Jeśli Wojciech Wójcik wcześniej nie czytał żadnej pozycji faktograficznej dotyczącej himalaizmu, to powinien był sięgnąć w pierwszym rzędzie po Wszystko za K2. Teoretycznie jest to książka o jednej z ostatnich polskich wypraw na K2, zaliczanych do programu Polskiego Himalaizmu Zimowego – tej z przełomu lat 2017/2018, właśnie tej, w czasie której odbyła się sławna akcja ratownicza Elizabeth Revol i Tomasza Mackiewicza. W praktyce jest to książka rzetelnie i wyczerpująco przedstawiająca historię zdobywania K2, tak usilnie nagabywanego od lat przez Polaków. W istocie, można zadać sobie pytanie po co autor tak bardzo drąży, po co sięga tak daleko wstecz, bo aż do początków XX wieku, do początków współczesnego himalaizmu. Opisuje wiele historycznych wypraw, w szczególności polskich, prowadzonych przez Andrzeja Zawadę, ojca himalaizmu zimowego. W moim odczuciu jest to w tej książce zbędne, zwłaszcza że zajmuje ok. ¼ jej objętości, a pod koniec i tak mamy zamieszczone kalendarium wypraw na K2. Zapewne Piotr Trybalski chciał rzetelnie podejść do tematu, ale co bardziej niecierpliwych czytelników taki „wstęp” może zniechęcić do dalszej lektury.  Ja sama czułam się znudzona. Poza tym w tej początkowej fazie książki miałam wrażenie, że jej tytuł powinien brzmieć „K2, a sprawa polska”. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn polscy himalaiści wymyślili sobie, że K2 to „polska góra” i że to oni powinni ją zdobyć pierwsi. Potem do tego doszedł ambitny zamysł zdobycia tego szczytu (a także innych) zimą, jako kolejny szczebel na alpinistycznej drabinie trudności. Trybalski wielokrotnie to podkreśla, w tekście znajdują się zdania, że np. Włosi (czy też jakaś inna nacja) zabrali nam Nanga Parbat (chodzi o zimowe wejścia)… Nie rozumiem tego chorego wyścigu, góry nie są „czyjeś”, a już zwłaszcza Himalaje czy Karakorum nie należą do nacji zachodnich, które tak roszczą sobie do nich prawa. Sam Trybalski zresztą potem przyznaje, że Pakistańczycy jakoś nie mają takiego podejścia i nie mają problemu z tym, że przyjeżdżają jacyś ludzie z Europy i zdobywają „ich” górę. Sposób, w jaki opisany został polski himalaizm zimowy wydał mi się tu znowu leczeniem naszych narodowych kompleksów, takim udowadnianiem na siłę, że oto my POLACY – nie konkretni ludzie, zdobywcy, ale NARÓD - jesteśmy lepsi od innych w tej akurat dziedzinie. Co pewnie faktycznie narodziło się kilkadziesiąt lat wstecz, w głębokiej komunie, kiedy w himalaizmie Polacy znaleźli swoją niszę i odskocznię od szarej rzeczywistości.

 

Wracając do książki – po tym przydługim historycznym wstępie Trybalski przystępuje do relacjonowania ostatniej (wtenczas) wyprawy i od tego momentu było już tylko lepiej i z każdym rozdziałem ciekawiej. Jakby dwie różne książki. Tu słusznie autor zauważa, iż 

 

Himalaizm jest nudny jak flaki z olejem. Kiedy nie ma bezpośredniej transmisji z głowy himalaisty, gdy nie wiadomo co myśli, a zdawkowe informacje kręcą się wokół absurdalnych z pozoru działań i codziennej walki z zimnem i wiatrem, nie ma czego oglądać, słuchać. (…) Nudne opisy logistyki i „napierania” zabijają cały mistycyzm, sprawiają, że książki o himalaizmie dla kogoś, kto nie czuje się częścią górskiego świata, bywają niestrawne.

 

To prawda, ja często też mam taki problem z literaturą górską: z opisów działań krok po kroku wieje nudą, poza tym himalaizm to nie tylko „napieranie”, ale też długie okresy siedzenia w bazie, kiedy nie dzieje się nic. Dlatego też od jakiegoś czasu nie sięgam już tak chętnie po kolejne biografie alpinistów – a tych pojawiło się w ostatnich latach sporo… Dzieł na miarę Krakauera Wszystko za Everest jednak ze świecą można szukać. Ja wolę himalaizm „od kuchni” czy rozważania dotyczące moralnych i etycznych aspektów tego sportu. A Trybalski prowadzi swoją książkę właśnie w tym kierunku. Owszem znajdziemy tu informacje o tym, jak wyglądały kolejne próby wyjścia w góry, czy relację z akcji ratunkowej na Nanga Parbat, ale im dalej w las, tym bardziej autor idzie właśnie w kierunku owych górskich kulis. Znajdujemy tu rozdział o tym, jak zachowują się materiały i ubrania używane przez alpinistów oraz sposobów na kolejne ulepszenia i zminimalizowania różnych niedogodności, panujących w wysokich górach. Jest o diecie himalaistów. Jest o prognozowaniu pogody na użytek konkretnej wyprawy i o tym, jak na tę pogodę wpływają zmiany klimatyczne. Jest oczywiście – żelazny temat – o tym, dlaczego oni chodzą w te góry i kontrowersjach z tym związanych. Last but not least jest o wpływie nowoczesnych mediów na himalaizm i jego postrzeganie przez ludzi „z zewnątrz” – owe relacje na żywo w internecie i parcie na szkło, jakie przejawiają niektórzy młodzi adepci himalaizmu. Znak czasów.

 

Książkę kończy refleksja na temat dalszych losów PHZ i możliwości wykształcenia nowych talentów w tej dziedzinie, w tak drastycznie zmieniających się czasach i podejściu do zdobywania gór. Następców Lodowych wojowników.

 

W istocie miałam trochę deja vu, miałam poczucie, że już taka książkę czytałam – a była to Broad Peak. Niebo i piekło  -  jedna z najlepszych górskich pozycji, z jakimi miałam do czynienia. I tam również było o historii polskiego alpinizmu oraz o kulisach tego sportu. Nie wiem, czy Piotr Trybalski się nią inspirował, jednak to nie znaczy, że oceniam jego dzieło gorzej. Uważam, że to świetna lektura ukazująca himalaizm z różnych perspektyw, kompleksowa i rzetelna, a przy okazji po prostu pasjonująca (tak gdzieś od 200 strony ;), bo autor ma dobre pióro. Całości dopełniają zdjęcia i mapki spod K2.

 
Metryczka:
Gatunek: literatura faktu
Główny bohater: Polski Himalaizm Zimowy
Miejsce akcji: Karakorum
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 592
Moja ocena: 6/6

 

Piotr Trybalski, Wszystko za K2. Ostatni atak lodowych wojowników, Wyd. Literackie, 2018

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później