Znowu niestety muszę trochę ponarzekać na książkę, która zrobiła furorę na rynku wydawniczym, a, co tym idzie, także w przestrzeni blogowej. Zachęciłam się do jej lektury właśnie pod wpływem jednej z recenzji - co ciekawe, wiele z tych internetowych opinii kończy się konkluzją, że właściwie nie wiem, co o tej książce myśleć - no ale chyba ostatecznie zwycięża konformizm, którzy każe podporządkować się recenzjom krytyków, bo wyrok jest pozytywny.

Nie wiem, kto decyduje o tym, by jednej książce nadać tytuł arcydzieła, a innej nie. Czytałam wiele książek o wiele lepszych od powieści Sally Rooney, a które w ogóle nie zostały w mojej pamięci. Książek z jakąś fabułą i JAKIMIŚ bohaterami. Czyli tym, czego Normalnym ludziom brakuje. A pamiętacie Jeden dzień? No właśnie, zarys fabuły Normalnych ludzi bardzo kojarzył mi się z bestsellerem Davida Nichollsa. Ale to już było - tylko o tym zapomnieliśmy? Przesłanie tych dwóch powieści jest w zasadzie podobne, niestety treść Normalnych ludzi jest odarta z jakiejkolwiek romantycznej otoczki, tudzież humoru, jakie towarzyszą perypetiom Emmy i Dextera. Ale ok, to arcydzieło. Czy współczesne arcydzieło literackie ma zasadzać się na tym, że ma zanudzić czytelnika na śmierć? Czy współczesne problemy naprawdę są takie miałkie? Ja rozumiem, miała to być opowieść o dwojgu ludziach, całkiem zwyczajnych, ona i on, przyciągających się nawzajem i odpychających, przeżywających wzloty i upadki. Jak zapewne wiele par w dzisiejszych czasach. Do tego dorzućmy trochę beznadziei, przemocy i depresji, doprawmy kryzysem ekonomicznym - to też symbole naszych czasów. I mamy „głęboką” powieść... Ale nie można tego było ująć jakoś, że tak powiem, ciekawiej? Z tej książki nic nie wynika, nic się w niej nie dzieje, i nie, nie jest głęboka, jest do bólu mdła i brak jej nawet sensownego zakończenia. Czytając ją, miałam wrażenie, że czytam o ludziach, mających typowe problemy „pierwszego świata”. Rozchwianie emocjonalne, niedojrzałość, nieumiejętność uczenia się na własnych błędach i komunikowania się z innymi. Nieumiejętność mówienia o własnych potrzebach i uczuciach, bezbronność i delikatność w tej sferze, a zarazem zapuszczanie się na mętne wody seksualnych eksperymentów. Rozpaczliwa potrzeba, by znaleźć sobie kogoś do pary. Zapewne to dlatego, że powieść opowiada o bardzo młodych ludziach - pewnie w ich wieku przeżywałam to samo, a teraz wydaje mi się to śmieszne. No, może niekoniecznie śmieszne, ale tak do bólu niepotrzebne, gdyby wyjść poza pewne samoograniczenia, takie jak wstyd, chęć przypodobania się innym, konformizm. To jednak przychodzi z wiekiem i doświadczeniem życiowym - zatem być może po prostu i zwyczajnie, nie mieszczę się już w targecie tej powieści. Tak czy siak, są to problemy społeczeństwa, które zbyt długo żyje sobie w czasach spokoju i dobrobytu, stąd może zajmować się kwestiami, które zajmują szczyt piramidy Maslowa. Jest tu kilka wzmianek o współczesnych problemach politycznych, ale jednocześnie ich znaczenie jest dezawuowane, bo bohaterów tak naprawdę one nie obchodzą i czują się oni wobec nich bezsilni, zupełnie nie jak młodzi, którzy powinni mieć jeszcze poczucie niezwyciężenia. I mam wrażenie, że te czasy powoli się kończą...

Metryczka:
Gatunek: powieść obyczajowa
Główny bohater: Marianne i Connell
Miejsce akcji: Irlandia
Czas akcji: współcześnie
Moja ocena: 2/6

Sally Rooney, Normalni ludzie, Wyd. W.A.B, 2020

Komentarze

  1. Te różnorodne opinie sprawiają, że jestem coraz bardziej ciekawa tej powieści. Mam nadzieję, iż opowiem się bardziej ZA niż przeciw, ale okaże się w swoim czasie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

instagram @dzienpozniej

Copyright © Dzień później