej? To na pewno trzeba by było przemyśleć. Kolejna sprawa: fajnie wynagradzać za te umiejętności i kompetencje, ale żeby ich nabyć, to najpierw trzeba się wykształcić i o tym autorka też jakby zapomina. Zakłada, że wszyscy mają równy dostęp do edukacji, nawet biedacy i sieroty? Na ten temat w powieści nie ma słowa. A ciekawe, czemu w <i>Atlasie</i> wszyscy ci wybitni biznesmeni (z wyjątkiem głównej bohaterki) to biali mężczyźni? Rzecz jasna trudno, by od książki napisanej kilkadziesiąt lat temu wymagać inkluzywności i zapewne Rand nawet przez myśl to nie przeszło - co samo w sobie jest dość wymowne. Tak samo jak to, że Dagny, ważna biznesmenka przecież, w sytuacji, kiedy musi wybrać sobie jakąś inną pracę, nie przychodzi do głowy nic innego, jak zostanie służącą u mężczyzny, u którego mieszka…. (wyobrażam sobie jej “kompetencje” do sprzątania i gotowania w kontekście tego, że nigdy tego nie robiła). Wreszcie przecież ludzie rodzą się nierówno obdarzeni talentami, inteligencją i urodą, więc de facto już na starcie szanse są nierówne… Zawsze jak słyszę ten argument rodem właśnie z filozofii Rand, że jak ktoś jest biedny, to sam jest sobie winien, bo za mało się starał, zadaję sobie pytanie: co z ludźmi, którzy urodzili się bez szczególnych zdolności, nie za bardzo lotni czy urodziwi. Starają się, pracują, ale i tak nie zostaną nikim wybitnym, sławnym, ani bogatym; czy wobec tego możemy im powiedzieć, że nie zasługują na to, by godnie żyć? <br /></p><p style="text-align: justify;">W tym miejscu chciałabym przejść do kwestii chyba najbardziej dla mnie drażliwej i kontrowersyjnej w tej powieści: tego, że ludzie dzielą się tu tylko na dwie kategorie: mądrych, dobrych i cnotliwych biznesmenów oraz głupią, leniwą hołotę, która chce żerować na tych pierwszych - o czym autorka pisze wprost, w bardzo ostrych słowach. W parze z tym idzie założenie, że ci, którzy są u góry piramidy społecznej są tam dlatego, że są najlepsi i najmądrzejsi. W związku z czym bogatych należy podziwiać i szanować, bo sobie na to zasłużyli ciężką pracą i talentem (a analogicznie biednymi - gardzić). I o ile - wg Rand - wśród bogatych może i są grabieżcy, to wśród biednych raczej nie ma takich, którzy zasługiwałby na lepszy los. Gdzieś tam na marginesie dryfują wprawdzie ci, którzy są kompetentnymi pracownikami, ale właściwie nie wiadomo, co z nimi, bo atlandyta geniuszy ich nie obejmuje (wiadomo: bogaty czyt. inteligentny zawsze sobie poradzi). A te tory, które kładzie firma Dagny, to same się wybudowały? Ten węgiel i miedź same wydobyły, albo rękoma właścicieli? A te wszystkie wynalazki i innowacje, to zawsze są wyłącznie dziełem właściciela firmy? De facto <i>Atlas</i> stanowi obelgę dla wszystkich osób pracujących i zarabiających na życie (niebędących przedsiębiorcami), którzy nigdy nie dorobią się majątku, sprowadzonych tu ewentualnie do roli roszczeniowych pracowników. Co więcej, bohaterowie powieści <b>wielokrotnie</b> wyrażają pogląd, że ludzie (jako ogół) są głupi, nie myślą, nie mają żadnej inteligencji, itp. To znaczy dotyczy to zwykłych śmiertelników, a nie naszych bohaterów, którzy są jedynymi nie tylko sprawiedliwymi, ale i mądrymi w całym morzu głupoty. To najgorszy aspekt tej powieści, która jest przepojona pogardą w stosunku do społeczeństwa, do zwykłych ludzi, a całość zbudowana jest na konflikcie i dychotomii: bogaci kontra biedni, geniusze kontra powielacze, przedsiębiorcy/kapitaliści kontra zwolennicy teorii społecznych - i walkę między tymi opcjami przedstawia <i>Atlas</i>. Ci ostatni są przedstawieni jako wyjątkowo podłe kreatury, biorące to, na co nie zapracowali, głupcy, nie potrafiący logicznie myśleć, a do tego zabraniający tego innym. Dla kontrastu <b>przedsiębiorców Rand opisuje jako ludzi uciemiężonych, prześladowanych, męczenników cierpiących - niczym Chrystus - za grzechy świata… </b> <br /></p><p style="text-align: justify;">Warto zauważyć, że Rand nie pochwala niewolnictwa (aczkolwiek nie
wspomina, iż bogactwo Stanów Zjednoczonych zostało na nim zbudowane),
czy też ustroju feudalnego, jako niesprawiedliwych sposobów dojścia do pieniędzy. W książce opisano też patologiczny system wynagradzania, z którym, tak się składa, sama mam do czynienia w realu, więc doskonale rozumiem, co czują ludzie, którym mówi się takie rzeczy. Godny uwagi jest tu fragment o pieniądzach, bardzo ładny, i pokazujący posiadanie pieniędzy w bardzo wyidealizowany sposób. Byłoby wspaniale, gdyby ludzie tak je traktowali, ale jest to czysta fikcja. <br /></p><p></p><blockquote>Pieniądze są produktem cnoty, ale nie uczynią pana cnotliwym i nie odkupią pańskich występków. Pieniądze nie dadzą panu tego, co niezasłużone, ani w postaci materialnej, ani duchowej. (...) Kochać pieniądze to rozumieć i kochać fakt, że są one wcieleniem najwspanialszej siły wewnątrz człowieka i kluczem uniwersalnym do wymiany jego wysiłku na wysiłek najlepszych spośród ludzi. (...) Miłośnicy pieniędzy chcą na nie pracować. Wiedzą, że potrafią na nie zasłużyć. </blockquote><blockquote>Kiedykolwiek pojawiają się wśród ludzi niszczyciele, zaczynając od niszczenia pieniędzy, bo to one są ochroną człowieka i bazą moralnej egzystencji. </blockquote><blockquote>Dopóki, i jeśli nie odkryjecie, że pieniądze leżą u źródła wszelkiego dobra, sami się domagacie własnego zniszczenia. Kiedy pieniądze przestają być narzędziem, za pomocą ludzie załatwiają sprawy, wtedy za narzędzie zaczynają im służyć inni ludzie. Krew, baty, karabiny - niech pan wybiera. </blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Część tez Rand jest więc na pewno słuszna, ale inne są mocno dyskusyjne, albo bardzo uproszczone. A<b>utorka nachalnie gloryfikuje
kapitalistów i to w postaci bogaczy (a nie drobnych przedsiębiorców),
pokazując ich jako LEPSZYCH od reszty ludzi, nie tylko pod względem
materialnym, ale też moralnym.</b> Trudno się z tym zgodzić. Ciekawe w
tym jest to, że następuje tu odwrócenie ról, do których przyzwyczaił nas
tradycyjny przekaz: kapitalisty-krwiopijcy i wyzyskiwanego biedaka. Wg.
Rand wygrywają ci, co nie mają nic do zaoferowania… chce ona byśmy
współczuli bogatym, którym zabierany jest ich majątek - i to bogacze w
jej powieści się buntują. Kulminacją tego wszystkiego jest
kilkudziesięciostronicowe (sic!) przemówienie Johna Galta na temat
rozumu, w którym praktycznie w każdym zdaniu występuje słowo
“moralność”. Znajdziemy tu też pochwałę indywidualizmu, stawianego w
opozycji do żądań społeczeństwa oraz krytykę religii Jasne się staje, że światem kręcą umysł
i pieniądze, ściśle sprzężone ze sobą. Wymowną kropką nad i jest
ostatnie zdanie powieści. <br /></p><p style="text-align: justify;">Według mnie ideologia przedstawiona w tej książce jest mocno utopijna, na tej samej zasadzie co komunizm stworzony przez Marksa i dlatego nie można traktować jej dosłownie. Wszystko potraktowane jest zero-jedynkowo, na jakikolwiek kompromis nie ma miejsca. Tymczasem, wbrew temu, co sądzi autorka, na świecie wcale nie ma wielu idealistów, ludzi, którzy by obchodziły kwestie społeczne i którzy dbaliby o nie bardziej, niż o własny interes. Gdyby tak było, świat wyglądałby zupełnie inaczej. Zastanawiam się nawet, czy to jest książka o zaletach kapitalizmu, czy też bardziej o wadach komunizmu. Ustrój stworzony w tym fikcyjnym państwie, o jakim tak pogardliwie pisze Rand, ewidentnie stworzony jest na bazie komunizmu, a nawet jego parodii (jeśli można stworzyć jeszcze lepszą jego parodię, niż to, co widzieliśmy w realu). Momentami jest to nawet śmieszne, ale zasadniczo <i>Atlas zbuntowany</i> to tragedia, a nie komedia. Trudno się tu autorce dziwić, skoro miała to nieszczęście urodzić się w Rosji, w przededniu rewolucji październikowej, więc z pewnością jej poglądy narodziły się z traumy własnych przeżyć. <br /></p><p style="text-align: justify;">Przyznaję, że jest to książka oryginalna, książka, która stawia opór - podczas lektury cały czas biłam się z myślami, robiłam notatki, których napisałam kilkanaście stron… Niewątpliwie autorka wyłożyła w niej własne credo, jest to bardziej książka quasifilozoficzna, ukrywająca się pod płaszczykiem fikcji literackiej. Nie jest to również łatwa lektura z powodu języka, jakim posługuje się autorka - mocno niedzisiejszego, raczej przypominającego literaturę XIX wieku, napuszonego, pompatycznego, naszpikowanego opisami, a przede wszystkim obszernymi tyradami o moralności, cnocie, wartościach, powinnościach społecznych, cierpieniu, itp. Bohaterowie rozważają te kwestie nawet w sytuacjach intymnych… Drażnią także dziwne dialogi, stanowiące zaprzeczenie dobrej komunikacji, w których rozmówcy mówią półsłówkami, odpowiadają pytaniem na pytanie lub nie na temat i z góry zakładają, że interlokutor ich nie zrozumie (więc po co się wysilać i cokolwiek tłumaczyć). Rozmawiają tak ze sobą nawet członkowie rodziny, pojawiają się też w tych dialogach kolejne tyrady i pouczenia - oni nie rozmawiają, oni przemawiają. Tego typu niezrozumiałych rozmów jest szczególnie dużo w pierwszej części książki. Nie ułatwia lektury też gabaryt książki. Gdyby jednak na tym popracować, skrócić te wszystkie kazania, to przesłanie książki stałoby się klarowniejsze, a książka całkiem by wciągała, gdyż jest w niej sporo dramatyzmu. Jednak ostatecznie tym, co zdecydowało o tym, że oceniłam ją raczej na “może być”, a nie na “dobrze” jest konstrukcja bohaterów. <br /></p><p style="text-align: justify;">Główni bohaterowie książki są po prostu nieludzcy - nie tylko John Galt, ale wszyscy oni. Mamy tu istną Ligę Sprawiedliwych: Wonder Woman, Człowieka ze Stali, Batmana (Francisco d’Anconia - za dnia zgrywa playboya, po kryjomu kombinuje jak zbawić świat), wreszcie Supermena. Jest nawet Aquaman - pirat, który rabuje biednych, by oddać bogatym... Ale nawet superbohaterowie mieli uczucia, a postaci z <i>Atlasu zbuntowanego</i> ich nie mają. To bogaci ludzie, przemysłowcy i są oni przedstawieni jako ludzie doskonali nie tylko pod względem intelektualnym, ale nawet fizycznym: są piękni, o szlachetnych rysach, posągowi, jak starożytni bogowie <br /></p><p></p><blockquote>Twarz Reardena, ze swoimi wyrazistymi rysami, bladoniebieskimi oczyma, popielatymi włosami była twarda jak lód; bezkompromisowa klarowność jej linii sprawiała, że na tle innych wyglądał, jakby poruszał się we mgle, uderzony promieniem światła. </blockquote> Żyją tylko pracą: <br /><blockquote>w życiu nie ma nic ważnego z wyjątkiem tego, jak dobrze wykonuje się swoją pracę. Nic. Tylko to. Wszystko inne, czym jesteś, pochodzi od tego. To jedyna miara wartości ludzkiej. </blockquote><div style="text-align: justify;">Wszyscy kierują się rozumem, ciężko pracują, są krystalicznie uczciwi i bezkompromisowi, niezłomnie przestrzegają własnych zasad. Mają doskonały gust, hołdując zasadzie, że tym, co najlepiej wyraża luksus jest prostota: <i>bogactwo wyboru, a nie nagromadzenia</i>. Jednocześnie to samotne wilki: nie mają życia prywatnego, przyjaciół, rodziny - a nawet jeśli ją mają, to nie dbają o nich. Są zimni, trudno dopatrzy się w nich ludzkich uczuć. Nic dziwnego, że są tacy ponurzy… Mimo to autorka wplata tu wątki romansowe, odpowiednio oczywiście pompatycznie zarysowane. Dagny Taggart - jedyna kobieta w tym gronie - wywiera bardzo niekorzystne wrażenie, przynajmniej początkowo. Jest zarozumiała, z kompleksem wyższości, przekonana o tym, że wszyscy inni są od niej głupsi - gardzi nimi. Zarazem uważa się za ofiarę, karaną za to, że jest taka mądra i zdolna. Potem ten jej wizerunek ulega złagodzeniu, głównie dzięki ukazaniu jej relacji z Hankiem Reardenem. Jednocześnie przebieg akcji w tym względzie jest dziwaczny, gdyż okazuje się, że w Dagny kocha się kilku bohaterów, ona sama znienacka zmienia obiekt swoich uczuć, nie czując z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, żadnego wahania? Panowie zaś przyjmują to ze zrozumieniem i pokorą i wszyscy są szczęśliwi… Przecież to niedorzeczne. Nota bene jak to się ma to głoszonego przez Galta potępienia poświęcania się dla innych? <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Wracając do Hanka Reardena to nie sposób nie zastanawiać się nad jego relacjami z własną rodziną - matką, bratem i żoną - którym okazuje tylko pogardę, traktując ich jako tych, którzy go wykorzystują, bo musi ich utrzymywać ze swoich milionów. W powieści mamy kilka bliźniaczo do siebie podobnych scen, rozmowy Hanka ze swoimi bliskimi, kiedy to przemysłowiec wprost oznajmia im, że nic go oni nie obchodzą… Jednocześnie potem okazuje się, że mimo tego łoży na ich utrzymanie. <br /></p><p style="text-align: justify;">W kontraście do owych pięknych i bogatych ich antagoniści są pokazani jako nieudacznicy, obiboki, głupia tłuszcza, śliniąca się i myśląca tylko o tym, by zagrabić to, na co nie zasłużyli. Rand ukazuje ich jako ludzi nie tylko o nikczemnej kondycji intelektualnej, ale i wyglądzie: <br /></p><p></p><blockquote>Twarze pozostałych wyglądały jak zbiory wymiennych rysów, każda z nich rozpływająca się, by przelać się w tygiel anonimowości, jaką zapewniało podobieństwo do pozostałych. Wszystkie one sprawiały wrażenie topniejących. </blockquote><div style="text-align: justify;">Czytając to doszłam do wniosku, że Rand nie miała bladego pojęcia o ludzkiej psychologii, jeśli wydawało jej się, że ludzie mogą pozbyć się emocji, a posługiwanie się rozumem cechuje zawsze obiektywizm. A czy chodzące ideały, zachowujące się jak cyborgi mogą wzbudzić sympatię czytelników, tudzież wydać się postaciami z krwi i kości? No nie. Nie wiem, czy Rand zdawała sobie sprawę, że ludzie pozbawieni emocji to psychopaci… Wg autorki na wszystko trzeba sobie zasłużyć, na miłość i przyjaźń też. <i>Opowieścią Wigilijną</i> ta pisarka z pewnością gardziła, choć są w <i>Atlasie</i> fragmenty wskazujące na to, że pieniądze jednak szczęścia nie dają. Tylko, że autorka tłumaczy to tym, że aby je zdobyć człowiek musi przejść przez ciernie, użerając się z głupimi ludźmi, rzucającymi mu kłody pod nogi. Rand zapomniała też o tym, że człowiek to jednak istota społeczna i nikt będąc samotnym nie będzie szczęśliwym. Człowiek sam nie jest też w stanie niczego wynaleźć, czy wyprodukować - zwłaszcza dziś, gdy żyjemy w tak zaawansowanym technologicznie świecie - a sukces ewolucyjny osiągnęliśmy właśnie dzięki współpracy, a nie egoistycznemu dbaniu tylko o własny interes. Nawet bohaterowie Rand byli bezradni bez swoich dostawców, czy pracowników. Wreszcie do danych poglądów nie da się przekonać za pomocą umoralniających gadek, kazań czy obelg, co czyni tę książkę kolejną pozycją dla tzw. ‘przekonanych”. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Osobiście nie chciałabym żyć w kraju o ustroju taki, jaki forsuje Rand - niewydestylowanym kapitalizmie, będąc zdaną tylko na łaskę i niełaskę przedsiębiorców. Państwie bez usług społecznych takich jak publiczna edukacja, służba zdrowia, emerytury, instytucje kulturalne - bo podatki Rand potępia jako grabież. Dobroczynność też jest be. Kapitaliści powinni opierać się takiemu "wyzyskowi", gdyż </p><p style="text-align: justify;"></p><blockquote>W stosunku do włożonego wysiłku umysłowego twórca nowego wynalazku otrzymuje jedynie niewielki procent swojej wartości w formie zapłaty materialnej, niezależnie od tego, jaki zbije majątek. Ale człowiek pracujący jako stróż w fabryce wytwarzającej ów wynalazek otrzymuje olbrzymią zapłatę w stosunku do wysiłku umysłowego, jakiego wymaga od niego ta praca. To samo dotyczy wszystkich pośrednich szczebli, ludzi znajdujących się na wszystkich poziomach ambicji i umiejętności. Człowiek stojący na szczycie piramidy intelektualnej daje najwięcej tym, którzy znajdują się niżej od niego, nie dostaje jednak nic z wyjątkiem zapłaty materialnej, żadnej intelektualnej premii, którą mógłby dodać do wartości swojego czasu. Człowiek stojący na samym dole, który pozostawiony samemu sobie i swojej beznadziejnej niezdarności umarłby z głodu, nie daje nic tym, którzy stoją ponad nim, ale otrzymuje premię wszystkich ich umysłów. </blockquote><p></p><p style="text-align: justify;">Szczerze wątpię, czy ta powieść faktycznie jest drugą najczęściej czytaną po Biblii książką w USA. Zwłaszcza współcześnie, kiedy ledwo jesteśmy w stanie przebrnąć przez dłuższy post w internecie, a co dopiero zmierzyć się z tomiskiem o takich gabarytach i trudno przyswajalnej treści. Obawiam się, że tym, co ludzie głównie rozumieją z pisaniny Rand to
pochwała pieniądza, indywidualizmu, egoizmu, a nie rozumu czy
sprawiedliwości. </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: powieść </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Główny bohater: Dagny Taggart, John Galt, Hank Rearden<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: USA (fikcyjne)<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: XX wiek<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Ilość stron: 1176</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 3/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-family: inherit;"><b>Ayn Rand</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b>, <i>Atlas zbuntowany</i>, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2021</b></span></span></span></div><p> </p></div></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-16002076352490112522024-01-03T13:54:00.001+01:002024-01-03T13:54:41.777+01:00To co najlepsze w 2023<p style="text-align: justify;"></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNq9DX6kIMi9yVyVU90m24olHsThhML0txV1sRbs9NVtAVwEB7CoqyNtWLi_uygu-LTMtwBb483FUbWaiIGNcHgLDxvQE1d2Kk8rAFE7u47zHyxkmcNNaX1FolyQEkP_NqthuexN6o7zBH192DQVv5JeYb4SDU4OD52YxOT_abVZM6At1qLzbgllEQ3Mg/s2048/InFrame_1704035811129.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNq9DX6kIMi9yVyVU90m24olHsThhML0txV1sRbs9NVtAVwEB7CoqyNtWLi_uygu-LTMtwBb483FUbWaiIGNcHgLDxvQE1d2Kk8rAFE7u47zHyxkmcNNaX1FolyQEkP_NqthuexN6o7zBH192DQVv5JeYb4SDU4OD52YxOT_abVZM6At1qLzbgllEQ3Mg/s320/InFrame_1704035811129.jpg" width="320" /></a></div>Internety kochają podsumowania, więc i ja przychodzę ze swoim. Według statystyk na GR przeczytałam 230 książek. Z tego ok. 90 to była fikcja literacka, 45 reportaże, a reszta zaliczona została do tajemniczej kategorii „pozostałe”, co sądząc po moich zainteresowaniach zawiera książki popularnonaukowe, pozycje z zakresu psychologii, historii oraz publicystykę literacką. Widać więc, że obecnie blisko połowa moich lektur dotyczy pogłębiania wiedzy o świecie, i to przede wszystkim współczesnym świecie. Na pewno tu w 2023 roku dominowała tematyka nowoczesnych technologii i sztucznej inteligencji, która przebiła nawet zagadnienia ekologii. Większość tego, co czytałam to były książki dobre i bardzo dobre, godne polecenia, więc wybór tych naj był trudny. <span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">Przechodząc do konkretów, wśród beletrystyki najlepiej oceniłam (nie licząc rereadów): <br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/04/jutro-jutro-i-znow-jutro.html">Jutro, jutro i znów jutro</a></i> – to była pierwsza powieść w 2023 roku, która wywołała u mnie zachwyt,<br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/03/witamy-w-unterleuten.html"><i>Witamy w Unterleuten</i></a> – inteligentna powieść o naszych zachodnich sąsiadach,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/06/psi-park.html">Psi park</a></i> – poruszająca powieść o współczesnej Ukrainie, <br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/05/babel-czyli-o-koniecznosci-przemocy.html">Babel</a></i> – rzecz, która zrobiła furorę w 2023, kolonializm w entourage fantastyki,<br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/nasza-czesc-nocy.html"><i>Naszą część nocy</i></a> – wyrafinowany horror rodem z Argentyny, <br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/diuna.html"><i>Diuna</i></a> – chyba opisywać nie trzeba, klasyka fantastyki,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/papierowy-paac.html">Papierowy pałac</a></i> – literatura obyczajowa na miarę <i>Wielkich kłamstewek</i> (czekam na adaptację filmową!), <br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/11/ton.html"><i>Toń</i> </a>– klasyczny wątek wojenny w dość oryginalnym ujęciu,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/07/niewidzialny-most.html">Niewidzialny most</a></i> – jeszcze jedna powieść wojenna, tym razem przenosząca nas na Węgry,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/piec-ran.html">Pięć ran</a></i> - książka o relacjach rodzinnych, skomplikowanych as ever. <br /></p><p style="text-align: justify;">A poza tym wyróżniłabym oryginalnie napisaną <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/11/katedra.html">Katedrę</a></i> – wariację na temat powieści historycznej. <br /></p><p style="text-align: justify;"><br />Wśród literatury non-fiction natomiast laury zbierają: <br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/w-trybach-chaosu.html"><i>W trybach chaosu</i></a> – fenomenalny reportaż o wpływie mediów społecznościowych – ten reportaż widziałam w bardzo wielu podsumowaniach ubiegłego roku, czytelnicy go doceniają, co mnie cieszy; pokrewnie temat traktują <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/zodzieje.html">Złodzieje</a></i> Johanna Hari, warto też zapoznać się z <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/03/wiek-kapitalizmu-inwigilacji.html"><i>Wiekiem kapitalizmu inwigilacji</i></a>, choć lektura tej ostatniej pozycji wymaga sporo samozaparcia,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/12/wiek-paradoksow.html">Wiek paradoksów</a></i> – świetna, przekrojowa i cały czas aktualna książka o nowoczesnych technologiach,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/11/zemsta-wadzy.html">Zemsta władzy</a></i> – rewelacyjnie ukazany współczesny kryzys demokracji, który może być czytany w parze z <i>W drodze do niewolności</i> Timothy Snydera,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/11/spiace-krolewny.html">Śpiące królewny</a></i> – nie tylko o dziwnych neurologicznych przypadkach, ale też o medycynie ogółem, i dużym problemie, jaki mamy współcześnie z dolegliwościami psychosomatycznymi tudzież <i>neuroróżnorodnością</i><br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/05/niedzwiedz-w-objeciach-smoka.html"><i>Niedźwiedź w objęciach smoka</i></a> – tu przechodzimy do polityki i arcyciekawego tematu relacji rosyjsko-chińskich,<br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/07/recepta-na-lepszy-klimat.html"><i>Recepta na lepszy klimat</i></a> – świetny reportaż, koncentrujący się na naszym własnym podwórku i na tym, co my sami możemy zrobić, by walczyć z katastrofą klimatyczną, bez wymówek typu „a co ja mogę”, „to korporacje i bogaci powinni działać, a nie ja”,<br />- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/06/dziady-i-dybuki.html"><i>Dziady i dybuki</i></a> – genialna książka i o rodzinnej genealogii, ale także szerzej o historii Polski i Europy – kiedy czytałam tę pozycję, od razu wiedziałam, że znajdzie się w topce roku,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/10/biblioteki-krucha-historia.html">Biblioteki. Krucha historia</a></i> – też historia, ale z punktu widzenia książek i bibliofilów,<br />- <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/brudne-lata-trzydzieste.html">Brudne lata 30-te</a></i> – historyczny reportaż o katastrofie ekologicznej znanej jako Dust Bowl, moje tegoroczne odkrycie w dziedzinie reportaży,</p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi79PlhIKAwrhqnNySjFTxkBzXTcNkwY039q_c1lAkwWGdseBFR0wsNOGbrTLlawoI0nGmW3s6kl5MK9k3axNGjEMVEohG1ko8hF36aau-liQjWi-DmQ2sN_7OHjRyxHoevYioQcLwDyEoUGMyjU15YJqaXY2ayZtS1Pd6TvygblTHsQHA_vw7kKgMA7Jc/s2048/InFrame_1704211366427.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="2048" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi79PlhIKAwrhqnNySjFTxkBzXTcNkwY039q_c1lAkwWGdseBFR0wsNOGbrTLlawoI0nGmW3s6kl5MK9k3axNGjEMVEohG1ko8hF36aau-liQjWi-DmQ2sN_7OHjRyxHoevYioQcLwDyEoUGMyjU15YJqaXY2ayZtS1Pd6TvygblTHsQHA_vw7kKgMA7Jc/s320/InFrame_1704211366427.jpg" width="320" /></a></div><p></p><p style="text-align: justify;">- <a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/09/rewolta.html">Rewolta</a> - przekrojowy reportaż o problemach współczesnego świata <br /></p><p style="text-align: justify;">- <i>Pocztówka z Mokum</i> – wybitna, erudycyjna i osobista opowieść o Holandii. </p><p style="text-align: justify;"><br />Wyróżnienie leci dla <i><a href="https://dzienpozniej.blogspot.com/2023/10/zenska-koncowka-jezyka.html">Żeńskiej końcówki języka</a></i>, w przystępny sposób objaśniającej kwestię nie tylko feminatywów, ale i szerzej języka inkluzywnego. Uważam, że to publikacja bardzo potrzebna w sytuacji, kiedy feminatywy wzbudzają tyle kontrowersji, kłótni w przestrzeni publicznej, by nie rzec hejtu, przy nieznajomości zasad poprawnej polszczyzny (co nie powstrzymuje wszelakich krzykaczy od wypowiadania się na ten temat). </p><p style="text-align: justify;">Drugie moje wyróżnienie dla wydawnictwa Szczeliny – to nowy inprint, specjalizujący się w literaturze faktu, który bardzo szybko wskoczył do topki tego typu wydawnictw, gdyż to, co ukazuje się nakładem Szczelin jest po prostu świetne (m.in. ww. <i>W trybach chaosu</i> i <i>Niedźwiedź w objęciach smoka</i>). Przeczytałam większość ich reportaży i nie podobali mi się tylko <i>Spin dyktatorzy</i>. </p><p style="text-align: justify;">Naturalnie nie zdążyłam przeczytać wielu, wielu książek – głównie powieści – które były modne i hulały w mediach społecznościowych jako polecane nowości, są też wysoko oceniane przez społeczność. Będę to nadrabiać w tym roku. Ja zawsze z nowościami jestem trochę na bakier, w swoim repertuarze uwzględniam nie tylko to, co aktualnie leży na półce w księgarni - choć oczywiście nowości najbardziej kuszą. W ubiegłym roku kupiłam bardzo dużo książek (nie wiem ile dokładnie, nie liczyłam), które już trzymam w pudłach, bo na półkach się nie mieszczą – i mimo to nie obiecuję poprawy w tym roku ;) Poza tym w zanadrzu mam jeszcze sporo zaległych recenzji.</p><p style="text-align: justify;">Tu słówko o czytelniczych postanowieniach noworocznych – których nie robię… Wszelakie wyzwania, TBR-y, obiecywanie sobie, że się będzie czytać więcej … (i tu pada wybrany gatunek literacki)„ „wychodzić poza strefę komfortu”, a zwłaszcza że się będzie wyczytywać własne półki” a mniej kupować… tja, znamy to. Po co? Ja traktuję czytanie jako hobby – moje największe hobby – i nie widzę powodu, by sobie narzucać jakąkolwiek presję w tym, co przecież sprawiać przyjemność, a nie generować kolejne spięcia i robić z tego kolejny obowiązek. Czytam to, co mnie interesuje, a nie to, co jest modne, co „wypada” przeczytać, itp. – nie lubię pewnych tematów, nie lubię eksperymentów literackich, więc po co mam się z tym męczyć? Nie jestem zawodowym krytykiem literackim i nic nie muszę. Influencerka też ze mnie żadna, przyznaję, że już powoli prowadzenie bookstagrama staje się dla mnie niejako takim męczącym obowiązkiem, biorąc pod uwagę to, że tak niewiele osób się nim interesuje. Jeśli ktoś faktycznie traktuje czytanie bardziej profesjonalnie, upatruje w tym szans na jakąś karierę, to owszem – ale w przeciwnym razie, po co? Nie wspominam już o tym, że postanaowienia noworoczne są kompletnie nieskuteczne i potem trzeba się jeszcze tłumaczyć, że ich nie dotrzymaliśmy. Nie wpadajmy w tę pułapkę, róbmy to, co nam sprawia radość. <br /></p><p style="text-align: justify;">Dlatego z niecierpliwością wypatruję kolejnych lektur nie narzucając sobie nic, ani w kwestii ich tematyki, ani ilości, ani gatunków literackich, itp., itd. <br /><br /></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-70714051323858326102023-12-30T15:51:00.002+01:002023-12-30T15:52:14.603+01:00Wiek paradoksów<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG9TFyuws5dKzLFUSw3WgpT8yEFaaGGlrT3h60a5xO3pEvOoJQzoaL43667AtRlaMrsTLMXoyjR3cCKCD13xE6KUd_L0Y645jH9s2ojyrtrDgIZYxCWoy5KNoIvcufJgAlbE4kFwOkdEKbBBMOftje2lzow_9ZUdJWPMCa-KspZYJfk200iSLlOGZpVPQ/s500/wiek%20paradoks%C3%B3w.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="500" data-original-width="352" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhG9TFyuws5dKzLFUSw3WgpT8yEFaaGGlrT3h60a5xO3pEvOoJQzoaL43667AtRlaMrsTLMXoyjR3cCKCD13xE6KUd_L0Y645jH9s2ojyrtrDgIZYxCWoy5KNoIvcufJgAlbE4kFwOkdEKbBBMOftje2lzow_9ZUdJWPMCa-KspZYJfk200iSLlOGZpVPQ/s320/wiek%20paradoks%C3%B3w.jpg" width="225" /></a></div><div style="text-align: justify;">Ostatnią recenzję w tym roku chciałam poświęcić <i>Wiekowi paradoksów</i>, jako że słowem roku 2023 zdecydowanie była sztuczna inteligencja. W mijającym roku czytałam naprawdę sporo o nowoczesnych technologiach i o zagrożeniach, jakie ze sobą niosą - niepokoję się tym nie tylko ja, ale mnóstwo osób, choć cały czas mam wrażenie, że znowu tych niebezpieczeństw nie doszacowujemy. Chodzi nie tylko o AI, ale i destrukcyjny wpływ mediów społecznościowych, wycieki danych, czy coraz częstsze wykorzystywanie technologii do przestępstw. Oczywiście są też technooptymiści - i żeby nie było, to sięgając po <i>Wiek paradoksów</i> nie miałam pojęcia do której kategorii należy Natalia Hatalska, a bardziej wydawało mi się, że właśnie do tej drugiej. Bo chętnie poznałabym też ich argumenty. </div><span><a name='more'></a></span><p></p><p style="text-align: justify;">Wydaje się, że z technologią mamy tak, jak ze związkami - jak pisze Hatalska - najpierw jest zauroczenie, ślepy zachwyt, a potem przychodzi otrzeźwienie i zaczynamy dostrzegać też wady. W końcu albo decydujemy się je zaakceptować i pozostać, albo odchodzimy. Ale do tego trzeba mieć świadomość i świadomość jest także kluczem do korzystania z dobrodziejstw technologii - na co zwraca uwagę autorka. Tymczasem większość ludzi jednak tej świadomości nie ma, tkwiąc w przekonaniu, iż technologie to tylko narzędzia i że wszystko zależy od tego, jak z nich korzystamy. Rozśmieszyło mnie, jak ludzie zapytani o to, czy czują się manipulowani
przez media społecznościowe, odpowiadają oczywiście, że “nie”. No,
jakżeby inaczej. Przecież sednem manipulacji jest to, że osoba
manipulowana nie zdaje sobie z tego sprawy - gdyby wiedziała,
manipulacja przestałaby działać. Poza tym, kto przyzna się do tego, że
został zmanipulowany? No nikt przecież. Dlatego ludzie uważają, że
wszystkie wybory podejmują samodzielnie, co w dobie tak daleko
posuniętych technik manipulacji i inwigilacji jest po prostu śmieszne. Chcemy mieć to poczucie kontroli, niestety obecnie jest to już tylko złudzenie. Technologie dawno już przejęły kontrolę nad nami - wystarczy pomyśleć, co by było, gdyby zabrakło prądu czy internetu. Bez tych wynalazków nie działa już infrastruktura krytyczna, banki, transport… Sami bez internetu i smartfona też niewiele załatwimy, nie jesteśmy w stanie funkcjonować we współczesnym świecie. Bez gotówki, bez papierowych biletów, papierowych gazet, gdzie wszystko jest coraz bardziej wirtualne i przenosi się do apek… Nie wspominając już o tym, że to wszystko jest narażone na awarie, których stopień może oscylować od irytujących, przez uciążliwe po groźne. <br /></p><p style="text-align: justify;">O tym właśnie jest ta książka - o praktycznym wymiarze technologii (nie o jakichś mrzonkach, symulacjach, itp), problemach wynikających z postępu, bezpieczeństwie, etyce i wolnej woli, wreszcie zagrożeniach dla naszego człowieczeństwa. Uważam, że podejście Hatalskiej jest krytyczne, ale i rozsądne, zwłaszcza w aspekcie, który nam przeważnie umyka: że zanim coś wdrożymy, powinniśmy to przetestować, wypróbować, zastanowić się, jakie mogą być konsekwencje danego rozwiązania. Tymczasem my wszystko wdrażamy jak najszybciej, bez żadnych refleksji, bez konsultacji społecznych (!), a błędy łata się później. I to może nas zgubić, zwłaszcza w dobie SI. Hatalska słusznie zwraca uwagę zwłaszcza na tę kwestię konsultacji społecznych - bo czy ktoś się nas pyta, czy chcemy z czegoś korzystać, czy nie i jakie zmiany powinny być wprowadzone w aspekcie różnych rozwiązań technologicznych? No nie, o tym decyduje się nad naszymi głowami - decydują o tym Big Techy, banki, rządy… Czy ktoś się mnie zapytał, czy chcę zmian na Instagramie? Czy chcę, by Big Techy wdrażały sztuczną inteligencję, dzięki której potencjalnie mogę stracić pracę? Czy chcę instalować kolejną apkę, bo bank zdecydował, że muszę, żeby korzystać z jego usług? Albo czy chcę korzystać z aplikacji obsługującej komunikację publiczną? I co gorsza, potem okazuje się, że potem nie mamy już żadnej alternatywy - bo stary system zlikwidowano. A jeśli ktoś nie ma smartfona i nie chce korzystać z miliona aplikacji do wszystkiego? Nie tylko nikt z nami się nie konsultuje, ale często głosy krytyczne użytkowników są ignorowane (wielokrotne doświadczenia w zmianach wyglądów serwisów, z których korzystam, np. Lubimy Czytać, czy Fragrantica). Mówi się nam więc, że największą wartością jest “możliwość wyboru”, podczas gdy w praktyce jest ona coraz bardziej iluzoryczna. Jednocześnie nie mamy wiedzy, jak te rozwiązania technologiczne funkcjonują - jakie nasze dane są zbierane, do czego są wykorzystywane, jak działają algorytmy, nie wspomnę już o działaniu sztucznej inteligencji (bo tego nie wiedzą nawet jej twórcy) - czy to nie jest przypadkiem moment, kiedy powinniśmy ją wyłączyć - zapytuje Johann Hari? Na to jednak, według Hatalskiej nie ma szans. Problem polega na tym, iż, nie możemy kontrolować technologii, bo po prostu za nią nie nadążamy... </p><p style="text-align: justify;">Książka Hatalskiej jest bardzo aktualna i wychodzi dalej, niż większość pozycji traktujących o nowoczesnych technologiach, skupiających się na mediach społecznościowych czy AI - znajdziemy tu np. przedstawienie problematyki w medycynie, kwestię cyberbezpieczeństwa czy niezwykle ciekawy fragment o nowych prawach człowieka - cyfrowych, proponowanych w odpowiedzi na rozwój technologiczny. </p><p style="text-align: justify;">To o czym pisze Hatalska to tzw. problemy wynikające z postępu. Technologia daje nam ogromne szanse i możliwości, ale jednocześnie generuje nowe problemy, na które w ogóle nie jesteśmy przygotowani. Liczyłam więc na coś bardziej optymistycznego, a wyszło jak zawsze… być może to jest właśnie tak, jak pisze Hatalska: trudno być optymistą, jeśli ma się świadomość tego wszystkiego. Odpowiedzi na tytułowe pytanie oczywiście brak, bo nie może go być w sytuacji, kiedy ściera się tak wiele “za” i “przeciw”. Potrzebny nam technosceptycyzm, a nie hurraoptymizm, czy - dla odmiany - coraz bardziej dystopijne wizje. Tak naprawdę stoimy teraz na rozdrożu, od nas zależy czy podążymy ścieżką totalnego uzależnienia się od technologii. Sprowadza się to do tego, by technologie projektować biorąc pod uwagę nasze wartości (a nie tylko zysk), tak by nam służyły, działały dla naszego dobra, a nie by szkodziły. A móc decydować o tym powinniśmy my wszyscy, a nie tylko korporacje i informatycy. Pewną nadzieją napawają działania UE pracującej już nad prawami regulującymi działanie AI. Każdy z nas do technologii też powinien podchodzić z pewną dozą sceptycyzmu i ostrożności, a nie rzucać się bezkrytycznie na wszystko, co nam oferują. Przydałoby się, byśmy bardziej ufali ludziom, a nie komputerom - tymczasem jest wręcz na odwrót. <br /></p><p style="text-align: justify;">Książka jest napisana lekkim, wręcz gawędziarskim stylem, nieprzeładowanym danymi i zawiera wiele bardzo ciekawych informacji. Dobrze ją było czytać w kontekście innych lektur, np. <i>Nadając sens</i> Harrisa, ale gdybyście mieli przeczytać na tę chwilę tylko jedną książkę o nowoczesnych technologiach, to niech będzie to ta. <br /></p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: popularnonaukowa </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: nowoczesne technologie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: cały świat<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 380</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 6/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><b>Natalia Hatalska</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Wiek paradoksów. Czy technologia nas ocali?,</i> Wydawnictwo Znak, 2021</b></span></span></span></div><p></p>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-3513103859871654719.post-52539662189436684292023-12-27T13:25:00.002+01:002023-12-27T13:26:01.755+01:00Upadek<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjbDHtvXxZVGHSXvb7-USGJq-4b5Qi38O6DX4hQEnK6vN_9PdJcXJfm0tq4zEm-MQp_CqmgjJMq-xOIedl7J_qLgZa_9lFE3Xs65gmQzTqE9huW6HdIt8oW1s9F2rGnA-ZfqiExtCUCwXejTVVS6wJZ7zS0ymHinmS4DqRqKeRNJWayqFuNF9mRbqAfzyE/s270/upadek.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="270" data-original-width="180" height="270" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjbDHtvXxZVGHSXvb7-USGJq-4b5Qi38O6DX4hQEnK6vN_9PdJcXJfm0tq4zEm-MQp_CqmgjJMq-xOIedl7J_qLgZa_9lFE3Xs65gmQzTqE9huW6HdIt8oW1s9F2rGnA-ZfqiExtCUCwXejTVVS6wJZ7zS0ymHinmS4DqRqKeRNJWayqFuNF9mRbqAfzyE/s1600/upadek.jpg" width="180" /></a></div><div style="text-align: justify;">Nie zdawałam sobie do końca sprawy, że ta książka ma tak bardzo ekologiczny wydźwięk. Została ona napisana prawie 20 lat temu. Już wtedy problematyka
katastrofy ekologicznej/klimatycznej zajmowała naukowców, ale jednak
przez ten czas myślę, że świadomość ekologiczna ludzi poszła mocno do
przodu. Jared Diamond analizuje upadek ludzkich społeczności - na kilku wybranych przykładach - ich przyczyn upatrując głównie w wyeksploatowaniu środowiska naturalnego, z czego na plan pierwszy wysuwa się deforestacja, która pociąga za sobą inne dramatyczne konsekwencje. Diamond omawia historyczne już ludy, które upadły/wymarły, takie jak mieszkańców Wyspy Wielkanocnej, Majów czy kolonię Wikingów na Grenlandii. Następnie zwraca się ku współczesności i tu na celownik bierze Dominikanę, Chiny oraz Australię. Rzecz jasna wszystko to zmierza ku zbadaniu w jakim stopniu obecnie jesteśmy narażeni na podzielenie losów owych ludów, które upadły w przeszłości. A dziś świat jest “połączony”, zmiany klimatyczne są globalne, więc grozi to całej naszej cywilizacji, nie tylko pojedynczym krajom. </div><span><a name='more'></a></span><br /><p></p><p style="text-align: justify;">W lekturach dotyczących katastrof ekologicznych, spowodowanych przez człowieka przewijają się jak mantra dwie przyczyny: chciwość i głupota. Na ogół to prawda, ale Diamond wykazuje, że nie zawsze jest to takie proste i że istnieje kilka czynników decydujących o tym, że jedne społeczności upadły, a inne nie. Na dowód pokazuje także pozytywne przykłady, z których najbardziej ujęła mnie Japonia - znowu leci serduszko dla tego kraju. Czasem rolę odgrywają także czynniki niezależne od środowiska, jak relacje z sąsiadami. Tym niemniej, gdyby się nad tym zastanowić zawsze sprowadza się to do stosunku człowieka do zasobów przyrodniczych, jakie zostały mu dane i rozsądnego gospodarowania nimi. To, co robią ludzie rzadko kiedy jednak jest rozsądne. I tak, rozpatrując przypadki dawnych ludzi, faktycznie główną przyczyną była niewiedza/ignorancja - nie mieli oni wszak wyników badań, danych, dostępu do źródeł. Jednak nawet nie posiadając wiedzy, to przecież skutki ich działań w pewnym momencie zaczynały być widoczne gołym okiem, a mimo tego postępowanie ludzi się nie zmieniało, prowadząc do tragicznego końca. Najbardziej znanym przykładem tego jest chyba wyspa Rapa Nui; każdego odwiedzającego ją obecnie człowieka nawiedzać chyba musi refleksja: co czuł ten człowiek, wycinający ostatnie drzewo na wyspie? Kolonistów przybywających na nowe ziemie, np na Grenlandię, czy do Australii również można “usprawiedliwiać” brakiem wiedzy o specyficznych lokalnych uwarunkowaniach środowiskowych, wskutek czego zmiany przez nich wprowadzane powodowały dewastację środowiska. Przykładem tego są również Wielkie Równiny w USA (szkoda, że tej katastrofie Diamond nie poświęca uwagi). Tu jednak z kolei można zarzucać ich pychę, typową dla białego człowieka, myślącego, że jest lepszy i mądrzejszy od autochtonów. Takie historie rzecz jasna wzbudzają złość, kiedy dziś o tym czytamy. <br /></p><p style="text-align: justify;">Współcześnie mamy do dyspozycji tony raportów i badań naukowych, a mimo tego nadal zatruwamy i eksploatujemy środowisko ponad granice jego wytrzymałości. Żyjemy na ekologiczny kredyt. I jakoś jednak łatwiej usprawiedliwić tych, którzy szkodzą, ale robią to, by przeżyć - jak ludzie kiedyś - niż tych, którzy robią to, by się wzbogacić, najczęściej kosztem innych. Diamond we wstępie <i>Upadku</i> nawiązuje do Montany i działających tam przedsiębiorstw, powodujących degradację środowiska pisząc tak <br /></p><p></p><blockquote>Amerykański przemysł istnieje po to, by zarabiać pieniądze dla swoich właścicieli; to modus operandi amerykańskiego kapitalizmu. Następstwem procesu zdobywania pieniędzy nie jest ich niepotrzebne wydawanie… Taka filozofia skąpstwa nie dotyczy tylko przemysłu górniczego. Skuteczny biznes rozróżnia wydatki, które są niezbędne do tego, by pozostać w gospodarce, i te, które z większym namysłem charakteryzuje się jako “zobowiązania moralne”. </blockquote><div style="text-align: justify;">A sytuacja jest dynamiczna. Z tego też względu ta część, która poświęcona jest współczesnym problemom wybranych krajów wymagałaby aktualizacji. Przyznam, że z tego względu najmniej zainteresował mnie rozdział o Chinach - wiadomo, jak bardzo Chiny poszły do przodu, a o współczesnych Chinach mówi się dziś wiele. Co innego Australia, o której wiem mało i ten rozdział był dla mnie najciekawszy. <br /></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">W ostatniej części <i>Upadku</i> Diamond przechodzi właśnie do analizy tych wszystkich aspektów: dlaczego zachowujemy się tak, a nie inaczej i czy - w efekcie - mamy jakąś szansę, by uniknąć katastrofy. Przytacza tu poglądy dawnych naukowców, np. archeologów, którym wydawało się, że upadek spowodowany takimi czynnikami, jakie wymienia Diamond jest nieprawdopodobny, bo ludzie przecież są “racjonalni” i na pewno by zareagowali: tego typu rozumowanie opiera się na błędnym (sic!) przekonaniu, że te społeczeństwa spokojnie obserwują postępującą degradację środowiska i nic nie robią, by temu przeciwdziałać. Dziś, czytając te słowa można się tylko zaśmiać, choć jest to śmiech przez łzy. Problem w tym, że ludzie wcale nie działają racjonalnie i nie raz powodują nimi zupełnie inne czynniki, niż rozum - a na to można przytoczyć bardzo wiele przykładów. <br /></p><p></p><blockquote>Wszystkie te przykłady pokazują sytuacje, kiedy społeczeństwu nie udaje się rozwiązać dostrzeżonego problemu, ponieważ niektórym ludziom jest na rękę, żeby on istniał. W przeciwieństwie do racjonalnego postępowania, przy próbie rozwiązania zaobserwowanego problemu pojawia się “irracjonalne postępowanie”, to znaczy postępowanie, które przede wszystkim przynosi szkodę. </blockquote><div style="text-align: justify;">Możemy to nazywać głupotą, ale są na to psychologiczne wyjaśnienia. Diamond odwołuje się np. do wartości, których kurczowo się trzymamy, mimo, iż nie mają one już większego sensu. Na przykład gloryfikowanie tradycji i ignorowanie faktu, że tradycje nie zawsze są dobre, czy sensowne (jak w tym dowcipie z szynką). Proponowane zmiany wydają się nam zaś zbyt radykalne i “utopijne”. Problem w tym, że takie uporczywe trzymanie się starych wzorców i brak chęci do modyfikowania zachowania może mieć tragiczne skutki. <br /></div></div><div><p></p><p style="text-align: justify;">Wreszcie godna polecenia jest odpowiedź Diamonda na argumenty sceptyków, ignorantów, wszelakiego rodzaju denialistów, kwestionujących potrzebę działań, do której nawołują ekolodzy, a nawet wielu specjalistów, naukowców o hurraoptymistycznym nastawieniu (S. Pinker). Owe: “<i>technologia rozwiąże nasze problemy</i>”, “<i>przeludnienie nie jest problemem</i>”, “<i>Ziemia jest w stanie wyżywić dwa razy tyle ludzi</i>”, no i moje “ulubione”: “<i>troska o środowisko to luksus, nas na to nie stać</i>” oraz top of the top “<i>my tego nie dożyjemy</i>” - jak to stwierdził mój kolega (nigdy tego chyba nie zapomnę). Jak widać owe poglądy sprzed lat nadal pokutują i dobrze się mają, bo słyszymy je nagminnie na co dzień. Zatem na tę książkę można spojrzeć z perspektywy tych dwóch dekad, jakie minęły od jej napisania i zweryfikować to, o czym pisał Diamond i w jaką to stronę idzie. </p><p style="text-align: justify;">Dziś zaczynamy rozumieć, iż takie tłumaczenie się firm, jakie przytacza Diamond jest nie do przyjęcia, gdyż owe “zobowiązania moralne”, których te firmy nie chcą ponosić to tzw. koszty środowiskowe, spadające na wszystkich ludzi. Czyli przedsiębiorca czerpie zyski, a kosztami tymi obciąża społeczność. <br /></p><p></p><blockquote>Globalny rynek nie wlicza tych kosztów do cen produktów (...) Koszty związane z opieką zdrowotną, środowiskiem i jakością życia są czymś, co ekonomiści nazywają “zewnętrznymi”, a rynek jest na nie ślepy. Planeta i umarli płacą cenę detaliczną.(<i>Rewolta</i>)</blockquote><div style="text-align: justify;">Kiedyś ignorowaliśmy te kwestie, dzisiaj coraz częściej nas to oburza. Właściciela “nie stać”, żeby wprowadzić pewne rozwiązania, prowadzić działalność w sposób bardziej zrównoważony? Sorry, ale dlaczego to ludzie mają ponosić za to odpowiedzialność - to powinien być jego problem, a nie okolicznych mieszkańców, władz, czy - w dalszej perspektywie - całej ludzkości. Z drugiej strony możemy utyskiwać, że dużo się gada, a nadal niewiele w gruncie rzeczy się robi. Jakoś nasze społeczeństwo dziwnie zaczyna coraz bardziej przypominać te cywilizacje, w których zwyczajni ludzie walczyli o przetrwanie, natomiast elity zamykały się w swoich siedzibach pławiąc się w luksusach. Jak pisze Diamond: <br /></div></div><div><p></p><p></p><blockquote>na dłuższą metę ludzie zamożni rządzący upadającym społeczeństwem nie zabezpieczają interesów własnych i swoich dzieci, lecz po prostu kupują przywilej bycia tymi, którzy jako ostatni umrą z głodu. </blockquote><p style="text-align: justify;"><i>Upadek</i> jest książką bardziej “naukową”, niż “pop” - zawiera dużo
twardych danych, a momentami wywód jest dość suchy i nużący, więc osoby
niewprawione w tematyce mogą mieć kłopot z jej przyswojeniem. Nie jest
to książka dla osób liczących na sensacyjną zawartość, jaką sugeruje
tytuł. Moim zdaniem przydałoby się jakieś wznowienie tej książki, bo obecnie jest ona trudno dostępna (sama na nią polowałam jakiś czas), ale koniecznie w zaktualizowanej wersji (lub chociażby z jakimś posłowiem dotyczącym aktualnej sytuacji, np. dot. zalewu świata plastikiem). Trzeba zauważyć, że autor w ogóle nie kwestionuje wzrościzmu, jako systemu, który jest przecież obecnie źródłem naszych współczesnych problemów (jakkolwiek raczej nie występował w dawnych społecznościach). </p><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><u>Metryczka: </u><br />Gatunek: popularnonaukowa </div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Główny bohater: upadek społeczeństw<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Miejsce akcji: cały świat<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Czas akcji: dawniej i współcześnie<br /></div>
<div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">
Ilość stron: 439</div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;">Moja ocena:<span style="mso-spacerun: yes;"> 4,5/6</span></div><div class="MsoListParagraph" style="margin-left: 0cm;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span></div><p style="text-align: justify;"><b>Jared Diamond</b><span class="author pb-2"><b>,</b></span><span style="font-family: inherit;"><span style="font-size: 12pt;"><span face=""Calibri",sans-serif" style="color: black; mso-ascii-theme-font: minor-latin; mso-bidi-theme-font: minor-bidi; mso-hansi-theme-font: minor-latin;"><b> <i>Upadek. Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało,</i> Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2007</b></span></span></span></p><p> </p><p></p></div>joly_fhhttp://www.blogger.com/profile/06918832922851853943noreply@blogger.com0