Kiedy przeczytałam opis tej powieści pomyślałam sobie, że pomysł kontrowersyjny, by nie powiedzieć – głupi. Na K2 nie trzeba mordercy, żeby zginąć. Wspinacz musi przede wszystkim myśleć o tym, żeby samemu przeżyć, a nie kombinować jak kogoś zabić. Na dobrą sprawę każda wyprawa w wysokie góry to wyścig ze śmiercią, choć wcale nie dlatego, że na wierzchołku czyha morderca. Ale oczywiście, jako miłośniczkę wszystkiego, co związanego z górami – nie powstrzymało mnie to od lektury tej książki, głównie zresztą powodowanej ciekawością, jak też autor wybrnął z tego tematu. Tym bardziej, że jednak kryminał w połączeniu z górami (zwłaszcza tymi – tysięcznikami, a nie Tatrami) to rzadkość. I w sumie się nie zawiodłam. Intryga jest ciekawa, chociaż stopniowo tak się komplikuje, a ilość postaci zaangażowanych w nią tak się mnoży, że w którymś momencie pogubiłam się kto jest kim, kto, z kim, dlaczego i po co. Powiedzieć, że jest to poplątane jak motek włóczki, który dostał się w łapy szalejącego kociaka – to mało. Wszystkie postaci mają tu jakże barwne życiorysy! Ważne jednak, że autor się nie pogubił i zdołał to wszystko jakoś spiąć w jedną całość. 

 

Gorzej się ma strona merytoryczna powieści. Zaskakuje fakt, że Wojciech Wójcik ze środowiskiem górskim nie ma nic wspólnego, i nawet nie zrobił porządnego researchu, bo informacje o nim zdobywał ogólnie rzecz biorąc z Internetu (co sam przyznaje w posłowiu). Czyli tak, jak teraz robi młode pokolenie: Facebook, Google i Wikipedia podstawą całej wiedzy. Znak czasów. Trochę mnie to skonfundowało (zwłaszcza w kontekście tego, że teraz w powieściach pisarze powołują się na całe mnóstwo opracowań, tudzież kontakty z ekspertami z różnych dziedzin), aczkolwiek nie jest to w tekście aż tak widoczne, to jednak błędy są. Jednak pisanie powieści, której akcja dzieje się w specjalistycznym środowisku, na podstawie pobieżnej wiedzy jest dość ryzykowne. Bardzo ciekawe w tym kontekście jest, w jaki sposób powstały bardzo obrazowe opisy Karakorum… Trochę też zamieszanie wprowadza fakt, iż bohaterowie niby są postaciami fikcyjnymi, ale z drugiej strony, autor przywołuje wiele autentycznych nazwisk ze świata wspinaczki wysokogórskiej. Tym niemniej powieść mnie wciągnęła, czytałam ją z przyjemnością, była to dobra rozrywka, abstrahując od tego, że momentami mało wiarygodna. Bawiła mnie nieprawdopodobna ilość zbiegów okoliczności, które pozwalały jednemu z głównych bohaterów ujść cało z wszystkich opresji. Dziennikarka-stażystka, która dostaje najgorętszy medialnie temat i ogarnia śledztwo dziennikarskie, też nie wydaje się zbyt wiarygodna. Ciekawa była też maniera autora wprowadzania do tekstu takich mini-bomb: istotnych informacji, które pojawiały się niż z tego, ni z owego, bez żadnego ostrzeżenia. Podsumowując: jako rozrywka – niezła, ale jeśli ktoś jednak chciałby naprawdę dowiedzieć się, o co chodzi we wspinaniu i w himalaizmie, to proponuję nie opierać się na tej książce, tylko sięgnąć po inne, niefikcyjne pozycje. 

 

Metryczka:
Gatunek: kryminał
Główny bohater: Łukasz Lewicki
Miejsce akcji: Polska/Karakorum
Czas akcji: współcześnie
Ilość stron: 680
Moja ocena: 4/6

Wojciech Wójcik, Himalaistka, Wyd. Zysk i s-ka, 2020

Komentarze

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później